Poprzednie częściCerber - Prolog

Cerber - Rozdział 12 - Olaf/Laila (34)

Laila

 

Podniosłam głowę. Zimny wiatr z nieszczelnych ścian drewnianego domu przeszył mnie na wskroś. Przede mną stała kamera, a za nią Kamil. Ciche pikanie, które dochodziło spod krzesła, na którym byłam unieruchomiona sprawiło, że już wiedziałam na czym siedziałam. Teraz to nie zimno, lecz strach zawładnął moim ciałem.

– Puść mnie ty chory popaprańcu! – krzyknęłam.

– Zapomnij, ale możemy porozmawiać. Twój ojciec zapewne teraz nas ogląda, więc pewnie też chętnie się czegoś dowie. Wiesz, że nie bez przyczyny wielu ochroniarzy mówi na ciebie „księżniczka”? – Usiadł na krześle i oparł się wygodnie.

– Co? O czym ty mówisz?

– Jesteś księżniczką pieprzonej mafii.

– Nie, ty mnie musiałeś z kimś pomylić. – Uśmiechnęłam się nerwowo.

– Twój ojciec jest królem miasta, królem mafii. Ci wszyscy ludzie, których ty uważasz za ochroniarzy to w rzeczywistości gangsterzy, który latają na usługach twojego tatusia.

– Kłamiesz! Mój ojciec jest biznesmenem.

– Wiesz, gdzie ciągle znikał? Jeździł do swoich burdeli. Pilnował, by dziwki się nie buntowały, a gdy już któraś odmówiła współpracy, lądowała w głębokim dole w ciemnym lesie.

– Mój tata nikogo nie zabił – stwierdziłam z mniejszym przekonaniem niż powinnam.

– Jesteś tego absolutnie pewna? Pamiętasz, że niedawno cię spoliczkował? Ostatnio przyparł cię do ściany i ci groził. Naprawdę myślisz, że jest tylko spokojnym biznesmenem, załatwiającym ugodowo swoje interesy?

Zwiesiłam głowę. Nie byłam pewna. Zawsze czułam, że ojciec coś przede mną ukrywał, ale nie sądziłam, że to ma coś wspólnego z klubami, którymi zarządzał.

– Opowiem ci pewną historię. – Ostrożnie podniosłam na niego oczy. – Dwadzieścia trzy lata temu na świecie pojawiła się mała, niewinna istotka, która uwielbiała zasypiać w ramionach matki. Tuliła misia, którego od niej dostała. Przed snem słuchała kołysanek i ckliwych bajeczek o przyjaźni i o tym, że każda historia ma happy end. Niestety jej ojciec był potworem w ludzkiej skórze. Nie liczyła się dla niego nawet własna żona. Wysłał ją na przeszpiegi do konkurencyjnej mafii rosyjskiej. Ona jednak nie nadawała się na szpiega. Chciała jedynie wrócić do swojej malutkiej córeczki. Jej nieudolność sprawiła, że za szpiegostwo wylądowała na dnie rzeki z dziurą po kuli między oczami.

Moje serce biło zdecydowanie za szybko. Nie podobała mi się ta historia. Nie chciałam uwierzyć, że mój własny ojciec był odpowiedzialny za śmierć mamy. To po prostu nie mogła być prawda.

– Mafioso się wściekł. Został sam z małym bachorem. Jednak, jak na szefa mafii wypadało, musiał pomścić śmierć kobiety, która oficjalnie była jego żoną. Nie mógł jednak namierzyć człowieka, który, patrząc jej w oczy, nacisnął spust. Wiedział tylko, że jest żołnierzem w rosyjskiej mafii, ale niestety to było za mało. Szukał go całymi latami, a on sam do niego przyszedł. Chciał dopaść wielkiego króla. Chciał zadać mu ból, jakiego nigdy nie czuł. Bo widzisz mafioso miał jeden słaby punkt. Choć żona była dla niego śmieciem, córeczkę ukochał całym sercem.

Zamarłam. Tata mnie kocha? Aż tak bardzo kochał? Przecież nigdy nie mieliśmy nawet dobrych stosunków. Wieczne kłótnie i życie z dala od siebie.

– Tak, Laila. – Chyba czytał w moich myślach. – Jesteś jedynym słabym punktem twojego tatusia. Nie wiem, dlaczego nigdy ci tego nie okazywał, ale tak jest. Ukochana księżniczka. To właśnie dla niej zorganizował ochronę. Dla niej nieświadomie zatrudnił człowieka, który wcześniej zabił jej matkę bez mrugnięcia okiem. Czy imię Michaił coś ci mówi?

Nie. To już zakrawało o szaleństwo. Michaił? Ten sam Michaił, który mnie chronił, którego traktowałam jak wujka i który był przyczyną utraty zaufania do kolejnych ochroniarzy? To przecież nie możliwe.

– Michaił miał proste zadanie. Zaprzyjaźnić się z tobą. Zdobyć twoje zaufanie. Wówczas nie było to jakoś specjalnie trudne. Miał cię porwać, skrzywdzić, torturować i zabić na oczach ojca. Ale poniosło go i w pierwszej kolejności stwierdził, że cię przeleci. Nie przewidział tylko, że uda ci się uciec. Naskarżyłaś na niego Sokołowi, a ten posłał go do piachu. Pozbył się osoby, na którą polował przez prawie dwadzieścia lat.

Przełknęłam gulę w gardle. Tata zabił człowieka? Zabił Michaiła? Nie żeby było mi go szkoda, ale żeby od razu zabijać?

– Ale na tym nie koniec, księżniczko. Widzisz, Michaił miał dwoje dzieci. Syna i córkę. Oni też weszli w krąg twoich znajomych i teraz to oni mszczą się za Michaiła. Historia zatoczyła piękne koło, czyż nie? – Uśmiechnął się.

– Michaił był twoim ojcem?

Popatrzył na mnie jakby rozważał nad odpowiedzią. Zawahał się. Wstał i podszedł do mnie. Uścisnął moją szczękę w dłoni, mrużąc oczy.

– Może – szepnął. – Dobra dość tych ckliwych historyjek. Czas nam się kończy.

Puścił mnie i podszedł do kamery. Kliknął coś, po czym stanął za mną. Poczułam ostry ból z tyłu głowy i świat zalała ciemność.

 

Olaf

 

– Mam ją! – Sebastian wpadł do gabinetu jak poparzony z komórką w ręce.

Odwrócił ją w naszą stronę. Na mapie zaznaczony był mały czerwony punkt. Szybko wpisałem współrzędne w nawigację i z Sokołem wskoczyliśmy do samochodu. Za nami jechały jeszcze dwa czarne volvo, wypełnione naszymi ludźmi.

Jadąc na miejsce słuchałem historii, jaką Kamil opowiadał Laili. Teraz stało się jasne, dlaczego Laila nie ufała ochroniarzom. Byłem na siebie wkurwiony, że nie sprawdziłem tego Kamila, że uznałem go za zwykłego, niegroźnego korposzczura, który chciał tylko jej pomóc. Zachowałem się jak ostatni debil. Na pewno czekała mnie reprymenda na ten temat.

No i jeszcze coś. Gdy uratujemy Lailę, będę musiał odbyć z nią poważną rozmowę. Nie tylko na temat jej ojca i mojej pracy u niego, ale przede wszystkim o tym co do niej czułem. Nie chciałem jej stracić. Bałem się, że więcej jej nie zobaczę. Miałem gdzieś, czy Sokół mnie zabije. Ona musiała to wiedzieć. Tylko, czy nie będzie za późno? Czy w ogóle będzie chciała ze mną rozmawiać?

Szef popatrzył na zegarek.

– Dwie minuty – mruknął zdenerwowany.

Do celu mieliśmy jeszcze spory kawałek, a czas uciekał nieubłagania. Podświadomie wiedziałem, że nie zdążymy, ale nie chciałem dopuszczać do siebie tej myśli. Myśli, że będzie za późno, że nic nie będę mógł zrobić, że tak to się skończy. Gdybym tylko mógł cofnąć czas...

Jechaliśmy polną drogą pomiędzy drzewami. Kamienie, dołki, trawa, krzaki i mój Mercedes-Benz GLE 300. Kiedyś zastanawiałem się, po cholerę mi auto wielkie jak stodoła, ale teraz dziękowałem losowi, że je kupiłem. Innym już dawno urwałbym podwozie na tych dziurach.

Kilkaset metrów przed nami zobaczyłem dom, stojący pośrodku pustych pól. No tak, koniec września. Już dawno po żniwach i wykopkach. Nigdy jakoś za bardzo nie zwróciłem na to uwagi. Dopiero teraz zauważyłem, jak puste robią się takie miejsca, gdy nic na nich nie rośnie.

Dom był stary i na pewno opuszczony. Trawa rosnąca wokół niego już od dawna prosiła się o skoszenie. Przez brakujące dachówki do środka zapewne lał się deszcz, a nieszczelne lub wybite okna w połączeniu z wiatrem robiły niezły przeciąg. Ale nie teraz. Godzinę temu tak, ale nie teraz.

Teraz słońce grzało z nieba, wiatr nie poruszał nawet najmniejszym liściem, a na odległej łące pasły się dwie łaciate krowy. Ktoś je chował chyba wyłącznie hobbystycznie, bo w dzisiejszych czasach małe gospodarstwo było kompletnie nieopłacalne. Pewnie jakieś stare małżeństwo w ten sposób umilało sobie czas na emeryturze. Idealna pogoda i idealne okoliczności na idealną randkę z jakąś romantyczną nastolatką. Chyba.

Nigdy nie należałem do romantyków i na randki nie chodziłem. Spacery o zachodzie słońca, kolacja w drogiej restauracji, bombonierka, no i oczywiście bukiet czerwonych róż. A przynajmniej zawsze tak je sobie wyobrażałem.

Zatrzymałem się na mostku prowadzącym do domu. Coś mi się nie zgadzało, czegoś brakowało w tym sielskim obrazku. Śpiew ptaków, a raczej jego brak. Cisza. Totalna, bijąca po uszach cisza. Wiedziałem, że to zły, bardzo zły znak. Razem z Sokołem pobiegliśmy w stronę domu. Nie było dane nam wbiec do środka.

BUM!

Wielki huk zadźwięczał mi w głowie. Odrzuciło mnie na plecy tuż koło Sokoła. Piszczało mi w uszach i przez moment czułem się, jak na karuzeli, kręcącej się o wiele za szybko. Powoli podniosłem się, patrząc na Sokoła. Był tak samo rozkojarzony jak ja. Dopiero po chwili dotarło do nas, co stało się przed sekundą.

– Laila! – wrzasnął szef. – Laila! Nie! Jej tam nie mogło być! Laila! – Pierwszy raz w życiu widziałem w jego oczach łzy.

Patrzyłem zahipnotyzowany w ogień trawiący budynek. Poczułem ukłucie w sercu i szczypanie pod powiekami. Chyba jednak do mnie jeszcze nie to dotarło.

Laila.

To nie miało tak być. Nie teraz. Było tak dobrze, a ja to spieprzyłem. Jak mogłem być takim debilem i do tego dopuścić? Teraz już było za późno. Za późno na miłość Za późno na wszystko.

Odwiozłem Sokoła do domu. Przez całą drogę nie odezwał się nawet słowem. Patrzył w telefon. Kątem oka widziałem, że odtwarza ostatnie chwile Laili uwiecznione na nagraniu od Kamila.

Kurwa.

Ona przecież była niewinna. Nie wiedziała o interesach ojca. Nie miała nic wspólnego z mafijnym światem. Nie powinna ponosić konsekwencji życia ojca.

Niemniej jednaj dzieci Michaiła naprawdę wiedziały, gdzie uderzyć. Sokołowi trudno się będzie pozbierać po stracie córki. Robił wszystko, żeby ją chronić, a niechcący doprowadził do tragedii.

Moja głowa też nie dopuszczała myśli, że nigdy więcej jej nie zobaczę. Nie pocałuję już jej miękkich ust. Nie wezmę w objęcia, gdy się wystraszy. Nie pomogę opanować ataku paniki. Nie poczuję, jak się we mnie ufnie wtula. To nie tak miało być.

Już od dwóch godzin jeździłem po całym mieście nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zjechałem w końcu na parking sąsiadujący z niewielkim kościołem. Wysiadłem z auta wsłuchując się w bijące dzwony. Oparłem się o drzwi kierowcy i zapaliłem papierosa.

Byłem ateistą. Nie wierzyłem w Boga, Allaha czy jakiegoś innego Latającego Potwora Spaghetti. Wszystko było dla mnie równie wyimaginowane. Czy gdyby istniał jakiś bóg chcący dla ludzi dobra, to skazywałby ich na cierpienia i śmierć? Czy zabrałby ode mnie moją małą Lailę? Czy pozwoliłby jej zginąć w tak okrutny sposób? Wątpię.

Gdyby jednak istniała jakaś nadprzyrodzona moc, jakakolwiek, która obiecałaby mi, że dzięki niej Laila wróci do mnie cała i zdrowa, codziennie stałbym w pierwszej ławce i modlił się żarli- wiej niż moherowe berety.

Patrzyłem na trzy starsze panie, które wolnym krokiem przechodziły obok mnie i zmierzały do kościoła. Zbulwersowane zastanawiały się właśnie, skąd jakiś chłopak miał pieniądze na zakup nowego samochodu.

– To na pewno z tych narkotyków! – powiedziała donośnie jedna z pań.

W zasadzie, chyba nie da się być mniej gorliwym wierzącym niż takie osoby. Niby w pierwszej ławce składały ręce, a zaraz po tym obrabiały ci dupę za plecami.

W kościele byłem raptem dwa razy. Pierwszy raz, gdy miałem odebrać towar schowany w skrytce pod ołtarzem. Za pełnym błogosławieństwem księdza proboszcza, oczywiście. Ten wierny sługa boży nawoływał swoich parafian do męczeństwa i ascezy, a gdy przyszło co do czego, to pierwszy wyciągną ręce po pieniądze. Nawet nie musieliśmy go zmuszać. Od razu mu się oczy zaświeciły, gdy pokazaliśmy mu kilka tysięcy, które miał otrzymać za trzymanie języka za zębami. Przysięgał, że dochowa sekretu niczym tajemnicy spowiedzi. Nasza mafijna familia nie lubiła dwulicowych ludzi, więc księżulek kilka dni później zniknął bez śladu. Do tej pory wykarmił już zapewne niejedną rodzinę robaków. No cóż. Przynajmniej się do czegoś przydał.

Druga moja wizyta w kościele wiązała się ze starym kumplem i jego rozterkami sercowymi. Otóż kumpel chodził z jedną panną. Oświadczył jej się wyłącznie z rozsądku. Laska była bogata i miała chatę na jakiś wyspach, a do tego buźkę jak marzenie. Problem pojawił się, gdy jakiś miesiąc przed ślubem kolega poznał w klubie pannę Zuzannę. Zakochał się w niej po uszy. Tyle, że był strasznym ciotą i zabrakło mu odwagi, by zerwać zaręczyny, a co dopiero zwiać sprzed ołtarza. W dniu ślubu poprosił mnie o pewną przysługę. Gdy on składał świętą przysięgę małżeńską, ja wparowałem oburzony do kościoła, krzycząc, że ta laska mnie oszukała, najpierw mówiła, że mnie kocha, a potem zwiała. Na pożegnanie pocałowałem pannę młodą i to tak, że ugięły się jej nogi. Straszne świństwo, wiem, ale mina laski i wdzięczność kumpla były warte odwalenia takiej szopki. Kumpel razem z panną Zuzanną zawinął się do ciepłych krajów, a niedoszła żona znalazła innego fagasa i wszyscy byli szczęśliwi.

Wszyscy oprócz mnie. Ja Laili nigdy nie zaprowadzę przed ołtarz, choć nigdy o tym nie myślałem. Nie zabiorę jej też na żadne Karaiby, czy inne Wyspy Owcze. Jej już nie ma. Nie wróci. Nie wtuli się ufnie w moje ramiona. Nie usłyszę jej śmiechu, wkurwiających tekstów ani kojącego bicia serca. Nie poczuję smaku jej ust ani nie zaciągnę się zapachem jej włosów. Nie dotknę jedwabistej skóry. Nie spojrzę w te cudowne szare tęczówki.

W radiu spiker zapowiedział piosenkę: Amy Lee – Love exists.

Love makes no sense Love has no name

Love drowns you in tears

And then sets your heart on fire Love has no fear

Love has no reason.

My love is you. My love you are.

Chcąc nie chcąc wsłuchałem się w tekst. A co, jeśli moja miłość miała imię? Piękne imię. Laila. A co, jeśli ona była moim powodem do życia? Co, jeśli to ona była moją miłością, a nigdy się do tego nie przyznałem? Teraz było już za późno. Nigdy już jej tego nie powiem.

Oddałbym wszystko, by choć jeszcze jeden raz nazwała mnie swoim psem pasterskim.

Zawaliłem i nic już tego nie cofnie. Żaden bóg. To koniec. Koniec.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania