Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Żyj i nie zapomnij...

Ku pamięci moich, w większości już nieżyjących, dziadków, których wspomnienia z czasów wojny stały się inspiracją do stworzenia tego opowiadania.

 

Ten dzień nie zapowiadał się inaczej niż poprzednie. Marianna, jak co dzień, siedziała w swoim fotelu na tarasie niewielkiego domu i patrzyła na sad zasadzony rękami jej nieżyjącego już męża. Uśmiechnęła się na wspomnienie wszystkich pięknych chwil jakie spędzili tam razem ze swoimi dzieć. Był już koniec października. Liście spadały z owocowych drzewek, tworząc na trawie kolorowy dywan. Słysząc wjeżdżający na posesję samochód, odwróciła wzrok w stronę bramy. Gromadka dzieci biegła w jej stronę, ale nie wstała na ich widok. Same przybiegły się z nią przywitać i każde nadstawiło policzek do pocałowania.

-Dzień dobry mamo – odezwała się wysoka brunetka i również objęła kobietę za szyję.

–Dzień dobry kochanie. Co to, trzódka dziś u ciebie?

–Marciny na wesele pojechali. – Przysiadła w fotelu. – Jak się czujesz? Malwina dzwoniła, że boli cię głowa.

-Kochanie, w moim wieku ból to oznaka życia.

-Wykupiłam ci leki. – Podała kobiecie niewielką siatkę, pełną tekturowych opakowań.

-Po co, mi już nic nie pomoże.

-Mamo…

-Krysiu, ja mam dziewięćdziesiąt lat, czego oczekujesz? Ja mam nawet problem, żeby połknąć te tabletki. Te, które pomagają mi na głowę, szkodzą na żołądek. Te na żołądek spowalniają serce, a te na serce obciążają wątrobę. Mam jeszcze jakieś narządy? – Marianna przyłożyła palec do policzka, udając zamyślenie.

-Na pewno nie szkodzą ci na poczucie humoru.

-No Pan Bóg przynajmniej tego mi nie poskąpił. – Kobieta z wysiłkiem podniosła się z fotela – Herbaty? Kawy?

-Kawy, ale sama zrobię, bo mama to zawsze taką siekierę zaparzy, że mi serce staje.

-To może Jankowi zrobię, żeby i jemu coś czasem…

-Mamo!

-No co? – Marianna wzruszyła lekko ramionami. – Chodzisz ostatnio nerwowa, myślałam, że macie problemy, ale jak się tak wyrywasz, to zrób i mnie.

-Kawa o tej porze?

-A zaszkodzi mi?

Krystyna westchnęła cicho i pokręciła głową. Usiadły na zewnątrz, okrywając nogi kocami i przyglądając się dzieciom hasającym po ogrodzie.

-Malwiny nie ma? – Krystyna odwróciła głowę w stronę matki.

-Jeszcze nie wróciła z zajęć. – Staruszka upiła łyk kawy i drżącą dłonią odstawiła filiżankę na stolik. – Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby tu mieszkała. Jest młoda, nie powinna zajmować się staruchą.

-Po pierwsze nie staruchą, po drugie nie zajmuje się tobą, bo sama ze wszystkim sobie radzisz, po trzecie ona sama chce tu mieszkać i nikt jej do tego nie zmusza. Stąd ma dobry dojazd na uczelnię, a tak musiałaby robić codziennie ponad setkę kilometrów.

-Niby tak, ale to zawsze mieszkanie z prababką.

-Z prababcią jak już! – Dziewczęcy głos rozległ się za plecami rozmawiających kobiet i obie odwróciły się za siebie. Szczupła blondynka podeszła bliżej i obejmując obie kobiety, pocałowała je w policzki. – Poza tym moje koleżanki lubią cię bardziej ode mnie babciu, więc sorry, nie pozbędziesz się mnie na pewno.

–No następna. Dziewczynki, to miłe, co mówicie, ale…

–Babciu powiedz wprost, że mnie tu nie chcesz, a nie kręcisz. – Malwina zrobiła groźną minę.

–Widzisz - Marianna odwróciła się do córki – na własnej piersi wyhodowałam sobie pyskacza.

–Ja byłam na twojej piersi, mamo.

–A ona na piersi twojej córki, na to samo wychodzi. – Z uśmiechem pogładziła dłoń siedzącej obok prawnuczki. – Nie wyganiam cię kochanie. Mówię tylko, że nie musisz tego robić i jeśli jesteś tu tylko po to, żeby mi było przyjemniej, to spokojnie. Jestem już w tym wieku, że nie potrzebuję towarzystwa do szczęścia.

–Lubię z tobą mieszkać.

–Cieszę się kochanie. - Jej głos nagle zadrżał i szybko się odwróciła, żeby nikt tego nie zauważył.

Po wizycie Krystyny, Malwina z Marianną usiadły przy kominku. Marianna od razu poznała, że wnuczka jest nieco zdenerwowana i po kilku cichych westchnieniach odwróciła się do niej.

–Co się stało?

–Nic.

–Jestem stara, nie głupia.

–Chodzi o Bartosza.

–Zostawił cię? - Kobieta podniosła głos.

–Nie - uśmiechnęła się nieśmiało. – Tak rozmawialiśmy ostatnio, bo kochamy się.

–To dobrze. - Kobieta z czułością spojrzała na wnuczkę. – Miłość to piękne uczucie.

–No tak. I tak pomyśleliśmy, że skoro chcemy ze sobą być, to może pora, by nasze rodziny się poznały.

–Poważnie się robi.

–Nie w tym sensie, że już ślub i tak dalej, ale tak po prostu, żeby zjeść obiad i się poznać.

–Bardzo dobrze. - Pokiwała głową, a widząc zawstydzenie Malwiny szeroko się uśmiechnęła – Rozumiem, że tutaj i szybko.

–Jutro?

–No bardzo szybko nawet. Oj nie dasz mi dziecinko wytchnienia. – Udała bardzo zmęczoną.

–Babciu, ja przygotuję obiad.

–Warto by było powiedzieć twoim rodzicom.

–Powiedziałam mamie jak wracałam z uczelni. Przyjadą oboje z tatą.

–No to skoro ja nie gotuję, to dlaczego nie. Chętnie poznam jego bliskich.

–Nie jesteś zła?

–Na ciebie? Nie umiałabym. Cieszę się, że masz kogoś, na kim możesz się oprzeć. To bardzo ważne w życiu. – Szybko zamrugała powiekami i z wymuszonym uśmiechem spojrzała na wyłączony telewizor. – To co nam dzisiaj polska telewizja proponuje?

–O tej porze nic. Publicystyka i jakiś chłam wojenny.

–Jaki?

–Nie wiem, romans. – Zmarszczyła nos i poprawiła nogi na kanapie. – Nie lubię takich filmów. Miłość na barykadach, tu lecą bomby, a oni wpatrzeni w siebie wyznają sobie miłość. Bzdury.

-Ehh, dziecko złote, to nie tak, że jak jest wojna, to ludzie niczego nie czują poza miłością do ojczyzny i nienawiścią do wroga. Życie toczy się dalej, w bunkrach, na barykadach, ale wciąż się toczy. Uwierz mi na słowo, że ludzie siedzieli w lasach, w okopach i opowiadali sobie dowcipy. – Marianna podniosła wzrok na zaskoczoną dziewczynę. – A co ty myślisz, że tylko odmawiali paciorki i czekali na śmierć? Nie – uśmiechnęła się i poprawiła koc – żyli, cieszyli się każdą chwilą spokoju i każdą chwilą życia. Nie tańczyli na ulicach, ale tak, potrafili się kochać i bawić. Chłopaki grali w karty i smalili cholewy do dziewcząt, dziewczyny układały sobie włosy i zalecały do chłopców. Nikt nie wiedział, czy dożyje jutra, czego mieli sobie żałować, chwili radości, zapomnienia? Nam było łatwiej, na wsiach wojna trochę inaczej wyglądała. Miasta były bombardowane, ludzie wywożeni – urwała nagle jakby przypominając sobie tamten czas. – Nie mówię, że na wsi była sielanka, rabowano nas i grabiono ze wszystkiego. Dosłownie ze wszystkiego… - westchnęła smutno, a w jej oczach błysnęły łzy.

-Nie opowiadałaś nigdy o swoim życiu.

-A bo i nie ma o czym. – Szybko podniosła głowę, wbijając wzrok w horyzont. – To nie telenowela ze szczęśliwym zakończeniem.

-Ale coś dobrego musiało cię kiedyś spotkać, w końcu poznałaś dziadka i wyszłaś za niego.

-No tak, ale nie on był… - Spojrzała na zaciekawioną wnuczkę, której policzki zdobił delikatny rumieniec. – Byliśmy biedni, bardzo biedni – dodała po chwili – mieliśmy krowę i kilka kur. Wcześniej mieliśmy też świnie, ale wojsko nam je zarżnęło. – Umilkła na kilka sekund i wzięła głęboki oddech. – Wiesz, nienawidziliśmy Niemców, nienawidziliśmy ich nie tylko za to, że napadli na nasz kraj, oni okradali nas z tego, co dla nas było ważne, a im niepotrzebne. Pozbawiali nas dóbr, z których żyliśmy. Stacjonowali po wsiach, siejąc wśród nas strach, a przecież jedyne czego wtedy chcieliśmy, to żyć. Razem z Romkiem pomagaliśmy w gospodarce…

-Kim był Romek? – Malwina nagle się wtrąciła.

-Moim bratem, dwa lata starszym ode mnie.

-Nigdy o nim nie słyszałam.

-A tak jakoś – westchnęła Marianna i chwyciła gorącą filiżankę w obie dłonie. – Ja zawsze pomagałam mamie, gotowałam, prałam, pieliłam ogródek. Romek był od męskich spraw. Tamtego dnia tatuś wysłał mnie z krową na pole. Bardzo się bałam, w końcu wszędzie było obce wojsko, a ja miałam raptem szesnaście lat. Nie miałam odwagi się sprzeciwić, a iść bardzo się bałam. W końcu nie miałam wyjścia i po zawinięciu kilku pajd chleba w ścierkę ruszyłam w stronę pola. Wciąż się rozglądałam, jakbym gdzieś w środku czuła, co mnie spotka. Kiedy dotarłam do lasu odetchnęłam. Borek był na górce, stamtąd miałam widok na drogę i wieś, i gdyby ktoś szedł w moją stronę, szybko bym go dostrzegła. Była już jesień, nie dało się siedzieć w miejscu więc zaczęłam chodzić na skraju lasku, żeby nie marznąć, zebrałam kilka ostatnich grzybów, trochę zieleniny dla kur i tyle. Schodziłam ze skarpy, kiedy poczułam na kostce uścisk. Krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać, ale to coś mnie nie puszczało. W końcu przewrócona na ziemię zaczęłam płakać i się szarpać. Usłyszałam ciche “ruhe*” (*niem. spokój) i natychmiast znieruchomiałam. Byłam przerażona. Dopiero kiedy przestałam się ruszać, mężczyzna odgiął dzieląca nas gałąź. Spodziewałam się kogoś zupełnie innego, jakiegoś starego Niemca, a patrzył na mnie młody chłopak, bardzo młody. Był posiniaczony i zakrwawiony. Nie wiedziałam czego bardziej się bałam, czy tego, że on tam był, czy że mógł tam umrzeć i byłoby na mnie. Na szczęście mnie puścił, a kiedy chciałam wstać, szepnął, żebym mu pomogła.

-Mówił po polsku? – spytała zaskoczona Malwina.

-Zgadza się, i to mnie zaciekawiło na tyle, że nie zostawiłam go tam. Nie odzywałam się do niego, nawet na niego nie patrzyłam. Chyba nie chciałam, żeby znał moją twarz, żeby nie mógł mnie później rozpoznać. Kiedy spytał mnie o imię, pokręciłam tylko głową, a kiedy wyciągnął do mnie rękę odskoczyłam i zaczęłam płakać. Sama siebie nie rozumiałam, bo przecież nie mógł mi niczego zrobić. Kiedy ochłonęłam, znów się do niego zbliżyłam. Powoli rozpięłam bluzę jego munduru i z obrzydzeniem przełknęłam ślinę. Był strasznie poraniony, nie wiedziałam przez kogo, ale musiał bardzo cierpieć. Ściągnęłam z włosów chustkę i pobiegłam w dół skarpy, bo tam biło niewielkie źródełko. Kiedy wróciłam z mokrą chustą uśmiechał się do mnie. Obmyłam mu rany i Bóg mi świadkiem, że robiłam do najdelikatniej jak mogłam, a i tak bardzo go bolało.

-Byłaś odważna, przecież mógł udawać i cię zabić – głos Malwiny drżał z ekscytacji.

-Dziecinko, nie myślałam wtedy w ten sposób. Był Niemcem, wiedziałam o tym, ale był też człowiekiem. Co innego spotkać go na polu walki jako równego sobie, a co innego rannego i bezbronnego w lesie, błagającego o łyk wody. Chciałam mu pomóc, gdzieś w środku czułam że warto, ale nie mogłam niczego zrobić, do domu nie mogłam go zaprowadzić. Zostawiłam go w tym lesie i wróciłam do krowy. Zapadł już zmierzch i bałam się, że jak zaraz nie wrócę, to ktoś po mnie przyjdzie. Szukałam w trawie czegoś, w co mogłam nalać mleka i w końcu trafiłam na jakiś dziurawy garnek. Był brudny i przepalony, ale nie było czasu na szukanie czegoś innego. Dziurę zatkałam zwiniętą trawą i nadoiłam mleka. Kiedy mu go zaniosłam, prawie się rozpłakał. Było mi go szkoda. Od razu wypił połowę i położył głowę na liściach. Musiałam go czymś okryć. Rozejrzałam się wokoło i odeszłam tak, żeby mnie nie widział. Pod spódnicą miałam wełnianą halkę. Zdjęłam ją i rzuciłam na ziemię, po czym ściągnęłam kurtkę i zaczęłam zdejmować sweter i bluzkę. Czułam, że na mnie patrzył, ale nie myślałam o tym. Założyłam kurtkę na prawie nagie ciało i z ubraniami podeszłam do niego. Okryłam go tym co miałam i bez słowa pobiegłam na górkę. Zdążyłam w ostatnim momencie, bo z daleka już widziałam idącego w moją stronę Romka.

-Spotkałaś jeszcze kiedyś tego Niemca? – Malwina poprawiła się w fotelu.

-Tak, zdarzyło mi się. – Marianna podparła głowę na pięści i patrzyła w płonące drwa. – Następnego dnia kiedy nikt nie widział, pobiegłam do borku. Chłopak leżał wciąż w tym samym miejscu, bałam się, że nie żyje,ale kiedy stanęłam nad nim uśmiechnął się do mnie. Podziękował mi za okrycie i mleko. Tym razem miałam dla niego również chleb. Od razu go zjadł, a kiedy pomogłam mu usiąść nie pozwolił mi zabrać ręki. Wciąż pytał mnie o imię, nie chciałam, żeby je znał i powiedziałam, że mam na imię Józka.

-A on? – odezwała się Malwina, kiedy Marianna zamilkła.

-Mówił, że Franz, ale czy to było jego imię, tego nie wiedziałam, nie wiem. Przez kilka dni do niego przychodziłam, a w zasadzie to nocami, kiedy wszyscy już spali. Wymykałam się przez okno i przynosiłam mu jedzenie i mleko. Pewnego dnia go nie zastałam. – Głos Marianny nagle zadrżał, ale tym razem Malwina nie dociekała niczego. – Znalazłam swoje rzeczy zwinięte w kłębek i wciśnięte pod krzak, przy którym leżał.

-Może ktoś go znalazł i mu pomógł.

-Tak – odparła po chwili – tak było. Ale powiem ci, że te nasze spotkania, bez rozmów bez spojrzeń były wyjątkowe, nigdy później nie czułam się jak wtedy.

-Nawet z dziadkiem?

-Nawet. Moje życie wróciło tego dnia do normy. Kopałam ziemniaki, bo zaczynały się przymrozki. Pomagałam Romkowi rąbać drewno na opał. Ale tęskniłam za nim i chętnie go wspominałam. Czasem wieczorami, gdy leżałam w łóżku wyobrażałam nas sobie bez wojny, takich zwyczajnych, wesołych młodych ludzi. Czy też byśmy umieli tak miło spędzać ze sobą czas. Wstyd mi się teraz do tego przyznać, ale marzyłam o nim. – Marianna z zalotnym uśmiechem popatrzyła na wnuczkę i mrugnęła okiem. – Wiesz, tak jak dziewczyna marzy o pierwszym chłopaku.

-Babciu – Malwina odwróciła wzrok.

-No co? Też byłam młoda. A ty nie mów, że z tym twoim Bartkiem to tylko o wykładach rozmawiacie. Za stara jestem na takie bajki. Wiem co to miłość i nie trzeba mi tego rysować na kartce.

-Spotkałaś go jeszcze kiedyś?

-Tak – westchnęła cicho i opuściła wzrok. – Tydzień po naszym ostatnim spotkaniu niemieckie wojsko przeszło przez naszą wioskę. Kazano nam wyjść z domów i ich przywitać. To było upokarzające witać obce wojsko, ale nikt z nas nie miał odwagi im się postawić, każdy chciał żyć. Między żołnierzami dostrzegłam znajomego chłopaka. Też mnie poznał, ale tylko na sekundę nasze spojrzenia się spotkały. Udawał, że mnie nie widzi i nie zna. Ja również bałam się przed kimkolwiek przyznać, że go lubię.

-Lubię? – wtrąciła się Malwina.

-Lubiłam go, bardzo, ale tylko lubiłam. Nie wyobrażaj sobie za wiele panno. – Marianna udawała oburzenie. – Cieszyłam się, że nic mu nie było, ale też wierzyłam, że on mnie też polubił i dane nam będzie się spotkać. Kiedy wojsko przeszło, pozwolono nam wrócić do domów.

-Dlaczego nikt nie walczył o wolność?

-Dziecinko. – Marianna pokręciła głową. - Oczywiście, że mogliśmy stanąć z widłami i co dalej. Ich było więcej, mieli broń. Zresztą później chętnie jej używali. – Jej głos zadrżał. – Ach, stare dzieje. Nie ma co wspominać.

-A ten Franz? Odezwał się później?

Zanim Marianna odpowiedziała, na jej ustach pojawił się subtelny uśmiech.

-Przyszedł tego samego wieczora. W nocy właściwie. Nie spałam, czekałam na niego bo byłam pewna, że skoro wie gdzie mieszkam, to przyjdzie. Po północy psy zaczęły szczekać i od razu otworzyłam okno swojej izby. Uciszyłam je, żeby nikogo nie obudziły i spojrzałam na drogę. Stał zaraz za płotem i chował się za krzakiem dzikiej róży. Nie mogłam wyjść. Bałam się, że ktoś mnie zobaczy. Znów tylko na siebie patrzyliśmy. Był bardzo przystojny. Miał jasne włosy zawsze zaczesane na bok i niebieskie oczy.

-W ciemności to zauważyłaś? – Malwina w głos się zaśmiała.

-No śmieszne. – Kobieta pokręciła głową. – Był taki łagodny. Całkiem nie wyglądał na niemieckiego żołnierza. Oni wszyscy mieli w twarzy coś brutalnego.

-Może po prostu ten ci się podobał.

-Pewnie tak. Tak czy siak, nie mogliśmy tak stać i się na siebie gapić. I dla niego i dla mnie to było niebezpieczne. Wcale nie chciałam się z nim żegnać. On pierwszy uniósł dłoń, a kiedy mu odmachałam, poszedł w stronę wsi. Długo stałam w oknie, jakbym liczyła, że wróci. Kolejnej nocy nie przyszedł. Miałam do niego jakiś taki żal, czułam się odtrącona. Cały dzień chodziłam jak w gorączce, nic do mnie nie docierało, nikogo nie słuchałam. Kilka razy dostałam cięgi od ojca, bo nie wykonywałam jego poleceń. Wciąż o nim myślałam. Każdego kolejnego dnia. Zaczęłam się w końcu zastanawiać, czy nie poszli dalej. Powinnam była się cieszyć, że nas opuścili, a jednak moje serce się wyrywało.

-Co dalej? – Malwina zaczęła się niecierpliwić, kiedy babcia przestała opowiadać.

-Było zimno, bardzo zimno i wiał straszny wiatr. Drzewa się uginały, a przez szczeliny w oknach wiatr aż gwizdał. Bałam się, że zerwie dach. Kiedy usłyszeliśmy hałas na podwórku, a potem kroki w sieni, byliśmy przekonani, że to ktoś z sąsiadów potrzebuje pomocy. Myliliśmy się. – Zawiesiła na chwilę głos i odwróciła głowę do okna. – To byli Niemcy. Weszło ich kilkunastu, może dziesięciu. Wszyscy z bronią wymierzoną w nas. Ich dowódca zastrzelił na naszego kota, a ja bałam się nawet zapłakać. Staliśmy wszyscy w bezruchu i czekaliśmy na egzekucję, przecież na darmo nie przyszli prawda? – Marianna odwróciła mokre od łez oczy na wnuczkę. – Czterech żołnierzy wywlekło tatusia i Romka. Krzyczałyśmy z mamą, wiedząc co chcą zrobić, ale nie mieli litości. Jeden z nich uderzył mamę w głowę. Upadła na podłogę i próbowałam poczołgać się do drzwi. Wtedy ktoś kopnął ją w twarz. Padłam na kolana, pomagając jej się podnieść, ale żołnierz stojący za mna ujął mnie za włosy i mocno szarpnął w górę. Pisnęłam, odrywając się od mamy i nawet bałam się myśleć, co będzie dalej. Nie wyszli. Dwóch mnie trzymało za ręce, a mamę – Marianna przestała mówić i wyjęła z kieszeni swetra chusteczkę – mamę bardzo pobili. Kapali, szarpali za włosy. Musiałam na to patrzeć. Kiedy popchnęli ją na stół, zaczęłam krzyczeć. Mama nie płakała. Wciąż patrzyła mi w oczy, jakby chciała mnie uspokoić i pokazać, że to nic strasznego. Oni wciąż się śmiali, mówili coś po niemiecku i chociaż nie rozumiałam ani słowa, to czułam o co im chodziło. Patrzyli na nas jak na zwierzynę. To były bestie nie ludzie. Zerwali z mamy ubranie i zaczęli ją dotykać. Dziwiło mnie, że nie reagowała, z oczu ciekły jej łzy, ale milczała. Chciałam odwrócić głowę, kiedy jeden z żołnierzy stanął za nią i zaczął ściągać spodnie, ale nie mogłam opuścić mamy, musiałam ją wesprzeć. Zasłonili mi usta dłonią, żebym nie krzyczała i wtedy on ją… - Kobieta rzewnie zapłakała. – Najstraszniejszy widok jaki można sobie w życiu wyobrazić. Nic nigdy tak mnie nie poruszyło, nic mnie tak nie bolało. Płakała w głos, ale nie wołała pomocy, nie krzyczała. Ona czekała aż skończą. Wiesz co było dla mnie najgorsze? – Odwróciła głowę do płaczącej cicho dziewczyny. – Nie to, że ją tak krzywdzili, tylko że ja miałam być następna. Niewyobrażalny jest strach, kiedy czekasz na nieuniknione. Widziałam jej ból, jej strach, i to potęgowało mój. Czekałam na swoich katów, a póki co musiałam patrzeć na znęcanie się nad mamą. Jej głuche stęknięcia raniły mnie bardziej niż noże. Była bardzo odważna i dzielna. Ci zwyrodnialcy nie mieli dość, po pierwszym mężczyźnie przyszedł następny. Jak bydło – zapłakała w głos – co ja mówię, bydło tak nie robi. To byli mordercy i kaci. Zabijali powoli, patrząc ofierze w oczy i śmiejąc się z niej. W końcu mama zamknęła oczy i słyszałam tylko ich głosy, do dziś śnią mi się po nocach. A ich twarze nawet po tylu latach pamiętam. W końcu mama straciła przytomność. Nie wiem po którym z nich. Rzucili ją całą zakrwawioną na podłogę i odwrócili się do mnie. Zaczęłam się szarpać, choć to było bez sensu. Ja przeciwko dziesięciu mężczyznom? Zaczęli mnie obłapiać, wkładać ręce pod bluzkę i pod spódnicę. Później… później wiadomo co. Byłam młoda – zawiesiła głos – nie byłam nigdy wcześniej z mężczyzną. Strach mnie paraliżował, ale też dodawał odwagi, bo zaczęłam ich kopać i gryźć. Niepotrzebnie ich tylko rozsierdziłam. Bili mnie tak, że traciłam świadomość. Nie zrobili tego jednak skutecznie, oni czerpali radość z ludzkiej krzywdy. Rzucili mnie na stół i zaczęli zrywać ubrania. Rozebrali mnie do naga. Było mi tak strasznie wstyd. Dotykali mnie wszędzie i nie reagowali na mój płacz. Wierzgałam nogami i wtedy dwóch mnie za nie chwyciło. Trzeci stanął między nimi. Był stary i patrzył na moją… – podniosła wzrok i zawstydzona znów go opuściła. – Okropne to czasy były. Bez żadnych oporów pochylił się nade mną i… – Kobieta otarła nadgarstkiem nos. – Zrobił to bardzo boleśnie. Krzyknęłam, ale wyglądał jakby właśnie tego chciał. Śmiał się na cały głos, a ja już tylko płakałam. Odwróciłam głowę w stronę krwawiącej na podłodze mamy i modliłam się, żeby szybko przestał. To było… bolało mnie nie tylko ciało, ale i dusza. Jakim potworem trzeba być, żeby skazywać niewinnych na takie cierpienia? – prawie krzyknęła. – Oni nie liczyli się z nikim i niczym. Byłam zbolała i bez sił, nie wiem ilu ich we mnie było. Trzech na pewno. Modliłam się. Tak kochanie modliłam się o śmierć. Po czymś takim życie to koszmar. W końcu i mnie zostawili. Leżałam na stole i nawet nie miałam siły złączyć nóg. Czułam jak płynie ze mnie krew. Zdołałam unieść dłoń i zacisnąć ją na ustach. Słyszałam jak wychodzili. Dopiero kiedy ich głosy ucichły, zaczęłam krzyczeć. Mój ochrypnięty płacz niósł się po pustym pokoju, a ja nie mogłam przestać. Wolałabym, żeby mnie zabili. Ostatkiem sił próbowałam się podnieść, ale tylko spadłam na podłogę, uderzając głową w krzesło. Nie robiło mi to już różnicy. Leżąc na boku wyciągnęłam rękę po swoje ubranie, ale nie dałam rady go chwycić. Oparłam czoło o drewno podłogi i wysilając się ostatni raz, dotknęłam materiału. Tatuś z Romkiem nie wrócili, musiałam ich odnaleźć. Zaciskając zęby z bólu, założyłam to, co zostało z moich ubrań i podpierając się na rękach wstałam. Mama wciąż leżała pod ścianą. Podeszłam do niej i znów się rozpłakałam. Na szczęście żyła, była tylko nieprzytomna. Zostawiłam ją i poszłam na podwórze. Oparłam czoło o futrynę, widząc nasze psy leżące na trawie z odrąbanymi siekierą głowami. Koszmar nie miał końca, a ja zostałam w nim sama. Nie wiedziałam gdzie szukać taty i brata. Rozejrzałam się wokoło i spojrzałam na siebie. Podciągnęłam nieco spódnicę i otarłam nią krew roztartą na wnętrzu ud. Odwróciłam głowę w stronę drogi, kiedy usłyszałam kroki i zamarłam na widok stojącego za płotem Franza. Patrzył na mnie z politowaniem, a ja pierwszy raz nie chciałam go widzieć. Poprawiłam na sobie podarte ubranie, bo nie chciałam, żeby mnie taką oglądał. Mimo że go nie zaprosiłam, to wszedł na podwórka i do mnie podbiegł, miał łzy w oczach. Powiedziałam, żeby sobie poszedł, że nie chcę go widzieć. Płakałam z bólu i żalu, ale on tego nie mógł zrozumieć, był jednym z nich. Robił to samo innym dziewczynom. Kiedy chciał mnie dotknąć, uchyliłam się od jego ręki. Powiedział, że mi nic złego nie zrobi, ale nie wierzyłam. Krzyknęłam, żeby się wynosił i że go nienawidzę, dopiero wtedy poszedł, ale i tak zatrzymał się zaraz za płotem i się do mnie odwrócił. Obolała poszłam szukać taty i Romka, a kiedy nie mogłam ich znaleźć, pomyślałam, że ich zabili. W końcu dotarłam za stodołę. Leżeli pobici i zakrwawieni. Nie zważając na swój ból, podbiegłam do nich i próbowałam ocucić. Romek pierwszy odzyskał przytomność. Miał wszędzie krwiaki, ale pomógł mi przenieść tatę do domu. Położyliśmy go na łóżku i to samo zrobiliśmy z mamą. Roman nie miał więcej siły. Jego rany wciąż krwawiły. Kazałam mu usiąść i sama pobiegłam do szafy po coś, czym mogłam opatrzeć ich rany. Przyniosłam ręczniki i ścierki, które pocięłam na paski. Obmyłam ich rany wodą ze studni i jak umiałam, tak opatrzyłam. Umyłam też mamę między nogami. – Marianna wbiłam wzrok w jeden punkt przed sobą i przestała się odzywać. Dopiero po chwili, kiedy pękło drewno w kominku, zamrugała, jakby obudziła się ze snu. – Była porozrywana i bardzo krwawiła. Nie znałam się na takich rzeczach. Opłukałam rany wodą i włożyłam między jej uda kilka zwiniętych ścierek. Boże – westchnęła – jak teraz o tym myślę, to zastanawiam się, jak ja to wszystko zrobiłam. Dopiero kiedy oni byli umyci, zajęłam się sobą. Przy lusterku się umyłam i założyłam czyste rzeczy. Wciąż płakałam, choć miałam ochotę krzyczeć. Czułam okropny ból brzucha, nóg i pleców. Nigdy, w najczarniejszych snach nie przypuszczałam, że tak przyjdzie mi wejść w kobiecą dojrzałość. Nie tylko zniszczyli mnie jako dziewczynę. Zgwałcili mnie tak brutalnie, że nie potrafiłam przez długie lata pomyśleć o życiu z mężczyzną. Poza tym było mi wstyd. Po czymś takim nie mogłam liczyć na szacunek wśród ludzi, stałam się nikim.

-To nie twoja wina. – Malwina ocierała chusteczką nos.

-Kochanie, kogo to obchodziło? Byłam brudna, byłam, jak to się wtedy mówiło, ruszona. Nikt takich nie chciał.

-Nie dość, że ktoś was skrzywdził, to jeszcze ludzie odtrącili? – spytała z niedowierzaniem.

-Wiesz, pod tym względem czasy niewiele się zmieniły, i kiedyś, i teraz za gwałty odpowiedzialne są ofiary. Teraz zwalają winę na wyzywający strój, na ładną buzię i ostry makijaż, jakby to dawało przyzwolenie na skrzywdzenie kogoś. Wtedy wina była jedna, bycie kobietą. Mężczyzn bito, zabijano, kobiety i bito, i zabijano, a dodatkowo przed śmiercią wykorzystywano. Zawsze winne są kobiety.

-A co z twoją mamą?

-Bardzo to przeżyła. To była bardzo pobożna i bogobojna kobieta i dla niej to, co z nami zrobili było nie do zniesienia. Nie odzywała się do nikogo, nie patrzyła nikomu w oczy. Tatusiowi nawet nie dawała się dotknąć. Bardzo się kochali, zawsze lubiłam na nich patrzeć, bo nawet jak się kłócili, to wyznawali sobie miłość, a po tym oddalili się od siebie. Tatuś miał wyrzuty, że do tego dopuścił, że nie umiał nas ochronić. Ona się bardzo bała, że może nosić niemieckie dziecko. Nie mówiła o tym wprost, ale kiedyś podsłuchałam jej rozmowę z tatą. Przeraziłam się, bo i ja mogłam zajść wtedy w ciążę. Dopiero wtedy zrozumiałam, czemu odpychała od siebie tatę. On się nie poddawał. Wciąż mówił jak bardzo ją kocha i że ze wszystkim sobie poradzą. Chciał ją taką, jaka była, sponiewieraną i zbrukaną. Mógł ją zostawić, nikogo by to wtedy nie zdziwiło, a on nawet o tym nie myślał. Dbał o nią bardziej niż kiedyś i nie robił tego na pokaz. Długo dochodziła do siebie, a on jej nie poganiał, każde jej czułe spojrzenie traktował jak błogosławieństwo i cieszył się jak dziecko, kiedy wieczorem się do niego przytulała.

-Co było dalej? – Malwina poprawiła się na kanapie i okryła kocem.

-Niemcy w końcu opuścili Witki, a my odetchnęliśmy z ulgą, koszmar był za nami. Pozostały wspomnienia, ale staraliśmy się do tego nie wracać. Z odejściem wojska straciłam też szansę na zobaczenie Franza. Trochę za nim tęskniłam, tak zwyczajnie, jak za dobrym znajomym, czy sąsiadem. – Marianna dostrzegła na ustach wnuczki poszerzający się uśmiech. – Oj to wasze pokolenie, wy od razu o jednym. To nie było tak szybko jak teraz, że dwa dni znajomości i już jedno do drugiego jeździ na noc. Wtedy czas wolniej płynął. A ja go nawet nie znałam. Musiałam zapomnieć i z biegiem dni zapomniałam. Źle mi z tym było, jego obraz zacierał się w mojej pamięci i z całych sił próbowałam przypomnieć sobie dźwięk jego głosu i wygląd. Zastanawiałam się czy za rok, dwa potrafiłabym go rozpoznać z tłumu, takiego bez munduru. Chyba nie, chociaż miał wyjątkowe oczy, takie niepowtarzalne i głębokie. W końcu przyszły mrozy i zima. Mama zaczęła chorować, była słaba i po tygodniu nie wstawała już z łóżka. Ja zajmowałam się domem i nią. Nie wiedzieliśmy co jej było, po prostu jakby życie z niej uchodziło. Tatuś ciągle przy niej czuwał i bardzo się bał.

-Umarła wtedy? – dziewczęcy głos przerwał ciszę.

-Wtedy jeszcze nie. Poszłam do szopy po drewno. Zawsze chodził tata lub Romek, a wtedy nie wiem dlaczego ja poszłam. Otulona chustką niosłam kosz wypełniony drwami i nagle przed moją twarzą wyrósł jakiś mężczyzna. Upuściłam kosz, a on szybko zaciągnął mnie za ogrodzenie. Nie mogłam krzyczeć, bo zaciskał dłoń na moich ustach. Dopiero po chwili się do mnie odezwał i poznałam Franza. Wyrywałam się, bo strasznie się go bałam. Powiedział mi, że uciekł z armii i żebym mu pomogła się ukryć, bo inaczej go rozstrzelają. Bałam się, że kłamie, ale był w cywilnych ubraniach i bez broni. Nawet porządnej kurtki nie miał. Jego policzki były prawie sine od mrozu. Mimo wszystko, mimo wspomnień i konającej matki nie mogłam mu nie pomóc. Zaprowadziłam go do stodoły, bo w tym czasie mało kto tam zaglądał, a dla jednej krowy nie było potrzeba aż tak wiele. Franz mógł się tam schować i ogrzać. Zakazałam mu tylko palić ogień, obiecując, że przyniosę mu coś, czym będzie mógł się ogrzewać. Biegiem wróciłam do domu. Nie chciałam, żeby ktoś zwrócił uwagę, że nie było mnie dłużej niż normalnie. Krzątałam się po kuchni, obmyślając co mogę mu zanieść, był głodny i przemarznięty. Poza tym musiałam znaleźć jakiś powód, żeby nikt niczego nie podejrzewał. Wieczorem byłam już rozdrażniona i szukałam pretekstu, żeby wyjść. Kiedy zaczęłam się ubierać podszedł do mnie Romek i spytał dokąd się wybieram. Odpowiedziałam, że jest mało drzazg do rozpałki i że idę do szopy. Chciał iść za mnie, powiedziałam, że chcę pobyć sama i pooddychać. Wiedziałam, że mi nie wierzył, ale puścił mnie. Poszłam do tej szopy, a przez ruchomą deskę w ścianie wyszłam od strony pola i obiegłam podwórze dookoła. W stodole panowała martwa cisza. Dopiero kiedy szepnęłam jego imię, wysunął głowę spomiędzy snopków i szeroko uśmiechnął się na mój widok. Było ciemno, a jednak widziałam jak cieszył się na mój widok. Bez słowa mocno mnie do siebie przytulił, a ja poczułam coś przyjemnego. Było mi tak dobrze. Zaczął mnie przepraszać za to, co ze mną zrobili, tłumaczył się, że nie wiedział, nie miał wpływu. Nie wiedziałam czy mówi prawdę, ale gdzieś w środku mu wierzyłam. Wiesz – kobieta nagle odwróciła się do wpatrzonej w nią dziewczyny – ja bardzo chciałam, żeby był niewinny. Zależało mi na nim, a jednak kiedy mocniej zacisnął na mnie ręce, to go odepchnęłam. Przestraszył mnie tym, a kiedy wyciągnął do mnie dłoń to wręcz odskoczyłam. Nie pozwoliłam mu się do mnie zbliżyć. Z daleka powiedziałam, że przyjdę w nocy, jak wszyscy zasną i uciekłam. Tak jak obiecałam wróciłam w rodku nocy, po upewnieniu się, że nikt mnie nie zobaczy. Na szczęście w nocy zaczął padać deszcz i nie było widać śladów na śniegu. Przyniosłam mu koc i kurtkę, no i zupę. Podziękował mi i od razu zaczął ją jeść. Nie było jej za wiele, ale przecież nie mogłam przynieść więcej, ktoś by to zauważył. – Marianna na chwilę zamilkła, po czym spokojnie wstała do niewielkiej komody i wyjęła z niej metalową puszkę pełną ciastek. Poczęstowała nimi wnuczkę i znów usiadła w swoim fotelu. – Ach, zawsze boli mnie jak ludzie marnują jedzenie. Was to pewnie strasznie dziwi i śmieszy, że starzy tak wszystko magazynują, ale to w człowieku zostaje gdzieś głęboko. - Ze zmarszczonym czołem pokiwała głową, jakby przekonywała sama siebie. – Jak mogłabym wyrzucić jedzenie, skoro pamiętam przymieranie głodem? Tego nie da się tak po prostu zapomnieć i powiedzieć było, minęło.

–Babciu? – Malwina patrzyła na Mariannę z lekko przechyloną głową.

–Oj dziewczyno… - westchnęła ciężko. – O czym tu mówić? Franz ukrywał się w tej stodole prawie do wiosny. Dasz wiarę? Pięć miesięcy koczował między snopkami siana i słomy, bez wychodzenia na zewnątrz, bez spotykania ludzi.

–A ty? Ciebie widywał?

–Ktoś musiał go karmić. Nie wiem, może wychodził w nocy. Nigdy go o to nie spytałam.

–No ale mieliście zwierzęta, ktoś musiał chodzić do stodoły po słomę dla nich i nikt go nie znalazł?

–Dobrze się chował. Poza tym obiecaliśmy sobie, że żadne z nas nie wyda drugiego. Ja dałam słowo, że o nim nigdy nikomu nie wspomnę, a on, że gdyby ktoś go znalazł, to nie powie, że o nim wiem.

–Dotrzymaliście obietnic?

–Tak mi się wydaje. Czy on, nie wiem, ale ja tak. Jesteś drugą osobą, której o nim opowiadam w takich szczegółach. On uważał, że przeczeka tam do końca wojny. Ja w to nie wierzyłam. Bałam się, to wszystko dlatego. Miałam rację.

–Dlaczego? – Malwina sięgnęła kolejne ciastko.

–Dni były coraz bardziej słoneczne i ciepłe, wszystko budziło się do życia, Witki również. Mama co prawda nie wróciła do sił, ale żyła, wychodziła z domu i starała się nie zaniedbywać obowiązków. Pomagałam jej, ile mogłam, ale ona miała wyrzuty, że tak podupadła na zdrowiu. Tato z Romkiem znów zajęli się podwórzem i zaczęli przygotowywać się do siewu. Franz nie mógł zostać dłużej w swojej kryjówce, wtedy było to bardzo ryzykowne. Ja nie mogłam już tak często do niego przychodzić, nawet nie wiedziałam, czy jeszcze tam był. Wykorzystywałam każdą sytuację, żeby choć zerknąć do stodoły, ale to nie było takie łatwe, jak mogło się wydawać. Przyszedł w końcu czas na wyprowadzenie krów na łąki. - Marianna znów poprawiła się w fotelu. – Niby nic nadzwyczajnego, a jednak coś mnie niepokoiło od samego rana. Poprosiłam Romka, żeby pozwolił mi iść z krową, ale się nie zgodził. Pokłóciliśmy się i tatuś zakazał mi wychodzić z podwórka. Mówił, że nie chce mnie narażać, a ja czułam, że coś wie.

–I co? - Malwina się niecierpliwiła.

–Nic. Zanim wrócił Roman, usłyszeliśmy wybuch i wszyscy zaczęli chować się do domów. Niemcy wracali, a przynajmniej tak myśleliśmy, skoro bombardowali. Jednak po tym jednych wybuchu nastała cisza. Tato pierwszy odważył się wyjść z domu, a ja z mamą siedziałyśmy skulone na łóżku. Tata długo nie wracał. Wybiegłam z domu i nie oglądając się na sąsiadów, szłam przed siebie. Z daleka dostrzegłam idących ku mnie ludzi, tata też tam był. Nieśli kogoś i wiedziałam kogo. Podbiegłam do nich i złapałam w dłonie głowę Romka. Był okaleczony i blady. Całe ciało miał w odłamkach, a jego skóra była chłodna. Ktoś zaczął mówić, że to mina albo granat, ale do mnie nic nie docierało. Krzyczałam i płakałam, bo to ja powinnam tam być, a nie on. Kiedy przynieśliśmy go do domu, mama nie odstępowała go na krok. Nie pozwoliła go dotknąć. Klęczała przy nim i obejmowała jego ciało. Już nawet nie płakała, ona wyła z rozpaczy i żadne z nas nie potrafiło jej pomóc. Płakaliśmy razem z nią. Byliśmy pogrążeni w żałobie, a jednak musieliśmy żyć dalej. We wsi nie było cmentarza, przynajmniej takiego parafialnego, ale przez wojnę był wydzielony teren, gdzie można było pochować zmarłych. Tatuś sam zbił trumnę i krzyż dla Romka. To chyba najtrudniejszy moment dla ojca, szykować pochówek dziecka. Sąsiedzi pomogli nam przygotować grób i przenieść trumnę na obrzeża wioski. Pogrzeb cichy i straszny, bez księdza. Pamiętam tylko płacz mamy, jej krzyk i to, jak leżała na trumnie, nie pozwalając jej ruszyć. Już wiesz czemu o nim nie wspominałam przez tyle lat? - Obróciła głowę w stronę wpatrzonej w nią prawnuczki.

–To nie był twoja wina babciu.

–A jaki to ma wpływ na sumienie? Żaden, żaden dziecko.

–I co dalej?

–Mama nawet z łóżka nie wstawała. Obwiniała się o wszystko, a nikt nie był w stanie jej wytłumaczyć, że nie miała na to wpływu. Najgorsze, że rodzice zaczęli się o wszystko kłócić. Wyrzucali sobie nawzajem to, co działo się w naszym domu, nie wiedząc, że to moja wina. Ja stchórzyłam i milczałam. Patrzyłam jak matka gaśnie z dnia na dzień i nie zrobiłam niczego. Do dziś mnie to męczy. Może gdybym powiedziała im, że ukrywałam Niemca, może zdjęliby z siebie trochę ciężaru. Nie wiem.

–Jak poznałaś dziadka?

–Kochanie! – zawołała z uśmiechem Marianna. – Do dziadka to jeszcze daleka droga. Przez pewien czas w naszej wsi była cisza i spokój. Wszyscy zajęli się swoimi gospodarstwami i gdyby nie straszne wspomnienia, to mogliśmy mówić, że dla nas wojna nie istniała. Do czasu… Miesiąc po śmierci Romka do wsi zawitali goście. - Podniosła wzrok na Malwinę i pociągnęła nosem. - Dokładnie ci sami, którzy byli na jesieni. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak strasznie się bałam. Poznałam tych, którzy byli w naszym domu i wiedziałam, że oni nas poznali. Dygotałam na ich widok tak bardzo, że musiałam się czegoś złapać, żeby nie upaść. Koszmarne wspomnienia wracały z każdą sekundą, a kiedy zaczęli wchodzić do domów, wiedziałam co się wydarzy. Nie spodziewałam się jednak tego, co miało nastąpić. Wyciągali nas z chałup tak, jak staliśmy. Bez butów, mamę w koszuli, w której leżała w łóżku, w ostatnim momencie zdążyłam złapać koc, którym ją okryłam. Prowadzili nas wszystkich przez wieś i co chwilę popychali w naszą stronę przyprowadzonych sąsiadów. Nie wiedzieliśmy dokąd nas prowadzą ani po co. Wiesz, chyba nie robiło nam to różnicy. Każdy myślał, że zginie, a dłużąca się droga pozwalała nam się z tą myślą oswoić. Wyprowadzili nas na skraj lasu i okrążyli. Chowałam twarz, naiwnie wierząc, że to mi w czymś pomoże. Kiedy usłyszałam krzyk i płacz, podniosłam wzrok. Wyciągali z tłumu tylko co niektórych mężczyzn. Kobiety krzyczały i płakały, a jak któraś próbowała męża czy syna zatrzymać, dostawała kolbą w twarz albo brzuch. Brali i młodych i starych. Każdego, na kogo mieli ochotę. Trzęsłam się, tłumiąc w sobie płacz i modliłam się, żeby do nas nie podeszli, żeby nas pominęli. Niestety, kiedy jeden z Niemców złapał tatusia za ramię, zaczęłam krzyczeć. Wiedziałam, że to nie pomoże, a jednak to było silniejsze ode mnie. Objęłam go za szyję, nie chcąc się żegnać, ale on tylko pocałował mnie w głowę i objął mamę. Długo ją ściskał, później ostatni raz pocałował ją w usta i powiedział, że ją kocha. Mi nie powiedział. – Oglądając się na Malwinę, wzruszyła ramionami. – Mama ledwo trzymała się na nogach, płakała i chwiała się, a ja nic nie mogłam zrobić. Mocno ją objęłam i patrzyłam, jak ci faszyści ustawiali wszystkich w rzędzie. Kolejny raz czekaliśmy na coś, od czego nie było odwrotu. Tatuś ciągle patrzył w naszą stronę, jakby właśnie tak się z nami żegnał. Płakałyśmy wszystkie, każda z nas miała tam ojca, brata, syna lub męża, każda traciła na zawsze kogoś najważniejszego w życiu. – Marianna spojrzała na wygięte w podkówkę usta Malwiny.

–Rozstrzelali ich? - Dziewczyna spytała cicho, na co Marianna pokiwała głową.

-Rozstrzelali. Huk rozniósł się echem po lesie, a później był tylko pisk, płacz i krzyk wdów oraz sierot. Kobiety mdlały, wyrywały się do leżących na ziemi ciał, a oni nie reagowali, nie mieli krztyny litości i ludzkich odruchów, nic! - Podniosła nagle głos. – Trzymałam mamę w ramionach i krzyczałam razem z nią. Dopiero kiedy odeszli, mogłyśmy podejść bliżej. Każda z nas szukała swoich bliskich, pomagali nam mężczyźni, którzy uniknęli śmiierci. Wierzyłyśmy, że ktoś przeżył i mimo obrzydzenia szukałyśmy między ciałami kogoś, kto mógł ocaleć. Nie znalazłyśmy nikogo. Czuwałyśmy przy ciałach modląc się za ich dusze, a przed wieczorem kilku sąsiadów przyprowadziło wozy. To był okropny widok. Ciała ułożone na drewnianych furach, te kiwające się bezwładnie głowy i krew, wszędzie była krew. To zabrzmi strasznie, ale po czasie człowiek obojętnieje na takie widoki. Jest tak samo źle i przykro, ba! Człowiek czuje rozpacz i gorycz, a jednak przyzwyczaja się. Wszyscy spoczęli w zbiorowej mogile z jednym brzozowym krzyżem.

–Wiesz babciu. Wiedziałam, że to był straszny czas, ale chyba nie przypuszczałam, że aż tak.

–W szkole o tym nie uczyli, co?

–No nie, w sumie nawet to rozumiem, chyba nie każdy jest gotowy, żeby tego słuchać, zwłaszcza w takim młodym wieku.

–My to przeżywaliśmy. - Westchnęła z żalem i otarła chusteczką oczy. – Straciłyśmy z mamą wszystko. Przestała się do mnie odzywać i gasła z dnia na dzień. Nie umiałam jej pomóc ani pocieszyć. Nie umiałam do niej dotrzeć. Każdego dnia tłumaczyłam i prosiłam. Miałyśmy tylko siebie, ale ona odpuściła walkę. Nie chciała żyć. Przestała jeść, przestała pić. Ja zajmowałam się domem, ale robiłam to, aby na nią nie patrzeć i nie myśleć. Miałam do niej żal, że się poddała, że nie zawalczyła o siebie i o mnie. Byłam dzieckiem, miałam wtedy siedemnaście lat i uwierz mi wiedziałam o życiu niewiele, to było za wcześnie na to, co się na mnie zwaliło, a nie miałam już na kogo liczyć. Straciłam ojca i brata, patrzyłam jak odchodzi mama i nikogo nie miałam przy sobie. Nikogo kto by mnie złapał za rękę i powiedział, że to wszystko się skończy i że jeszcze będzie pięknie.

–A Franz? Co z nim?

Marianna po wzięciu głębokiego oddechu wzruszyła ramionami.

–Zniknął, zanim zginął Romek, później długo go nie widziałam.

–Długo? Czyli wrócił?

–Wrócił. W najgorszym dla mnie czasie, ale chyba też w takim, w którym najbardziej go potrzebowałam. Był maj, kwiaty tak pięknie wtedy pachniały. Niosłam wodę ze studni i wydawało mi się, że zobaczyłam go po drugiej stronie drogi, wiesz, tam wcześniej stała taka mała kapliczka, ale podczas jednej burzy uderzył w nią piorun i tylko został się płotek dookoła. Jak odstawiłam wiadro, to spojrzałam drugi raz i już go nie było. Myślałam, że mi się wydawało. W końcu tyle działo się wokoło. Kiedy weszłam do domu, było cicho i ponuro. Odkąd nie było taty i Romka dom stał się pusty. Podłożyłam drewno do kuchni i przelałam wodę do garnka, żeby nagrzać do mycia. Jak zawsze zaczęłam mówić coś do mamy. Ona nigdy nie odpowiadała, ale ja miałam nadzieję, że to moje gadanie w końcu ją ruszy, że powie cokolwiek, choćby to, żebym już tyle nie gadała. Przygotowałam sobie wszystko i odwróciłam się do leżącej na łóżku mamy. Patrzyła wciąż w okno, dokładnie jak zawsze, ale tym razem nie mrugała. Podbiegłam do niej i kucnęłam przy jej twarzy. Zaczęłam do niej mówić, lecz nie reagowała. Dotknęłam jej policzka i w głos się rozpłakałam. Zostałam sama. Nie mogłam przestać płakać, opierałam czoło o jej głowę i krzyczałam, żeby się ocknęła, żeby mnie nie opuszczała, ale ona była już daleko z tatą i Romkiem. Poszłam po pomoc do sąsiadów, przecież nie dałabym sobie sama rady z pochówkiem. Sąsiad przygotował trumnę dla mamy i zawiózł ją wozem na cmentarz. Byłam już strasznie zmęczona, zmęczona tym czuwaniem, tym strachem o jutro. Kiedy uprzątnełam łóżko, w którym zmarła mama oraz jej rzeczy, poszłam się położyć i spałam trzy dni. Wstawałam tylko dla podstawowych potrzeb, ale nawet nie jadłam, tylko piłam i kładłam się znowu. Pewnej nocy przybiegł do mnie Franz. Zdziwiło mnie, że nie dbał o to, czy ktoś go zobaczy. Wpadł do mojego domu i mocno mnie do siebie przytulił. Nie zwracał uwagi, że się wyrywałam. Kilka razu pocałował mnie w głowę i powiedział, żebym spakowała najważniejsze rzeczy. Nie wiedziałam, czego chciał, ale on mnie tylko poganiał. Powiedział, że Niemcy chcą palić wieś. Nie wierzyłam w to, a jednak go posłuchałam. Rozłożyłam na podłodze prześcieradło i rzucałam na nie ubrania i jedzenie, które mogłam zabrać. Zanim Franz wszystko związał w pakunek, pobiegłam do sąsiadów, żeby uciekali i dali znać innym. w drodze powrotnej wypuściłam kury z kurnika i wyciągnęłam z obory krowę. Sama nie wiem dlaczego miałam taki odruch. Nie mogłam jej przecież zabrać ze sobą, a nie zniosłabym myśli, że spłonęłaby żywcem. Miałam nadzieję, że wystraszy się hałasu i ucieknie, miała szansę ocaleć, może dałaby radę dojść do innej wsi i tam u kogoś znaleźć dom. Szczerze w to wierzę. Kiedy wróciłam do domu, Franz miał na plecach worek z moimi rzeczami. W ostatnim momencie złapałam ze ściany krzyżyk, który wcisnęłam sobie pod ubranie, żeby go nie zgubić i wybiegłam z domu. - Kobieta nagle przestała mówić i długo patrzyła przed siebie. Malwina dopiero po chwili zwróciła uwagę na stojący nad kominkiem krzyżyk i odwróciła wzrok do babci. - Wtedy widziałam swój dom po raz ostatni.

–Nigdy tam nie wróciłaś?

–Uciekaliśmy przez las. - Kontynuowała, jakby nie słysząc pytania wnuczki. – Za plecami słyszeliśmy strzały. Oni tam ginęli, a ja uciekałam. Nie wybaczyłam sobie tego do dzisiaj, ale ja chciałam żyć. Zanim byliśmy bezpieczni, wieś stanęła w ogniu. Na pewno wielu moich znajomych tam zginęło, nie wierzę, że wszystkim udało się uciec. Franz wciąż mnie poganiał, a kiedy nie miałam już siły, to mnie obejmował i ciągnął za sobą. Nad ranem dotarliśmy do jakiegoś opuszczonego domu. Franz pociągnął mnie za rękę do piwnicy i dopiero tam mogłam usiąść. Nogi mi pulsowały i bałam się, że to nie koniec naszej ucieczki. Spędziliśmy w tej piwnicy kilkanascie dni. Jedliśmy to, co udało nam się znaleźć lub upolować. Dużo rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że Franz mieszkał przy granicy niemiecko-polskiej, dlatego znał trochę język. Z każdym dniem byliśmy sobie bliżsi. Umiał mnie uspokoić i rozbawić w tym podłym czasie. Czasem, kiedy rozpalał małe ognisko, żeby się wieczorem ogrzać, to mu się przyglądałam. Był pięknym młodym mężczyzną. To nie był typ jak z dzisiejszych reklam, on był normalny. Miał śliczny uśmiech, którym mnie do siebie przekonał. Noce były wciąż chłodne i spaliśmy przytuleni do siebie, a ja się go nie bałam. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy.

–Zakochałaś się w nim?

–Tak. – Marianna odpowiedziała bez najmniejszego zawahania. – Byłam od niego młodsza, on miał wtedy dwadzieścia dwa lata. Było mi przy nim dobrze i ufałam mu jednemu. Robiłam co mówił bez zastanowienia. Kiedy kazał mi być cicho, to milkłam, kiedy kazał mi się pakować i iść dalej, to szłam. Potrzebowałam go i bardzo chciałam z nim być już po wojnie. Spędzić z nim życie, bo czy nie łatwiej jest żyć z kimś, kto zna nasze problemy i przeszłość?

–Co się stało? - Malwina podkuliła nogi. - Dlaczego się rozstaliście? On ciebie nie chciał?

-Chciał, chyba chciał – odparła z żalem. – Pewnego dnia mnie obudził i kazał się pakować. Zrobiłam to w miarę szybko i ruszyłam za nim. Nie wiedziałam dokąd idziemy i dlaczego znów uciekamy. Franz ściskał moją dłoń i prowadził mnie małymi ścieżkami coraz głębiej w las. Zatrzymaliśmy się w jakimś dole, który wyglądał jak po bombie. Deszcz padał i byłam już cała przemoczona. Nie mieliśmy gdzie się schować i Franz ogrzewał mnie swoim ciałem, żebym się nie rozchorowała. Był taki ciepły i czuły. Kołysał mną, kiedy płakałam ze strachu i śpiewał mi kołysanki, wiesz? – Ze łzami w oczach odwróciła się do wpatrzonej w nią wnuczki – Myślisz, że mnie pokochał?

–Jestem pewna.

–Pamiętałam jedną - uśmiechnęła się. – A kiedy mrugnie na niebie gwiazd pajęczyna, kiedy mrok spowije twój świat, zaśniesz spokojnie niczym dziecina… Nie wiem, co dalej. Bardzo później chorował, bo przez to, że mnie chronił, sam przemarzł. Bałam się, że umrze, a nie mogłam mu pomóc, nawet nie wiedziałam gdzie byliśmy. Miał wysoką gorączkę, a mimo to prowadził mnie dalej. Całkiem przypadkiem spotkaliśmy przy leśnej kaplicy księdza. To on nam pomógł. Ostrożnie odprowadził nas na plebanię i ukrył. Mnie nie musiał, ale wiedziałam, że Franza mogą szukać. Ksiądz dał nam koce, leki i jedzenie. Znów byliśmy w piwnicy, ale tu czułam się bezpiecznie. Franz mimo powrotu do zdrowia był bardzo słaby. Ciągle kaszlał, ale mi mówił, że to przejdzie i żebym się nie martwiła. Ja się uśmiechałam i udawałam, że wierzę, ale byłam przerażona. Przerażona tym, że odejdzie i znów będę sama. – Kiwając lekko głową, zerknęła na Malwinę. – Co, chcesz wiedzieć czy mnie przeleciał?

–Przeleciał? Babciu! - Dziewczyna szeroko otworzyła czy.

–Ty jak Krysia, ona też uważa, że skoro jestem stara, to niczego nie widzę i nie słyszę. Słyszę i widzę, i wiem, jak młodzież się teraz do siebie zwraca. Za moich czasów takie słownictwo było wstydem, nawet tematu się nie poruszało. To źle akurat, może gdyby rodzice rozmawiali z dziećmi otwarcie, to nie byłoby tylu nieszczęść. W końcu nie aż tak wiele potrzeba, żeby wytłumaczyć co można, a co nie. - Podniosła wzrok i cicho się zaśmiała. – Nie przeleciał. Wiedział co przeszłam i nawet nie pokazywał, że chciałby. Pewnie trochę chciał. Nigdy nie zapomnę jak mnie przytulał, jak całował.

–Całowaliście się?!

–No skąd! Całe dnie i noce graliśmy w karty. Nie wychodziliśmy, nie mieliśmy tam niczego czym można by się zająć. Poza tym, żadne z nas nie miało pewności czy przeżyjemy, a chcieliśmy ten czas zapamiętać. Wiesz co mi powiedział? Żebym żyła dalej i o nim nie zapomniała. To był mój pierwszy mężczyzna, taki prawdziwy i tylko mój, ja byłam jego. Nie całował mnie tak, jak teraz w filmach, że tylko się ślinią i mlaszczą. On to robił inaczej, powoli i tak bardzo niepewnie. W tych naszych czułościach było wszystko, był strach o jutro i o siebie, ale było też wyznanie uczuć i obietnica miłości na wieki. Nigdy tego sobie nie powiedzieliśmy wprost, a jednak wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie pisani. Dziękowałam Bogu, że postawił go na mojej drodze i codziennie błagałam, żeby mi go nie odbierał. Pan jednak nie był łaskawy. – Kolejny raz zawiesiła głos i przez chwilę milczała. – W środku nocy usłyszeliśmy hałas nad głowami. Niemcy byli na plebanii. Ja chciałam biec i pomóc temu księdzu, ale Franz mnie do siebie przyciągnął i zacisnął dłoń na moich ustach. Mój płacz na pewno by ich do nas ściągnął. Wtuliłam się w niego, kiedy usłyszałam zbliżające się kroki, już wiedziałam, że to koniec. Kilku żołnierzy wpadło do pomieszczenia, w którym byliśmy. Próbowali nas rozdzielić. Sama nie wiem, skąd miałam tyle siły, żeby trzymać się Franza tak mocno. No ale wiadomo, że nie dałam im rady. Coś krzyczeli, ale nie rozumiałam, za to jeden z oficerów zaczął mnie bić po twarzy. Wszystko mnie już bolało i chciałam, żeby przestał. Kiedy ostatni raz upadłam na podłogę, spojrzałam na Franza. Jego twarz ociekała krwią, ale wciąż na mnie patrzył. Wyciągnęli nas na zewnątrz i prowadzili za domy. Żołnierz, który mnie prowadził, co chwilę na mnie patrzył i bałam się tego, co zrobi zanim umrę. Miałam wrażenie, że Franz się ode mnie oddala i nagle ten Niemiec puścił moją rękę i popchnął w stronę lasu. Powiedział, żebym uciekała, a ja stałam jak kołek. – Marianna otarła łzy, a po chwili w głos się rozpłakała. – Nie mogłam go tam zostawić na śmierć! Ten żołnierz złapał mnie mocno za ręce i potrząsnął. Był chyba ze śląska, bo mówił ich gwarą. Powiedział, że jego już nie uratuję, ale siebie mogę, że zanim mnie zabiją, będą mnie gwałcić i torturować, a na końcu powiedział coś, co słyszałam od Franca, żebym uciekła i żyła. Obejrzałam się na oddalających mężczyzn i popchnięta kolejny raz przez tego oficera, zaczęłam biec. Potykałam się o wszystko i słyszałam za plecami wołanie. Kiedy wbiegłam do lasu, schowałam się za pierwszym drzewem i oparłam o nie czoło. Patrzyłam jak go biją, a później takiego słaniającego się na nogach postawili pod płotem. Zacisnęłam dłoń na ustach, żeby mnie nie usłyszeli, a kiedy padł strzał… – Zapłakana odwróciła się do popłakującej Malwiny. – To był jeden strzał, jedna kula. Zginął przeze mnie. Nie byłam w stanie przestać krzyczeć i płakać. Jak zobaczyłam, że jeden z Niemców ruszył w moją stronę, zaczęłam uciekać. Kolejny raz stchórzyłam, zamiast im się poddać i dać zabić. Ja się strasznie ich bałam, nie bałam się śmierci, tylko ich.

–To nic złego.

–Bardzo złego, kochanie. Żałuję, że go poznałam. Gdyby nie to, nie byłoby tylu tragedii, może by żył gdzieś daleko z jakąś piękną kobietą, a nie umarłby za mnie. Nie zasługiwałam na to.

–Nie mów tak.

–Ach, to już wszystko jedno. Tak się skończyła moja miłość, smutno prawda? Marzyłam o wolności i spokoju, a dostałam cierpienie i strach.

–Ale udało ci się uciec. Dokąd trafiłaś?

–Błąkałam się po lesie bez wody i jedzenia. Pewnego wieczoru położyłam się pod drzewem i zasnęłam. Obudził mnie zapach jedzenia, takiego prawdziwego. Zerwałam się i zobaczyłam przed sobą trzech młodych mężczyzn. Nie muszę chyba mówić, co pomyślałam. Zaczęłam płakać i krzyczeć, ale jeden z nich usiadł przy mnie i złapał moje ręce, żebym przestała go bić. To właśnie był twój pradziadek. - Marianna ze szczerym i pełnym miłości uśmiechem odwróciła się do Malwiny. – Był z braćmi w lesie po drewno na opał i znaleźli mnie nieprzytomną. Zabrali mnie do swojego domu. Ich rodzice nie żyli i mieszkali we trzech. Dostałam osobną izbę, żeby nie mieszkać z nimi, dali mi jeść i przynieśli czyste ubrania. Zadbali o mnie. Kazimierz chyba od początku coś do mnie poczuł, bo od pierwszej chwili jakoś bardziej się mną interesował niż jego bracia. Bywał u mnie częściej, co chwilę pytał czy czegoś nie potrzebuję, dbał o wszystko, żebym nawet wstawać nie musiała.

–Powiedziałaś mu o Franzu?

–Musiałam. Zostaliśmy małżeństwem tydzień po poznaniu.

–Naprawdę?!

–Niemcy mnie szukali, doszły do nas plotki, że zastrzelili tego żołnierza, który mi pomógł i mieli rozkaz mnie też zlikwidować. Nie wiedziałam dlaczego. Chłopcy mówili, że mogli bać się, że znam od Franza ich tajemnice wojskowe. Kazik z cienkiej blaszki wypiłował dwie obrączki, jedną dla siebie, drugą dla mnie. Niemcy szukali pobitej panny, więc kiedy wchodzili do domów, to właśnie takich szukali. Ja miałam na głowie chustkę, która zasłaniała rany na czole i miałam obrączkę. Nie było mnie tam.

–I co dalej?

–Nic. Niemcy w końcu odeszli, a ja nie miałam dokąd wrócić i tak już zostałam. Pomagałam chłopakom w domu i traktowali mnie jak siostrę. Tylko Kazik widział we mnie dziewczynę i każdego dnia bardziej dawał mi to odczuć. Oświadczył mi się na Matki Boskiej zielnej.

–Zgodziłaś się od razu?

–A mogłam odmówić? Nie miałam niczego, nie miałam nikogo. Nie miałam dokąd pójść. Gdybym odmówiła, musiałabym się od nich wynieść. I gdzie bym poszła? Tak córeczko, to straszne, ale to chyba najmniejszy z grzechów jaki mam na sumieniu. Zanim się pobraliśmy, opowiedziałam Kaziowi o sobie, powiedziałam wszystko łącznie z moimi uczuciami do Niemca. Przyjął to spokojnie i nie robił mi wyrzutów. Pocieszał mnie i mówił, że nie pozwoli mnie skrzywdzić. Wiesz o co go poprosiłam? O to, żeby nie pozwolił mi znów tego wszystkiego przeżywać, że jeśli nadejdzie taki moment, to żeby pierwszy mnie zabił. Kiedy mi to obiecał, wiedziałam, że to dobry wybór. Pobraliśmy się cicho w Boże narodzenie. Byli tylko bracia dziadka i ich najbliżsi sąsiedzi. Bez organów i bez marsza weselnego, a jednak to był piękny ślub. Wesele było przy kilku butelkach bimbru, przy bigosie z grzybami i pierogami z makiem.

-Tymi takimi co zawsze na wigilię robiłaś?

–Dokładnie. No i tak widzisz z miłości do jednego wyszłam za innego. Kazik nigdy słowem nie wypomniał mi przeszłości. Przecież Krysia urodziła się dopiero pięć lat po naszym ślubie. Jak na tamte czasy to było bardzo późno, ale ja nie potrafiłam zapomnieć i długo nie dałam się dotknąć. On czekał i za każdym razem, kiedy go przepraszałam, to mnie przytulał i mówił, że to nic ważnego. Bardzo mnie kochał, na pewno bardziej niż ja jego. Ja byłam mu bardzo wdzięczna za to, że był i za to, jaki dla mnie był. Rok po naszym ślubie wojna się skończyła i wtedy Kazik zawiózł mnie do Witek. Po moim domu zostały zgliszcza. Nie było niczego, jedynie kupka cegieł w miejscu gdzie stał piec. Z reszty domów też niewiele zostało. pojechaliśmy w to miejsce, gdzie pochowani byli rodzice i Romek. Krzyży też już tam nie było. Wygrzebaliśmy trochę ziemii i przywieźliśmy ją do domu, a później pochowaliśmy tę ziemię, jako symboliczne szczątki, na parafialnym cmentarzu. Należał im się prawdziwy pogrzeb i prawdziwy grób. Dla mnie to był trudny czas powrotu do wspomnień i już nigdy tam nie pojechałam. Ot i moja historia.

–Smutna.

–Tak. W tym roku skończyłam dziewięćdziesiąt lat. Jestem stara i zmęczona, ale nie mam prawa narzekać. Bóg dał mi życie i rodzinę, dał mi zdrowie i z tego się cieszę. Za swoje grzechy z tamtego czasu odpowiem przed Panem już pewnie niedługo. Może będzie dla mnie miłosierny i pozwoli mi zobaczyć się z tymi, których straciłam.

–Na pewno. W sumie ta twoja historia to dobry materiał na książkę.

–Moja historia wcale nie jest taka wyjątkowa, wiele osób tak przeżyło wojnę. Dobrze, to o której ten twój absztyfikant chce przyjechać?

–O czternastej.

–No to do jutra. – Marianna przy pomocy laski podniosła się z fotela i wolnym krokiem poszła do swojej sypialni.

Przed snem, jak co wieczór, odmówiła krótką modlitwę i spojrzała na obraz na ścianie, przedstawiający ją z mężem. Z czułym uśmiechem pokiwała głową, po czym położyła się do łóżka. Spała dłużej niż normalnie i dopiero kiedy Malwina zapukała do drzwi, otworzyła oczy.

–Babciu wszystko dobrze?

–Tak, trochę słabo się czuję.

–Może przełóżmy tych gości?

–Aż tak źle nie jest. Co ty chcesz, żeby myśleli, że jestem jakąś starą niedołęgą? - uśmiechnęła się i przy pomocy wnuczki usiadła na łóżku. – Wczorajszy dzień trochę mnie zmęczył. Pierwszy raz wróciłam wspomnieniami aż tak daleko i głęboko. To pewnie przez to. Miałam złe sny i w ogóle. Zaraz mi przejdzie.

–Ale w razie czego, to zadzwonię do Bartosza i odwołam.

–A on to dziś z pierścionkiem przyjedzie?

–Nie, no chyba nie! Zresztą nie wiem. Nic mi nie mówił.

–I dobrze. Nie ma nic gorszego niż przewidywalny mężczyzna. Jeśli facet potrafi cię zaskoczyć, to znaczy, że wasz związek nie będzie nudny. To wiele, słuchaj babci. - Z cichym jęknięciem podniosła się z łóżka.

Do południa dom był gotowy na przyjście gości. Marianna podśmiewała się z wnuczki, która z każdą chwilą bardziej się denerwowała, ale nie robiła jej uwag. Cieszyła się jej szczęściem i modliła w duchu o ich dobrą przyszłość. Przed czternastą Marianna wróciła do sypialni i założyła specjalnie przygotowaną na to spotkanie długą spódnicę i elegancką bluzkę z cienkiego materiału. Kiedy otworzyła drzwi, usłyszała z salonu wesołe głosy i z uśmiechem poszła w ich stronę. Na środku pomieszczenia stała Malwina z Bartkiem, a obok jego rodzice, jednak wzrok Marianny utkwił w kimś innym. Zmrużyła oczy na widok starszego od siebie mężczyzny podpierającego się czarną laską.

–Babciu pozwól - Malwina się odezwała, ale Marianna nie zareagowała. – To dziadek Bartka, Stanisław.

-Pradziadek dokładnie. - Chłopak ją poprawił.

Wszyscy patrzyli jak seniorzy nie spuszczają z siebie wzroku. A kiedy po twarzy Marianny spłynęły pierwsze łzy, Malwina puściła rękę Bartka i zrobiła krok w ich stronę.

–Niemożliwe - szepnęła drżącym głosem i obejrzała się na prababcię. - No, ale jakim cudem?

–Mój Boże… - Głos Marianny był cichy. – To niemożliwe.

Wpatrywała się w niebieskie oczy stojącego tuż przed nią mężczyzny i nie potrafiła się poruszyć.

–Józka… - Mężczyzna uśmiechnął się z czułością, i to wystarczyło, żeby Marianna poznała w nim swoją miłość. Jej serce przyspieszyło aż za bardzo. Zacisnęła z bólu powieki i poczuła jak ogarnia ją ciemność.

Zanim otworzyła oczy, usłyszała znajome pikanie aparatury szpitalnej. Uchyliła szczypiące powieki i rozejrzała się wokoło.

–Babciu? - głos Malwiny brzmiał jak w studni. – Wezwać lekarza?

–Nie trzeba. Już mi lepiej. Lepiej…

–Nie wiem czy to dobry moment, ale on tu jest.

–To nie był sen? - Zapłakała i spojrzała w szybę, za którą stał siwy mężczyzna. Z daleka widziała jak płacze. – To niemożliwe - szepnęłam do trzymającej ją za rękę wnuczki. – On nie żyje.

–Opowiedział nam co się stało. Zostawili go na tym polu, myśląc, że nie żyje, miał przestrzelone płuco, ale żył ,słyszysz on przeżył. Znaleźli go partyzanci. Nie wiedzieli, że to Niemiec i odprowadzili go do szpitala polowego, później ponoć został z Polakami i walczył do końca wojny. To dlatego zmienił imię i nazwisko.

–Wpuść go.

–Nie wiem, bo jesteś słaba.

–Może to właśnie ostatni moment.

Malwina pokiwała głową i spojrzała w szybę. Kiedy Stanisław podszedł do łóżka oboje milczeli. Marianna przyglądała mu się uważnie i nagle wybuchła płaczem.

–Tak bardzo cię przepraszam. - Mężczyzna uniósł jej dłoń do ust. – Nie zasługiwałem na ciebie, nie umiałem cię ochronić.

–Wybacz, że wtedy uciekłam, może gdybym została…

–Zabiliby cię. - Pogładził jej policzek i uśmiechnął się, gdy złapała jego dłoń i pocałowała jej wnętrze. – Tak długo na ciebie czekałem. Tak strasznie tęskniłem. Bałem się, że nie dasz sobie rady albo że cię znajdą i zamęczą. Szukałem cię, ale nikt nie znał Józki. Czemu nie powiedziałaś jak masz na imię?

–Bałam się. Byłeś niemieckim żołnierzem. Tak mi strasznie źle, że na ciebie nie czekałam, że związałam się z innym. To ciebie kochałam całe życie, a teraz…

–Też cię bardzo kochałem, wiesz? - Jego głos drżał ze wzruszenia. – Nadal bardzo cię kocham. Wierzyłem, że kiedyś Bóg pozwoli nam się spotkać, choćby po to, bym mógł ci to powiedzieć.

–Na końcówce życia.

–Może właśnie dlatego dożyliśmy takiego wieku. Nic się nie zmieniłaś, powiedz, byłaś szczęśliwa w życiu?

–Byłam, przepraszam. - Po skroni Marianny spłynęła strużka łez.

–Za co? Mój Boże. - Podniósł się i oparł usta na jej czole. – Niczego tak nie chciałem, jak tego, byś była szczęśliwa. Ze mną nie mogłaś. Jestem wdzięczny twojemu mężowi, że się tobą zaopiekował, że cię szanował i kochał. Zasługiwałas na to.

–A ty? Jak ułożyłeś sobie życie?

–Ożeniłem się późno i bez uczuć. Z pierwszą dziewczyną, która tego chciała, jest mi strasznie za to wstyd. Jest mi wstyd, że przestałem cię szukać. Ehh…, a z żoną szybko się rozstaliśmy, ale to nieważne, mam z nią dwoje dzieci, wnuki i prawnuki.

–Bardzo żałuję, że nie poczekałam na ciebie, że tak szybko zaczęłam żyć.

–Przecież mi to obiecałaś. Mi wystarczyły wspomnienia, jak się do mnie uśmiechałaś i jak pachniały twoje włosy. Pamiętam jak płakałaś cicho, kiedy ci śpiewałem. Pamiętasz? A kiedy mrugnie na niebie gwiazd pajęczyna, kiedy mrok spowije twój świat, zaśniesz spokojnie niczym dziecina, a ja ci zerwę nocy tej kwiat. Pamiętasz?

Marianna ściskała jego dłoń, a z jej oczu płynęły potoki łez. Czuła ucisk w klatce piersiowej i spodziewała się, że staje właśnie u progu życia. Nie chciała tracić tego czasu.

–Franz posłuchaj - szepnęła z trudem i wzięła płytki oddech – w mojej sypialni, w szafce przy łóżku jest album ze zdjęciami.

–Poczekaj, wrócisz do domu i sama to zrobisz. - Otarł z twarzy łzy.

–Daj mi powiedzieć. W tym albumie jest taka szara koperta. Weź ją, jest dla ciebie.

–Co w niej jest?

–Zawilec. - Uśmiechnęła się przez łzy. - Ten, który mi przyniosłeś dzień przed egzekucją. Ja go tamtego dnia schowałam i trzymałam. Już niewiele z niego zostało po tylu latach, ale chciałabym, żebyś go wziął.

-Zasuszyłaś go? - wyszeptał z ustami przy jej dłoni i znów ją pocałował. - Mówią, że z kwiatami zasusza się miłość.

–Nic tak nie zasusza miłości, jak przekonanie, że miłość można zasuszyć. – Oparła dłoń na jego głowie i przesunęła ją na policzek. – Moja miłość nigdy się nie skończyła. Odejdzie za chwilę razem ze mną, ale ty żyj nadal.

–Bez ciebie?

–Żyj. - Uśmiechnęła się i ostatkiem sił obróciła głowę w stronę szyby, za którą stały ich rodziny. – Pobłogosław tych smarkaczy, kiedy będą szli do ślubu i życz im takich uczuć, jak były nasze.

–Proszę, nie rób mi tego. Nie zostawiaj mnie teraz samego. - Płakał, przyciskając głowę do jej dłoni.

–Nie jesteś sam. Masz bliskich. Teraz ty mi obiecaj, że będziesz żył i o mnie nie zapomnisz.

–Nie zapomnę, pójdę za tobą. – Patrzył, jak Marianna coraz wolniej podnosi powieki i nie przestawał całować jej dłoni. W końcu ciszę w sali wypełnił jednostajny pisk, a dłoń, którą trzymał, stała się ciężka i bezwładna.

Nie zwracał uwagi na wchodzących do sali bliskich ani na płacz, który go otaczał. Nieprzerwanie patrzył na spokojną twarz ukochanej kobiety i wracał pamięcią do początku ich znajomości. Żałował straconych lat i nie wierzył, że byli tak blisko siebie, nie wiedząc o sobie nawzajem. Odwrócił głowę, czując na ramieniu dotyk syna i podniósł na niego wzrok.

–Chodź tato. – Mężczyzna zacisnął lekko palce. – Dajmy czas jej rodzinie.

–To była moja kobieta – szepnął łamiącym się z rozpaczy głosem. – Za co Pan Bóg nas tak pokarał, żebyśmy nie mogli ze sobą być, nawet teraz kiedy stoimy nad grobem? Za co? - szeptał i nie przestawał całować dłoni Marianny.

–Chodź proszę.

–Daj mi się chociaż pożegnać. – Podparł się laską i marszcząc z wysiłku czoło, podniósł się z krzesła.

Gdy stanął przy twarzy Marianny, nie potrafił niczego powiedzieć. Po prostu na nią patrzył. Zaciskając powieki, pochylił się i oparł ich o siebie czołami, a drżącą dłoń położył na jej policzku. Nie potrafił jej zostawić i nie potrafił jej za wszystko przeprosić.

–Wybacz mi - wyszeptał i próbując opanować emocje, wziął głęboki oddech. – Siedemdziesiąt lat czekałem, aż Bóg pozwoli nam się spotkać. Teraz i ja mogę spokojnie odejść. Skoro sobie życzysz, to poczekam na ślub młodych, później się spotkamy. Czekaj na mnie, mam nadzieję, że twój mąż pozwoli mi zabrać cię na spacer. Pierwszy spacer bez strachu. Będę ci zrywał zawilce i śpiewał kołysanki, a jeśli nie będziesz chciała mnie widzieć, to zrozumiem, dla mnie będzie ważne, że nic ci już nie grozi. Dziękuję, że o mnie nie zapomniałaś i przysięgam, że jeszcze kiedyś będzie nam razem pięknie.

 

Koniec

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Sceny brutalne, drastyczne, a obok - najgłębsza tkliwość. Opowieść wciąga i nie pozwala się oderwać do samego końca. Postać Marianny wydaje mi się znajoma, bo sama miałam do czynienia z tak leciwą, a jednocześnie błyskotliwą i bezpośrednią osobą, która wiele przeszła, a do końca potrafiła śmiać się i żartować. Czytając, pomyślałam przez chwilę właśnie o niej, a też o wspominanej przez nią wojennej, nieszczęśliwej miłości.

    W tekście mignęła mi nazwa Boże Narodzenie, z tym że "narodzenie" masz zapisane małą literą. To drobiazg, można poprawić. i jest też pewien fragment, który źle wygląda:

    "Gdy stanął przy twarzy Marianny, nie potrafił niczego powiedzieć. Po prostu na nią patrzył. Zaciskając powieki, pochylił się i oparł ich o siebie czołami, a drżącą dłoń położył na jej policzku".

    - "stanął przy twarzy" - to zapisałabym inaczej. Czy stanął na poduszce? Czy może Marianna leżała na podłodze? Ani to, ani to. Przydałby się precyzyjniejszy opis.

    - "pochylił się i oparł ich o siebie czołami" - rozumiem, że oparł swoje czoło o czoło staruszki? To też spróbowałabym zapisać inaczej. Teraz odnosi się wrażenie, że mężczyzna trzymał w dłoniach dwie kukiełki, które zbliżył do siebie i zetknął. "Oparł ich o siebie czołami" - raczej nie... Jakich "ich"? - zadałam sobie pytanie w trakcie lektury tego fragm.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania