"Znalazłeś mnie" Rozdział II
Rozdział 2
Michael
- Bardzo dziwnie mi tu będzie bez ciebie. - powiedziała mama, po czym wzięła kolejny łyk kawy. Zaśmiałem się cicho i odstawiłem swój, pusty już kubek na blat kuchenny, przy którym stałem.
- Mamo, spokojnie, będę mieszkał zaledwie kilka przecznic stąd. - odparłem.
- Wiem, ale – między słowami wstała od stołu, zebrała oba kubki i włożyła je do zmywarki – będę się martwić. Z pewnością będziemy widywać się rzadziej, a może z czasem w ogóle przestaniesz się do mnie odzywać, zapomnisz o swojej kochanej matce i na tym się to wszystko zakończy. - patrzyła na mnie takim wyrazem twarzy, który zdradzał, że w większości mówiła to jako żart. Doskonale wiedziała, że tak się nie stanie.
Pokręciłem głową, ponownie się śmiejąc, a następnie ją objąłem. Kątem oka widziałem jak się uśmiecha.
- Uwierz mi, też będzie mi dziwnie, ale wszyscy wiemy, że jest mi to potrzebne. - tym razem zwróciłem się nie tylko do niej, ale także do mojej cioci, wujka i kuzyna, którzy byli w mieszkaniu razem z nami.
- Zaufaj mu Sarah, w tym momencie naprawdę musisz to zrobić. - odezwał się wujek Martin. Popatrzyłem na niego, byłem wdzięczny za to, że stanął po mojej stronie. Mama westchnęła cicho jednocześnie odsuwając się ode mnie.
- Wiem o tym, a jednocześnie mnie to przeraża. Chyba jest to też po części kwestia tego, że nigdy nie mieszkaliśmy osobno.
- Mam dwadzieścia jeden lat…
- Oj synu, nawet nie zaczynaj. - odwróciła się w moją stronę i wskazała na mnie palcem.
Oboje mieliśmy to samo podejście, dotyczące tego, że tak naprawdę nie istnieje określony czas, w którym powinniśmy odłączyć się od rodziny i zacząć żyć na własną rękę. Dlatego odpuściłem, ponieważ ona zawsze potrafiła mnie rozgryźć.
- A poza tym, to co będzie z naszymi wspólnymi wieczorami, które spędzaliśmy przy haftowaniu, wspólnym bieganiem o poranku i maratonami horrorów? - pytając o to spojrzała na mnie z wyrzutem, na co ja delikatnie zmarszczyłem brwi.
- Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy.
- Ale moglibyśmy! - odparła głośno, co sprawiło, że od razu się roześmiałem i jeszcze raz ją przytuliłem.
- Tak, moglibyśmy, gdyby na przeszkodzie nie stała nam twoja nienawiść do horrorów, oraz fakt, że za każdym razem, gdy proponowałem ci wspólne bieganie, odpowiadałaś, że mnie kochasz, ale ten pomysł, jest jednym z głupszych na jakie kiedykolwiek wpadłem. - uniosłem brwi patrząc na nią. Kolejne westchnięcie z jej strony i krótka odpowiedź:
- Niech ci będzie. - dałem jej buziaka w czubek głowy.
- Będę cię odwiedzał tak często jak tylko pozwolą mi na to studia i praca. W porządku? -
- W porządku. - po tych słowach odetchnąłem i spojrzałem na pudła, które stały w salonie czekając na wyniesienie.
***
Siedząc w wagonie metra, będąc w drodze na uczelnię, przez większość czasu wpatrywałem się w szybę naprzeciwko mnie. W słuchawkach leciało „How Can You Sleep At Night” Toma Walkera, a ja starałem się zachować spokój.
Kiedy w końcu wysiadłem na swojej stacji, serce zabiło mi odrobinę mocniej. Zacząłem iść w stronę uczelni, kompletnie ignorując fakt, że z każdym krokiem, moje nogi stawały się słabsze.
Gdy stałem już pod salą, w której mieliśmy mieć pierwsze zajęcia, byłem dość zdezorientowany. Ludzie co jakiś czas przyglądali mi się takim wzrokiem, jakiego nie byłem w stanie rozszyfrować. Dlatego, choć pierwotnie chciałem postarać się być otwartym i pewnym siebie, tak, z jakiegoś powodu, przez to, chowałem się w sobie.
Wlepiłem wzrok w kartkę z zapisanym na niej planem zajęć i cierpliwie czekałem na pojawienie się Pani profesor Moore, która miała poprowadzić te warsztaty. Gdy w końcu przyszła i wszyscy siedzieliśmy już w sali, musiałem policzyć do dziesięciu, zanim odważyłem się spojrzeć w stronę prowadzącej. Pomieszczenie wydawało się być skromne, ponieważ nie było w nim ławek, jedynie same krzesła. Na ścianach pełno plakatów a na tyle, szafki i poukładane instrumenty, głównie gitary i pianina. Kiedy przestałem się rozglądać, skupiłem całą swoją uwagę na tym, o czym mówiła Pani Moore.
- Na wstępie chciałabym was ostrzec, że nie planuję dawać nikomu forów. Skoro już tutaj jesteście, to znaczy, że zdaliście egzaminy, co zaś oznacza, że coś w was dostrzeżono. A ja nie zamierzam tego zmarnować. Na moich zajęciach panują dwie proste zasady: Jeśli zamierzasz się spóźnić, to lepiej nie przychodź, oraz to, że jeżeli nie będziecie okazywać szacunku ani sobie ani mi, uwierzcie, że będziemy rozmawiać w sposób, którego byście nie chcieli. - po tych słowach obrzuciła nas poważnym spojrzeniem, westchnęła i kontynuowała: - Jesteśmy tutaj dla muzyki, ale to nie zmienia faktu, że nie toleruję chamstwa.
Te słowa, mimo że wypowiedziała je dość ostro, w pewien sposób sprawiły, że poczułem ulgę. Jednak, to co usłyszałem jako następne sprawiło, że stres wrócił.
- A teraz szybko o projektach semestralnych. Wasze zadanie będzie polegało na skomponowaniu własnego, pełnego utworu. O jego temacie porozmawiamy na następnych zajęciach. Bardzo zależy mi na tym, abyście przy tym projekcie pokazali siebie. Między innymi też po to, abym jeszcze bardziej mogła was poznać. Wiadomo, przez te kilka miesięcy będziemy wspólnie pracować nad wieloma rzeczami, ale projekty semestralne, dla mnie są czymś w rodzaju szansy, którą daję wam, żebyście mogli naprawdę się wykazać. Dlatego nie dostajecie zbyt wielu ograniczeń. Teraz chciałabym jeszcze poruszyć temat… - w tamtym momencie już nie słuchałem. Nie byłem w stanie, bo za bardzo zaaferowałem się sprawą projektu. Na samą myśl o tym, już oblewałem się potem ze strachu. Robiłem wszystko, żeby nie pokazać, że coś jest nie tak. Zacisnąłem usta, zamknąłem na moment oczy i odetchnąłem. Jak tylko zajęcia dobiegły końca, jako pierwszy wyszedłem z sali.
***
Byłem wdzięczny za godzinną przerwę między zajęciami, ponieważ po pierwszych warsztatach i wykładach, byłem niesamowicie zmęczony psychicznie. Miałem tak wielką plątaninę myśli w głowie, że momentami zupełnie odcinałem się od rzeczywistości. Wychodziłem właśnie z budynku wydziału, żeby skierować się do parku naprzeciwko i w pewnym momencie, co wcale mnie nie zaskoczyło, wpadłem na kogoś. Rudowłosa dziewczyna upadła na podłogę, ale od razu się podniosła i zaczęła zbierać rzeczy, które wylądowały na chodniku.
- Cholera, bardzo cię przep… - chciałem dokończyć, ale weszła mi w słowo z uśmiechem na ustach:
- To moja wina, jakbym nie biegła w obawie przed spóźnieniem się na zajęcia, to bym na ciebie nie wpadła. Więc to ja przepraszam, a teraz muszę już lecieć. Trzymaj się! - krzyknęła, gdy już była za mną wbiegając do budynku. Stałem przez chwilę w miejscu mrugając powoli i zastanawiając się, co się wydarzyło, aż w końcu odpuściłem, pokręciłem lekko głową i poszedłem do parku.
Usiadłem przy stole, przy którym nikogo nie było. Z reguły nie miałem problemu z dzieleniem przestrzeni bądź miejsca przy stole z kimś obcym, ale wtedy bardzo potrzebowałem chwili dla siebie. Patrzyłem w przestrzeń przede mną, starając się zachowywać pozory spokoju. Zaczynała boleć mnie głowa, co jeszcze bardziej mnie rozstrajało. W pewnym momencie usłyszałem z prawej strony czyjś śmiech, odruchowo odwróciłem głowę, ponieważ uwielbiałem słuchać tego, jak ludzie się śmieją. Było tam dwóch chłopaków, siedzieli nieopodal przy drzewie. Przyjrzałem się im przez chwilę, starałem się pomyśleć o tym, co rozśmieszyło jednego z nich, jednak to nie pomogło. Dlatego po chwili odwróciłem głowę, sięgnąłem po telefon i słuchawki, a następnie włączyłem od początku cały album Caluma Scotta „Only Human”.
***
Jak tylko zakończyłem zajęcia na uczelni, od razu udałem się do metra, a gdy wysiadłem na stacji tuż przy Central Parku, skierowałem się na Columbus Avenue, gdzie znajdowało się moje przyszłe miejsce pracy. Restauracja, w której chciałem pracować serwowała głównie klasyczne, domowe amerykańskie dania. Idąc tam, bezustannie zastanawiałem się, czy moja wiara w to, że choć wybrałem dla siebie taką pracę, to że klimat tego miejsca sprawi, że będę czuł się w nim dobrze, nie była głupia.
Będąc już w budynku, rozglądałem się za właścicielką, bo to do niej miałem się zgłosić z wynikami badań. W pewnym momencie podszedłem do lady i zapytałem o niejaką Marthę Porter. Facet, do którego się zwróciłem, skinął głową i odszedł. Tego dnia było mało klientów, więc panował tam spokój, dzięki czemu trochę mi ulżyło. Oparłem się lewym łokciem o blat i jeszcze raz zacząłem przyglądać się wystrojowi knajpy. Większość mebli, była wykonana z jasnego drewna. Na ścianach wisiały zdjęcia potraw oraz inne obrazy, minimalistyczne, w stonowanych kolorach, co jeszcze bardziej pomagało mi się odprężyć. Głownie panował tam brąz, biel i beż.
- Hej. - głos, który nagle usłyszałem dobiegał blisko po mojej lewej stronie. Szybko odwróciłem głowę i napotkałem wzrok wysokiego czarnowłosego faceta o azjatyckiej urodzie, który patrzył na mnie z lekkim uśmiechem.
- Hej. - odpowiedziałem stając przodem do niego.
- To ty jesteś tym nowym pracownikiem?
- Na to wygląda. - uśmiechnąłem się szeroko. - Będę pracował na kuchni. - gdy to powiedziałem, chłopak lekko uniósł brwi.
- Nieźle, masz jakieś konkretne doświadczenie?
- To zależy, co przez to rozumiesz, ale tak, mam. - po tych słowach, wydawało mi się, że wzbudziłem w nim więcej podejrzeń niż poczucia zaufania. Jednak nie zamierzałem po raz kolejny mówić tego, co powiedziałem na rozmowie kwalifikacyjnej, dlatego wspomniałem jedynie o kursach, które przeszedłem.
Na szczęście nie zamierzał kontynuować tematu, zaśmiał się cicho, a następnie odparł:
- W porządku. Więc możemy się sobie przedstawić, bo jestem tutaj kelnerem, więc nawet jeśli nie zdążyłeś mnie jeszcze polubić, to i tak, będziemy współpracować. - wyciągnął rękę w moją stronę – No Sang-Hoon. - dodał, a ja po chwili uścisnąłem jego dłoń.
- Michael Coleman. Jesteś Koreańczykiem? - zapytałem, słysząc gdzieniegdzie przebijający się akcent. Pokiwał głową a widząc wchodzącą do lokalu kobietę, sięgnął po notes i długopis.
- Przeniosłem się Korei Południowej kilka lat temu i od tamtej pory tu pracuję. A teraz wybacz, praca wzywa. - mówiąc to, wskazał na kobietę, która właśnie usiadła przy stoliku. Zanim jednak zupełnie odszedł, dodał: - A tak w ogóle to wiesz, zgrywam się, bo jeśli Martha cię przyjęła, to znaczy, że musisz być dobry. Do zobaczenia. - posłał mi ostatni uśmiech i odwrócił się, kierując prosto do jednoosobowego stołu.
Kilka sekund później pojawiła się Pani Martha, niska kobieta o ciemnej karnacji i średnich, prostych, ciemnobrązowych włosach. Ubrana tak jak ostatnio w długą przewiewną sukienkę, tylko tym razem w kolorze zieleni.
- Przepraszam, że musiałeś czekać, miałam mały problem z dostawcą i trochę to zajęło.
- Nie szkodzi, jest w porządku. - powiedziałem, a ona zaprowadziła nas do swojego biura. Dałem jej wszystkie papiery, których potrzebowała i od razu zaczęła je przeglądać. Patrzyła uważnie na wszystko, nie chcąc przegapić ani jednej rzeczy. Jakiś czas później, gdy już wszystko wiedziała, uśmiechnęła się do mnie.
- Wygląda na to, że jesteś w pełni zdrowy, więc będziesz mógł do nas dołączyć. Cieszę się, bo wydajesz się być naprawdę porządnym chłopakiem. - odłożyła kartki na stół, wzięła głębszy oddech i kontynuowała: - Tak jak się umawialiśmy, twoje zmiany przypadają głównie na weekendy ze względu na studia. Jednak mówiłeś też, że w razie czego, gdy będzie taka potrzeba, możesz przyjść w każdy wolny dzień. Mam nadzieję, że ci się nie odwidziało, bo w tej pracy łatwo nie jest i może się to zdarzać, nawet dość często. Oczywiście, wszyscy jesteśmy ludźmi i nie będę tego nadmiernie wykorzystywać.
- W dalszym ciągu trzymam się tego, co mówiłem. - odparłem krótko, na co ona zareagowała uśmiechem.
- W takim razie, widzimy się po jutrze na szkoleniu. Na dziś to wszystko, dziękuję. - uścisnęliśmy sobie dłonie, pożegnałem się i wyszedłem z jej biura. Po drodze do wyjścia z lokalu, napotkałem jeszcze wzrok Sang-Hoona, który po chwili uniósł rękę w geście pożegnania, odwzajemniłem to i kilka sekund później, znalazłem się z powrotem na zewnątrz.
***
Jeszcze tego samego dnia wróciłem do mamy i z pomocą jej i wujka, przewieźliśmy moje rzeczy do nowego mieszkania. Znajdowało się co prawda raptem kilka przecznic dalej od osiemdziesiątej piątej ulicy, ale pudła trochę ważyły i nie było ich mało. Na szczęście udało się zaparkować gdzieś w pobliżu, więc w miarę szybko daliśmy radę zanieść wszystko z samochodu do bloku. Gdy oni byli na górze, ja przyniosłem ostatnie pudło, zapakowałem tyle ile dałem radę do windy i pojechałem na piąte piętro.
-
Hej, witam ponownie!
Masz jakieś rady? Opinie? Zapraszam do sekcji komentarzy!
Miłego dnia :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania