Znafcy literatóry.
Kilka lat temu na jednym z portali literackich opublikowałem kilkanaście (może 12-15 dokładnie nie pamiętam) wierszy. Co się działo, a jakie komentarze, krytyka, pouczenia dla raczkującego poety? Wytykano mi błędy, doradzano jak pisać, wyśmiewano, ironizowano. Odpisałem, że TE wiersze, są dojrzałe, dobre...po prostu: perełki. Włożyłem kij w mrowisko. Czegoż o swojej twórczości nie usłyszałem, wśród radosnego jazgotu - trudno opisać. Nie wdając się w polemikę, podtrzymałem swoją opinię na temat swoich wierszy, że to są fenomenalne poematy, czym rozdrażniłem grafomanów-amatorów. Na wyścigi, jeden przed drugim dokazywał moje nawet nie indolencji w pisanych wierszach, a nawet (o zgrozo!) matołectwa, nieuctwa, analfabetyzmu. Przerwałem ten żałosny kociokwik przygłupów, uważających się za "znafcuf literatóry" podając im prawdziwych autorów "moich" wierszy. Wymieniłem: Goethe, Schiller, P.Verlaine. E.A Poe, A. Tennyson, Puszkin, Lermontow i na dokładkę kilku noblistów.
Uczył Marcin Marcina... .
Komentarze (264)
Zarzuca mi ktoś rym czestochowski, pytam więc jaki jest najlepszy. Porównuję, jesli trzeba poprawiam, bo tylko ociężali umysłowo nie podchodzą krytycznie do swojej twórczości. Dlatego zawsze daję możliwość przedstawienia swoich racji.
Wydaje mi się, że przyszedłeś z portali, gdzie za nic wszyscy się chwalą i tak rodzą się geniusze... po wyjściu z kokona zderzają się z brutalną prawdą i nie potrafią jej przyjąć.
Na dodatek nie rozumieją, że dzisiaj pisać, jak wieki temu, to zupełny brak znajomości rynku literackiego.
Zrozumiał?
Łukasz Jasiński
Baw się dobrze!
Bo wiesz, jest tutaj pewna userka i ona potrzebuje fachowej pomocy przy, powiedzmy, erotyku... ty tak ładnie w te tony uderzasz, że byłbyś dla niej idealnym nauczycielem.
A ja bym ci byla bardzo wdzięczna za tę pomoc naszej koleżance.
To jak, jesteś zainteresowany?
https://www.youtube.com/watch?v=qae25976UgA&list=RDGMEMJQXQAmqrnmK1SEjY_rKBGAVMqae25976UgA&start_radio=1
Łukasz Jasiński
Kierowca
Mój tata był dobrym kierowcą autobusu,
prowadził węgierskie złomy - ikarusy,
inni się bali, wyrzucał pijaków, mocno
dawał w mordę awanturnikom, palił
mocne, smrodził, cierpliwie czekał
na babcie, wysiadał, pomagał, gardził
automatem, kochał biegowe, pamiętam:
na miejskim zadupiu, blisko pętli - dał
gazu, zepsuty zegarek wskazywał na sto,
nie, na dwieście, nie odpoczywał, ciągle
naprawiał swoją zabawkę, raz otrzymał
mandat od kolegi milicjanta - wyrzucił
do kosza, za karę prowadził czerwonaki
nocne, pijany ubek przystawił do skroni
spluwę, przeładował, chciał naprawdę
zabić, poranne szmatławce wrzeszczały:
miasto to nie dziki zachód, solidarność
przyszła, strajkował, skurwysyńskie pały
w czarnych okularach na haczykowatym
nosie szantażowali, nie podpisał - pokazał
im takiego wała, wyrzucili biednego
bobasa w ostrogach na bruk, strasznie
długo pił i był prozatorem romantycznej
odysei - mój tata teraz naprawia bruk.
Łukasz Jasiński (styczeń 2010)
Łukasz Jasiński
I twarze lud bawiące na koniec lud znudzą.
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imion miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie, po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
I wszystkie serca nastroił do wtóru,
Wszystkie żywioły naciągnął jak struny:
A wodząc po nich wichry i pioruny,
Jedną pieśń śpiewa i gra od początku:
A świat dotychczas nie pojął jej wątku.
Mistrz, co malował na niebios błękicie,
I malowidła odbił na tle fali,
Kolosów wzory rzezał na gór szczycie
I w głębi ziemi odlał je z metali:
A świat przez tyle wieków, z dzieł tak wiela,
Nie pojął jednej myśli tworzyciela.
Jest mistrz wymowy, co bożą potęgę
W niewielu słowach objawił przed ludem,
I całą swoich myśli i dzieł księgę
Sam wytłumaczył głosem, czynem, cudem;
Dotąd mistrz nazbyt wielkim był dla świata,
Dziś świat nim gardzi poznawszy w nim brata.
Sztukmistrzu ziemski! czym są twe obrazy,
Czym są twe rzeźby i twoje wyrazy?
A ty się skarżysz, że któś w braci tłumie
Twych myśli i mów, i dzieł nie rozumie?
Spojrzyj na mistrza, i cierp, boży synu,
Nieznany albo wzgardzony od gminu.
Pani zabija pana;
Zabiwszy grzebie w gaju,
Na łączce przy ruczaju,
Grób liliją zasiewa,
Zasiewając tak śpiewa:
„Rośnij kwiecie wysoko,
Jak pan leży głęboko;
Jak pan leży głęboko,
Tak ty rośnij wysoko”.
Potem cała skrwawiona,
Męża zbójczyni żona,
Bieży przez łąki, przez knieje,
I górą, i dołem, i górą;
Zmrok pada, wietrzyk wieje;
Ciemno, wietrzno, ponuro.
Wrona gdzieniegdzie kracze
I puchają puchacze.
Bieży w dół do strumyka,
Gdzie stary rośnie buk,
Do chatki pustelnika,
Stuk stuk, stuk stuk.
„Kto tam?” – spadła zapora,
Wychodzi starzec, świeci;
Pani na kształt upiora
Z krzykiem do chatki leci.
„Ha! ha!” – zsiniałe usta,
Oczy przewraca w słup,
Drżąca, zbladła jak chusta;
„Ha! mąż, ha! trup!”
– Niewiasto, Pan Bóg z tobą,
Co ciebie tutaj niesie,
Wieczorną słotną dobą,
Co robisz sama w lesie?”
– „Tu za lasem, za stawem,
Błyszczą mych zamków ściany,
Mąż z królem Bolesławem
Poszedł na Kijowiany.
Lato za latem bieży,
Nie masz go z bojowiska;
Ja młoda śród młodzieży,
A droga cnoty śliska!
Nie dochowałam wiary,
Ach! biada mojej głowie!
Król srogie głosi kary;
Powrócili mężowie.
Ha! ha! mąż się nie dowie!
Oto krew! oto nóż!
Po nim już, po nim już!
Starcze, wyznałam szczerze.
Ty głoś świętymi usty,
Jakie mówić pacierze,
Gdzie mam iść na odpusty.
Ach, pójdę aż do piekła,
Zniosę bicze, pochodnie,
Byleby moję zbrodnię
Wieczysta noc powlekła”.
– „Niewiasto – rzecze stary –
Więc ci nie żal rozboju,
Ale tylko strach kary?
Idźże sobie w pokoju,
Rzuć bojaźń, rozjaśń lica,
Wieczna twa tajemnica.
Bo takie sądy boże,
Iż co ty zrobisz skrycie,
Mąż tylko wydać może;
A mąż twój stracił życie”.
Pani z wyroku rada,
Jak wpadła, tak wypada;
Bieży nocą do domu
Nic nie mówiąc nikomu.
Stoją dzieci przed bramą.
„Mamo – wołają – Mamo!
A gdzie został nasz tato?”
– „Nieboszczyk? co? wasz tato?” –
Nie wie, co mówić na to.
– „Został w lesie za dworem,
Powróci dziś wieczorem”.
Czekają wieczór dzieci;
Czekają drugi, trzeci,
Czekają tydzień cały;
Nareszcie zapomniały.
Pani zapomnieć trudno,
Nie wygnać z myśli grzechu.
Zawsze na sercu nudno,
Nigdy na ustach śmiechu,
Nigdy snu na źrenicy!
Bo często w nocnej porze
Coś stuka się na dworze,
Coś chodzi po świetlicy.
„Dzieci – woła – to ja to,
To ja, dzieci, wasz tato!”
Noc przeszła, zasnąć trudno.
Nie wygnać z myśli grzechu.
Zawsze na sercu nudno,
Nigdy na ustach śmiechu.
– „Idź, Hanko, przez dziedziniec.
Słyszę tętent na moście,
I kurzy się gościniec;
Czy nie jadą tu goście?
Idź na gościniec i w las,
Czy kto nie jedzie do nas?”
Jadą, jadą w tę stronę,
Tuman na drodze wielki,
Rżą, rżą koniki wrone,
Ostre błyszczą szabelki.
Jadą, jadą panowie,
Nieboszczyka bratowie!
– „A witajże, czy zdrowa?
Witajże nam, bratowa.
Gdzie brat?” – „Nieboszczyk brat,
Już pożegnał ten świat”.
– „Kiedy?” – „Dawno, rok minął,
Umarł... na wojnie zginął”.
– „To kłamstwo, bądź spokojna!
Już skończyła się wojna;
Brat zdrowy i ochoczy,
Ujrzysz go na twe oczy”.
Pani ze strachu zbladła,
Zemdlała i upadła,
Oczy przewraca w słup,
Z trwogą dokoła rzuca.
– „Gdzie on? gdzie mąż? gdzie trup?”
Powoli się ocuca;
Mdlała niby z radości
I pytała u gości:
„Gdzie mąż, gdzie me kochanie,
Kiedy przede mną stanie?”
– „Powracał razem z nami,
Lecz przodem chciał pośpieszyć,
Nas przyjąć z rycerzami
I twoje łzy pocieszyć.
Dziś, jutro pewnie będzie,
Pewnie kędyś w obłędzie
Ubite minął szlaki.
Zaczekajmy dzień jaki,
Poszlemy szukać wszędzie,
Dziś, jutro pewnie będzie”.
Posłali wszędzie sługi,
Czekali dzień i drugi,
Gdy nic nie doczekali,
Z płaczem chcą jechać daléj.
Zachodzi drogę pani:
– „Bracia moi kochani,
Jesień zła do podróży,
Wiatry, słoty i deszcze.
Wszak czekaliście dłużéj,
Czekajcie trochę jeszcze”.
Czekają. Przeszła zima,
Brata nié ma i nié ma.
Czekają; myślą sobie:
Może powróci z wiosną?
A on już leży w grobie,
A nad nim kwiatki rosną,
A rosną tak wysoko,
Jak on leży głęboko.
I wiosnę przeczekali,
I już nie jadą daléj.
Usnęli mędrcy — wtem odgłos ich budzi,
Że Bóg widomie objawił się w tłumie
I o wieczności przemawia do ludzi:
«Zabić go — rzekli — spokojność nam miesza;
Lecz zabić we dnie? — obroni go rzesza.»
Więc mędrcy w nocy lampy zapalali
I na swych księgach ostrzyli rozumy
Zimne i twarde jak miecze ze stali;
I wziąwszy z sobą uczniów ślepych tłumy
Szli łowić Boga — a zdrada na przedzie
Prostą ich drogą, ale zgubną wiedzie.
«Tyś to?» — krzyknęli na Maryi syna. —
«Jam» — odpowiedział, i mędrcy pobladli:
«Ty jesteś?» — «Jam jest.» — Służalców drużyna
Uciekła w trwodze, mędrcy na twarz padli.
Lecz widząc, że Bóg straszy, a nie karze,
Wstali przelękli, więc srożsi zbrodniarze.
I tajemnicze szaty z Boga zwlekli,
I szyderstwami ciało jego siekli,
I rozumami serce mu przebodli:
A Bóg ich kocha i za nich się modli!
Aż gdy do grobu duma go złożyła,
Wyszedł z ich duszy, ciemnej jak mogiła.
Spełnili mędrcy na Boga pogrzebie
Kielich swej pychy. — Natura w rozruchu
Drżała o Boga. — Lecz pokój był w niebie:
Bóg żyje, tylko umarł w mędrców duchu.
Stały rzędami opoki,
I woda tonią przejrzystą
Odbiła twarze ich czarne;
Nad wodą wielką i czystą
Przebiegły czarne obłoki
I woda tonią przejrzystą
Odbiła kształty ich marne;
Nad wodą wielką i czystą
Błysnęło wzdłuż i grom ryknął,
I woda tonią przejrzystą
Odbiła światło, głos zniknął.
A woda, jak dawniej czysta,
Stoi wielka i przejrzysta.
Tę wodę widzę dokoła
I wszystko wiernie odbijam,
I dumne opoki czoła,
I błyskawice pomijam.
Skałom trzeba stać i grozić,
Obłokom deszcze przewozić,
Błyskawicom grzmieć i ginąć,
Mnie płynąć, płynąć i płynąć —
Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę;
Jednakże gdy cię długo nie oglądam,
Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam;
I tęskniąc sobie zadaję pytanie:
Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?
Gdy z oczu znikniesz, nie mogę ni razu
W myśli twojego odnowić obrazu;
Jednakże nieraz czuję mimo chęci,
Że on jest zawsze blisko mej pamięci.
I znowu sobie powtarzam pytanie:
Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?
Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale,
Abym przed tobą szedł wylewać żale;
Idąc bez celu, nie pilnując drogi,
Sam nie pojmuję, jak w twe zajdę progi;
I wchodząc, sobie zadaję pytanie;
Co tu mię wiodło? przyjaźń czy kochanie?
Dla twego zdrowia życia bym nie skąpił,
Po twą spokojność do piekieł bym zstąpił;
Choć śmiałej żądzy nie ma w sercu mojem,
Bym był dla ciebie zdrowiem i pokojem.
I znowu sobie powtarzam pytanie:
Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?
Kiedy położysz rękę na me dłonie,
Luba mię jakaś spokojność owionie,
Zda się, że lekkim snem zakończę życie;
Lecz mnie przebudza żywsze serca bicie,
Które mi głośno zadaje pytanie:
Czy to jest przyjaźń? czyli też kochanie?
Kiedym dla ciebie tę piosenkę składał,
Wieszczy duch mymi ustami nie władał;
Pełen zdziwienia, sam się nie postrzegłem,
Skąd wziąłem myśli, jak na rymy wbiegłem;
I zapisałem na końcu pytanie:
Co mię natchnęło? przyjaźń czy kochanie?
Młodości! dodaj mi skrzydła!
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy: Kędy zapał tworzy cudy,
Nowości potrząsa kwiatem I obleka w nadziei złote malowidła.
Niechaj, kogo wiek zamroczy,
Chyląc ku ziemi poradlone czoło,
Takie widzi świata koło,
Jakie tępymi zakreśla oczy.
Młodości! ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Ludzkości całe ogromy
Przeniknij z końca do końca.
Patrz na dół - kędy wieczna mgła zaciemia
Obszar gnuśności zalany odmętem;
To ziemia!
Patrz. jak nad jej wody trupie
Wzbił się jakiś płaz w skorupie.
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem;
Goniąc za żywiołkami drobniejszego płazu,
To się wzbija, to w głąb wali;
Nie lgnie do niego fala, ani on do fali;
A wtem jak bańka prysnął o szmat głazu.
Nikt nie znał jego życia, nie zna jego zguby:
To samoluby!
Młodości! tobie nektar żywota
Natenczas słodki, gdy z innymi dzielę:
Serca niebieskie poi wesele,
Kiedy je razem nić powiąże złota.
Razem, młodzi przyjaciele!...
W szczęściu wszystkiego są wszystkich cele;
Jednością silni, rozumni szałem,
Razem, młodzi przyjaciele!...
I ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu,
Jeżeli poległym ciałem
Dał innym szczebel do sławy grodu.
Razem, młodzi przyjaciele!...
Choć droga stroma i śliska,
Gwałt i słabość bronią wchodu:
Gwałt niech się gwałtem odciska,
A ze słabością łamać uczmy się za młodu!
Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał
Hydrze, Ten młody zdusi Centaury,
Piekłu ofiarę wydrze,
Do nieba pójdzie po laury.
Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga;
Łam, czego rozum nie złamie:
Młodości! orla twych lotów potęga,
Jako piorun twoje ramię.
Hej! ramię do ramienia! spólnymi łańcuchy
Opaszmy ziemskie kolisko!
Zestrzelmy myśli w jedno ognisko
I w jedno ognisko duchy!...
Dalej, bryło, z posad świata!
Nowymi cię pchniemy tory,
Aż opleśniałej zbywszy się kory,
Zielone przypomnisz lata.
A jako w krajach zamętu i nocy,
Skłóconych żywiołów waśnią,
Jednym "stań się" z bożej mocy
Świat rzeczy stanął na zrębie;
Szumią wichry, cieką głębie,
A gwiazdy błękit rozjaśnią -
W krajach ludzkości jeszcze noc głucha:
Żywioły chęci jeszcze są w wojnie;
Oto miłość ogniem zionie,
Wyjdzie z zamętu świat ducha:
Młodość go pocznie na swoim łonie,
A przyjaźń w wieczne skojarzy spojnie.
Pryskają nieczułe lody
I przesądy światło ćmiące;
Witaj, jutrzenko swobody,
Zbawienia za tobą słońce!
Uczył Marcin Marcina... .
który ciemny i dla mnie niezrozumiany.
Wstawszy zapisałem go wierszem.
Teraz, 1840, przepisuję dla pamiątki.
Śniła się zima, ja biegłem w szeregu,
Za procesyją pod niebem, po śniegu.
Nie wiem, skąd wiemy, że na brzeg Jordanu
Idziem, i w górze odgłos: „Chwała Panu,
Pokój trzem królom, ludy! do Jordanu!”
Ludzie obok mnie szli dwoma rzędami,
Kobiety, starce i dzieci parami;
W bieli ubrani ci, co z prawej strony;
Ci, co na lewo, w żałobne opony,
Szli ze świecami w dół obróconemi;
Świece gorzały płomieniem do ziemi,
Jak złote strzały.
A ci bez światła szli, co po prawicy:
Każdy z nich w ręku niósł kwiat zamiast świécy.
Spojrzałem w twarze: są i mnie znajome;
Zląkłem się: wszystkie jak głaz nieruchome.
Jedna osoba wyszła z prawej strony:
Kobieta, świeci okiem przez zasłony.
Stanęła przy mnie; wtem wybiegł chłopczyna
I o jałmużnę dla ojca zaklina.
Dałem grosz, ona dała tyle dwoje.
Znowu sześć dałem, ona znów we dwoje.
Zbiegli się widze, po złoto sięgamy,
Kto z nas da więcej, dajemy, szukamy,
Wstyd nam! już wszystko daliśmy, co mamy.
Lud łajał chłopcu: „Oddaj im, żartują”
„Oddam – rzekł chłopiec – jeżeli żałują”.
Lecz nazad przyjąć już mi się nie chciało.
Postać mnie ręką przeżegnała białą.
* *
Wtem weszło słońce – lato – śnieg nie spłynął,
Lecz jak ptak biały dwa skrzydła rozwinął
I skacząc leciał; niebo się odkryło
I wkoło ciepło i błękitno było!
Uczułem zapach Włoch, róż i jaźminu,
Różą pachnęła góra Palatynu.
Ujrzałem Ewę,
Jaką widziałem na Albańskiej górze,
W białej sukience i ubraną w róże;
Motyle wkoło, ona między niemi
Zdała się wznosić i nie tykać ziemi;
Twarz piękna jako Przemienienie Pańskie;
Wzrok utopiła w Jezioro Albańskie;
Ciekawie patrzy, nie ruszy powieki,
Jakby w tej głębi modrej i dalekiej
Odbite swoje oblicze widziała
I przed jeziorem róże poprawiała.
Chciałem przywitać, lecz siły nie miałem.
Z gwałtownej chęci mówić – oniemiałem;
Lecz rozkosz moja, ach, ta rozkosz senna,
Któż ją opowie? – mocniejsza niż dzienna,
Lżejsza i milsza: jawa ma żar słońca,
A sen łagodność i ciszę miesiąca.
Za ręce wreszcie jak siostrę ująłem;
Spojrzała ku mnie okiem niewesołem.
„O siostro moja, patrząc w to twe oko,
Czuję me szczęście tak dziwnie głęboko,
Że mi się zdaje, że jestem w kościele”.
Ona mi rzekła z uśmiechem dziecięcia:
„Rodzice moi chcą mię z innym swatać,
Lecz ja jaskółka, chcę daleko latać;
Mam skrzydła dobre, patrz, jaki ptak ze mnie!
Lecę popłukać pióra moje w Niemnie.
Wiem ja o twoich wszystkich przyjaciołach,
Znajdę ich: leżą w grobach, po kościołach.
Muszę i w lasy, w jeziora przepadać,
I drzew popytać, i z ziołkami gadać,
One o tobie dziwne rzeczy wiedzą,
Wszystko, gdzieś chodził, co robił, powiedzą”.
Słuchałem – i mnie nie zdała się ciemna
Jej mowa, choć tak dziwna i tajemna.
I mnie się zdało, że sam lecieć mogę,
I prosiłem ją, by mnie wzięła w drogę.
Zląkłem się tylko, że chce na doliny
Iść pytać o mnie drzewa i krzewiny.
I przypomniałem nagle wszystkie błędy,
Chwile pustoty, szaleństwa zapędy,
I czułem serce tak mocno rozdarte,
Tak jej i szczęścia, i nieba niewarte.
Wtem obaczyłem jaskółkę, z powrotem
Już leci: za nią jakby wojsko czarne:
Sosny i lipy, piołuny i cząbry,
Świadczyć przeciwko mnie –
Przebudziłem się – z obliczem ku niebu,
Z rękami na krzyż, jakby do pogrzebu.
Sen mój był cichy – łzy jeszcze płynęły
Gęsto po licach, i jeszcze wionęły
Świeżym zapachem i Włoch, i jaźminu,
I Gór Albańskich, i róż Palatynu –
Bezsilne złorzeczenia!
Przeżytych kształtów żaden cud
Nie wróci do istnienia.
Świat wam nie odda, idąc wstecz,
Znikomych mar szeregu –
Nie zdoła ogień ani miecz
Powstrzymać myśli w biegu.
Trzeba z żywymi naprzód iść,
Po życie sięgać nowe...
A nie w uwiędłych laurów liść
Z uporem stroić głowę.
Wy nie cofniecie życia fal!
Nic skargi nie pomogą –
Bezsilne gniewy, próżny żal!
Świat pójdzie swoją drogą.
Darmo mi, matko! stawiasz krosienka,
Insza mnie teraz myśl wiedzie.
Ach, pozwól raczej wyjrzeć z okienka,
Czyli mój Filon nie jedzie?
Gdyśmy na siebie spojrzeli mile,
Powiedział tylko dwa słowa.
Bez niego teraz przykre mi chwile:
On mojej duszy połowa!
Cóż go tak długo tam zatrzymało?
Droga mu nie jest daleka,
Serce on moje zna jeszcze mało,
Które na niego tak czeka.
Przez ten ma gaik jechać mój miły;
Kiedy twarz jego zaświeci?
Ptaki się stamtąd nagle ruszyły,
Zapewne on to już leci.
I sroczka z płotu skrzeczy na niego,
Cóż to? nie widać go jeszcze?
Filonie! na blask wzroku twojego
W ręce z radości zaklaszczę.
Otóż i widać!... gość luby jedzie,
Sercu mojemu życzliwy!
Miłość tu jego oczęta wiedzie,
A pod nim igra koń siwy.
Siędę w krosienkach na powit miły,
Abym te radość ukryła;
By nie zrozumiał Filon przybyły,
Że ja tu po nim tęskniła.
Co wyrosło wolne;
Znad mogiły śpiewa
Jakieś ptaszę polne:
Nie było – nie było,
Polsko dobra, tobie!
Wszystko się prześniło,
A twe dzieci w grobie.
Popalone sioła,
Rozwalone miasta,
A w polu, dokoła,
Zawodzi niewiasta.
Wszyscy poszli z domu,
Wzięli z sobą kosy;
Robić nie ma komu,
W polu giną kłosy.
Kiedy pod Warszawą
Dziatwa się zbierała,
Zdało się, że z sławą
Wyjdzie Polska cała.
Bili zimę całą,
Bili się przez lato;
Lecz w jesieni za to
I dziatwy nie stało.
Skończyły się boje,
Ale pusta praca;
Bo w zagony swoje
Nikt z braci nie wraca.
Jednych ziemia gniecie,
A inni w niewoli,
A inni po świecie
Bez chaty i roli.
Ni pomocy z nieba,
Ani z ludzkiej ręki,
Pusto leży gleba,
Darmo kwitną wdzięki.
O! Polska kraino!
Gdyby ci rodacy,
Co za ciebie giną,
Wzięli się do pracy.
I po garstce ziemi
Z Ojczyzny zabrali,
Już by dłońmi swemi
Polskę usypali.
Lecz wybić się siłą,
To dla nas już dziwy;
Bo zdrajców przybyło,
A lud zbyt poczciwy.
Lecz jak ptak biały dwa skrzydła rozwinął
I skacząc leciał; niebo się odkryło
I wkoło ciepło i błękitno było!
Uczułem zapach Włoch, róż i jaźminu,
Różą pachnęła góra Palatynu.
Ujrzałem Ewę,
Jaką widziałem na Albańskiej górze,
W białej sukience i ubraną w róże;
Motyle wkoło, ona między niemi
Zdała się wznosić i nie tykać ziemi;
Twarz piękna jako Przemienienie Pańskie;
Wzrok utopiła w Jezioro Albańskie;
Ciekawie patrzy, nie ruszy powieki,
Jakby w tej głębi modrej i dalekiej
Odbite swoje oblicze widziała
I przed jeziorem róże poprawiała.
Chciałem przywitać, lecz siły nie miałem.
Z gwałtownej chęci mówić – oniemiałem;
Lecz rozkosz moja, ach, ta rozkosz senna,
Któż ją opowie? – mocniejsza niż dzienna,
Lżejsza i milsza: jawa ma żar słońca,
A sen łagodność i ciszę miesiąca.
Za ręce wreszcie jak siostrę ująłem;
Spojrzała ku mnie okiem niewesołem.
„O siostro moja, patrząc w to twe oko,
Czuję me szczęście tak dziwnie głęboko,
Że mi się zdaje, że jestem w kościele”.
Ona mi rzekła z uśmiechem dziecięcia:
„Rodzice moi chcą mię z innym swatać,
Lecz ja jaskółka, chcę daleko latać;
Mam skrzydła dobre, patrz, jaki ptak ze mnie!
Lecę popłukać pióra moje w Niemnie.
Wiem ja o twoich wszystkich przyjaciołach,
Znajdę ich: leżą w grobach, po kościołach.
Muszę i w lasy, w jeziora przepadać,
I drzew popytać, i z ziołkami gadać,
One o tobie dziwne rzeczy wiedzą,
Wszystko, gdzieś chodził, co robił, powiedzą”.
Słuchałem – i mnie nie zdała się ciemna
Jej mowa, choć tak dziwna i tajemna.
I mnie się zdało, że sam lecieć mogę,
I prosiłem ją, by mnie wzięła w drogę.
Zląkłem się tylko, że chce na doliny
Iść pytać o mnie drzewa i krzewiny.
I przypomniałem nagle wszystkie błędy,
Chwile pustoty, szaleństwa zapędy,
I czułem serce tak mocno rozdarte,
Tak jej i szczęścia, i nieba niewarte.
Wtem obaczyłem jaskółkę, z powrotem
Poruszył dawną miłości strunę.
Z tobą! o! z tobą, gdzie białe mewy,
z tobą w podśnieżną sybirską trunę,
Gdzie wiatry wyją tak jak hyjeny,
Tam, gdzie ty pasasz na grobach reny.
Z grobowca mego rosną lilije,
Grób jako biała czara prześliczna -
Światło po nocy spod wieka bije
I dzwoni cicha dusza muzyczna.
Ty każesz światłom onym zagasnąć,
Muzykom ustać - duchowi zasnąć.
Ty sama jedna na szafir święty
Modlisz się głośno - a z twego włosa,
jedna za drugą - jak dyjamenty,
Gwiazdy modlitwy lecą w niebiosa.
Wzrok ponury
Skrą i łzami!
Sam na ziemi
Pod czarnemi
Chmur wiankami.
Jak duch trumny,
Smutkiem dumny,
Nad szmer domów
Trzymam skronie
Tam - w koronie
Chmur i gromów.
Gdzie wam droga,
Chmury Boga,
Mnie weźmiecie;
Bo ja ciemny,
Mgłą tajemny,
Sam na świecie.
Tam! za wami,
Gdzie wichrami
Burza kręci -
Łzą do łzawic,
Do błyskawic
Skrą pamięci.
Fakt, jedna wspólna rzecz dla obu postaci – upierdliwie dymią. I jedna zasadnicza różnica – PSowa robił to zawsze z otwartą przyłbicą.
Zgadzam się, to nie styl Pansowy, wiesz może, gdzie się podziewa? Wymiksował się na stałe?
Nie wiem czy na stałe. Gdzieś tam ponoć bywa na innych miejscach, ale nawet nie pamiętam gdzie, bo nie jestem rozpasana portalowo za bardzo. Na Zaśmieciu na pewno, wrrróć – na Zaciszu :).
Aha, bo tak jakoś smętnie bez niego, potrafi, komu trzeba, portki przetrzepać ?
Ostatnio za bardzo temu trzepaniu się oddał. Aż mi się nie chciało na portal wchodzić. Za łatwo i za mocno dawał się sprowokować pieskom, które po ataku chowały się za przyjazny tłumek.
Ale widzę, że teraz na opowi nie lepiej. Staram się nie czytać, ale, za przeproszeniem, pokryli gównem wszystko.
Ano, gorzej się zrobiło, totalne nudy na pudy, masz rację, jeszcze guanem trąci ?
Obrzucanie się guanem nie jest zabawne, sorry ?
No ja wiem, że w Necie nie szanuje się niczyjej wiedzy i wykształcenia, a powinno się! Bo jak matołki zaczną innych uczyć...
to wiadomo co.
Nie rzucaj bananów, nie będzie guana. O! ?
Aha, skoro to z dobroci serca.
Ciao ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania