Żywot S
Ze snu budzi cię mrok. Wiedz, że tam gdzie jest ciemność musi być i jasność, a w momencie, w którym pojawia się ofiara musi istnieć i drapieżca. Nie ma innego świata. Tylko korowód przeciwieństw. Kula wystrzelona w powietrze odnajdzie swój cel chociażby w miękkich tkankach ciała.
Po ciszy pojawia się dźwięk. Jeszcze nie ruch, dopiero dźwięk. Przed-nuta ruchu. Nim go dostrzegłeś jest już za późno. Rozpoczynasz bieg, lecz jeszcze nie właściwy pęd. Ciało napręża się w kruchych ścięgnach. Mięśnie zbierają się do skoku. Wszystko na początku jest jedynie zamiarem. Rachunkiem biegu. Przed-dążeniem. Jeszcze zanim wyruszysz, mikrosekundę trwa bezruch. Próbujesz odczytać grę ciała. Uciec czy walczyć. Biec czy się zatrzymać. A może ukryć, zwinąć się w sobie. Przetrwać jak kamień. Instynkt bierze górę nad ciałem. Prawdziwy ruch nie jest tak lakoniczny jak zamiar. Zaczyna się walka o życie, lecz przeciwnik równie dobrze zna swój fechtunek. Starannie naostrzył szpony. Stajesz w szranki nie tylko przeciw niemu, lecz nader wszystko przeciw sobie. Twoja słabość może okazać się śmiertelna. Twoje zmęczenie może okazać się zgubą. Biegniesz przeciwko stawiającemu opór powietrzu. Oddech staje się szybki. Serce w galopie pragnie uciec z ciała, na krótką chwilę zatrzymać bieg. Mimo tego biegniesz. Nadal biegniesz. Z tego życia nie będzie powtórek. Jesteś i zejdziesz ze sceny po raz pierwszy i po raz ostatni. Nieustannym dążeniem jest ten żywot. Biegiem, którego końca nie widzisz, lecz jest on tam ukryty w twoich trzewiach jak termin przydatności. Wykonujesz skok nad wyrwą, lecz już wiesz, że tam gdzie jest skok jest i upadek. Lądujesz, choć nie chcesz, a musisz, bo ciało przywiązane jest do ziemi grawitacją, a to łańcuch bardzo krótki i ciężki. Nie zniknie ten sznur z twojej szyi. Nie znikną więzy rzeczywistości. Lecz przeciwnik też skacze. Prawie jest już za tobą. Prawie już cię dogania. Czas nie jest twoim sprzymierzeńcem. Odległość dzieląca cię od ucieczki jest nadal niejasna. Niczego nie można pewnym. Tylko tego, że istnieje bieg i istnieje porażka. Skręcasz. Wbrew przewidywaniom. Wbrew ciału. Zmylony przeciwnik przez krótką chwilę biegnie w tamtym fałszywym kierunku. Nabierasz rozpędu, lecz znów cię dogania jak oddech, bez którego nie możesz istnieć. Jak sekundy, które minęły od początku, a ty wiesz, że nie możesz wygrać. Lecz poddać się bez walki. Odejść nie wziąwszy pierwej na barki odpowiedzialności. Widzisz nie drogę, lecz przesmyk, nie wyjście, lecz szczelinę. Moment, w którym umysł odzyskuje cel jest jak powiew świeżego powietrza. Umknąłeś, ale czy aby na pewno? Na końcu tunelu czeka cię jasność. Wszystkie dążenia stają się klarowne.
Myślisz, że wygrałeś wiedziony jasnym światłem, w pół biegu prawie zatrzymując swe spocone ciało, przez chwilę rozkoszujesz się blaskiem...
by pod kołami samochodu zakończyć swój żywot szczurzy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania