Życie to kompost
Niczym liście, gazety po bruku się toczą,
Tłum je depcze, roznosi od rana do zmroku.
Dawniej słowem zadane zranienia wciąż broczą,
Ciekną we mnie, a wszyscy pędzą jak w amoku.
Z ludzkiej masy to Judasz wyciąga swą rękę
Śliską, mokrą i lepką od słonego potu.
Sól wżerając się w rany przedłuża udrękę
A ja tonę w obłudzie, nie widząc odwrotu.
We mnie złe słowa gniją – martwe tkanki duszy,
Dla mych nozdrzy zgorzelą jest fetor matactwa.
Jad rozlewa się w żyłach, potem kości kruszy,
I zabija zaraza spróchniałego bractwa.
Niechaj gnije więc kompost, niech azot wciąż krąży,
Ziarna dobra i prawdy znów zasiać spróbuję.
Zanim zawiść planetę opanować zdąży,
Niech w człowieku zakwitnie coś, co się nie psuje.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania