życiowa katastrofa
To było gorsze niż wybuch bomby atomowej. Gorsze od fal tsunami, zalewających kolejny kontynent. Gorsze niż uderzenie meteorytu w ziemię i gorsze niż silne trzęsienie ziemi, które sieje spustoszenie w miastach i na kontynentach. Ale to było gorsze tylko dla ciebie, dla nikogo więcej.
Doskonale zdajesz sobie sprawę, że to, co czułaś w tamtej chwili jest bólem, którego nikt nie potrafi zrozumieć. Nikt, kto tego nie doświadczył.
Pamiętasz ten dzień, jakby to było wczoraj. Nie potrafisz wymazać z pamięci dnia, w którym czułaś, że zapadasz się w odmęty wielkiego bagna, z którego nikt nie potrafi cię uwolnić. Wtedy czułaś, że chcesz się zapaść, żeby ten moment się skończył, żeby ból przestał rozrywać twoje wnętrzności, ciebie całą. Pragnęłaś, żeby ktoś pozbierał cię do kupy i powiedział, że to sen, albo jakiś żart, nieśmieszny, ale żart.
***
10 miesięcy wcześniej.
Idąc do kolejnego lekarza jesteś przygotowana, że coś może być nie tak, ale jednak nie odczuwasz zbytniego strachu. Masz wyniki badań krwi, może trochę podwyższone, ale jesteś już przyzwyczajona do tego, że nigdy nie były one idealne. Ściskasz je w dłoni, siedząc przed gabinetem, ale nie denerwujesz się tak bardzo. W końcu co może powiedzieć ci lekarka z tych wyników? Jesteś pewna, że nic strasznego. Kiedy woła cię do gabinetu, podnosisz się i wchodzisz spokojnym, pewnym krokiem do środka.
Siadasz na krześle i podajesz kobiecie wyniki badań. Nie denerwujesz się, mimo iż jej mina, gdy patrzy na kartkę, nie jest zadowalająca. Zaczynasz czuć, że coś jest nie tak, ale udajesz, że jest dobrze. Chcesz wierzyć, że jest dobrze.
- Ma pani podwyższony testosteron – mówi kobieta i spogląda na ciebie, odkładając wyniki badań. Nic nie mówisz, tylko kiwasz głową, pozwalając jej dalej mówić. – Wie pani co to znaczy? – pyta, a ty kręcisz głową, chociaż wyczuwasz w tonie jej głosu, że to nic dobrego.
Kobieta zdejmuje okulary i odkłada je na biurko, patrząc na ciebie. Tym razem wygląda raczej jak ukochana babcia, albo zmartwiona ciocia, nie jak lekarka. Po tym spojrzeniu wiesz, że wyniki badania i diagnoza lekarki mogą zwalić cię z nóg.
Czekasz i nie wiesz czy masz coś powiedzieć.
- To zespół policystycznych jajników – mówi lekarka, a ty czujesz, jakby grunt pod nogami właśnie ci uciekał. Słyszałaś o tym, doskonale wiesz co to znaczy. Nie odzywasz się jednak, bo wiesz, że głos ugrzązłby ci w gardle. Kobieta rozumie twoje milczenie, że nie wiesz o co chodzi.
Serce zaczyna bić ci jak oszalałe, kiedy w myślach przypominasz sobie wszystko, co wiesz o tej chorobie. Nie pamiętasz jednak czy da się to wyleczyć, pamiętasz za to, jakie to ma skutki. Próbujesz pokazać, że nic ci nie ma, oszukujesz samą siebie. Wiesz, że gdybyś nie siedziała na krześle, to nogi by się pod tobą ugięły i osunęłabyś się na ziemię.
Zaczyna opowiadać o tej chorobie, a ty milczysz, od czasu do czasu tylko kiwając głową. Czujesz, że krew napłynęła ci do głowy, masz wrażenie, że słyszysz jak pulsuje ci w uszach. Wyłapujesz tylko kawałki diagnozy, a najbardziej do twojego umysłu dotarła informacja o niepłodności.
- Przepiszę pani te leki – mówi kobieta i wskazuje na jakieś pudełeczko, które ma ze sobą. Znowu kiwasz głową. – Będzie je pani brała codziennie o tej samej godzinie – tłumaczy, a ty znowu słuchasz ją tylko w połowie, uciekasz swoimi myślami, chcąc być jak najdalej stąd. Chcesz, by to wszystko okazało się tylko koszmarnym snem. Czujesz powoli pojawiające się łzy pod powiekami. Zabierasz receptę i pytasz, kiedy masz znowu przyjść. Wychodzisz i zapisujesz się na kolejną wizytę. Zabierasz rzeczy i szybko wychodzisz z przychodni. Starasz się myśleć o wszystkim, co przyjemne, ale nie o tym. Nie potrafisz jednak inaczej. Nie dochodzisz nawet do przejścia dla pieszych, kiedy pierwsze gorące łzy spływają po twoich policzkach. Czujesz, jakbyś właśnie brała udział w najgorszym koszmarze swojego życia. Ręce ci drżą, kiedy sięgasz po chusteczki. Próbujesz nie płakać, chcesz być silna. Nie potrafisz.
Ludzie mijają cię na ulicy i patrzą na ciebie ze współczuciem. Nienawidzisz tych spojrzeń. Dochodzisz do przystanku, przez łzy i drżenie rąk nie potrafisz wyciągnąć telefonu z kieszeni. Nie wiesz która godzina, ale zdajesz sobie sprawę, że żaden autobus nie jedzie ci teraz do domu. Kiedy udaje ci się wyciągnąć telefon i zobaczyć godzinę, to twoje kolejne obawy się sprawdzają – nie masz teraz czym wrócić do domu. Czujesz żal i rozgoryczenie, ból, którego nikt nie potrafi sobie wyobrazić. Wrzucasz telefon do torebki i ruszasz wzdłuż ulicy. Nie ważne, jesteś w stanie iść na nogach do domu, mimo iż to sporo kilometrów.
Mijasz kolejnych ludzi, a łzy zamazują ci obraz. Nie wiesz co robić, nie potrafisz przestać płakać. Wracają wszystkie wspomnienia, kiedy rozmawiałaś ze znajomymi, a twoje koleżanki się chwaliły ilu to już nie miały chłopaków, z kim nie spały, ile razy nie podejrzewały już ciąży. Pamiętasz co wtedy myślałaś. Pamiętasz, że uświadomiłaś sobie wtedy, że chciałabyś mieć dziecko. Uzmysłowiłaś sobie to, będąc jeszcze w liceum. Wiedziałaś, że jesteś za młoda, ale zdawałaś sobie sprawę z tego, że młodsi od ciebie również mają już dzieci, a ty masz czas, tylko po prostu wiesz, że chciałabyś mieć dzieci. Niekoniecznie teraz, mogą być za kilka lat.
Kiedy dochodzisz do kolejnego przejścia dla pieszych dzwoni twój telefon. Wyciągasz go, a łzy dalej lecą ci po policzkach. Na wyświetlaczu widzisz numer swojej matki i nie wiesz czy chcesz odebrać. Najlepiej byłoby nie, ale wiesz, że to nic nie da. Odrzucasz pierwszy telefon, ale ona znowu dzwoni. I tak kilka razy. Dopiero za kolejnym telefonem decydujesz się odebrać, znowu przecierając oczy chusteczką, aby cokolwiek widzieć.
- Czemu nie odbierasz? – słyszysz pretensje w jej głosie, ale teraz to cię nie obchodzi. Nie potrafisz wydusić słowa, wiesz, że już wpadłaś w histerię. Twoja mama słyszy płacz i wie, że coś się stało. Wyczuwasz strach w jej głosie, gdy pyta: - Co się stało? – Znowu nie potrafisz odpowiedzieć. – Co się stało? Gdzie jesteś?
Zbierasz w sobie resztki sił, żeby wydusić jedno zdanie:
- Jestem w centrum, nie wiem kiedy wrócę – mówisz i powstrzymujesz łzy.
- Co się stało? Co powiedziała ci lekarka? Wracasz do domu? – słyszysz masę pytań, które z trudem przyswajasz do siebie.
Potrzebujesz kolejnej chwili, aby odpowiedzieć przynajmniej na część z zadanych pytań. Teraz jesteś rozgoryczona i można to wyczuć w twoim głosie. Już nie tłumisz łez, swojej złości również. Myślisz tylko o tym, co tak bardzo cię boli.
- Nie wiem kiedy wrócę. Nie wiem czy w ogóle wrócę. Nie chcę wracać – mówisz, powoli dobierając słowa, żeby się nie rozpłakać ponownie. – Mam… mam PCOS – mówisz i milkniesz. Twoja rodzicielka również milknie, bo zdaje sobie sprawę co to znaczy.
- Jak to: nie wrócisz? – pyta w końcu. Prychasz, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to jedyne, co ją zainteresowało z twojej wypowiedzi. Czujesz niewypowiedziany żal.
- Normalnie. Nie chcę wracać. To nie ma sensu, żebym wracała. Nic nie ma sensu. Może po prostu przejdę się po drodze i pod coś wpadnę, będzie mniej bolało niż teraz! – krzyczysz do słuchawki, chociaż wiesz, że nie powinnaś. Zdajesz sobie sprawę, że nie wejdziesz na drogę i nie rzucisz się pod żaden samochód, ale cierpienie cię zamroczyło. Zaciskasz powieki, stając na środku chodnika. Próbujesz się uspokoić.
- Nawet tak nie mów! – słyszysz zdenerwowanie w jej głosie, ale nie potrafisz się tym zainteresować. – Gdzie jesteś? Stój tam, tata po ciebie przyjedzie!
- Nie chcę, żeby ktoś po mnie przyjeżdżał! Nie chcę wracać! Mam dosyć! – powtarzasz, nie powstrzymując ani łez ani złości. Nie wiesz do kogo masz większy żal.
- Uspokój się i wracaj do domu, porozmawiamy na spokojnie, coś na to poradzimy – mówi twoja rodzicielka, a ty wyczuwasz strach i zdenerwowanie w jej głosie. Wiesz, że ty to spowodowałaś, ale nie potrafisz teraz wzbudzić w sobie nawet krzty współczucia.
- Na to się nic nie poradzi! Dlaczego znowu ja? – krzyczysz, bo już nie potrafisz się uspokoić. Ludzie dziwnie na ciebie patrzą, a ty znowu przechodzisz przez kolejne przejście dla pieszych. Oddychasz spazmatycznie. – Co znowu zrobiłam? Dlaczego to wszystko spotyka mnie?! – Już nie jesteś rozgoryczona, teraz jest ci po prostu przykro. – Myślisz, że on się dobrze bawi? – pytasz, już bez krzyku, bardziej ze zrezygnowaniem. Masz na myśli Boga.
- Nie mów tak – mówi twoja matka.
- Jak mam nie mówić? On nie istnieje! – wołasz zła. Słyszysz ciszę po drugiej stronie słuchawki. – Gdyby istniał to nigdy nie pozwoliłby na tyle cierpienia!
Twoja mama milczy, bo nie bardzo wie co ma powiedzieć.
- Wracaj – prosi cicho.
- Pomyślę – rzucasz i wyłączasz się. Dochodzisz do kolejnego przystanku i siadasz na ławce. Oddychasz szybko i głęboko, starasz się uspokoić. Znowu ocierasz łzy, które mimowolnie wypływają spod twoich powiek. Próbujesz wmówić sobie, że wszystko będzie dobrze.
Ale wiesz, że nie będzie, bo nie potrafisz pogodzić się z myślą, że nigdy nie będziesz miała dzieci. To boli bardziej niż jakakolwiek rzecz, która spotkała cię do tej pory.
Chcesz obudzić się z koszmaru, który mylnie nazywany jest twoim życiem.
Ale wiesz, że się nie da.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania