Zmiana perspektywy

Poszedłem tam, mimo że tego nie chciałem. Poszedłem tam, ponieważ miałem dość ciągłego ględzenia, stawiania mnie na nogi i doprowadzania do ogólnie akceptowalnej równowagi. Od dziesięciu miesięcy wszyscy według własnego widzimisię chcieli wprowadzać w moje życie swoje plany naprawcze. Ojciec, matka, brat, siostra, kumple i całe to miłosierne, nawiedzone towarzystwo.

Poszedłem tam, żeby dali mi spokój.

Gdyby w jakikolwiek sposób zasugerowali mi, że mam wybór, zostałbym w domu. Każdą komórką swojego ciała pragnąłem ciszy. Czułem, że tylko w niej mogłem zmierzyć się z własnymi myślami. Wiedziałem, że jedynie w samotności mogłem dalej rozdrapywać swoje rany.

Niestety, cała ta kręcąca się przy mnie hałastra dobrodusznych czubków miała moje pierwotne potrzeby w dupie.

Poszedłem tam, żeby się odwalili.

Usiadłem na krześle tuż przy oknie i obserwowałem znajome towarzystwo. Wóda się lała, grała muzyka, dziewczyny tańczyły. Próbowałem nie myśleć, nie zauważać, odpłynąć. Nie było to łatwe. Przekrzykiwanie chłopaków, śmiechy-chichy, prymitywne żarty i ogólny jazgot mąciły mi umysł. Aby w tej atmosferze przetrwać kilka następnych godzin i nie złoić się w trzy dupy, postanowiłem przyłączyć się do pierwszej z brzegu rozmowy. Zmobilizowałem wszystkie siły oraz swoją dobrą wolę i podszedłem do Artura. Stał obok witryny z książkami w towarzystwie dwóch gości, których nigdy wcześniej nie widziałem. Uznałem to za ich zasadniczą zaletę. Nie znali mnie, więc było mało prawdopodobne, że podczas rozmowy zejdziemy na osobiste tematy. A ja niczego tak bardzo się nie bałem, jak publicznego rozgrzebywania własnych problemów.

– Kostek, jest propozycja, weekendowy wypad nad morze. – Kumpel, z którym przyjaźniłem się jeszcze w podstawówce położył dłoń na moim ramieniu. – Jedziesz z nami?

– Raczej nie. – Próbowałem się uśmiechnąć.

– Stary, no weź. Nie rób se jaj. – Skrzywił się. – Wszystko jest już dograne. Wystarczy, że w piątek wtrynisz swój zad do auta i lecim na Szczecin.

– Raczej na Łebę – poprawił go muskularny blondyn. – Adam jestem. – Podał mi rękę.

– Kostek. – Uścisnąłem jego masywną dłoń.

– A to Wojtek. – Artur wskazał ręką na krągłego, łysego trzydziestolatka. – Brachu, mówię ci jedź z nami, będzie fajnie. W zeszły weekend razem z chłopakami skoczyliśmy nad Jezioro Żarnowieckie. Zmoczyliśmy klaty, wypiliśmy piweczko, poszwendaliśmy się po okolicy. Pół godziny jazdy i git impreza!

– Artur, a ty w ogóle pamiętasz coś z tego wyjazdu? – Zaśmiał się Adam. – Skułeś się godzinę po tym, jak dojechaliśmy na miejsce.

– Pamiętam, pamiętam. Spokojna twoja rozczochrana – obruszył się kumpel. – Szczególnie zajefajna była ta wieża widokowa.

– No, Kaszubskie Oko – przyznał Wojtek. – Zdecydowanie ładnie położona.

– Wyobraź sobie, Kostek – ciągnął Artur – że ona ma czterdzieści cztery metry wysokości, dokładnie dwieście dwanaście schodów. Na szczęście, na górę można wjechać windą.

– Czterdzieści cztery metry wysokości – wszedłem mu w słowo.

– Tak. Czterdzieści cztery. Przy dobrej pogodzie z wieży można zobaczyć nawet Bałtyk. Ja, co prawda, nie widziałem. – Wskazał na siebie Artur.

– Bo ci oczy promilami zaszły. – Zarechotał Wojtek.

– No, nie wiem – wzbraniał się kumpel. – Jezioro Żarnowieckie dostrzegłem, ruiny niedokończonej elektrowni też i farmę wiatrową.

– Czterdzieści cztery metry – powtórzyłem znowu.

– Tak – potwierdził Adam.

– Przepraszam, ale na mnie już czas. Spadam do domu. Zdzwonimy się. – Machnąłem na pożegnanie i nie czekając na reakcję otoczenia, czmychnąłem z imprezy, zanim ktokolwiek zdołał mnie zatrzymać.

 

*

 

Czterdzieści cztery. Anielska liczba, o której pisał Adam Mickiewicz, niemal wryła mi się w głowę. Widziałem ją przed oczami, kiedy wieczorem kładłem się do łóżka i kiedy rankiem rozchyliłem zaspane powieki. Czterdzieści cztery.

Od dawna nie miałem tyle energii. Moje ciało ożyło, umysł rozświetlił się, zmysły się wyostrzyły. Jeżeli podejmiesz decyzję i wiesz już, co powinieneś zrobić, wszystko wydaje się łatwe i klarowne. Jakby nagle z oczy zniknęło bielmo, które chwilę wcześniej nie pozwoliło zrobić nawet kroku. Lekkość wypełniła mnie od stóp do głowy. Dawno skrywany uśmiech wypełzł na moje lico. Niedzielne przedpołudnie zapowiadało się wyjątkowo.

Z komody stojącej pod lustrem chwyciłem kluczyki od seata ojca i wybiegłem z mieszkania, zanim rodzice wyszli ze swojej sypialni. Zbiegłem po schodach z szóstego piętra i z impetem wypadłem z klatki. Uderzyła we mnie fala ciepłego powietrza. Wzdrygnąłem się. Nie z powodu tego, że nie lubiłem upału, ale dlatego, że w myślach odtworzyłem obraz sprzed dziesięciu miesięcy.

 

Upał, trzydzieści siedem stopni. Widzę błękit nieba i niebiesko-zieloną barwę Atlantyku, słyszę szum oceanicznych wód, czuję rozgrzany piach pod stopami. Idziemy wzdłuż przepięknej Palm Beach. Trzymam moją ukochaną za rękę. Nagle Agnieszka staje. Obraca się w moją stronę. Widzę w jej oczach łzy.

– Coś się stało? – pytam.

– Kostek, muszę ci coś powiedzieć. – Moja ukochana przymyka oczy.

Całym sobą czuję nadchodzące zło. Nie pytam o szczegóły, by na moment odsunąć od siebie zbliżającą się katastrofę.

– Kostek, ja nie wracam z tobą do Polski – wyrzuca z siebie Agnieszka.

– Kochanie, co ty mówisz? – Wpatruję się w jej magicznie zielone oczy.

– Poznałam tutaj kogoś, on jest Meksykaninem, chcemy zamieszkać na Florydzie – gdy widzi moją przerażoną minę, robi krótką przerwę. – Kostek, przepraszam, ale to jest już postanowione. – Ściąga z palca zaręczynowy pierścionek i mi go podaje.

Patrzę na nią i nie dowierzam. Z bólu zginam się w pół, padam na piach, chce mi się wyć, chowam w dłoniach twarz, w głowie słyszę jedno wielkie „NIE”.

Ona kuca przy mnie.

– Przepraszam – szepcze, ale ja nie chcę tego słuchać.

Zrywam się na równe nogi i uciekam. Uciekam, uciekam, uciekam, aż do dziś. Po powrocie do Polski chlam. Miesiąc, dwa, trzy. Moja firma pada. Ja mam to gdzieś. Wracam do rodziców. U nich nie mogę pić. Z każdym dniem mój dół jest coraz większy.

 

Dziś nastał nowy dzień. Czterdzieści cztery mnie uzdrowiło. Nadeszło moje wyzwolenie. Czułem się jak mały chłopiec gotowy na zebranie gromkich oklasków po udanym występie. Jadąc w kierunku Gniewina, wyobrażałem sobie różne wersje niedzielnego popołudnia. Nie wiedziałem, jak będzie, ale jednego byłem pewny: to ja będę gwiazdą dzisiejszego dnia. Dzisiaj nikt o mnie nie zapomni, nikt mnie nie porzuci, nikt nie puści mnie kantem. Nikt, nikt, nikt. Irracjonalna radość wypełniała każdą moją komórkę.

Rozemocjonowany zaparkowałem seata pod Kaszubskim Okiem, wyszedłem z samochodu i spojrzałem w stronę wieży widokowej.

– Niech to szlag! – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

To nie mogła być prawda. Cały mój plan można było wyrzucić do kosza. Patrząc na taras z dołu, wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans, aby zostać gwiazdą dzisiejszego wieczoru. Po pierwsze, sieć lin zabezpieczających mocno utrudniłaby mi wspięcie się na barierkę ochronną na górze. Po drugie, nawet jeżeli by mi się to udało, to po skoczeniu uderzyłbym o jedną z lin, co spowolniłoby lot, nie dając mi gwarancji, że uderzając ciałem o ziemię na pewno zginę. A kaleką to ja zostać nie chciałem.

Po co tu przyjechałem? Równie dobrze mogłem skoczyć z mostu w Wejherowie, albo w Bolszewie. Po co mi to było? Powinienem od razu pojechać do Gdańska.

– Jasna cholera – jeszcze raz szpetnie zakląłem. – Pieprzone czterdzieści cztery.

– Pana też wkurzyli? – zapytał otyły facet około czterdziestki, zbliżając się do zaparkowanej obok beemwicy. – Kto to widział, żeby w sezonie windę konserwować? Czy ja tu przejechałem trzydzieści kilometrów po to, żeby wspinać się po schodach? Powinni mi oddać kasę za paliwo.

Z czerwonego volviaka przez uchylone okno wychyliła się piękna, długowłosa blondyna.

– A dużo jest tych schodów? – zapytała.

– Dwieście dwanaście, o ile dobrze pamiętam – odpowiedziałem. – Idzie pani?

Zamyśliła się.

– Właśnie się zastanawiam. – Głośno westchnęła. – Tak. Chyba tak. Chciałam choć przez chwilę zerknąć na Bałtyk. A pan?

– Ja raczej nie. Prawdę mówiąc, przyjechałem tu z innego powodu. – Oparłem się o seata.

– Rozumiem. – Uśmiechnęła się.

Otworzyła drzwi samochodu. Nachyliła się w stronę siedzenia pasażera i wyciągnęła stamtąd dwie inwalidzkie kule. Zamarłem. Wsparła się na jednej z nich i na drzwiach, a potem wstała. Ruszyłem w jej stronę, żeby pomóc.

– Dziękuję, dam radę – powiedziała.

W gardle poczułem narastającą gulę. Zrobiło mi się wstyd za siebie, i za tego gościa, i za cały świat.

– Chociaż, jednak poproszę o pomoc. Czy mógłby pan podać mi nerkę?

Nie zrozumiałem.

– Miałam na myśli torebkę – poprawiła się. – Wisi na oparciu siedzenia kierowcy?

– Tak. Oczywiście, że tak.

Nie tylko podałem jej to, o co prosiła, ale też pomogłem przełożyć przez ramię.

– Dziękuję. Miłego dnia panu życzę.

– Chyba jednak pójdę z panią na Kaszubskie Oko – wyrwało mi się.

– Po schodach? – Zaśmiała się.

– Tak.

– Chce mnie pan asekurować?

– Nie. Tylko przez chwilę spojrzeć na Bałtyk – skłamałem.

– Będzie mi bardzo miło. Mam na imię Ania.

– A ja Kostek – odpowiedziałem.

Wracając do Wejherowa płakałem. Pierwszy raz w życiu nie nad swoim okrutnym, niesprawiedliwym losem, a nad swoją bezkresną głupotą.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (29)

  • Piotrek71 dwa lata temu
    Mało brakowało. Świetne. 5/5
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Bardzo dziękuję :)
  • Akwadar dwa lata temu
    Bardzo dobre pisanie, jakaś drobostka, jedna albo dwie, mignęła, ale nie ma wpływu na pracę literkowej machiny.
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Jest mi niezmiernie miło. Dziękuję za komentarz :)
  • Grain dwa lata temu
    Bardzo dobre.
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Dziękuję pięknie :)
  • anat dwa lata temu
    Banalna historia. Opowiadanie o kim? Jest frustratem. Poszedł do baru, spotkał się z kumplami, pogadał, wrócił do domu. No i...?
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Banałem można nazwać wiele rzeczy, frustratem można określić różnych ludzi...

    Następnym razem postaram się napisać opowiadanie na istotniejszy temat. Może o Tobie Anat, bogini ludów zachodniosemickich, która znana jest ze swojej nieprzeciętnej urody i niszczycielskiej, spragnionej krwi żądzy. Pozdrawiam Cię serdecznie :)
  • anat dwa lata temu
    Ludzie chcą tylko otrzymywać 5 i 6 (5 gwiazdek). To normalne i bardzo infantylne. Jeżeli zainspirowałam (może zraziłam do pisania tandety?!) to będzie sukces - nie tylko mój.
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Ja lubię ludzi chwalić, bo w moim rodzinnym domu mnie chwalono. Jak było w Twoim?

    Nie uważasz, że wywołanie uśmiechu na czyimś licu jest bezcenne?

    Tak wiem, to wymaga wysiłku, łatwiej jest łajać...
  • anat dwa lata temu
    Urszula Pieńkowska - Wracając do opowiadania... .
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    anat Wracając do opowiadania... Uważam, że jest całkiem dobre ?
  • anat dwa lata temu
    Dobre, dla kogo? Zrozum, że nie piszę tego złośliwie. Historia, którą chcesz opowiedzieć musi być niebanalna. Nie opowiadasz tego koleżance w kuchni przy herbatce, ale na forum. Czasami jeden tekst poprawiam kilkadziesiąt razy. W. Szymborska napisała wiersz i jeden wyraz jej nie pasował. Głowiła się nad nim tydzień. Odrzućmy "pyskówki" ...ale ja nie jestem Szymborska itd. To do niczego nie prowadzi. Zauważ dobrze (nota bene) jestem chyba jedyną osobą, która analizuje opowiadania, wiersze. Reszta to leniwi klakierzy albo złośnicy. PS. Nie piszesz "do szuflady" a na forum literackim.
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Dla mnie ludzkie życie nie jest banałem. Skoro jest dla Ciebie... Nic na to nie poradzę ?
  • anat dwa lata temu
    Urszula Pieńkowska Opowieść banalna, tandetna...o tym, że poszła Kaśka za stodołę. Niekoniecznie trzeba opisywać, po co ona tam poszła. Banalne wypróżnianie.
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    anat Przepraszam Cię Anat, ale Twoje komentarze przestają trzymać godny Ciebie poziom...
  • anat dwa lata temu
    ...kilka osób jeszcze podopowiada...zwraca uwagę na nieścisłości...nie powiem...nie mów.
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Miłego dnia Ci życzę i w ten sposób kończę naszą bezsensowną dyskusję ?
  • anat dwa lata temu
    Urszula Pieńkowska-masz rację. Jesteś dobrą pisarką.
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    anat Lubisz mieć ostatnie słowo ?

    Dla jednych dobrą, dla drugich nie. I to jest w porządku. Na tym polega piękno świata. Każdy ma prawo do swojej prawdy i każdy na swoje racje. Niech żyje różnorodność! ?
  • anat dwa lata temu
    Zycze zdrowka.
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Wzajemnie zdrowia i więcej uśmiechu na co dzień ?
  • MartynaM dwa lata temu
    Piękny tekst.
    Doskonale oddalaś ból, niemoc, żeby na końcu zapalić światełko w tunelu... 5
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Dziękuję pięknie.
    Twoje słowa działają na mnie mobilizująco...

    Pozdrawiam ?
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Całe szczęście że wbrew wszystkiemu zdarzają się ludzie, którzy bez wysiłku są w stanie otworzyć nam oczy. Świetny tekst.5. Pozdrawiam ?
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Dziękuję pięknie za miłe słowa.

    Pozdrawiam ?
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Urszula Pieńkowska↔O właśnie↔Niezbadane są ścieżki, po których chodzimy, lub one... trafią nas... i mogą wszystko zmienić. Perspektywę spojrzenia, zupełnie.
    Bywa, że nie o 180° ale o... "370"↔A tak a propos, moja ulubiona liczba to: 22:)
    Życiowy tekst taki:)↔Pozdrawiam?:)
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Jedna sekunda potrafi zmienić całe życie.
    Dziękuję za komentarz.

    Pozdrawiam ?
  • Zapraszam do wzięcia udziału w LBnR! Wszystko w tym wątku na Forum:
    https://www.opowi.pl/forum/lbnr-z-pasja-po-raz-98-zaprasza-do-w1506/
    Tematy:
    1) PERSPEKTYWA / WYSOKOŚĆ
    2) PRZEDMIOT/RZECZOWOŚĆ
    Napisz i zabaw się z nami. Możesz zwyciężyć i mieć przyjemność podania tematów do kolejnej Bitwy. Nagrodą też jest wyróżnienie na Głównej.
    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania