Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Zmierzch Prawdomównych Luster (baśń)

– Witajcie w Zaczarowanym Wyposażeniu Wnętrz u Amigo, nazywam się Worms i jestem na każde wasze zawołanie – powiedział zmęczonym głosem ekspedient, któremu Brak Amigo, właściciel, kazał mówić takie rzeczy do każdego wchodzącego klienta. Większość nie zwracała na niego uwagi, więc im dalej w dzień, tym bardziej znużonym głosem mówił i bardziej po dziurki w nosie miał pomysłów swojego szefa.

– Przepraszam… – zagadnęła go starsza kobieta w okularach niczym denka słoików, fryzurze a'la mokry york i w pięciu kardiganach, założonych jeden na drugi. – Przepraszam, młodzieńcze, gdzie znajdę… eee… – Zaczęła się rozglądać, jakby miała na końcu języka.

– Zaczarowane lustro? Przeklęte ołtarzyki? Demonie kręgi? Zaklęte skrzynie? Gadające miecze? – Rozochocony Worms wyskoczył od zera do setki i zaproponował starszej kobiecie wszystko to, co miał również pod ladą, dla wymagających klientów… choć owa pani nie spełniała żadnego z wymogów dotyczących Specjalnych Klientów: nie wyglądała jakby posiadała moce demoniczne, nie roztaczała aury tajemnicy, nie miała na sobie skórzanych butów do ud, skórzanego płaszcza i skórzanych majtek, ani nic z tej listy, w którą wyposażył go Amigo; przeciwnie – wyglądała całkiem zwyczajnie i pachniała jak kulki na mole. Ale Worms nie dał się zwieść, pozory często myliły. Nie dalej jak tydzień wcześniej opchnął Gadający Morgensztern Zagłady jednemu niziołkowi w zielonych porteczkach, który zapłacił pierścieniem z takim diamentem, że Amigo na sam jego widok zemdlał.

– Niee, niee… – pani złapała go za przedramię, skrzywiła się, jakby miał ją opuścić demon, lub gdyby miała przemówić metalicznym głosem… ale nic takiego nie nastąpiło. Nie było też żadnego stalowego uścisku, miażdżącego mu kości, odciskając piętno czarnej magii. Kobieta zadrżała, mrużąc podkrążone oczy. – Ooochh…

A więc to tak, pomyślał Worms, kiedy poczuł znajomy, wiercący w nosie swąd. Powinienem był się domyślić.

– Szukała pani toalety, prawda?

Kobieta pokiwała głową. Worms bez słowa wskazał jej dwoje czarnych drzwi i zapomniał o niej, gdyż na horyzoncie pojawiło się typowe Małżeństwo Na Poszukiwaniach Gadżetu Do Ich Wymarzonego Bajkowego Domu.

– Witam państwa w Zaczarowanych Wnętrzach, nazywam się Worms i już stąd czuję, że państwo szukacie czegoś specjalnego… – zaczął bajerę, mierząc ich wzrokiem. Grubawy facet w koronie i wysoka, chuda baba ze spiętymi z tyłu ciasno włosami. W zeszły czwartek byli tu, on miał kaptur i doklejone wąsy, a ona udawała blondynkę-łuczniczkę, Worms rozpoznał ich od razu. Przeszedł też od razu do działu dla hojnie wyposażonych w złoto, pomijając zupełnie szmelc dla biedaków, którymi zawalone były lady tuż przy samym wejściu. O zafajdanej babci kompletnie zapomniał i nigdy więcej nie poświęcił jej nawet jednej myśli.

Wieczorem, kiedy razem z Amigo liczyli dobowy utarg, Amigo narzekał:

– Magiczne Zwierciadła mówiące prawdę nam się kończą, Worms, a nasz dostawca Pajetas zwinął kramik i wyjechał do Warni.

– Chyba do Narni – mruknął Worms.

– Jestem pewien, że mówił że Warnia. "Jadę do Warni", powiedział. "Pierdolę to, jadę do Warni", rzekł mi dokładnie w zeszły wtorek tymi słowy. A my, Worms, zostaliśmy bez mówiących prawdę luster. I co teraz zrobimy?

Worms miał swoje zdanie na temat polityki nazewnictwa towarów i usług w sklepie, ale zależało mu na premiach, które Amigo wypłacał tylko wtedy, kiedy był zadowolony. A to, co ekspedient miał na myśli, mogło się szefowi nie spodobać. A zdania w stylu "raczej co TY zrobisz, ja tu tylko sprzątam", wypowiadać nawet nie zamierzał.

– Brrrlhb – mruknął niezrozumiale Worms, tylko po to, żeby odpowiedzieć cokolwiek.

– Co?

– Sprzedawajmy te kłamiące jako te mówiące prawdę – rzekł, na przekór sobie zmęczony szefem Worms. – Jak lustro powie "wyglądasz pięknie", to niezależnie czy powie prawdę czy skłamie, osiągniemy zamierzony efekt, prawda? – Przekartkował wymięte dwudziestki, nie osiągając efektu jak przy sztywniutkich dwusetkach.

Amigo pacnął go w tył głowy. Zaczyna się, pomyślał Worms. A potem będzie tylko gorzej. Trzeba liczyć szmal i spieprzać, zanim stary się rozkręci.

– Mamy niby kłamać naszym klientom? Porąbało cię?

Worms powinien był wiedzieć lepiej, ale powiedział już A, więc następne było B.

– Ale szefie, jaka to różnica?

Amigo pacnął go raz jeszcze, ale Worms niewzruszony kontynuował.

– Przecież jak ktoś spyta lustra: lustereczko, czy mówisz zawsze prawdę? To niezależnie od tego, czy lustro mówi prawdę czy kłamie, odpowie że tak, prawda?

Ręka Amiga znieruchomiała w drodze do kolejnego pacnięcia potylicy Wormsa. Worms i tak planował się uchylić, ale nieotrzymanie ciosu ze strony szefa nastawiło go pozytywnie.

– Sprawdźmy to.

Podeszli do ściany z lustrami, zdjęli atłasowy pokrowiec z pierwszego z brzegu. Okrągła twarz pojawiła się pod powierzchnią.

– Jak wyglądam? – spytał Amigo, siląc się na pozę.

Lustro uniosło brew, mierząc go krytycznie wzrokiem.

– Ty tak na serio? – spytało.

Amigo rzucił okiem z ukosa na Wormsa, który uśmiechnął się pod nosem. A więc to tak, pomyślał Worms, szefunio nawet własnych towarów nie odróżnia już od siebie? Serio, szefuniu? Skucha!

– To jest to Złośliwe Lustro, szefie. Szef je przyniósł z tego zakurzonego magazynku, prawda? Stało pod zachodnią ścianą? Tam pod rogami?

Amigo pokiwał głową niepewnie.

– Nic się nie stało – zdobył się na lekki ton Worms. – Po prostu zakryjemy je z powrotem i przejdziemy do następnego.

– Powinni pisać ostrzeżenia na tym gównie – burknął Amigo, zakrywając taflę płachtą.

Są, pomyślał Worms. Ale ty nie umiesz czytać.

– Spróbujmy z tym. – Zdjął płachtę ekspedient, odczytując z boku oznaczenie producenta. Klasyczny łgarz, odcyfrował. Pasujecie do siebie.

– Jak wyglądam? – spytał Amigo.

– Jak zawsze: wyśmienicie – odpowiedziało entuzjastycznie lustro.

Amigo spojrzał na swój poplamiony oliwą i kurzem fartuch.

– No i masz, od razu widać, że zwierciadło kłamie.

– Ależ skąd! – obruszyło się lustro.

– Amigo, szefie, skup się! – Złapał go za fartuch Worms. – Kto kupuje lustra i staje przed nimi w szmatach roboczych? No?

Amigo ruszał ustami, gapiąc się na rozmarzone oblicze lustra, wpatrzone w niego jak cielę w malowane wrota.

– Co?

– Kto staje przed lustrem w szmatach? – Worms czekał, ale Amigo, choć ruszał wargami, nie znajdywał odpowiedzi. – Nikt! Lustra są dla kobiet! A one stają przed lustrem, żeby usłyszeć zapewnienie, że wyglądają świetnie! Tak czy nie, szefie?

– A-ale… – Uniósł palec Amigo.

– Nie ma że "ale"! Tak czy nie? Ilu facetów kupiło Zaczarowane Zwierciadło ostatnio?

Amigo i Worms przeszli do księgi zakupów, gdzie ręcznie wpisywali każdego kupującego, datę i godzinę oraz przedmiot zakupu i ewentualne uwagi.

– Tu! Diuk Simbala! Tu! Amerigo Amerixon! Tu! Slime Potinsky! – Amigo zamachnął się, żeby pacnąć Wormsa, ale ekspedient uchylił się sprężyście.

– Tysiąc w złocie za sztukę! Nieźle, zważywszy że kupujesz je po czterysta w papierze, dodał w myślach Worms. Patrz w uwagi, Brak! – krzyknął jeszcze, pierwszy raz nazywając szefa jego imieniem. – To znaczy, szefie, spójrz w uwagi. – Uspokoił się lekko, widząc zszokowaną minę Amiga. Stuknął palcem w zeszyt, odsuwając też delikatnie rękę pryncypała. – Simbala, zapakować na prezent dla Wampirii, córki. To ta z krzywym prawym kłem, pamięta szef? Samo pakowanie sto dwadzieścia w papierze. A Amerixon też ma córkę, też tu bywa… ta taka strojnisia z tymi włosami takimi, wie szef na pewno. A Slime Potinsky ma nową kochankę, całe miasto o tym huczy od tygodni. Różowa kokarda na każdym zamówieniu, szefie. Nikt nigdy, odkąd pamiętam, nie zamówił różowej kokardy albo chociaż wstążki dla jakiegokolwiek faceta, włączając w to Gejeti, który preferuje oranż i amarillo. – Wzruszył ramionami. – Żaden facet nie kupił DLA SIEBIE zaczarowanego lustra, kapujesz?, chciał krzyknąć mu w twarz i potrząsnąć nim mocno, ale powstrzymał się.

Amigo potarł skronie i nasadę nosa. Dosyć mgliście kojarzył sytuacje, bądź co bądź nie po to zatrudniał ekspedientów, żeby wiedzieć wszystko. Poza tym od miesięcy był przepracowany, a humorzaści dostawcy nie ułatwiali nic a nic.

– No? – spytał Worms. – Co szef myśli?

– To nie przejdzie – rzekł drewnianym głosem Amigo. – Lustra mówiące nieprawdę nigdy nie pójdą jako mówiące prawdę. Twój blef wyjdzie prędko na jaw, a ja pójdę z torbami, o ile jakaś czarodziejka w odwecie nie spali mi przybytku.

Chciałbyś, pomyślał Worms. Niektóre graty leżą tu od stuleci, nieruszone ręką ludzką odkąd najstarsi handlarze artefaktami wcisnęli ci ten bezwartościowy szmelc za gruby hajs i tylko marzysz, żeby ktoś to zabrał albo przypadkiem zniszczył. Nie ze mną te numery, Amigo.

– To może chociaż spróbujmy? Jak nie wyjdzie…

– To co, Worms? Co? Kupisz ode mnie włócznię Magnuga Skofunga i rzucisz się na nią głową naprzód? Będziemy występować w cyrku w duecie jako skończony bezdomny i człowiek-szaszłyk?

– Możesz się wreszcie zamknąć? – spytał, dostając migreny od tego marudzenia Worms. To był pracowniczy strzał w stopę, wiedział o tym, ale ileż można słuchać takiego pieprzenia? Miał serdecznie dość Amiga, jego tonu, pacnięć w głowę i tych wszystkich uwłaczających mu pomysłów, którymi tamten od lat zatruwał mu życie.

– Kupię od ciebie trzy lustra, te kłamiące, wystawię kramik na zewnątrz, po drugiej stronie ulicy, i zobaczymy. Albo zarobię krocie i tu wrócę z tarczą, albo stracę i zostanę z tym, pokonany na amen, zmuszony do wypożyczania swoich cnót Hempilkom i innym chłopolubom, byle tylko mieć co do ust włożyć. – Założył ręce, czekał.

Amigo uniósł palec, pogroził mu i zmarszczył brwi.

– Nie będziesz mi robił konkurencji! Zgoda! – Spojrzał na ekspedienta. – Spróbujemy po twojemu! Ale jak będzie z tego jakaś historia…

– Nic nie będzie, szefuniu. Tylko czysty zysk. Zobaczysz.

 

Następnego dnia Amigo wszystkim klientom uskarżał się na bóle głowy, brzucha i korzonków, wspominając jednocześnie o trawiących go nawracających humorach i rozstroju magicznej aury. W rzeczywistości planował zadekować się w daczy i powrócić za tydzień lub dwa, i w razie czego całą winę za ewentualne straty zwalić na samowolnego ekspedienta. "Od dawna były z nim problemy", zapisał sobie w notatniku, żeby mieć pod ręką arsenał powiedzonek na każdą okazję. "Zbyt długo już tu pracował i zaczął kombinować", dopisał, a po chwili dodał jeszcze: "były z nim już problemy, ale tak ciężko teraz o dobrego pracownika, że zdecydowałem się przymknąć oko na jego wyskoki". "Traktowałem go jak syna" napisał w nowej linijce, a po paru minutach dopisał tam "???".

Tydzień wlókł się jak nigdy wcześniej. Nieustannie skubał się i dłubał, trzęsły mu się ręce i nawet ukochane wędkowanie przysparzało niespotykanych dotąd stresów. Oczami wyobraźni widział, jak wściekłe klientki i klienci demolują sklep, rozwalając w drobny mak akurat te eksponaty, których nie udało się ubezpieczyć. Wreszcie jedenastego dnia spakował walizkę i wrócił, układając po drodze kłamstwa dotyczące swojej udawanej choroby.

– Witamy w Zaczarowanym Wyposażeniu Wnętrz u Amigo, i… o, cześć, szefie. Już szef wrócił? – Udał radość Worms. – Jak było w chatynce? Odpoczął szef? Czasami naprawdę trzeba odpuścić i wziąć wolne, no nie?

Amigo strzelał niespokojnie oczami dookoła. Wszystko wyglądało po staremu, wydawało mu się tylko, że kilka przedmiotów zniknęło, kilka nowych pojawiło się tu i tam, a poza tym zniknął kurz i pajęczyny, odbierając wnętrzom aurę tajemniczości.

– Jak tam? – spytał niby od niechcenia, szukając poszczególnych artefaktów na ścianach i w gablotach. Nagle zbladł. – Gdzie jest… Naszyjnik Zmory?

– Pchnąłem za dwieście pięćdziesiąt jednej takiej przyjezdnej wariatce w papilotach… pomyślałem: skoro babina się targuje, to może akurat chce to wziąć, nie? Ci spryciarze handlarze często udają, że coś jest guzik warte, a potem… no, ale była to nasza pierwsza oferta na to, odkąd tu pracuję, pomyślałem… zresztą, nadgoniłem to Prawdziwymi Zwierciadłami.

Rosnący w Amigu gniew z powodu straty pięćdziesięciu w papierze ustąpił zaciekawieniu.

– Taak? – spytał, bardzo siląc się na obojętność. – I jak niby to nadgoniłeś, Worms?

– Pchnąłem wszystkie te kłamiące, nawet te pęknięte, po cenie jak za prawdomówne, plus pięćdziesiąt procent, po połowie dla każdego z nas. Powiedziałem im, że są coraz rzadsze i że będą już tylko drożeć. Wzięły na pniu.

– Kto?

– A ja wiem? Jakieś tam… Siostry Albionu, czy inne Fantazyjne Wróżki Eutanazji. Nawet nie chciało mi się zapisywać. – Zerknął na szefa, który przechodził przez wszystkie kolory tęczy, od czerwieni przez siny do zieleni i bladości. Teraz robił się na powrót czerwony, w dodatku pot wystąpił mu na czoło grubymi kroplami. – Żartowałem, żartowałem! Mam tu wszystko zapisane! – Postukał palcem w zeszyt.

Amigo porwał kajet, podniósł do światła i jął czytać półgłosem nazwiska.

– Amarentyna Pokrywka… Wilibalda Angertas? Desmonda Wieprzek… Desmonda Wieprzek? Dwa razy? – Spojrzał ponad okularami na Wormsa, nie dowierzając w to, co widzi.

– Ta – mruknął od niechcenia ekspedient. – Pierwsze zbiła na ulicy, więc drugie opchnąłem jej że zwyżką.

Amigo wsunął palec pod kołnierzyk.

– Jak ze zwyżką? Chyba ze zniżką, nie? Na drugie dajemy zniżkę, nie?

Chyba ty dajesz, i dlatego ten sklep wygląda jak wygląda… Albo wyglądał, czas przeszły.

– Miałem jej dać zniżkę za to, że zniszczyła całkiem niezły towar, na oczach ludu na ulicy? Bez szans! Powiedziałem jej, że w związku z tym, że wypuściła Demona Zwierciadła na wolność i to ja będę musiał go złapać, następne lustro dostanie tylko uiściwszy kaucję za łapanie dwóch demonów. No i za opóźnienie w dostawie dla kolejnego klienta.

– I zapłaciła?

– Mhm.

– Ile?

– Stówę papierem – rzucił Worms, pamiętając co napisał w księdze. W rzeczywistości wycenił kaucję za "łapanie demonów" na trzysta w złocie i zaoferował za jedyne osiemset papieru kaucję za zdjęcie ewentualnej klątwy, jakby tak okazało się, że coś jest nie tak.

– Drogo, zważywszy że demony z luster nie istnieją.

Co ty powiesz, pomyślał, ale odpowiedział tylko:

– Ano.

– I nie było żadnych reklamacji? – spytał jeszcze Amigo, otwierając od niechcenia szufladę, pierwszy raz w jego karierze handlowej po brzegi pełną setek i pięćdziesiątek. Kilka razy wysunął ją i wsunął z powrotem, nie wierząc własnym oczom.

– No ale kto i co miał reklamować? Kobiety? Lustra, które mówią to, co one chcą usłyszeć? Przestań, Brak. Żadna kobieta nigdy nie zechce lustra, które mówi prawdę. W ogóle nie wiem, po jaką cholerę je zamawiałeś. Przyszły, oczywiście, całe dziesięć sztuk. Ten cudak Pajetas chyba się nudził i zrobił, skuszony tą ceną, którą żeś mu zasugerował przy ostatnim spotkaniu. I teraz tego nigdy nie sprzedamy. – Rozłożył ręce. – Ale zamówiłem od niego też pięćdziesiąt tych, co kłamią i powiedziałem, że weźmiemy wszystkie, które ma, choćby było ich tysiąc.

– Ty… tysiąc? Po… po ile?

– Po pięćset za sztukę. Gadałem z nim już o zadatku...

Amigowi zakręciło się w głowie, kiedy pomnożył koszt dwudziestoprocentowego zadatku na tysiąc luster po pięćset za sztukę. Złapał się kredensu, odetchnął kilka razy głębiej, szarpnięciem rozpiął kołnierzyk.

– Przecież sprzedajemy je po… po tysiąc!

– Poprawka, ty sprzedawałeś je po tysiąc. Teraz my sprzedajemy je po dwa patyki złotem, na zamówienie, z oficjalną reglamentacją dwie sztuki na tydzień, z opcją trzeciej i czwartej ze "starych prywatnych zapasów" za ekstra pięćset złotem. I nie patrz tak na mnie, ten ekstra tysiąc jest dla mnie, a tą pięćsetką dzielimy się po połowie. Ty zarabiasz, ja zarabiam, Pajetas dostaje piękny procent za naszą wyłączność i nie w głowie mu jakieś idiotyczne wybryki czy wyjazdy w poszukiwaniu własnego ja. Ten szmelc mówiący samą prawdę wywaliłem do komórki, ani się waż ich sprzedawać! – Zakończył wywód Worms, grożąc palcem szefowi. – Nie spieprzysz tego, co udało mi się tu zbudować za ten piękny, pracowity czas, kiedy tyś odpoczywał nad jeziorem, mocząc kija w okolicznych rozwódkach.

Amigo nie wiedział co o tym myśleć, ale wszystko zdawało się działać, więc każdego dnia coraz mniej zaprzątał sobie głowę próbami tłumaczeń przed ewentualnymi nastawionymi wrogo klientami. Wprawdzie czepiał się metod ekspedienta, ale sklepik dźwignął się z marazmu i począł funkcjonować na tyle prężnie, że Worms dał radę znaleźć kupców nie tylko na te zakurzone, dawno zapomniane rupiecie, zalegające po kątach zaplecza, ale i na te poniszczone artefakty, których przeznaczenia nawet nie śmiał po tych wszystkich latach zgadnąć. Nie wiedział jak, ale wkrótce, podejmując kolejne ryzykowne decyzje i w żywe oczy kłamiąc klientom ekspedient zrobił z nich obu ludzi bogatych i wkrótce awansował na prawą rękę szefa. Niedługo potem już, pozbawiony wszelkich oporów Amigo najpierw kazał domalować jego nazwisko do szyldu, aż wreszcie zamówił całkiem nowy szyld i z własnej kieszeni opłacił go, dziwiąc się niezmiernie tym, że gdyby rok wcześniej przyszło mu wydawać takie pieniądze na raz, realizacja zjadłaby remont dachu. Albo całoroczne wyżywienie.

Równo rok po tym, jak Worms przejął kontrolę nad obsługą klienta i w rękach Amiga zostawił obsługę dostaw, postanowił wziąć kilka dni urlopu. W dzień wyjazdu ostrzegł wspólnika tymi słowy:

– Pamiętaj, co ci przez ten rok tłukłem do głowy, Amigo. Żadnego cwaniakowania, odstępstw od ustalonej ścieżki. Pchaj wszystko tak, jak ja bym to pchał, a jak nie dasz rady, to powiedz że ja wrócę za tydzień, dwa, i wtedy się klientem zajmę. Masz forsy jak lodu i nie musisz się martwić, że umrzesz z głodu jak sklepik zamkniesz na parę dni. Rozumiemy się? Nie spieprz tego, bo za ładnie to żre, żeby miało zdechnąć. A najlepiej to zrób inwentaryzację i zamknij sklep na ten czas, żeby ci się tu nikt nie pałętał. Renoma kosztuje!

Amigo nie lubił, kiedy Worms się tak panoszył, ale pamiętał czasy gaci w łaty i dni, że musiał zdecydować, czy jest już dość zimno, by wrzucić do pieca kilka węgielków albo czy jest dość głodny, żeby zjeść piętkę czerstwego chleba i zapić szklanką zimnej wody.

– Rozumiemy się? – powtórzył Worms, upewniając się, że Amigo zrozumiał.

– Zamykam i robię inwenturę.

– To zamykaj. A ja wrócę za kilka tygodni.

I pojechał.

W tym czasie Amigo zdjął wszystko ze ścian, odkurzył i odmalował. Przeliczył wszystko, co było do przeliczenia, skatalogował i opisał każdą, nawet najmniejszą rzecz, sprawdzając w księgach przeznaczenie niektórych przedmiotów. Zdziwił się, nawet więcej niż raz.

Aż któregoś dnia, mimo wywieszki "remanent" do sklepu wmaszerowała klientka. Nie byle jaka! Amigo znał ją i jej rodzinę, więc z czystego szacunku nie wygonił jej miotłą za drzwi, tylko podjął w kantorku słodką herbatą i ciastkiem, od których niedawno zaczął się zaokrąglać tu i tam. Klientka zadawała różne pytania, kokietowała go, a Amigo zadowolony z towarzystwa odpowiadał, oprowadzał i pokazywał eksponaty, artefakty i towary, wreszcie otworzył drzwi do zapomnianego składziku i z niektórymi tamtymi towarami również zapoznał swoją drogą klientkę.

– A dlaczego te lustra leżą tutaj, a nie razem z tamtymi? – spytała, wskazując upierścienionym palcem kilkanaście opartych o ścianę kształtów w charakterystycznych ramach. Gdy ich oczy się spotkały, jej uśmiech obiecywał wiele… a przynajmniej tak mu się wydawało.

Amigo spanikował i rzekł, że to są nadwyżki wyższej klasy na zamówienia specjalne dla stałych klientów i dał się wciągnąć w sprzedaż jednego "specjalnego, nadwyżkowego zwierciadła" poza kolejnością, w dodatku za takie grosze, że było mu wstyd, że w ogóle tamtego dnia przyszedł do sklepu, choć przecież nie musiał. Skarcił się, że nie chciało mu się kaligrafować i zamiast "Zamknięte Remanent" zostawił sam "Remanent". Może wtedy by nie weszła?, zastanawiał się. Obawiał się też co powie Worms, któremu solennie obiecywał, że nie będzie żadnych odstępstw. Kiedyś mógłby go zbyć, ale teraz, odkąd tamten był wspólnikiem…

Gdy Worms wrócił i rzucił się w wir pracy, z początku nie zauważył braku jednego z "wybraków", jak nazywał prawdziwe zwierciadła prawdomówności. Amigo zręcznie odciągał go od składziku, stosując coraz wymyślniejsze fortele, pomysły i proponując nowe inwestycje. Ale pewnego dnia i on musiał wziąć dzień wolnego i poszukujący czegoś w magazynku Worms odkrył jego tajemnicę. Amigo oczywiście przyznał się do wszystkiego i obiecał, że nigdy więcej tego nie zrobi.

– Oby nie było z tego żadnych nieprzyjemności – rzekł Worms, jak jemu lata wcześniej Amigo, kiedy po wstępnym sukcesie zaczęli na potęgę pchać kłamiące zwierciadła jako te prawdomówne. – Oby się nic nikomu nie stało.

I przez kilkanaście lat był spokój.

Aż któregoś dnia tamta klientka, która ongiś weszła do sklepu w remanent i kupiła prawdziwe zwierciadło prawdomówności, teraz już oficjalnie Królowa, zapytała swoje lustro w inny niż zazwyczaj sposób:

– Lustereczko, powiedz przecie, kto najpiękniejszy jest na świecie?

A zwierciadło, ostatnie ze swojego rodzaju w rękach prywatnych, jedyne którego Worms nie namierzył, nie stłukł, nie zaaranżował wymiany na nowe, lepsze, działające bez zarzutu, kłamliwe dziadostwo zaprogramowane, żeby dostosowywać się i uszczęśliwiać wszystkich, odpowiedziało zgodnie z prawdą:

– Ty… a nie, czekaj. Twoja córka zaczyna przeganiać cię w urodzie, Królowo. Właściwie można powiedzieć, że jeszcze kilka dni, tygodni, może miesięcy, przy dobrych dla ciebie wiatrach będziesz na równi z nią, ale za rok… Bez szans.

Królowa nie chciała tego słuchać. Zwierciadło gada od rzeczy, uznała, nie mówiąc o tym nikomu. Ale kiedy kilka dni później lustro dało jej niemal tą samą odpowiedź, postanowiła działać.

Spotkała się znowu na gruncie służbowym z Amigiem, który na zawoalowaną mocno prośbę w geście dobrej woli polecił jej usługi kilku drabów, znanych z moralności lwa u progu śmierci głodowej i niezadawania zbyt wielu pytań. Zgodził się na dobicie targu na terenie sklepu, i gdy draby niezwłocznie wyszły, Królowa przyjęła zaproszenie na herbatę od starego przyjaciela. Bądź co bądź prawie wszystko, czego potrzebowała, kupowała na miejscu, a Amigo i Worms traktowali ją iście po królewsku, choć była królową jedynie tytularną. Ale za pieniądze, które u nich zostawiała, nazywaliby ją i Kasztanowym Ludzikiem, gdyby takie było jej życzenie.

– Lustereczko, powiedz przecie – wychodząc zagadnęła wiszące na korytarzu zwierciadło. – Kto najpiękniejszy jest na świecie?

– Ty, Królowo – odpowiedziało z przekonaniem lustro, zaprojektowane by cieszyć, łgając jak najęte.

– A Śnieżka?

– Jaka Śnieżka? – zdziwiło się lustro.

Królowa uniosła brew, zerknęła na zegarek na nadgarstku. Od wyjścia drabów nie minęło półtorej godziny.

– Szybkie te twoje draby, Amigo. Należy im się premia.

 

Wychodząc, minęła się w drzwiach z Wormsem.

– Dzień dobry, Królowo. Wasza wysokość – jak zwykle – najpiękniejsza. – Ukłonił się.

Królowa posłała mu najbardziej olśniewający ze swych uśmiechów.

– Och, teraz już na pewno tak – rzekła.

– Oczywiście. – Ukłonił się jeszcze raz, przyklejając na twarz uniżony uśmiech, zastanawiając się co, u licha, miała na myśli. Puściła do niego oko i odwróciła się, kołysząc biodrami.

Gdy zamykał za sobą drzwi, zwrócił uwagę na Amiga, stojącego w drzwiach do kantorka, patrzącego przez przeszkloną witrynę za odchodzącą wolno klientką.

– Co to ma być? Co ta nagle szczęśliwa raszpla tu robiła? Przecież dopiero była i zostawiła tu siedem stów za jakieś eliksiry, pierdoły! Nie spodziewałem się jej przed wtorkiem… – zdziwił się Worms, patrząc w księgę rachunkową. Amigo wysilił się na lekceważący ton.

– A, tak, wpadła… pogadać. No, co się tak podejrzliwe patrzysz? Nie może się dwoje starych znajomych odwiedzić?

Worms nie uwierzył w ani jedno słowo. Świdrował starego wzrokiem, przeszedł się po sklepie, szukając choćby strzępków informacji o tym, co ta dwójka robiła właśnie tu, w tym sklepie.

– Dobra, Amigo, wyskakuj z detali. Wiem, że jej tu nie grzmociłeś, bo tak się składa że widziałem już, jak wyglądają kobiety, które dopiero co obracałeś i dość rzec, że biedaczki ledwo trzymały się na nogach. Poza tym nie pachnie tu od wejścia mokrą cipą – dodał, marszcząc nos. Pociągnął nim kilka razy, w różnych miejscach. – Za to czuję….

Już wie, pomyślał starszy właściciel sklepu. Ale może… może nie? Zamknął oczy.

– Co tu robili Poissonowie?

Cholera!, zaklął w myślach Amigo, starając się zachować kamienną twarz. Worms i ten jego cholerny nos!

– Mów, albo nie ręczę za siebie! – Pogroził mu pięścią Worms. – Jak ostatni raz tu była ta wariatka, to opchnąłeś jej prawdziwe zwierciadło prawdy! Wiesz, jakie to było cholernie kosztowne i ryzykowne z twojej strony? Tysiące papieru musiałem wyłożyć, żeby tam wejść pod jej nieobecność i spryskać lustro esencją fałszorium! Zdajesz sobie sprawę, jakie to są koszta? Sama esencja…! – Założył ręce z tyłu, zrobił kilka kroków dookoła, wspominając. – Chciałem je potem podmienić, ale wyobraź sobie: lustra nie dało się wynieść, bo jakiś chytry drań zainstalował je w kryształowej, zamykanej na jakiś sprytny zamek toaletce! Którą, jak myślisz: kto jej sprzedał? – Popatrzył na niego z ukosa. – I pod czyją nieobecność znowu? Z armatobalisty byś go nie rozjebał! A mogłeś tylko powiedzieć, że jak wrócę z urlopu, to się tym zajmę! Ja! Zdajesz sobie sprawę, stary paprochu, co będzie, jak któregoś dnia zwietrzeje któryś ze składników fałszorium? Piękne dupeczki zaczną umierać! A jak jedna przerośnie tą starą torbę, to zaraz to zrobią następne! I co, torba pogodzi się z losem, myślisz, czy… – Odwrócił głowę ku kantorkowi, gdzie wcześniej poczuł charakterystyczny aromat wody kolońskiej drabów. Dodał dwa do dwóch. – Nie nie, kurwa, nie. Powiedz, że nie.

Starzec spuścił wzrok.

– Przykro mi, Worms. Ja… nie mogę się przy niej… pohamować.

Nikt nie może, pomyślał Worms, który prowadził drobiazgowe zapiski co, kto i kiedy kupował, ale i jak można się przed tym bronić. Zazwyczaj były to proste zaklęcia przeciw urokom, neutralizatory artefaktów i demagikatory magicznych przedmiotów. Ale były też i inne: droższe, trudniejsze, bardziej skomplikowane.

Worms na samą tylko Królową prowadził osobny zeszyt, o którym nie wspomniał wspólnikowi. Na wszelki wypadek.

 

Kilka godzin później Worms podjechał pod zamek, wyjaśnił odźwiernemu w czym rzecz i został odprowadzony przez majordoma pod same drzwi sypialni królowej. Odetchnął głęboko i zapukał.

– To ja, o najpiękniejsza! Twój wierny sługa Worms, ze sklepu z magicznym wyposażeniem wnętrz! Przyszedłem, bo… nie mogę już dłużej czekać! Odkąd puściłaś do mnie oko wtedy, na ulicy, czas dłużył mi się niemiłosiernie.

Czarnowłosa kobieta otwarła drzwi i oparła się o futrynę, demonstrując Wormsowi wszystko to, czym mogła się pochwalić, ledwo skryte pod prześwitującą, czarną koronką. Spoglądała na niego z zaciekawieniem, ale nic nie powiedziała. Wormsowi zaschło w gardle i przełknął ślinę, martwiąc się poniewczasie, że mieszanka eliksirów, którą wypił przed wyjściem, może mieć skutki uboczne. Ale skoro dawno, dawno temu powiedział "A"... Chrząknął.

– W dodatku przynoszę prezent, o, najpiękniejsza! Lustro! Całkowicie nowy model!

– Ja już mam lustro, Worms… masz jakieś imię? – Przejechała palcem po jego klatce piersiowej, od brody aż do pasa. – Wejdź, zobacz sam…

– Hendelson – mruknął, czując wzbierające w nim ciepło. – Mam na imię Hendelson.

Królowa wprowadziła go do swojej alkowy i otwarła zamek kryształowej toaletki. Worms już wiedział, co, ale jeszcze nie miał pomysłu kiedy i jak. Ostatecznie nie idzie się na niezapowiedzianą randkę z młotkiem.

– Nasz wspólny przyjaciel wyjawił mi twój sekret i coś mnie tknęło. Czy mógłbym sprawdzić, czy to "specjalne lustro" nie jest jednym z naszych wybrakowanych odrzutów?

Dobiegł go stłumiony chichot.

– Najpierw jednak… odwróć się.

Stała za nim naga, z założoną ręką na biodrze. W mgnieniu oka była już tak blisko, że zaczął się pocić. Jej zręczne palce robiły z nim, co chciała.

– Wiedziałem, że ten stary idiota sprzedał ci to wybrakowane. Stary cap! Pokornie błagam, królowo, przyjmij całkiem nowe zwierciadło, które nigdy więcej nie skłamie?

Znieruchomiała w połowie wyciągania jego paska ze szlufek.

– Jak to: nie skłamie? To ono skłamało?

– Tak, wasza najpiękniejsza wysokość. W tych wybrakowanych modelach esencja prawdy wietrzała i lustro po jakimś czasie zaczynało wierutnie kłamać. Takie lustra rozbijały małżeństwa, domy, rodziny! Kłamało, zapytane! Udało nam się prawie wszystkie zlokalizować i wymienić, ale to… to się uchowało. Mó-mój wspólnik…

– Czyli kiedy mówiło, że jestem najpiękniejsza w świecie, to… kłamało?

– Tak – powiedziało lustro, świadome, że Worms spryskał je fałszorium.

– Nie – odpowiedział Worms.

– Czyli skłamało dopiero wtedy, kiedy powiedziało, że nie jestem już najpiękniejsza w świecie?

– Nie – powiedziało lustro.

– Tak – rzekł z naciskiem Worms. – I widzi wasza wysokość? Nie umie przestać kłamać! Pozwól mi je zabrać, zanim narobi szkód!

– O, jasna cholera!

Królowa naga wybiegła z pokoju, stukając wysokimi obcasami na kamiennej posadzce.

– Śnieżko, Śnieżko! – Odbijał się echem w korytarzu jej głos.

Teraz albo nigdy! Worms nie czekając porwał z kominka jakaś statuetkę i z całej siły wyrżnął w ostatnie (w rękach prywatnych) prawdomówne lustro. Rozdeptał na proch wszystkie pozostałe kawałki, zgarnął butem w jedno miejsce i odstawił statuetkę z powrotem.

– Hendelsonie… – zagadnęła go, wracając po chwili. Miała włosy w nieładzie, jej pierś zdobiła plama krwi, a w ręce dzierżyła parę zakrwawionych obcasów. – Hendelsonie, czy mogłabym prosić o małą przysługę?

Worms uniósł brwi.

– Tak, Królowo?

– W pokoju mojej córki są dwa trupy… pozbędziesz się ich, kiedy będziesz wychodził?

– Bezzwłocznie – odparł, sprężystym krokiem udając się ku drzwiom. – Już się robi, moja Królowo.

– Ale nie teraz… przecież przyszedłeś tu w innym celu, prawda? – Spojrzała na siebie, na zakrwawione buty, które wciąż ściskała w rękach. – Daj mi doprowadzić się do porządku, i wrócimy do tego, gdzie przerwaliśmy.

Potem, gdy już było po wszystkim, Worms zbierał swoje ciuchy z podłogi, a Królowa jakby dopiero teraz zauważyła pustą ramę w toaletce.

– Co się stało?

– Kiedy tylko wasza wysokość wybiegła, to przeklęte, wybrakowane zwierciadło zaczęło miotać przekleństwa, wykrzywiać się i wkrótce rozprysło się na miriady maleńkich kawałeczków – skłamał gładko Worms, pokazując kupkę zbitego szkła pod ścianą. – Dobrze, że waszej miłości tu nie było, kto wie, co by powiedziało.

– Przyniosłeś mi nowe, prawda? Mogę wypróbować?

– Oczywiście, wasza wysokość.

Kobieta wstała z łóżka i miękkim krokiem podeszła do toaletki, o którą Worms opierał właśnie nowe zwierciadło. Zdjął atłasowy pokrowiec i zaprosił Królową gestem.

– Lustereczko, powiedz przecie… – Mrugnęła figlarnie do Wormsa. – Kto najpiękniejszy jest na świecie?

– Ty, Królowo – odparło ochoczo lustro.

 

Gdy Worms wrócił do sklepu, było długo po północy. Obudził Amiga, który zasnął w fotelu przed kominkiem.

– Wstawaj! – Szturchnął go Worms. – Zbudź się, Amigo. Twoja najlepsza klientka zabiła braci Poissonów i ktoś musi zanieść smutne wieści ich matce. Najlepiej, jakbyś dołączył też jakąś sakiewkę.

Amigo przetarł twarz, ziewnął.

– Teraz?

– Teraz. Mam ich w dorożce, na dworze. Przypał, tak jeździć z trupami po mieście, ale nie miałem wyboru. Nie zostawiłeś mi go, dodał w myślach, ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło… przynajmniej dla niego. Poissonowie nie mogli tego powiedzieć.

Amigo szarpnął jednego z drabów na próbę, napiął się cały, ale zesztywniałe zwłoki nawet nie drgnęły. Otarł chustką pot z czoła.

– A nie możemy ich po prostu przerzucić do innego wymiaru, jak ty wtedy zrobiłeś z tą babcią, która się zesrała w majty na środku sklepu?

– Jaką znowu babcią? – spytał Worms, usiłując podważyć zwłoki drągiem. – Jakie drzwi? Do jakiego innego wymiaru? – Odłożył drąg. – O czym ty do mnie rozmawiasz, na bogów?

Stary sklepikarz przetarł okulary rękawem i wsunął je z powrotem na nos.

– Pamiętasz ten dzień, kiedy wpadłeś na ten swój genialny pomysł, żeby sprzedawać lustra?

Worms dał mu znak, że pamięta i żeby kontynuował. Wsunął drąg z drugiej strony i szarpnął ponownie.

– Pracowałeś tu dosyć krótko, ja wtedy wyniosłem drzwi do innego wymiaru z komórki, żeby je sprzedać jednemu górnikowi, ale tamten się rozmyślił i nie przyszedł, a więc po prostu wyniosłem je z powrotem. Nie zauważyłeś, że tamtego dnia było dwoje drzwi do toalety?

– Widocznie nie srałem wtedy! – warknął, mocując się z martwym drabem. – Nie, Amigo. Nie zauważyłem. Pomóż mi, przytrzymaj tutaj.

Kiedy już uporali się ze zwłokami i oba draby leżały już na ziemi, wymęczony Worms wsparł się na drągu i dyszał, a Amigo poszedł szukać drzwi i klucza do nich.

Gdy otworzyli je, Worms sam nie wiedział, czego się spodziewać: wybiegającej stamtąd osranej babci, potworów z innego wymiaru czy czego. Zamiast tego, wszędzie jak okiem sięgnąć, był jasnoszary piasek i wyrastające spomiędzy nielicznych kamieni brzozy. Przecisnęli trupy, obsypali je piaskiem i zamknęli drzwi z powrotem na klucz. Worms zostawił sprzątanie w rękach starego, po czym nalał sobie rumu z karafki i zwalił się na fotel, przy którym wcześniej zastał śpiącego Amiga. Zasnął momentalnie.

Obudził go dźwięk dzwonka, umieszczonego nad drzwiami. Znajomy, dobrotliwy głos powiedział cicho:

– Witam w Zaczarowanym Wyposażeniu Wnętrz u Amigo i Wormsa, nazywam się Amigo i jestem na każde wasze zawołanie… ale jutro, drodzy państwo, bardzo proszę przyjść jutro. Dzisiaj mamy zamknięte – dodał, zerkając na Wormsa, przykrytego od stóp do szyi kraciastym kocem. – Proszę państwa uprzejmie, proszę przyjść jutro.

– Ale my tylko chcieliśmy ten… – zaczął mężczyzna w cylindrze, wskazując jakiś przedmiot na ścianie.

Worms poruszył się przez sen. Amigo wypchnął ich delikatnie, acz stanowczo za drzwi.

– A najlepiej za dwa dni, dobrze? – Ukłonił się. – Bardzo państwu dziękuję i przepraszam za niedogodności. Bardzo dziękuję. Bardzo przepraszam. – Ukłonił się jeszcze raz.

– Ale my tylko… – powiedziała kobieta w bieli, ale Amigo już zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz w zamku, jednocześnie przekładając zawieszkę na "Zamknięte".

Spojrzał na chrapiącego w fotelu Wormsa, zgasił światło i opuścił sklep. Czasami naprawdę trzeba odpuścić i wziąć wolne.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Domenico Perché 06.01.2022
    Genialne!

    Proszę o więcej w tym klimacie!

    5
  • Okropny 06.01.2022
    Zajrzyj do mojej "Sali Portretów" może :)

    Dzięki za wizytunek i komentariat :)
  • Rewelacyjne! Uśmiałem się niesamowicie!

    Cóż za wspaniały pomysł na biznes! No i to, jak przedstawiłeś baśń od strony sprzedawców luster, jest naprawdę niesamowite. Czytało się z ogromną przyjemnością.

    Też chcę więcej! Już Salę Portertów czytam!
  • Okropny 13.01.2022
    Ale się cieszę, że komuś się podobają te moje tekściki :))))
  • marcepanowypotwor dwa lata temu
    Jednak dobrze tu wrócić od czasu do czasu! Genialnie się czytało :)
  • Okropny dwa lata temu
    Dzięki! Więcej czasu spędzam jednak na t3, dlatego tak późno odpowiadam ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania