Żołnierze Kosmosu- Orion Nebula

*

Nie spodziewał się, że to właśnie jego będzie dotyczyło to spotkanie, ale też nie okazał zdenerwowania. Wysłuchał oskarżeń zarzucanych mu przez szpiegów Danatela, a potem do wszystkiego się przyznał.

Stał dumnie niczym bohater ze starych legend, czekający na osąd ludu. Drobinki kurzu tańczące w paśmie wpadającego do pomieszczenia światła, z wolna opadały na jego drogi, żołnierski płaszcz. Wydawał się spokojny, lecz w jego oczach dostrzec było można jakieś szaleństwo, przez które zebrani w pomieszczeniu żołnierze znacznie pobledli. Będą go sądzić i wymierzą najsurowszą karę, chociaż nikt nie ośmielił się wstać i go aresztować.

Ralf spojrzał na przerażone twarze kolegów po fachu. Wielcy żołnierze świata, a milczą jak myszy pod miotłą. Splunął na posadzki patrząc w oczy Danatela i skierował się w stronę wyjścia, a tylko stukot jego wojskowych butów zagłuszał krępującą ciszę.

- Zostaw go. – Danatel złapał za ramię swojego żołnierza. - Pojmiemy go później. Wyślemy za nim list gończy i ktoś go schwyta za kawałek złota. My zaś zajmiemy się sądem.

Gdy minął mury miasta, jego motor wzbił się w powietrze i skierował ku dalekim, różowym mgławicom. Teraz był tylko ciemną chmurą pędzącą po nocnym niebie. Zlewał się z mrokiem, wtapiał w nocne niebo. Stał się odrzutkiem i samotnikiem, za którego głowę wyznaczyli nagrodę.

*

Pierwszy Żołnierz Galaktyki, Pierwszy Wielki Kreator. Miał cholernie długą drogę do przebycia, więc skorzystał z mocy światła. Wyszeptał zaklęcie i zaczął wyścig z kometami, wymijając je jak w jakimś pieprzonym slalomie. Że też zachciało mu się podróży motorem, zamiast nowoczesnym statkiem kosmicznym, który należał się żołnierzowi galaktyki.

- Ralf! – odezwał się znajomy głos Kosmy w komunikatorze. – Ralf, odezwij się!

Lecz Ralf milczał. Po raz pierwszy nie odpowiedział na wołanie przyjaciela i pognał dalej przez gwieździstą przestrzeń. Minął wiele planet nim dotarł do celu i prawie się rozbił, gdy jego maszyna dotknęła podłoża.

Rzucił motor przed bramą swojej rezydencji i skierował się do ogrodu, by ostrzec przyjaciół i zarządzić ich ewakuację. Istoty które stworzył, chociaż nie miał do tego prawa, posłusznie wykonywały polecenia swego Pana. A kiedy wyruszyli wreszcie w podróż, konwój ich statków przypominał korowód żałobników. Ciągnęła się za nimi niewidzialna smuga smutku, strachu i żalu.

*

- Drań i prostak! Ośmielił się tchnąć życie w te potwory i ukrył je gdzieś na jednej ze swoich planet. Pożałuje tego! - Danatel walnął pięścią w marmurowy stół. Wielki Kreator Kosma stał jednak nieruchomo przy oknie, wpatrując się w krajobraz kryształowych zamków na planecie Trappist. Przeczuwał, że zbliża się coś niedobrego. - A ty pewnie o tym wiedziałeś. Spójrz na mnie Kosma! Jesteś odpowiedzialny za porządek w kosmosie a taki burdel przeszedł ci koło nosa! - Danatel podszedł bliżej i spojrzał w brązowe oczy żołnierza. – Jesteś jego kumplem, z pewnością ten zdrajca opowiadał ci o swoich istotach. A może nawet byłeś na jego planecie i zabawiałeś się z nimi, co?

- Przestań pieprzyć! O niczym nie wiedziałem i jestem tak samo zdziwiony jak ty. – Oczywiście, że Kosma wiedział. Był najlepszym przyjacielem tego idioty i sam pomógł mu wybrać miejsce w kosmosie, gdzie ukryje swą planetę. Mgławica Oriona wydawała się idealna.

- Obyś mówił prawdę, inaczej możesz tego pożałować. Tymczasem odsuwam cię od spraw zarządzania kosmosem i jego tworzenia. – Powiedział chłodno a nos przy tym zadarł wysoko, jakby chciał nim dotknąć sufitu.

- Chyba żartujesz, nie masz do tego prawa!

- Nie wymachuj tak tymi rękoma, bo jeszcze przypadkiem mnie uderzysz, a wtedy będę cię musiał zamknąć za napaść na Regenta Galaktyki. Posłuchaj.

Ale Kosma nie miał zamiaru słuchać. Od dawna miał ochotę walnąć tą wymądrzającą się, bladą gębę i właśnie nadarzyła się okazja.

- Straże!

Nim Kosma zdążył się zorientować, powaliło go na ziemię dwóch rosłych żołnierzy. Szarpał się jak ryba w sieci, ale nie miał szans. Zabrali mu broń i wywlekli z pałacu. Poili go wodą z eliksirami, przez co nie mógł wykrzesać z siebie chociaż odrobiny swej magii. Tydzień później, wydali na niego wyrok.

*

W starej karczmie, gdzieś na obrzeżach Drogi Mlecznej Wielki Kreator Ralf pił gorzkie piwo z kosmitą Feonem. Sączyli trunek w milczeniu czując na sobie pełen pogardy wzrok innych klientów. Gdy dowiedział się, że inny z Wielkich Kreatorów, Kosma, został aresztowany, nie zastanawiając się długo, pozostawił ewakuację swego ludu w rękach losu i powrócił do galaktyki.

- Słuchaj – zaczął ostrożnie Ralf - czy słyszałeś może...

- No jasne, że słyszałem. – Przerwał Feon zajadając się tłustym mięsiwem.- Cała galaktyka huczy od plotek o twoim występku. Swoją drogą, masz tupet. Co ci strzeliło do głowy, by tworzyć życie? Mieliście tylko budować kosmos...

No tak, znów się zaczyna. Znów ci, którzy myślą że wiedzą co czuje, próbują go pouczać. Pouczać pierwszego żołnierza galaktyki. Najważniejszego, bo Stwórca ofiarował mu dar oglądania jej tworzenia. Uczył go, a potem pozwolił mu tworzyć własne gwiazdy i planety. I służył mu przez wieki, eony, tworząc swoją część wszechświata.

Lecz kreowanie uniwersum zaczęło go męczyć, a budowanie planet, niszczenie ich i ściganie się z kometami przestało być zabawne. Nieśmiertelność przestawała mieć sens, a samotność coraz bardziej doskwierała.

Wielokrotnie rozmyślał nad tym, czy nie mógłby osiąść na Ziemi. Schować się w wysokich górach, z których miałby widok na niezwykłych mieszkańców tej planety. Szeptał pełne żalu modlitwy, które ginęły gdzieś w otchłani kosmosu i ani Aniołowie, ani sam Stwórca nie mogli ich usłyszeć. Na litość! Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak często myślał o tym, że chce porzucić swą wiarę.

Obliczał trajektorie komet, daty śmierci swych gwiazd, wymierzał średnice planet i orbity księżyców. Stwórca po to właśnie go stworzył. Był jak robot ślepo wykonujący rozkazy i czuł, że ma już tego dosyć. Jeżeli Stwórca milczy, pozwala na działania Danatela i jeżeli do tej pory nie ukarał samego Ralfa za powołanie życia, z pewnością odszedł i pozostawił panowanie w galaktyce swym kreatorom.

- Słuchaj, ojcowskie rozmowy zostaw na później. Potrzebuję twojej pomocy.

Feon zaśmiał się a resztki piwa spłynęły mu po brodzie. Bezczelny typ, pomyślał, lecz znał go od wielu lat i kochał jak brata. Jeżeli Ralf planuje rewolucję, pucz jakiego od czasów buntu Aniołów jeszcze nie było, pozbycie się samozwańczego regenta Danatela i spektakularne uwolnienie Kosmy, to nie ma opcji, by Feon w tym nie uczestniczył. Wyciągnął papierosa i zaczął szukać zapalniczki.

- Od kiedy ty palisz? – Ralf wymamrotał zaklęcie a na opuszku jego dłoni rozpaliły się płomienie.

- Od kiedy odwiedziłem Ziemię i pewna piękna ziemianka na mój widok powiedziała, że musi zapalić i napić się wódki.

*

Wlekli Kosmę na plac jak zwierze ciągnięte na rzeź. Był związany i osłabiony. Cholerne eliksiry ograniczyły jego moc do zera. Nie mógł więc stworzyć czegoś, czym mógłby walnąć w to miasto i rozwalić wszystkich ślepo służących kreatorowi Danatelowi. Biedak, postradał zmysły.

Zebrane na placu istoty stały z kamiennymi twarzami i wielkimi oczami. Nie rozumiały co się dzieje, a jednak zaciekawione przyszły patrzeć. Egzekucja Wielkiego Kreatora, to było coś. I chociaż nikogo nie interesowało czy był winny czy nie, z pogardą patrzyli na więźnia.

- Idźcie stąd. – Wykrztusił do zebranych. Oni tylko smętnie rozstępowali się przed nim, poganiani przez strażników. – Nie patrzcie na to. Tego chce Danatel. Idźcie!

Dostał pałką w podbrzusze i upadł na kolana. Jeden ze strażników pociągnął za łańcuch i zmusił do wstania. Wszystko go bolało i rozrywało od środka. Nie raz myślał o śmierci, lecz ani razu o tym, jak zginie. I przyszedł ten moment, kiedy zabiją go jak muchę. Tego, który stworzył część świata, po którym mogą stąpać. Niewdzięcznicy.

*

Danatel, Wielki Kreator i samozwańczy Regent Galaktyki już od dłuższego czasu miał dosyć. Podpisywał ustawy, rozporządzenia i przepisy. Plecy bolały go od siedzenia za biurkiem a palce cierpły od trzymania pióra. Spojrzał przez okno. Kiedy ostatni raz stworzył coś nadzwyczajnego? Wydawało mu się, że te wszystkie gwiazdy i planety są niczym. Nie usatysfakcjonuje swym dziełem Stwórcę. Musi dokonać czegoś wielkiego, aby przyciągnąć jego uwagę.

No i posprzątać cały ten syf, jaki rozpętał się po wybryku Ralfa. W niczym nie był lepszy od regenta, a jednak Stwórca powołał go do służby jako pierwszego. Wyróżnił go. A ten jak mu się odpłacił? Zabawił się życiem, przecież to niedopuszczalna zbrodnia. Danatel dopilnuje, by sięgnęła go największa kara.

Regent stał na balkonie swego urzędu w najpiękniejszej szacie, jaką miał i wyglądał imponująco. Wokół siebie miał przytakujących mu zawsze urzędników, pod sobą wiernych żołnierzy, a na placu swej planety - buntownika. Głośno, powoli i wyraźnie odczytywał wyrok na swojego przyjaciela.

*

Ralf i Feon wmieszali się w tłum kosmitów na planecie Trappist. Jak zwykle, miasto Danatela zachwycało kryształowymi pałacami i wznoszącymi się do nieba wieżowcami. Mieli tu jednak swoich, którym mogli zaufać. Dwa słońca ogrzewały to miejsce a wiatr niósł w powietrzu drobinki piasku. Kryształowe miasto Danatela spłynie tego dnia krwią.

Gdy egzekutor nakazał położyć głowę skazańca na pieńku i kiedy tłum zaczął wiwatować, Ralf nie czekając dłużej wyszeptał zaklęcie a na jego dłoniach pojawiły się dwie maleńkie gwiazdy. Topór zalśnił niczym pałac regenta i w tej chwili w egzekutora trafiła jedna z gwiazd. Kolejna trafiła w biegnącego w jego stronę żołnierza.

Feon strzelał w żołnierzy Danatela laserowymi pociskami, tłum kosmitów biegał w różnych kierunkach i tylko Ralf parł na przód. Lecz świat się na chwilę zatrzymał, gdy Danatel rzucił w stronę Kosmy wytworzoną gwiazdę. Plac, na którym byli pozostał wspomnieniem, razem z przyjacielem Kosmą i dzielnym Feonem.

Danatel rzucił się do ucieczki czując gniew i złość kreatora. Ralf przedzierał się w jego stronę, lecz na jego drodze stawali jego parobki. Gdy zabrakło amunicji wyciągnął miecz zrobiony ze stali pochodzącej z pierścieni Saturna i podjął walkę z żołnierzami regenta. Ciął swym mieczem przeciwników na lewo i prawo opętany żądzą zemsty i niewyobrażalnym gniewem. Wiatr niósł dźwięk zderzających się ze sobą ostrzy i wrzaski ginących wojowników daleko poza granice miasta Trappist.

*

Ralf gonił uciekającego tchórza, Wielkiego Reganta. Ukradł pierwszy lepszy statek i używając mocy światła gnał między kosmicznymi ciałami, które niegdyś razem tworzyli. Stworzyli też razem Ziemię, ukochaną planetę Stwórcy i to na niej rozegrają ostateczną walkę.

- Jeśli rzucisz we mnie gwiazdę, unicestwisz całą tą planetę i Stwórca ci tego nie wybaczy.

- Nie ja jednak powinienem paść na kolana i błagać go o wybaczenie. – odparł Danatel śmiejąc się niepewnie. Wyciągnął jednak swój miecz i niczym niebiański rycerz gotów był wymierzyć zbrodniarzowi karę.

Ralf zamknął oczy. Czy Stwórca też tu jest? Czy zna jego myśli? Czy wie, że jego najwierniejszy rycerz nie czuje skruchy ani żalu...

Otworzył pełne rozpaczy oczy. Danatel biegł na niego z podniesionym mieczem pełen szaleństwa i obłędu. Z wściekłością uderzał swą bronią i chociaż Pierwszy Rycerz Galaktyki był równie potężny, nie było mu łatwo odpierać ataki. Używali prędkości światła, tracąc przy tym sporo sił. Ralf to czuł. Czuł, że szaleństwo jego przeciwnika gaśnie, jednocześnie rozrastając się do granic wytrzymałości.

W piaskowym pyle wirowali niczym pustynny huragan i Ralf wiedział, że koniec jest blisko, że jeden z nich za chwilę zwycięży.

Pierwszy Wielki Kreator zadał potężny cios i wytrącił z rąk drugiego kosmiczny miecz. Danatel stracił równowagę i upadł na ziemię. Ralf stał nad nim i wpatrywał się w jego czarne oczy, które odbijały tylko pustkę i smutek.

- Zrób to. Zabij! Miałeś budować a niszczysz, Wielki Kreatorze.

- Spójrz na siebie. Zabiłeś Kosmę. I mnie chciałeś osądzić, chociaż nie miałeś do tego prawa.

- Ty nie miałeś prawa ustanawiać życia, a ja tego prawa chciałem strzec. Dla Stwórcy. Lecz potem zroumiałem, pojąłem tajemnicę.

- Co ty pieprzysz...

- Stwórca nas zostawił, zostawił nawet tą cholerną planetę. Mnie opuścił już dawno temu i poczułem, że sam muszę o siebie zadbać. A kiedy twój bóg opuścił Ciebie, bracie? Nie, przecież ciebie nie opuścił. To ty go odrzuciłeś popełniając zbrodnię przeciw niemu. Nudząc się wypełniając zadania dane ci przez niego. – Ralfowi zaczął ciążyć miecz w ręce. A może ciążyło mu serce? Ludzie na Ziemi nazywali to sumieniem. – Ale się porobiło, co? – Zaśmiał się Danatel. – Chciałem utrzymac w ryzach to, czego nie potrafiłeś utrzymać razem z innymi braćmi. Kosma nie panował nad porządkiem, a Ty tak długo zabawiałeś się na Ziemii, że sam stałeś się podobny do jej mieszkańców. Słaby. Leniwy. Kto niby miał pilnować trajektorii komet czy tworzyć układy planetarne? Może ty? Ty, który zabawiłeś się w Boga?! A tak na prawdę stałeś się, kurwa nikim!

Sypnął piaskiem w oczy Ralfa. Co za stara sztuczka. Gdy po krótkiej chwili żołnierz znów mógł widzieć, ujrzał przed sobą nie żywą istotę, jaką znał od eonów, lecz upiora, zagubionego w swych ideałach. Danatel stał z otwartymi dłońmi szeptając zaklęcia, które brzmiały jak najsmutniejsze pieśni. Zerwał się niespokojny wiatr a z pobliskich drzew odfrunęły stada przestraszonych ptaków.

- Dan, uspokój się! Opamiętaj!

Na dłoniach regenta pojawiały się dwie białe, maleńkie, neutronowe gwiazdy. Krążyły wokół siebie pragnąc scalić się w jedno i przynieść śmierć.

- Unicestwię to zło jeszcze w samym zalążku. Nawet nie poczujesz kiedy, śmierć będzie szybka.

Lecz prędkość światła była szybsza. Ralf resztkami sił wykorzystał ją by skoczyć na drugiego kreatora i wbić swój miecz w jego ciało. A potem szarpnął nim jeszcze, rozpruwając go jak kawałek mięsa. Gwiazdy neutronowe zapadły się w sobie, nie dokańczając swojego tańca. Ralf starł krew Danatela ze swoich policzków i nieoglądając się za siebie, wzbił się w czarną otchłań kosmosu.

Leciał coraz wolniej, bo brakowało mu już siły na zaklęcia. Cholera wie, gdzie byli teraz jego przyjaciele.

I gdy tak leciał z trudem łapiąc oddech, przeszedł go dziwny dreszcz, na chwilę paraliżując jego ciało. Oczy zaszły mgłą a serce chciało wyrwać się z piersi. Świat na chwilę się zatrzymał a jednocześnie zawirował pod nogami.

Przemówił potężny głos, chociaż nikt oprócz niego go nie słyszał. Uradował się i przestraszył. Dobroć i sprawiedliwość spłynęła na niego jak zimny prysznic. Płakał, bo żył, bo Stwórca odpowiedział na jego pytanie i wiedział; stworzone przez niego istoty żyły. Nie ośmielił się jednak zadać innych pytań, które krążyły mu po głowie. Stwórca przemówił po raz pierwszy od tak długiego czasu i darował mu życie, chociaż jego gniew przenikał do szpiku kości.

Stwórca darował mi życie, powtórzył w myślach. Lecz to życie było jakieś inne, dziwne, przepełnione pustką. Pierwszy Żołnierz Galaktyki, Pierwszy Wielki Kreator musiał ponieść konsekwencje swoich czynów, a Pan postanowił ukarać go w najokrutniejszy sposób, w jaki mógł ukarać Wielkiego Kreatora. Pozbawił go mocy tworzenia. Nie usłyszy już więcej jego głosu, nie będzie o nim śnić, ani nie będzie go wyczekiwać. Jego moc tworzenia była jak most łączący go ze Stwórcą. Jak most nad przepaścią, do której właśnie spadał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania