Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Znikające motylki. Rozdział pierwszy.

Po latach walki, wzlotach i upadkach, chwilach radości i smutku, nie czuję już niczego. Wypaliłam się. Nie zawodowo, oczywiście. Życiowo, tak bym to ujęła. Nie widzę sensu kontynuowania tego wszystkiego. Coś, co dla wielu ludzi mogłoby być niezwykle emocjonalne i katastroficzne, dla ich rodzin niezrozumiałe, bolesne i dramatyczne, dla mnie jest zwykłym, prostym rachunkiem. Potrzebuję zakończenia. Domknięcia. Wy dzisiaj walczyliście z rachunkami na matematyce, z klientami w pracy, z dziećmi w domu, ja ze sobą. I przegrałam tę walkę.

 

Tak oto więc stoję w swojej brzydkiej, mikroskopijnej łazience, w której właściciel jakimś cudem upchnął wannę. Dziękuję mu w tym momencie, ponieważ dzięki niej moje odejście będzie ciut przyjemniejsze niż mogłoby być. Panie Andrzeju, był pan nieocenionym wynajmującym. Z góry przepraszam za szkody.

 

Ciepła woda nęci mnie, abym jak najszybciej do niej wskoczyła i waham się przez małą chwilę. Myślę o matce i o jej minie, gdy zobaczy mnie pozbawioną życia tutaj, właśnie w tym miejscu, w tej wannie, w tym mieszkaniu, którego tak nie znosiła i o czym dawała mi znać za każdym razem, wpadając do mnie na odwiedziny; zawsze nieproszona. Widzę, jak jej małe usta, jej mała twarz, jej małe, chude ciało kurczą się z powodu widoku, który zastanie. Jestem przekonana, że przyłoży dłoń do ust i wyda z siebie jęk, który usłyszy pół Wrocławia. Niesamowite, że nawet przed samobójstwem myślę o tej kobiecie, o tym jak zareaguje, a każda z tych myśli jest bolesna i rozwściecza mnie okrutnie. Płonę od środka. Nawet ten moment, mój moment, popsułaś mi, mamo.

 

Odwracam się w stronę lustra i skrupulatnie analizuję to, co widzę. Robię coś, czego unikałam całe życie. Blada twarz, ostre kości policzkowe. Piwne, smutne oczy. Brwi niemalże brak. Od zaostrzenia choroby i wzrastającego zdenerwowania zaczęłam je skubać. Początkowo nieświadomie, potem weszło mi to w nawyk. Dalej lustruję wzrokiem szare, pozbawione blasku, jasne blond włosy. Nie mam ich zbyt wiele; anoreksja odebrała mi je już dawno temu. Długa, smukła szyja, wyraźnie zaznaczone obojczyki. Zanim skieruję spojrzenie w dół zamykam oczy i przełykam ślinę. Wydaję mi się, że jeśli wezmę głęboki oddech, to uspokoję się i dam radę. Wpadam jednak w jeszcze większa panikę i gdy przyglądam się rękom, które, gdyby w odpowiedni sposób owinąć je sznurkiem, przypominałyby salceson leżący na półkach sklepowych, wybucham płaczem. Boże, jak ja płaczę. Szczypię się w uda, by upewnić się, że to moje uda. Ale kogo innego mogłyby być? Cellulit zaczyna zamraczać mi mózg, a przez głowę przewija się lista produktów, które zjadłam w ten weekend. Trzy kostki czekolady – 130 kalorii, jabłko - 100 kalorii, cukierki - około 400 kalorii, bułka pszenna – 273 kalorie. Jestem obrzydła w swoich oczach, obrzydła w oczach innych ludzi.

 

To się zaraz skończy. Opieram dłonie o uda i tak przez chwilę pochylona biorę głębokie hausty powietrza. Jeszcze tylko moment i w końcu zacznę czuć. W końcu będę perfekcyjna. W końcu się uwolnię.

 

Do wanny wchodzę powoli. Pozwalam gorącej wodzie odprężyć moje ciało. Choć za oknem upalne lato, ja drżę cała z zimna, pod wpływem wody jednak drgawki ustają.

 

Moja łazienka jest mała, jak już mówiłam, oświetlona tylko jednym małym oknem tuż przy suficie. Wpadają przez nie teraz ostatnie pomarańczowe promienie słoneczne. Przyglądam się w nich swojej dłoni i zaczynam nabierać wątpliwości, czy to jeszcze jest moja dłoń. Powoli, by nie wzburzyć wody w wannie i jak najmniej wynurzać się z niej, wyciągam dłoń w stronę półki stojącej tuż obok. Gdyby to był normalny dzień, a ja była normalną dziewczyną, wyjęłabym z dolnej szafki peeling i maseczkę i rozkoszowała się zbliżającym weekendem. Pewnie zapaliłabym świeczki o truskawkowym zapachu, które dostałam od koleżanki z pracy tydzień temu i zaciągnęłabym się papierosem. Nie jestem jednak zwyczajna, a sytuacja jest iście dramatyczna. Po chwili między moimi palcami błyszczy mała, niepozorna żyletka. W kolejnej chwili leżę w wannie zamoczona w jasnoczerwonym płynie, a życie uchodzi ze mnie powoli. Na całe szczęście woda jest ciepła, a w ramionach śmierci, które mnie otulają, wreszcie czuję się spokojna.

 

Do widzenia świecie i do widzenia ludzie, którzy nigdy mnie nie akceptowaliście. Do widzenia rodzino, dla której nigdy nie byłam wystarczająca. Do widzenia politycy, dla których oddziały psychiatryczne nic nie znaczą. Do widzenia panie Andrzeju, oby poradził pan sobie z czyszczeniem. Do widzenia moje obrzydliwe ciało. Opuszczam cię. Już nie będziesz źródłem moich zmartwień.

 

Wykrwawiam się. Skutecznie. Na szczęście. Dla mnie to już koniec historii. Dla was to dopiero początek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania