Zmierzch nadchodzi o poranku
Długo odkładałem wyjazd na wakacje — pierwszego roku nie miałem samochodu, drugiego roku nie wiedziałem dokąd jechać, później przywykłem do ślęczenia za biurkiem i ciułania grosza, a wakacje uznałem za fanaberię bogatych ludzi. Aż jednego ranka obudziłem się z niejasnym uczuciem pogoni za uciekającym szczęściem i wyszeptałem do żony:
— Pakuj się. Wyjeżdżamy.
— Co, tak nagle? — odszepnęła zaspanym głosem, po czym przekręciła się na drugi bok.
Pomimo zaskakującej decyzji, byliśmy już po godzinie znikającym punktem na północnej wylotówce. Przodem, z tyłu, obok nas, każdym pasem pędziły pojazdy rozmaitej marki i modelu, załadowane ludźmi i bagażem. Ekwipunek wypełniał całą przestrzeń, zasłaniał widok w tylnej szybie, furgotał w wietrze na dachu. Ci, którzy lubili podróżować swobodnie, ciągnęli przyczepy albo samoczynnie się rozkładające kapsuły — pękate, kanciaste, niziutkie i opływowe, druciane, przykryte brezentową plandeką, wąskie i wysokie, dla koni nawet, bo z jednej wystawał koński ogon, a jak komuś niczego się nie chciało ciągnąć, stawiał dom na kółka i wyruszał całym gospodarstwem: z kuchnią, pralką i lodówką, sypialnią i pokojem gościnnym, w którym jadąc mógł oglądać na telewizorze filmy ze swojej kolekcji DVD. Wielka jest pomysłowość człowieka!
Za wjazdem na autostradę rozpoczął się wyścig: w spragnionych przygód podróżnikach budził się duch rajdowców. Ci z tyłu najeżdżali mi na zderzak i trąbili, żebym jechał szybciej. Wyprzedzający wygrażali pięścią lub pokazywali środkowy palec. Zjechałem na lewy pas. Jadący przede mną prędko się oddalali, za wyjątkiem kilku ciężarówek, puszczających kłęby czarnego dymu. Po każdym kłębie rozlegało się głośne warczenie motoru, zmęczonego jazdą pod górę. Wspinaczkę umożliwiał wydrążony w skale korytarz o pionowych ścianach. Na ich powierzchni wciąż widniały ślady po świdrach do wiercenia głębokich otworów. Przy pomocy ładunków wybuchowych detonowanych wewnątrz tych otworów, wycinano olbrzymie bloki piaskowca, równiutko jak nożem. Prawdziwe arcydzieło inżynierii, rozmyślałem przejeżdżając środkiem następnej góry i jeszcze jednej, ale Maria wolała patrzeć w drugą stronę: na turkusowy kolor wody zalewającej mangrowia, zgadywać do czego służą długie rzędy kładek, bo nigdy jeszcze nie widziała jak hodują ostrygi. Ryczenie ciężarówek ustało na chwilę: droga opadała ku rzece. Przejechaliśmy przez długi most, za którym mordercza wspinaczka zaczęła się od nowa. Góra, dół i tak za przecięciem każdego wąwozu. Maria rzuciła okiem na kobietę w oknie mijanego samochodu. Chociaż był dość obszerny i raczej nieprzeładowany, kobieta trzymała stopy wysoko pod szybą, na desce rozdzielczej. Pojazd przyspieszył i zniknął za zakrętem, pozostawiając widok nóg gołych i całkiem zgrabnych. Maria chciała to samo zrobić ze swoimi nogami, ale nie była pewna mojej reakcji, więc tylko zerknęła na dzieciaki, zrzuciła klapki ze stóp i zapadła po chwili w krótką drzemkę. Na końcu autostrady wyrwało mnie z atmosfery monotonnej jazdy dudnienie na wybojach, specjalnie w tym celu zainstalowanych, a potem krzyk starszej córki:
— Jestem głodna!
— A mnie się chce pić! — zawtórowała jej siostra.
Ich brat nic nie powiedział tylko zaklaskał w dłonie. W pośpiechu nie zdążyliśmy zabrać niczego do jedzenia. Na szczęście krajobraz ożywiło wkrótce jakieś miasteczko, a właściwie kilka rozrzuconych wzdłuż drogi zakładów przemysłowych. Między nimi, na szczycie wysokiego słupa wypatrzyłem charakterystyczne żółte łuki w kształcie litery M, jak na złość po prawej stronie i żeby tam dojechać, musiałem nadłożyć drogi i zawrócić. W samą porę, bo z tylnego siedzenia dolatywały jęki:
— Daleko jeszcze?
„Z dzieciakami to żadne wakacje” — przypomniałem sobie słowa kolegi z pracy. Teraz na własnej skórze mogłem się przekonać, że miał rację. Dopijając czarną kawę obserwowałem długi pociąg jadący po nasypie koło restauracji. Liczyłem wagony wypełnione po brzegi węglem, lecz w okolicy stu iluś straciłem rachubę. Skończyłem pić, a pociąg wciąż sunął ociężale, jakby to był taśmociąg obracający bez przerwy między kopalnią i morskim portem. Świat jest pełen niespodzianek.
Mniej przyjemną niespodzianką był zator w dalszej części drogi. Na co tyle węgla, żelaza, złota, skoro brakuje środków na wybudowanie jednej porządnej drogi łączącej miasto ludzi pracy na południu z miastem ludzi odpoczywających w tropiku? Siedzieliśmy w samochodzie w nadziei, że przyczyna zakorkowania zostanie usunięta i kawalkada ruszy niebawem do przodu. Ruszyła, ale tylko do najbliższego drzewa. Zniecierpliwieni kierowcy wyszli na drogę, rozglądali się dookoła, wymieniali te same niezadowolone spojrzenia. Już nie rajdowcy, ale towarzysze niedoli, gotowi sobie pomagać, zjednoczeni wspólnym kłopotem. Pobocze szosy szybko się zamieniło w jarmark. „Najsmaczniejsze lody” — zapraszał napis nad wejściem do sklepu. „Najlepsze mięsne placki na południowej półkuli” — wychwalał następny. „Arbuzy i mango prosto z ogródka”. Mijałem te kramy i otaczających je ludzi, aż doszedłem do zapory utworzonej z kordonu policji. Dalej nie wolno było iść.
— Co się tam dzieje? — Zaczepiłem gościa wychylającego głowę ponad granatowy szpaler policyjnych czapek.
— Most zablokowany — odpowiedział nie odwracając głowy.
— Przecież puszczają samochody…
— Ale tylko jednym pasem.
Faktycznie, za kępą krzaków ujrzałem most, dość nisko przerzucony nad mętną taflą wąskiej rzeki. Na moście stała karetka pogotowia, obok niej kręciło się kilku ratowników medycznych.
— Zasłabł kierowca furgonetki, pechowo na samym środku mostu — wtrącił ktoś z boku.
— Ale my tu stoimy już chyba z godzinę.
— Zanim nie ustalą co mu jest, nie wolno im go ruszać z miejsca — tłumaczył tamten tonem eksperta. — Właśnie oczekują decyzji lekarzy ze szpitala.
Nie zadając dalszych pytań, wróciłem do samochodu. Po drodze kupiłem arbuza, tego prosto z pola, bez pestek, za podwójną cenę. Pić bardziej się chciało niż jeść. Wyciągnąłem ze schowka przy kierownicy mapę i obliczałem, czy zdążymy na czas. Minęła następna godzina zanim udało się przejechać niefortunnym mostem na drugą stronę rzeki, ale jechaliśmy powoli, zderzak na zderzaku. Czerwona tarcza słońca dotykała krawędzi wzgórz po zachodniej stronie, a my wciąż się posuwaliśmy w ślimaczym tempie. Za pół godziny będziemy jechać w zupełnej ciemności. Spojrzałem na mijany kierunkowskaz: „Tea Gardens 20 km”. Skręciłem w tamtym kierunku i wjechałem na wąską, za to opustoszałą drogę, prowadzącą w głąb lekko pofałdowanych pastwisk o wysokiej, płowej trawie, nakrapianej z rzadka eukaliptusami — ich cętkowane pnie stawały się coraz mniej widoczne. Zmrok zapadał znienacka, bez zbytecznych zapowiedzi. Włączyłem światła i zmniejszyłem prędkość, bo właśnie przejeżdżaliśmy przez osiedle letniskowych domów, całkiem dobrze utrzymanych, tak na pierwszy rzut oka, bo bliższe oględziny utrudniała głęboka ciemnica. Za ostatnim domem wjechałem na dobrze oświetlony most, którego stromość oraz wypukłość przęsła wskazywała, że dołem musi kursować coś zawadzistego, nie tyle szerokiego, co kołyszącego wysokim masztem. Dalej jechaliśmy po strzałkach do pola namiotowego, jak podczas zabawy w podchody. Księżyc z bezchmurnego nieba oświetlał nam drogę bladym światłem, lecz gdy dotarliśmy na teren biwaku, ogarnął nas pod zwartym poszyciem z palm i paproci nieprzenikniony mrok. Stawialiśmy namiot w pośpiechu i raczej chaotycznie, podczas gdy dzieciaki spały wygodnie w samochodzie.
Rankiem się okazało, że rozbijanie poszło nam całkiem nieźle, trzeba było tylko wymienić jedną tyczkę, poprawić kilka linek i odsunąć minimalnie namiot od zarośli, żeby żmije, jadowite pająki i inne przyjemne stworzenia nie właziły nam do środka. Przy okazji odkryliśmy dodatkowe atrakcje: Woda z kranu nadawała się tylko do zmywania naczyń, po pitną należało jechać kilka kilometrów do źródełka. Latryny nie miały kanalizacji i dzięki temu można je było łatwo zlokalizować po charakterystycznym zapaszku. Dobrze przynajmniej, że teren obozowiska był rozległy, wczasowiczów niewielu, a stojące daleko od siebie i ukryte w gęstym buszu namioty zapewniały wystarczającą prywatność. Najbardziej cieszyło sąsiedztwo jeziora o czystej wodzie, bogactwo ptasiego śpiewu, oraz dziewicza roślinność, nietknięta zębem cywilizacji.
Zaraz po śniadaniu poszliśmy wąską ścieżką prosto z namiotu na plażę. Bóg stworzył wodę, żeby dzieciaki się nie nudziły i dały rodzicom chwilę wytchnienia — tylko nie wolno ich spuszczać z oczu. Siedzieliśmy na złocistym piasku pod parasolką w czerwone grochy, tam gdzie zatokę oddzielał od morza wąski cypel, zakończony górą w kształcie foremnego stożka. Dochodził stamtąd łoskot fal, zamierający jedynie w powiewach lekkiego wiatru. Patrzyłem na przeciwległy brzeg: w oddali majaczyły zarysy jakiegoś luksusowego resortu, gdzie ludzie kąpią się w basenie, a potem wylegują w leżakach, popijając dla ochłody koktajle przez bambusową rurkę. Z plaży przeszliśmy na wydmy, u podnóża złociste jak piasek nad zatoką, wyżej kremowe, a na samym szczycie białe niczym śnieg, bo to był śnieg, odmrażał stopy. Gdy czegoś jest za dużo, kiedy nie można tego wytrzymać, to samo uczucie wraca do nas pod postacią innych zdarzeń, zazwyczaj tych z przeszłości. Morze, plaża i wydmy zniknęły pod naporem myśli. Już nie czułem palącego gorąca; byłem daleko stąd: wystawałem na przystanku w Śródmieściu, niedaleko mojego liceum. Obok mnie stali ludzie okutani w grube kurtki i szaliki. Poruszałem odruchowo palcami stóp, brzeżkiem buta potrącałem drugi but, przeskakując z nogi na nogę czekałem na autobus linii 180, który zawiezie mnie do domu. Nad jezdnią tańczyły pierwsze płatki śniegu, powietrze ściął mróz, autobus nie nadjeżdżał. Nadciągała zima: sinymi chmurami, lodowatą zawieją, tylko nie wiedziałem, że będzie to zima stulecia.
Drugiego dnia wybraliśmy się na wędrówkę po lesie. Dziwny był to las. Miejscami straszny: olbrzymie drzewa liczące kilkaset lat, obdarte z kory, z gałęziami rozpostartymi szeroko w powietrzu, niczym powykręcane ręce upiora. Zakrywały wstydliwie miejsca okaleczone pęknięciami, przeżarte próchnicą. W zagojonych ranach powstawały dziuple: podłużne, owalne, bezkształtne i szkaradne, niektóre wielkości studni. Cały czas drzewa bacznie nas obserwowały ciemnymi czeluściami po sękach, potrząsały drobnymi listkami, z kołysanych wiatrem konarów dobiegały jakieś westchnienia i krzyki. Dotknąłem dłonią gładkiego pnia: zimny jak lód. To dlatego ciągnęło nas w upalny dzień między drzewa.
Trzeciego dnia wstałem o świcie. Maria i dzieci spały głębokim snem. Usiadłem w przedsionku namiotu, wystarczająco przestronnym, żeby postawić w nim rozkładany stolik i dwa krzesła. Rozsunąłem zasłonę i wyjrzałem przez siatkę na komary na zewnątrz. Przy samym brzegu jeziora spostrzegłem namiot. Mały namiot, z dwóch tyczek złożonych na krzyż. Jeszcze wczoraj wieczorem tego namiotu tam nie było. Obok namiotu, pod srebrzystym pokrowcem, stał oparty o drzewo górski rower. Pomyślałem, że dobrze byłoby się napić gorącej herbaty, tylko nie wiedziałem, czy zaczekać aż Maria wstanie. Zdecydowałem się nie czekać. Zaparzyłem herbaty na gazowej kuchence, a wtedy z namiotu wyszła kobieta. Nie widziałem wyraźnie jej twarzy. Miała brązowe włosy, rozjaśnione nieco opalenizną na plecach. Była całkowicie naga, ale mogłem oglądać tylko połowę jej nagości, ponieważ stała odwrócona tyłem. Weszła do wody umyć twarz i ręce. Potem zanurzyła się po szyję i popłynęła: cicho i leciutko, zostawiając za sobą warkocz wzburzonej wody. Patrzyłem za nią zahipnotyzowanym wzrokiem. Było w tej scenie coś osobliwego, uroczystego, nieomal nieziemskiego. Jakimś niepojętym sposobem czułem się związany z tą kobietą: tylko my dwoje, tu i teraz, na dzikim pustkowiu, sobie przeznaczeni. Może mnie zauważyła, może wie, że popijając herbatę, obserwuję ją ze swojego namiotu. Może sprawia jej to nawet przyjemność. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tak musi być. Próbowałem sobie wyobrazić kim ona jest. Podróżuje samotnie. Rozbija się na jedną noc, wczesnym rankiem rusza w dalszą drogę. Przemierzyła w ten sposób rowerem setki kilometrów: z deszczowych lasów i plantacji bananów lub nadjeżdża z przeciwnego kierunku: kamienistych zatok i wzgórz spalonych słońcem, pachnących mirtem i lawendą. Podekscytowany jej wizytą w gaju herbacianych krzewów, czekałem aż przypłynie do brzegu, wyjdzie z wody, będzie wykręcać rękami długie włosy, a później niechybnie zacznie iść w moją stronę, żebym mógł docenić również drugą stronę jej nagości. Po raz pierwszy odczułem ciężar małżeństwa: praca w nadgodziny, dodatkowe obowiązki, to wszystko można jakoś znieść, ale wyrzec się wolności? Rzucić to wszystko. Pojechać razem z nią. Do następnego jeziora. Wejść razem do wody. Potem się suszyć przy ognisku, pić wino, śpiewać do północy, zasypiać licząc gwiazdy na niebie. Czemu z Marią jest inaczej? Nie odważyłaby się płynąć obok mnie nago, choć tyle lat jesteśmy po ślubie. Jednak Marię znam każdą cząstką swego ciała, jak ten kubek w ręku, a tamta to zjawa. Zjawa nęci, z kubka można pić. Patrzyłem jak zwija namiot w pakunek nie większy od podręcznej torby, kładzie go do bagażnika na tylnym kole, przyczepia z boku plecak, po drugiej stronie zawiesza plastikowy pojemnik na drobiazgi. Usłyszałem dźwięk rozsuwanego zamka w drzwiach namiotu. Zza płóciennej ściany wyjrzała głowa Marii.
— Z kim rozmawiasz?
— Z nikim, przecież wszyscy jeszcze śpią.
— A ja wyraźnie słyszałam, że mówisz coś do jakiejś dziewczyny.
Założyła sweter, bo ranek był pochmurny i wilgotny. Podeszła do brzegu jeziora, tam gdzie stał przed chwilą mały namiot. Po dziewczynie nie było śladu.
Komentarze (38)
Lubię takie zwięzłe komentarze. Można je interpretować na wiele sposobów :)
A mnie brakowało Twoich komentarzy. Pisanie do szuflady jest jak odbijanie piłeczki o ścianę :)
Czasem zaledwie ściągamy klapki ze stóp. Zadziwiająco swobodnie prowadzony tekst.
:)
Miło dostać pozytywną opinię od czytelniczki, która niedawno do nas dołączyła. Masz fajnego awatara. Przypomina mi kukiełkę z dobranocki „Jacek i Agatka”. Ale pewnie jesteś zbyt młoda, żeby ją pamiętać :)
Opowieść jak film, świetna.
Co do pacynki, dziękuję :) Lubię pisać wiersze dla dzieci, ale nie tylko. Pozdrawiam :)
Z niekłamaną przyjemnością przeczytałam.
Przyznaję, że w ogóle poraz pierwszy czytałam coś Twojego/mój błąd, który zawsze mogę nadrobić.
Pozdrawiam
Tylu piszących, kto ma czas choćby to przejrzeć? Tym bardziej dziękuję za przeczytanie :)
Chciałabym kiedyś mieć taki lekki styl.
Pozdrawiam
Lekki styl? W dwa miesiące opublikowałaś 37 rozdziałów Onej, napisane świetnie. To ja chciałbym pisać z takim polotem i fantazją :)
5, pozdrawiam :-)
Jesteś chyba jedynym autorem co również lubi pisać na tematy wakacyjno-plażowo-subtropikalne, choć u mnie to oczywiście tylko środek do czegoś zupełnie innego. Ale fajnie się spotkać choćby w jednym miejscu :)
Ja także użyłbym innych słów, gdybym to pisał znowu, cóż dopiero druga osoba. Miło dostać tak pozytywny komentarz od wymagającego czytelnika i zarazem wziętego autora :)
podoba mi się Twój styl, taki lekki, czysty, obrazowy :)
i puenta dla żonatych:
Zjawa nęci, z kubka można pić.
To czcza fantazja. Żadna kobieta się nie spakuje choćby w pół dnia. A jeśli nawet się spakuje to trzeba będzie jej bagaż wieźć ciężarówką. Dziękuję za komentarz.
Dziękuję za bezbłędną analizę. Gdybym pisał w trzeciej osobie, czy konkluzja byłaby ta sama?
„Przy pomocy ładunków wybuchowych detonowanych wewnątrz tych otworów, wycinano olbrzymie bloki piaskowca, równiutko jak nożem”… właśnie trzeba było pojechać za miasto, aby zobaczyć ten sposób zarabiania pieniędzy, być może i twój taras był stworzony z tego piaskowca? Ot, męskie spojrzenie, inne aniżeli jej „na turkusowy kolor wody zalewającej mangrowia”… jak odmienne obrazy i odmienne zainteresowania
„zgadywać do czego służą długie rzędy kładek, bo nigdy jeszcze nie widziała jak hodują ostrygi”… poznawcze doznania i można przyznać, że podróże kształcą.
Pewnie każdy myślał, marzył w innym wymiarze… „Maria chciała to samo zrobić ze swoimi nogami, ale nie była pewna mojej reakcji”… najzwyklejsze zapragnięcie kobiety przyhamowane zakazem?
„Liczyłem wagony wypełnione po brzegi węglem”… typowe męskie kalkulowanie i „Świat jest pełen niespodzianek… zator w dalszej części drogi… niecierpliwieni kierowcy wyszli na drogę, …nie rajdowcy, ale towarzysze niedoli, gotowi sobie pomagać, zjednoczeni wspólnym kłopotem”… piękne? przypomniałeś mi powrót z konferencji w wigilijny wieczór, zasypało drogi, staliśmy w kilometrowym korku i nagle ktoś zaczął kolędować, inny dzielił opłatek, jeszcze inny częstował winem, owocami, sztuczne ognie rozbłysły i zrobiło się cieplej. Odcięci od bliskich zdobyliśmy innych znajomych.
„Szybko pobocze szosy zamieniło się w jarmark”… poznanie lokalnych możliwości zarobkowania i bogactwa natury…
„Zanim nie ustalą co mu jest, nie wolno im go ruszać z miejsca”… absurdalne wytłumaczenie zakorkowanej drogi:)
"lecz gdy dotarliśmy na teren biwaku, pod zwartym poszyciem z palm i paproci znowu ogarnął nas nieprzenikniony mrok… Stawialiśmy namiot w pośpiechu"… pamiętam, że rozbicie namiotu zawsze było skomplikowanym zadaniem.
„Latryny nie miały kanalizacji, Ukryte w gęstym buszu, zapewniały wystarczającą prywatność”… najważniejsze, że istniało takie intymne miejsce i…„dziewicza roślinność, nietknięta zębem cywilizacji”… dzisiaj człowiek szuka komfortu i zatłoczonych plaż.
„Gdy czegoś jest za dużo, kiedy nie można tego wytrzymać, to samo uczucie wraca do nas pod postacią innych zdarzeń, zazwyczaj tych z przeszłości”… jak ciekawie ujęte przemijanie i niezapominanie, często właśnie w takich szczęśliwych momentach doszukujemy się podobnych obrazów z przeszłości, a jednak innych, niekończący się labirynt naszych myśli ze wspólną nicią biegnącą do przodu.
"Nadciągała zima. Sinymi chmurami, lodowatą zawieją, tylko nie wiedziałem, że będzie to zima stulecia"… pewnie na przełomie 1978–1979, temperatura spadła do minus 25 stopni, a przy silnym wietrze zimno odczuwalne było jeszcze bardziej.
"Dziwny był to las. Miejscami straszny… niczym powykręcane ręce upiora… Zimny jak lód. To dlatego w upalny dzień ciągnęło nas między drzewa"… często szukamy chłodu latem, a zimą ciepła, nie potrafimy się godzić na naturalne klimaty.
Wstawanie wraz ze skowronkiem niesie zawsze mile doznania…"Obok namiotu, pod srebrzystym pokrowcem, oparty o drzewo stał górski rower… z namiotu wyszła kobieta… Była całkowicie naga… zanurzyła się po szyję i popłynęła, cicho i leciutko, zostawiając za sobą warkocz wzburzonej wody"… można by namalować obraz twoimi słowami… „Patrzyłem za nią zahipnotyzowanym wzrokiem”… no, takim widokiem można się zadurzyć, zapomnieć i… „Rozbija się na jedną noc, wczesnym rankiem rusza w dalszą drogę”… czyli jakieś pragnienie wolności…'Po raz pierwszy odczułem ciężar małżeństwa… Rzucić to wszystko. Pojechać razem z nią. Do następnego jeziora"… czy tak wygląda wolność? czy jest to zdrada?… „Czemu z Marią jest inaczej”?… zatęsknienie za innym życiem, chociaż tak naprawdę można zmienić to. które mamy, wsiąść na rower z Marią, bez dzieci i pojechać na kolejny urlop, popływać nago świtaniem i przewrócić marzenia do góry nogami. Nie patrzeć na upływanie czasu, poczuć jeszcze raz beztroskie lata…
"Nie odważyłaby się płynąć nago obok mnie, choć tyle lat jesteśmy po ślubie… tego nie dowiesz się, jak nie spróbujesz?… Zjawa nęci, z kubka można pić"… nie tylko z kubka można napić się herbaty.
„Po dziewczynie nie było śladu”… a może to tylko pragnienie wiecznego chłopca?
Poruszyłeś zmysły i pragnienie, aby znaleźć się nad brzegiem marzeń.
Pozdrawiam
Czytałem Twój komentarz kilka razy i nie wiem, czy mam odpisać już teraz, czy poczekać, przeczytać ponownie, potem znowu, jeszcze jeden raz.
Twoje refleksje bardziej mi się podobają, aniżeli to co napisałem. Tak już jest, że lubimy siebie odkrywać oczami drugich osób, nawet jeśli to co nam objawią nie jest zbyt przyjemne, cóż dopiero gdy nas wychwalają ponad miarę! Naprawdę nie znajduję słów, żeby Ci podziękować za czas włożony w przeczytanie, ani za to, że w tak interesujący, ciepły sposób potrafisz się dzielić swoimi wrażeniami.
Jestem Twoim dłużnikiem. Za ten wpis należy Ci się wyjście do coffeeheaven na ciastka i kawę, co tam kawę, wieczór w operze i kolację przy świecach. Mogę tylko żałować, że żyję tak daleko i to życzenie nigdy się nie spełni. Ale Ziemia to przecież mała planeta, może okazja się nadarzy, któż to wie? :)
Jak "liść lotosu" Trochę mi przeszkadzała... ściana tekstu:)↔Nie lubię tak, ale to już moja: odchyłka:)
Co do treści, bardzo sprawnie przelana na stronę, rzeczywistość w różnych sytuacjach, która jest także przez nas, kreowana.
Jak wynika z teksty, raczej istotnie, chociaż nie na wszystko, mamy zmienny wpływ.
Aż szkoda nieco, że nie ma w tak sprawnym tekście, takiej... aury niepokoju, która się w czytelniku snuje, chociaż o niej, nie wprost czyta. Mistrzynią w takich klimatach, była dawna autorka Daphne du Mauriel:)→"Nie oglądaj się teraz" i inne...
Gdyby chociażby ta na owej nodze, na desce rozdzielczej, byłz np: żółta wstążka, a później na końcu, na tej widzianej, też,
to można by różnie pomyśleć. Tam i tu→niecała widziana, a ten szczegół sprowokował wizję?
Ale mnie wzięło na komentarz:))↔Pozdrawiam:)↔%
Ja również długo nie komentowałem Twoich publikacji, co nie znaczy, że ich nie czytuję. Jesteśmy jak dwa okręty, które szukają skarbów w różnych częściach globu. Dlatego w tych poszukiwaniach rzadko na siebie wpadamy, lecz gdy to nastąpi, tym większa okazja do opijania nieplanowanego spotkania. Zaglądamy sobie w sieci, a nuż co jednemu się podoba, drugiemu również przypadnie do gustu. A jeśli nawet nie, to zawsze można pokiwać głową w zadumie: „że też jego takie rzeczy cieszą”. Potem odpływamy, każdy w swoją stronę, a jednak gdzieś na dnie świadomości zostaje myśl, że choć ludzie się różnią, łączy ich wspólny cel i tak jest dobrze.
Ty jesteś stylistą, który przede wszystkim ceni statyczne piękno, dba o drobiazgi, szlifuje każdy detal, aż nabierze oczekiwanego koloru i połysku. W tym względzie przypominasz mi Gustawa Flauberta, spod którego pióra słowa spadały na papier pewnie, jak kot na cztery łapy. Mnie się takie pisanie bardzo podoba oraz gładko czyta. Jednak obróciłbym się przeciwko sobie, przeciwko wszystkiemu w co wierzę, gdybym usiłował tak pisać. Mnie bardziej pociąga element dramatyczny, jak u Szekspira, a właściwie dramat sytuacyjny, czyli sztuka wyrazu poprzez zestawienie przedmiotów i osób w nieustannie się zmieniającym tle. To czy miała żółtą wstążkę na nodze nie jest istotne; ważne jaką rolę odegrała w tej scenie, czy jej obecność pomogła zrozumieć, czemu dzień dobiegł końca, zanim jeszcze się zaczął.
Oto otwarcie najpotężniejszego i najbardziej wpływowego dzieła w historii literatury:
ACT I
SCENE I. Elsinore. A platform before the castle.
FRANCISCO at his post. Enter to him BERNARDO
BERNARDO
Who's there?
Tylko tyle! Żadnego opisu scenerii, kostiumów, kiedy się to rozgrywa, kim są postacie. Czy Bernardo jest olbrzymi, czy drobniutki? Ma dwadzieścia lat, czy czterdzieści? Czy noc jest chłodna, pochmurna, deszczowa, czy na dworze wieje wiatr? Ani słowa na ten temat. Tylko Elsynora i dwie osoby. Czy Bernardo jest na tyle pewien siebie, żeby zakrzyknąć potężnym basem: „Kto tam?”. Czy może jest miękiszonem o drżącym głosie, albo zwyczajnie niczym się nie wyróżniającym oficerem, o formalnym sposobie zwracania się do kolegów? Znowu, kompletny brak jakichkolwiek wskazówek. Jedyne wyjście to doczytać scenę do końca, nie pomijając żadnego dialogu i odpowiedź znaleźć w wyobraźni. Mimo braku opisów Szekspir do dziś jest uważany za najwybitniejszego pisarza w języku angielskim oraz największego dramaturga w świecie. Wiele jest sposobów pisania, niech każdy wybiera swój ulubiony.
Serdecznie dziękuję za inspirujący komentarz.
"Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła".
Znam ten fragment, a skoro już posiłkujesz się biblią, również z niej zaczerpnę:
„Twoje wargi są jak wstążka karmazynowa,
twoja mowa pełna wdzięku,
twoje skronie są jak rozkrojone jabłko granatu spoza twojej zasłony.
Twoja szyja jest jak wieża Dawidowa,
zbudowana na zbrojownię:
tysiąc tarcz wisi na niej,
a wszystko to puklerze bohaterów.
Dwoje twoich piersi jest jak dwoje sarniąt, bliźniąt gazeli, pasących się między liliami.”
Jak widzisz w powyższym opisie więcej jest zachwytu nad kobietą niż w moim opowiadaniu, ale nie jest to zachwyt płochy, motywowany nikczemnym uczuciem. Czemu do głowy od razu ci przychodzą myśli negatywne, czemu pierwszym co widzisz w drugim człowieku jest zło?
Zapewniam Cię, że mój bohater nie dopuścił się niczego zdrożnego, do szczęścia wystarczy mu jedna kobieta, a na inne patrzy z uwielbieniem, jak na to morze, las, góry. Takim stworzył go bóg.
Dziękuję za komentarz.
Jak cudza żona jest ładna, zgrabna, a do tego całkiem naga, grzechem jest na nią nie patrzeć ( • )( • )
Pokłóciły się okrutnie części ciała. No, bo kto tu rządzi?
- Toż jasne jest, że ja - burknął mózg - to ja tu myślę i wszystko kontroluję.
- Bzdura! - zaprotestowały ręce - my tu robimy najwięcej - zarabiamy na wasze utrzymanie.
- Ech - westchnęły nogi - to nasza rola rządzić, to my decydujemy, jaki kierunek obrać i dążyć w słusznym kierunku.
- My - odparły oczy - myśmy szefami - my wszystko widzimy i naprawdę nic nam nie umyka.
- Bzdura - odparł żołądek - to ja tu rządzę, wytwarzam wam wszystkim energię, ciężko pracuję i trawię. Beze mnie zginiecie...
- JA BĘDĘ SZEFEM - nagle odezwała się milcząca dotąd dupa - I JUŻ. Śmiech ogólny, że całe ciało się nie może pozbierać.
- DOBRA - odpowiedziała dupa - jak tak, to STRAJK.
I przestała robić cokolwiek. Minęło kilka godzin. Mózg dostał gorączki. Ręce opadły. Nogi zgięły się w kolanach Oczy wyszły na wierzch. Żołądek wzdęło i spuchł z wysiłku. Szybko zawarto porozumienie. Szefem została... dupa.
I tak to już jest drodzy moi:
Szefem może zostać tylko ten, co gówno robi.
Opowiadanko fajoskie - kartki z życia, nieznane nęci, ale znane bezpieczne i takie swojskie. Piątak ?
Wielce zabawna ta kłótnia, która część ciała jest najważniejsza. Mężczyźni wiedzą co się liczy najbardziej. Jak nie ma mózgu to nic nie boli. A ja nawala tamto drugie, oj to dopiero męka!
Miło Cię widzieć w roli czytelniczki znowu :)
W moim odczuciu napisałeś opowieść o wolności, i pokazałeś, że jest ona takim nieosiągalnym ideałem, że nawet w nas, w środku, może żyć tylko jej namiastka. I - tęsknota za "całością".
Wolna kobieta była raczej mirażem. A żywa i prawdziwa? "Nie odważyłaby się płynąć nago obok mnie, choć tyle lat jesteśmy po ślubie".
Piękna, trochę smutna opowieść.
Arabskie przysłowie mówi: „Żonaty mężczyzna żyje jak pies, umiera jak król. Samotny mężczyzna żyje jak król, umiera jak pies”.
Miło Cię widzieć znowu :)
Przechodząc do mięska. Podróże z rodziną to już inny typ przygody, niż solo bądź z przyjaciółmi. Z rodziną to trochę obóz pracy połączyny z kurortem.
Z bardziej abstrakcyjnej interpretacji to:
Podróż podczas wakacji odczytuje jako alegorie kryzysu wieku średniego. Tęsknoty za utraconym brakiem odpowiedzialności, swobody oraz zabawy. Czego symbolem jest naga Pani z namiotu, młodzieńczych pragnień, które są jak ślad po zdmuchniętej świecy. Z kolei wspomnienie z mroźnej zimy stulecia obrazuje to, że mimo wszystko bohater ma udane życie, jednak sfera marzeń zawsze będzie nie dosięgłym owocem Tantala, do którego będziemy wracać czasami.
Pozdrawiam serdecznie :)
Odpowiedź na Twój komentarz poniżej.
Jak miło, że wygrzebałeś z archiwum takiego dinozaura! Masz rację — podróże z przyjaciółmi to poszukiwanie przygód, podróże z rodziną to ucieczka od szarej rzeczywistości, dopiero samotna podróż statkiem na bezludną wyspę to pogodzenie się z losem i zażywanie szczęścia.
P.S. Widzę, że opublikowałeś nowe opowiadanie, a ja mam spore zaległości w czytaniu. Chyba wytatuuję sobie dookoła pępka: "So much to read, so little time".
Dobrze, gdy można działać tak spontanicznie, jak to opisałeś.
?
Cieszy mnie, że się spodobało :)
Las istnieje naprawdę. Jedni widzą w nim tylko drzewa, inni coś więcej. W każdej podróży wydarza się wiele ciekawego, bo podróż to wyjście z codziennej rutyny, kolizja mikro-światów, unoszenie się na falach chaosu, nigdy nie wiadomo co z tego wyniknie. Ale w końcu przychodzi czas, gdy wyprawy stają się zbyt uciążliwe. Wtedy pora usiąść przy stole i pisać.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania