Poprzednie częściBiałaczka po przyjacielsku cz.1

Białaczka po przyjacielsku cz.3

Bachor rzeczywiście znał ukryte przejście na dach. Żadna z pielęgniarek nas nie zauważyła. Szacuneczek dla niego.

Na dachu nie było zimno, co bardzo mnie zdziwiło. Wziąłem szlafrok dla pewności. Bachor nie wziął nic. Nalegałem, aby ubrał mój szlafrok, ale nie chciał.

- Ładnie, co? – powiedział, gdy usiedliśmy obok siebie.

Rzeczywiście, niebo było piękne. Gwiazdy dawały dość światła, abyśmy mogli się widzieć.

- Od kiedy tu jesteś? – zapytałem.

- Pół roku… Na początku lekarze dawali mi jakieś szanse, teraz… teraz nie mam żadnych.

- Skąd to wiesz? Na pewno wyzdrowiejesz.

- Pewnego dnia usłyszałem rozmowę mojej mamy z Okularnikiem.

- Z kim?

Nie wiedziałem o kim mówi.

- To jest taki lekarz, lada chwila go na pewno poznasz.

- Aha…

I wtedy do mojej głowy wpadła myśl: co ja robiłem gdy miałem 10 lat? Na pewno nie byłem chory. Na pewno grałem na pianinie. Na pewno nie miałem jeszcze dziewczyny. Na pewno nie myślałem o chorobie, ani o śmierci. Byłem zwykłym 10-latkiem, który ma kolegów, i który gra w gałę (dla mniej wtajemniczonych – w piłkę). Z zadumy wyrwał mnie głos bachora.

- Zapomniałem ciebie spytać o ważną rzecz.

- Jaką? – zapytałem.

- Jak masz na imię? Bo ja Łukasz.

- Antek.

Podaliśmy sobie ręce. Jego były zimne, moje co prawda też, ale jego bardziej.

Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że patrzy się na moje włosy. On ich nie miał, był całkowicie łysy, ja je jeszcze miałem.

- Fajne masz włosy – powiedział.

- Wiem, tylko szkoda, że niedługo będę musiał się z nimi pożegnać. Ile bym dał, żeby je zostawić.

- Nie da się. Chemia ci sama je wyrzuci z twojej łepetyny.

Zaczęliśmy się śmiać tak głośno, że nawet sam Bóg usłyszał nasz śmiech.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania