Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Bitwa literacka 12: Najtrwalszymi zasadami wszechświata są przypadek i błąd - Brian Spring

Więzienie stało czterdzieści mil od najbliższego skrawka cywilizacji, na pustkowiu, gdzie, prócz wyjącego wiatru, słychać było jedynie ciche pojękiwanie więźniów. Przez połacie prerii wiodła ledwo zauważalna dróżka. Codziennie o ósmej nad ranem przejeżdżał nią konwój aut, czarnych BWM i jednego autobusu, a o trzeciej w południe opuszczał teren więzienia imienia Świętej Kateri. Polna droga kończyła się u stóp głównej bramy, ta zaś prowadziła prosto do Klatki. Nazywano nią korytarz wiodący do głównego pawilonu, ogrodzony z boków metalową siatką. Za siatką mieściły się boiska do koszykówki oraz spacerniak dla więźniów. Była ona rozmieszczona również nad ścieżką, by żadnemu z degeneratów nie przyszło do głowy spróbować ucieczki przez Klatkę.

Spacerniak i boiska oplatały w półkolu główny pawilon, a na ich końcach mieściły się wysokie na kilkadziesiąt stóp betonowe bloki łączące pawilon z murami. Wieżyczki strażnicze ułożone były z czterech stron więzienia, z czego tylko dwie – stojące po dwóch stronach głównej bramy – obsługiwane były przez strażników dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pozostałe dwie uruchamiane były tylko w wyjątkowych sytuacjach. Rozpościerał się z nich widok na tyły więzienia oraz znajdujący się za nim parking dla personelu oraz ewentualnych adwokatów.

Więźniowie większość czasu spędzali w celach w głównym pawilonie (pawilony były dwa, w tym jeden przeznaczony wyłącznie dla strażników, personelu oraz spotkań więźniów z prawnikami). Mniejszość skazańców – ci bardziej niebezpieczni - dostawała posiłki do cel, zdecydowana większość przychodziła trzy razy dziennie na stołówkę, która ledwo ich mieściła. Jedzenie było ohydne, ale po kilku miesiącach spędzonych w zamknięciu ludzie zapominali, jak smakują dobre potrawy. Dlatego cieszyli się, że w ogóle jest, co jeść. Prócz tego każdy więzień miał prawo spędzić godzinę na spacerniaku. Oczywiście mógł zdecydować, że zostanie w tym czasie w celi – jednak każdy chciał skorzystać z dostępu do świeżego powietrza i widoku nieba. Zimą, nawet w mroźne dni, również prosili o ten przywilej; człowiek, który nigdy nie zaznał więzienia, nie będzie patrzył w niebo tak samo, jak skazańcy. Doceniamy rzeczy dopiero, gdy je tracimy – chyba nikt nie powiedział bardziej prawdziwych słów.

Od czasu do czasu więźniowie mieli okazję porozmawiać z kimś cywilizowanym (oczywiście za pieniądze). Siadali naprzeciwko wynajętego adwokata w jednej z sal w mniejszym pawilonie i zaczynali dyskusję. Zawsze między rozmówcami stał stół w połowie oddzielony pleksiglasem. Nie było elektrycznych mikrofonów przypominających krótkofalówki – jak to bywa w nowoczesnych więzieniach; osadzeni rozmawiali przez krąg małych otworów jak w słuchawce telefonu stacjonarnego.

 

Mike Simmons usiadł po swojej stronie stołu i otworzył skórzaną teczkę. Wyjął notes z czarną okładką oraz długopis z kieszeni marynarki. Rozglądnął się po pomieszczeniu i spojrzał na zegarek kieszonkowy. Dochodziła dwunasta. Wtem drzwi sali otworzyły się z hukiem odciąganych zasuw. Do pokoju wszedł strażnik, Edward Nixon, uśmiechnął się do gościa i kiwnął głową na przywitanie.

- Wejść! – zawołał, popędzając więźnia.

W przejściu pojawił się szczupły młodzieniec, dwadzieścia, może dwadzieścia pięć lat, krótkie, blond włosy, błękitne oczy, długie, dziewczęce rzęsy i mało widoczne brwi. Uśmiechnął się do adwokata wąskimi ustami i usiadł po swojej stronie stołu. Jego kościste nadgarstki spięte były kajdankami; widać było, że go uwierają i to mocno. Miał zaczerwienienia na rękach i twarzy. Zbyt duży szaro-niebieski kostium zwisał na nim jak worek. Chłopak nie wyglądał, jakby dopiero co zaczynał życie, wyglądał, jakby je kończył.

- Dzień dobry, mecenasie.

- Witaj, Brian.

Edward Nixon usiadł na krześle po drugiej stronie sali, nie spuszczając z oka Briana Springa.

Zwykle konsultacje z klientem mogły trwać najwyżej godzinę. Jednakże sprawa popełnienia podwójnego morderstwa i usiłowania zabójstwa trzeciej osoby, o którą Brian był oskarżony, nabrała nowych dowodów. Dlatego sąd pozwolił Mikowi Simmonsowi o przeprowadzenie rozmowy z klientem bez ograniczenia czasowego.

- Zapewne nie wiesz czemu przyszedłem, ale już ci to wyjaśniam – zaczął Mike. - Kilka dni temu znaleziono w miejscu zabójstwa nowe dowody, które mogą pomóc ci wydostać się z więzienia.

Brian przytaknął.

- Zacznijmy od początku. Matkę, Elenę, zabito pierwszą. Leżała w wannie, może nawet drzemała, ale wiemy, że nie zauważyła na czas mordercy. Nie krzyczała, nie zdążyła ostrzec męża ani córki. Według sędziego wynikało to z tego, że ofiara nie miała powodu krzyczeć. Zauważyła tylko wchodzącego męża. Ciebie, Brianie. Jednak przeanalizujmy całe zajście zapominając o wyroku „wysokości”. Zabójca – załóżmy, że jest to mężczyzna - wrzucił suszarkę do wanny; prąd sparaliżował kobietę, która nie zdobyła się nawet na ciche wołanie o pomoc. - Mecenas spojrzał na dziennik. - Zmarła o dwudziestej trzeciej trzydzieści dwie. Nic nie pominąłem?

- Wszystko się zgadza – potwierdził Brian. - Nic nie słyszałem. Mniej więcej o tej porze kładłem córkę do łóżka. Zamierzałem przeczytać jej bajkę, lecz usłyszałem trzask w sąsiednim pokoju, więc poszedłem to sprawdzić. Wszystko powiedziałem w sądzie i jestem pewien, że nic mi nie umknęło. Możemy przejść do najświeższych informacji? Chciałbym wiedzieć, czy jest szansa na sprawiedliwy osąd.

- Przykro mi, ale musimy sobie wszystko odświeżyć. To bardzo ważne; spędziłeś tutaj kilka dni, a nierzadko się zdarza, że człowiek wypiera te gorsze przeżycia z pamięci. Musimy się upewnić, że wszystko pamiętasz. Dosłownie wszystko. Widzisz, Brian, wystarczy w maleńkim stopniu zmienić zeznanie, by ława przysięgłych uznała cię za kłamce. Możesz pomylić kolejność, godzinę, a całe nasze starania pójdą na marne.

Brian Spring odwrócił się, spojrzał na siedzącego w kącie strażnika i znów na Simmonsa. Teatralnie westchnął, podrapał się po głowie i wznowił retrospekcję:

- Wszedłem szybkim krokiem do salonu, który w tamtym momencie wydawał się całkowicie pusty, nie zobaczyłem nic nadzwyczajnego. Później przemaszerowałem przez korytarz i wszedłem do łazienki. Ona już tam leżała. Miała otwarte, wpatrzone w nicość oczy i lekko uchylone usta… - ucichł , mrugając nerwowo. - Potworny widok – wymamrotał - W jednej ręce trzymała suszarkę, a w drugiej zaciśnięty srebrny medalik, który dałem jej na poprzednie urodziny. Byłem przerażony. Nie wiedziałem, co robić, nawet nie przyszło mi do głowy szukania sprawcy… ale szybko się otrząsnąłem i ruszyłem po telefon. Biegłem, kilka razy potknąłem się o własne nogi, próbowałem zatrzymać płacz, lecz na daremno. Łzy spływały po policzkach strumieniami, szkliły się w oczach, zmniejszając widoczność. Podszedłem do telefonu stacjonarnego, który leżał w salonie i… i… - Brian nie mógł się wysłowić. W stresowych sytuacjach zawsze się jąkał, ale w tej chwili wykraczało to poza normę. Wyglądał jakby słowo utknęło mu w przełyku, dławił się nim, próbował wykrztusić, lecz daremnie. Oczy zrobiły się czerwone, prawie wyszły z oczodołów. Zacisnął dłonie w pięść i napiął mięśnie. Edward Nixon już miał wstać i zawołać lekarza, lecz chłopak podniósł dłoń w znaku „stój” i wybełkotał:

- Już mi lepiej.

Simmonsa zamurowało. Nawet na sali sądowej jego klient nie pokazywał smutku i żalu. Adwokat zrozumiał, że oskarżony musiał skrywać te emocje w sobie przez cały czas. Ukrywał, lecz nie dał rady powstrzymać i wybuchnął.

- Chcesz odpocząć? - zapytał przyjaznym tonem. - Dziś mamy tyle czasu, ile dusza zapragnie.

- Nie – odrzekł przez zęby Brian. - Zakończmy to jak najszybciej.

- Kontynuuj więc. - Simmons splótł ręce, założył nogę na nogę i zamienił się w słuch.

- Dopiero trzymając słuchawkę, zobaczyłem, że na ścianie za kanapą wisi ojciec Eleny. Ten zwyrodnialec przybił go gwoździami do boazerii. Nie lubiłem jej ojca, ze wzajemnością, twierdził, że jestem za młody na małżeństwo, że jestem niedojrzały, nieodpowiedzialny. Groził, że zabierze Sarę i zabroni się nam spotykać! - Na twarzy dwudziestopięciolatka widać było wściekłość, ale też i tęsknotę. - Zawsze był religijny… Zabójca przybił go gwoździami w pozycji tworzącej krzyż, jak Jezus. Nie wiem, czemu nie usłyszałem stukania młotka, albo czemu nie zauważyłem tego wcześniej. Po prostu nie wiem. - Znów zaczął się jąkać.

- Stwierdzono, że ojciec twojej żony został zabity wcześniej, a przybity o podobnej porze, kiedy pani Elena zginęła. Nie obwiniaj się o to, tylko skup na złapaniu sprawcy – poradził Simmons.

- Chciałem zadzwonić na policję i po pogotowie, ale nie było sygnału. Ktoś przeciął linię. - Brian złapał się za głowę. - Bałem się jak nigdy w życiu, cały drżałem. Już miałem uciekać, gdy przypomniałem sobie o Sarze. Ciągle leżała w swoim łóżeczku, czekając na bajkę na dobranoc.

Simmons odchrząknął.

- Pozwolisz, że ci przerwę? Mniej więcej w tym czasie miejska komenda policji otrzymała zawiadomienie o krzykach dochodzących z sąsiedniego mieszkania. Waszego. Później okazało się, że sąsiadka pomyliła pokoje, a krzyki dochodziły z pięćdziesiątki czwórki. Czystym przypadkiem policja wpadła do ciebie i napotkała chuderlawego dwudziestopięciolatka z nożem w ręce i czterolatką imieniem Sara na ramieniu.

- Nóż miałem do obrony, gdyby zabójca chciał wrócić jeszcze po mnie i Sarę.

- Rozumiem – skwitował Simmons.

- A tak z ciekawości: czemu ktoś krzyczał w pięćdziesiątce czwórce?

- Przemoc domowa. Kobieta nie wytrzymała i zaczęła wołać o pomoc. Policjanci później to ustalili.

- A gdzie jest teraz moja córeczka? - zapytał Brian.

- W rodzinie zastępczej. Znasz Patricksonów z bloku naprzeciwko waszego? Miała z nimi dobry kontakt i poprosili o prawa do opieki. Sąd przyznał je im bez wahania.

- To dobrze. Cieszę się, że będzie szczęśliwa. - Brian uśmiechnął się do adwokata, pokazując zadbane zęby. - A co z nowymi informacjami ze śledztwa?

- Śledczy znaleźli dowody na to, że zabójca – założyli na chwilę, że to nie ty – znajdował się cały czas w mieszkaniu, kiedy przyjechała policja i cię zatrzymała. Obserwował to wszystko z krzesła na balkonie. Było na tyle ciemno, że nic nie było widać, a odbijające się światło pomieszczenia od szyby blokowało wszystkie zewnętrzne widoki. Mężczyzna po prostu sobie siedział i palił papierosa. To właśnie ten papieros zaintrygował śledczych. Wiedzieli bowiem, że nikt, włącznie z tobą, w waszej rodzinie nie pali. Niedopałek leżał na płytkach i wszyscy wcześniej go przeoczyli.

- Poważnie? - zdziwił się Brian. - Pieprzony kawałek peta może uratować mnie od dożywocia w więzieniu? - Spring zaczął się śmiać jak obłąkany. Znów zrobił się czerwony, ale tym razem się nie dławił. Wpadł w histeryczny śmiech… całkiem zaraźliwy.

Po chwili się uspokoił, wziął głęboki oddech i wbił wzrok w Simmonsa.

- To wszystko? Mogę wyjść stąd? - zapytał z nadzieją w głosie.

- Wszystko na to wskazuje, że za kilka dni wznowi się rozprawa, a jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to wyjdziesz z tego więzienia za najwyżej miesiąc - zatrzymał się, a po chwili dodał: - Podałbym ci rękę, ale ta szybka. - Postukał palcami o pleksiglas. - Nie pozostaje mi nic innego, jak złożyć ci gratulacje. Udało ci się! - Uśmiechnął się szczerze, chowając bez pośpiechu notes, a po nim długopis do teczki.

- Nam się udało – poprawił Brian. - Sprawiedliwości stanie się za dość.

Rozeszli się. Każdy w swoją stronę; Mike Simmons wrócił czarnym BMW po piaszczystej drodze o trzeciej w południe do swojej kancelarii, a Brian Sping do ciasnej celi numer dwadzieścia dwa. Adwokat miał rację; kilka dni później wznowiono rozprawę. Brian ponownie złożył zeznania i po trzech kolejnych rozprawach wyszedł z więzienia wolno. Jednak sąd nie zdecydował się oddać Brianowi córki. Uniewinniony postanowił walczyć o prawa do opieki nad Sarą (oczywiście u boku Mike’a Simmonsa. Uważał go za najlepszego adwokata ostatnich czasów. Miło się z nim rozmawiało przed sądem na przerwie rozprawy. On siedział na murku, a Simmons paląc papierosa stał nad nim i przedstawiał plan na następne spotkanie. Zaprzyjaźnili się. Niestety przyjaźń z klientem w zawodzie adwokata nigdy nie kończy się dobrze.

Historia ta skończyłaby się, jak kończą wszystkie bajki: szczęśliwie. Jednakże prawda jest bardzo smutna. Po miesiącu próśb i rozpraw sądowych nie udało im się odzyskać praw opieki nad Sarą.

 

Czteroletnia dziewczynka z długimi, ciemnymi włosami smacznie spała, otulona białą kołdrą. Miała zadarty nosek, kilka piegów i wypukłe policzki. Oddychała przez usta, miała zatkany nosek. Przeziębiła się na ostatnim wyjeździe na basen.

Było cicho. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna nikłej postury. W ręce trzymał medalik na srebrnym łańcuszku, który częściowo zwisał z zaciśniętej pięści. Nosił czarną bluzę z kapturem i niebieskie dżinsy. Podszedł do dziewczynki, nachylił się i pocałował w czółko. Przez chwilę patrzył, jak cicho oddycha, by potem rozszerzyć nienaturalnie jej szczękę, rozerwać więzadła i włożyć całą rękę wraz z medalikiem do krtani.

Wyjął pustą. Dziewczynka nawet nie zdążyła pisnąć.

- Żegnaj, Saro, córeczko – wyszeptał zabójca i wyszedł przez drzwi z zakrwawioną ręką.

 

***

Elena, żona Briana Springa, zdradzała męża od początków ich znajomości. Sara, dziecko państwa Spring, nie posiadało genów ojca. Była córką kochanka, którego nie znaleziono do dziś. Ciało Sary odkryto zmaltretowane u Patricksonów. Rodzina nie przyznała się do winy. Brian Spring zniknął kilka dni po zapadnięciu wyroku o pozostawieniu córki, Sary, u Patricksonów. Jego adwokat Mike Simmons nie potrafił określić, gdzie i czemu zniknął. Ciągle utrzymywał, że jego klient jest niewinny.

Mieszkanie numer pięćdziesiąt dwa, w którym popełniono morderstwa, zostało ponownie oddane do użytku po kilku tygodniach.

Sprawę zamknięto pięć miesięcy po zniknięciu Briana Springa. Utrzymuje się, że nie żyje.

22 września 1998 roku.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • Karo 30.08.2016
    Oba tematy postarałem się spełnić (oczywiście to moja interpretacja), trochę mi głupio, że tak krótko, ale uwierzcie, że dałem z siebie wszystko.
  • Katra 30.08.2016
    Mi się bardzo podoba, 5 :D
  • Karo 30.08.2016
    Dziękuję wielce ;)
  • Nazareth 31.08.2016
    Karo... jak to jest, że potrafisz składnie napisać opowiadanie, które wrzucasz tak ot, a każdy twój tekst na bitwę ma luki w fabule? Nie mogłeś mi tego wysłać do przejżenia chłopaku?
  • Karo 31.08.2016
    Naz Jakie luki? Uważam, że napisałem wszystko tak jak chciałem. Jeśli mówisz o kilku niedopowiedzeniach, to miałem zamiar zastosować je specjalnie (jeśli mówimy o tych samych), ponieważ chciałem, by czytelnik sam dopowiedział sobie kilka rzeczy. Mówiąc szczerze wyjaśnień tutaj jest kilka i każde na swój sposób dobre. Czy muszę czytelnikowi wszystko dawać na tacy?
  • Nazareth 31.08.2016
    Karo Nie o to chodzi. Postaram się Ciebie złapać dziś na fb. Nie chcę sędziom pracy ułatwiać :P
  • Ginny 31.08.2016
    Dobre opowiadania, czyta się je z przyjemnością. Nie rozumiem tylko po co data na końcu :p 5
  • Karo 31.08.2016
    Dziękuję ;) Data miała być takim małym smaczkiem, który miał za zadanie wprowadzić do głowy czytelnika realizm :P
  • Ginny 31.08.2016
    Karo, przyszła mi myśl, że to może oparte na faktach, czy cuś, a tu takie małe rozczarowanie :p
  • Iskierka 31.08.2016
    Przypadki były, błędy również. Podobało mi się, choć trudno mi było przebrnąć przez ten opis na początku. Okay, "przebrnąć" to może przesadzone słowo, niemniej jednak jest to bardzo słaby, moim zdaniem, punkt tego opowiadania. Mam też zastrzeżenia do kreacji bohaterów. Oskarżony... nie wiem. Wydaje mi się trochę niewiarygodny. I co, adwokat nie wie, ile ma lat? Później okazuje się, że jednak wie, bo precyzujesz wiek na 25 lat. Chyba sam adwokat średnio mi się podobał. W porządku, tylko jedno zachowanie. To, jak rozsiadł się, żeby posłuchać, co jego klient ma do powiedzenia. Założył sobie nogę na nogę, splótł ręce na piersiach (chyba)... jeszcze tylko czegoś do picia brakuje. Oczywiście mogę nie mieć racji co do tej postawy, ale nie zmienia to faktu, że wydaje mi się, że była trochę niedopasowana do sytuacji.

    Tekst ciekawy, przyjemnie mi się czytało, przypadki wplecione bardzo dobrze (ten "czysty" podobał mi się najbardziej), błędów było sporo (chociażby ta zdrada czy zachowanie się oskarżonego, gdy znalazł żonę i teścia. Można by szukać więcej.
  • Karo 31.08.2016
    Dziękuję. Adwokat oczywiście znał wiek oskarżonego. Chodziło mi raczej, by pokazać, że chłopak w oczach czytelnika powinien wyglądać na mniej więcej dwadzieścia do dwudziestu pięciu lat.
  • Iskierka 31.08.2016
    Karo, tak myślałam, ale coś mi zgrzyta tutaj. Ech, nie martw się, ja się nie znam. :D
  • Karo 01.09.2016
    Iskierka Spoko, wstawiłem tekst na bitwę, by się podszkolić ;) Prawda jest taka, że Trybunał nauczy więcej niż polonistka w szkole :P
  • Iskierka 01.09.2016
    Karo, poloniści nie uczą pisać, nie to jest ich zadaniem. Oni uczą, jak myśleć, a przynajmniej próbują, bo w rzeczywistości przygotowują do testów: gimnazjalnych, a potem do matury.
  • KarolaKorman 01.09.2016
    Data na końcu sprawiła, że pomyślałam, że ktoś czyta stare akta i odnowi poszukiwania sprawcy :) Może głupio to sobie pomyślałam, ale to może kiedyś wykorzystasz i dopiszesz ciąg dalszy :) Zostawiam 5 :)
  • Karo 02.09.2016
    Dziękuję ;) Widzisz, taki mały szczegół, a wprawia w ruch potok myśli nad tekstem i możliwym wytłumaczeniem :D
  • Shiroi Ōkami 14.09.2016
    Właśnie skapnęłam się, że tekst jest dla osób pełnoletnich XD Nieładnie, Karo, a gdyby w Trybunale była osoba niepełnoletnia? :D
  • ausek 19.09.2016
    Widać, że dobrze czujesz się w takich klimatach. Czyta się przyjemnie, ale pozostał lekki niedosyt. Podejrzewam, że Trybunał wypunktuje Ci owe luki, o których pisze Nazareth. Napisanie kryminału wcale nie jest takie proste i niestety wszystko musi zgrać się w jedną całość. Chętnie przeczytałabym ciąg dalszy tej historii. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania