Żołnierze.
Kto by pomyślał… Generał Silver aresztowany za ucieczkę przed najeźdźcą razem ze swoją kompanią. Od dwóch lat trwa moja sprawa, doszukiwanie się prawdy, która jest tak oczywista. Prawdą jest, że nas było trzydziestu, a ich były co najmniej cztery setki. Mieliśmy szczać pod wiatr? Teraz jestem tutaj razem z pięcioma moimi ludźmi. Pozostałość po Żelaznych Kapturach- grupą gwałcicieli, morderców, pijaków i psychopatów z całego Kheladen. Wbrew pozorom każda inna armia jest identyczna z tą różnicą, że oni stają się nimi po pierwszej stoczonej wojnie. Kilkakrotnie mianowano mnie najlepszym dowódcą w całym państwie, wręczano mi ordery, które już pierwszego dnia w areszcie oddałem strażnikowi za trochę jedzenia. Piękny dzień.-pomyślał -Piękny dzień, żeby umrzeć. I choć w tych okolicach panuje wieczne ciepło to czuję jak natura dojrzewa. Szkoda będzie zostawić świat w takim momencie. -Zatrzymać się!-krzyknął jeden z żołnierzy Znowu postój? Już siódmy w przeciągu kilku godzin. Być może nasz król powinien dobierać straż pod względem wielkości jaj. -Kto mógł zrobić coś takiego?-spytał reszty załogi jeden z żołnierzy. Obok drogi leżał człowiek na brunatnej ziemi. Za nim stał oparty o pień krzyż zrobiony z jego kości piszczelowej oraz przedramienia. Wyglądało to ohydnie i przerażająco, jednak widywałem już wcześniej coś podobnego. Zastanawiałem się tylko kiedy zaatakują… Cisza… Nawet strażnicy wykazali się skupieniem wsłuchując się w naturę i doszukując się chociażby najmniejszego szmeru liści, by potem zacząć uciekać. Każdy boi się śmierci, nawet tej najłagodniejszej. Jednak najgorsza jest wtedy, gdy nie wiesz dlaczego umierasz. Są między drzewami i na gałęziach. Są wszędzie…-Silver nie okazywał zainteresowania sytuacją, jednak był bardzo skupiony. Napięcie rosło tak szybko i tak mocno, że każdy strażnik o mało nie zeszczał się w spodnie. To zagranie taktyczne- pomyślał- Wywołać strach w swoich ofiarach, by przestraszyły się chociażby najmniejszego robactwa.-Przez głowę Silvera przebiegały teraz tysiące myśli o stoczonych przez niego bitwach, o jego błędach i stratach poniesionych w imię wyższych celów. -Nic tu nie ma. Skelton ruszaj po resztę, niech przestaną się obijać tam na tyłach!-powiedział kapitan straży więziennej i nadzorca tego transportu. Z tyłu byli jeźdźcy patrolu, przebrani za kupców, którzy w razie kłopotów mieli pomóc w obronie wozu przed „zagubionymi podczas podróży”. Tylko tak w przeróżnych protokołach i spisach nazywano bandytów. Król Kheladen zmagał się z wielką emigracją swojej ludności i starał się jak najbardziej temu zapobiec, choć jak się okazało bezskutecznie. Więzienne transporty zawsze składały się z trzech oddziałów: frontowego, środkowego i zamykającego. Najważniejszy był środkowy, jednak atak tylko na niego bez wyeliminowania reszty był ogromnym ryzykiem. Nadzorca posiadał róg, który podczas kłopotów pomagał mu w wezwaniu pozostałych dwóch grup. -Ruszamy dalej!-krzyknął kapitan, obracając się jeszcze kilka razy w stronę lasu, zanim zdążył się uspokoić. Może to najwyższy czas zrobić rachunek sumienia- pomyślał Silver-Nie potrafię się modlić... Patrzę na swoich kompanów i mam wrażenie, że to moja wina. To ja zmusiłem ich do odwrotu. Walczyli za kraj, który teraz cieszyłby się z ich śmierci. Nigdy więcej takich pomyłek. Drzewa zaczęły się chwiać grając głośną muzykę swoimi liśćmi. -Stać!-znów odezwał się kapitan, a głos zaczynał mu drżeć po tym co zobaczył. Z gałęzi nad drogą spadła głowa strażnika, znajomego strażnika. To był Skelton. I wtedy zrozumiałem, że to jest ten moment. Wyłonili się z pomiędzy drzew, choć nadal trudno było ich dostrzec. Mieli pomalowane twarze i byli ubrani tak, aby ich strój zlewał się z kolorem otoczenia. Zaczęła się rzeź. Pociski strzał kolejno wbijały się w gardła strażników jakby ktoś je nosił z niewiarygodną szybkością. Żołnierze nie mieli szans na starcie z doświadczoną grupą strzelców. Nie byli na to przygotowani. Po chwili otworzyli zabarykadowane drzwi do wozu, po czym z wielką precyzją i wdziękiem jeden z elfów zabił kolejnego strażnika siedzącego obok mnie. Zupełnie jakby to był taniec. -No proszę! Generał Silver, były dowódca największych sił w Kheladen. Ten sam, który poprowadził swoją grupę zbrodniarzy ku zwycięstwie i chwale. Odznaczony między innymi odznaką odwagi na polu bitwy. Cóż za ironia. -Lin El’estrad- zwykły skurwysyn. -Zabawny jak zawsze-powiedział elf- jednak to właśnie w tej chwili twoje życie zależy od mojego widzi mi się. -Zakładam, że jestem Ci potrzebny, a twoje groźby mają zrobić ze mnie posłusznego giermka, w przeciwnym wypadku już stałbym na szubienicy. Trafiłem? -Ciekawa koncepcja. -To nie jest karawana kupiecka. O naszym transporcie słyszeli nawet Kaldeańczycy, więc dlaczego słynny Lin miałby nie wykorzystać takiej okazji do przechwycenia byłego generała wojsk Kheladeńskich? -Naprawdę byłby z Ciebie poeta Silver.-powiedział elf- Powiedz co Ty byś zrobił, gdybyś teraz był na moim miejscu? -Wypiłbym gorzałę i poszedł się powiesić. -Dostałeś już wyrok w Kheladen, dzięki mnie udało Ci się oszukać przeznaczenie, więc miej choć odrobinę szacunku za to co dla Ciebie zrobiłem. -Szacunek? Zabiłeś czternastu moich żołnierzy podczas przeprawy przez Enlem. W jaki sposób mogę Ci się odwdzięczyć mój wybawco? -Za dużo ironii jak na jednego człowieka, Silver. -Targam swój los na barkach przeznaczenia.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania