Crexos (1)

Łazik pędził dnem wąwozu, wzbijając tumany kurzu. Kilka metrów za nim jechała uzbrojona półciężarówka, trzymając dystans kilku metrów. Z okien wystawały lufy karabinów.

– Cesat się zamyka – rzucił brodaty kierowca. – Możemy nie zdążyć. A następne będzie nie wiadomo kiedy.

– Dodaj gazu, Maersk – odpowiedział spokojnie Holan, dowódca. – Nie chcę wciągać kulek. Questas są w okolicy. A musimy odebrać chociaż jednego Lesavre. Nie wiadomo, czy przeżyją Przejście, ani co z nich zostanie… wiesz, o co chodzi.

Questas, pomyślał kierowca, dociskając pedał do podłogi. Najmniejszy z naszych problemów. Ilu ich tu może być? Trzech, maksymalnie. Leżących. Po co mieliby nas atakować? Co innego Crexos, ale te skurwysyny raczej nie czaiłyby się w wąwozie…

– Wolisz, żeby wciągnął nas zamykający się cesat? – spytał.

– Dodaj gazu, Maersk. Zdążymy. – Dowódca wyciągnął radio. – Brechit, jak sytuacja?

Zamiast odpowiedzi z drugiego pojazdu rozległa się seria z automatu.

Kurwa mać, zaklął w myślach Maersk. Nie zdążymy. Bez szans.

– Crexos! – odezwał się głos w radiu. – Crexos na jedenastej, powyżej nawisu! Crexos! Kurwa!

Maersk zahamował, sięgnął ku swojej broni, wiszącej pod sufitem terenówki, ale nie miał już kogo zapytać o zdanie – dowódca wyskoczył już z auta i rozkładał wieżyczkę na pace ich auta. Zerknął w stronę horyzontu – cesat był już na finiszu. Przejście się zamknie za maksymalnie dwie minuty. Pięć, jeśli będą mieli szczęście.

– Holan!

– Co?

– Jeszcze dobiegniemy! – krzyknął. Ale w głębi duszy wiedział, że nie dobiegną.

 

*

 

– Evin dostał!

Dwaj komandosi porozumieli się wzrokiem i, nie czekając, otworzyli ogień do ruszających się za załomem skalnym sylwetek. Kilkoro z nich, wyskakujących z czerwonego łazika, padło od razu.

– Evin, żyjesz? – zawołał czarnoskóry kapral Wilcox, wychylając się nieco ze swojej pozycji strzeleckiej.

Zza ich opancerzonego dżipa dobiegły ich stłumione przekleństwa, świadczące o tym, że owszem, sierżant Evin, dowódca ich plutonu rozpoznawczego, żyje i nie ma problemów z wysławianiem się.

– Co powiedział? – spytał Friday, celując przez lunetę z kolimatorem. Ściągnął spust kilka razy, cmokając przez zęby, ilekroć pocisk sięgnął celu.

Wilcox uśmiechnął się.

– "Nie interesuj się, czarnuchu".

– Dobrze ci powiedział. Na chuj wtykasz nos w nie swoje sprawy? Będzie z nim źle, to nam powie.

Poniżej nich przybysze pochowali się za samochodami, rzadko wystawiając głowy poza obręb karoserii. Jeden chciał przebiec w stronę pobliskiego załomu, ale padł, rażony celnym strzałem Wilcoxa.

– Czemu seriami nie walicie? – krzyknął zza ich dżipa porucznik Peters. – Wykurzcie skurwysynów! Podziurawcie ich na sito!

Friday westchnął, przełączył selektor ognia na auto i poprawił ostrość celownika.

Wilcox przerwał mu gestem.

– Panie poruczniku, nie ma potrzeby marnować amunicji na jakichś przypadkowych frajerów z kałachami. Z całym szacunkiem.

– Peters… – Komandosi rozpoznali głos Evina, postrzelonego sierżanta. – Peters, przestań pierdolić i skręć chłopakom granatnik. Bardzo cię proszę.

– Powinieneś dodać "panie poruczniku". Ostatecznie to ja tu jestem najstarszy stopniem – zawołał, odchodząc w przeciwną stronę niż, jak sądził Evin, stała skrzynia ze sprzętem.

– Peters, nie wkurwiaj mnie, bo ci… – odwrócił się i urwał, widząc jak porucznik otwiera kopniakiem skrzynię i zręcznie składa wyrzutnię. – Panie poruczniku.

Peters uśmiechnął się pod nosem. Na ich głowy posypał się kurz – ktoś z dołu odpalił cekaem.

 

*

 

Maersk kulił się za załomem, nie widząc strzelców ani, miał nadzieję, nie będąc przez nich widzianym. Holan pruł seriami z cekaemu po skałach, sypiąc odłamkami we wszystkie strony, jednak to nie zatrzymywało Crexos ani ich kul.

Gdy pierwszy granat uderzył w ich samochód, Holan zniknął w chmurze ognia, dymu i pyłu. Samochód podskoczył i przewrócił się z łoskotem i jękiem rozszarpywanej karoserii. Drugi wybuch rozsadził pojazd Brehita i reszty chłopaków. Trzech z nich, najemnicy: Gelos, Mykos i Markiewicz, już nie żyli – Maersk na własne oczy widział, jak padają od pojedynczych kul. Pozostali, czyli Agom, Ratom i Vasilij, być może jeszcze gdzieś tam byli. Brehit padł, usiłując odbiec w jego stronę. Maersk podjął decyzję: nigdzie się nie rusza. Nie przysłuży się sprawie martwy. Wtulił się w niewygodną jamę, zasłonił uszy i modlił o własne przeżycie.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Kapelusznik 28.10.2019
    Dużo akcji, sporo imion
    Trudno zrozumieć co się dzieje
    Ale na razie ok - więc zostawiam 4
  • riggs 28.10.2019
    Jakbym napierdzielał w GTA... ?
  • krajew34 01.11.2019
    Trudno pojąć akcję, szczególnie z taką nawałą imion i pojęć. Brakuje takie wprowadzenia, mam wrażenie, jakbym czytał jakiś wyjęty z kontekstu kadr. Gdyby nie to, byłoby to interesujące.
  • Okropny 01.11.2019
    Nienawidzę wprowadzeń, dlatego ich nie piszę na początku - raczej bliżej końca dopiero wprowadzam poprawki w początku, żeby było jaśniej. Cóż, taki proces twórczy, nie pomalujesz.
  • Nefer 12.11.2019
    Batalistyka, batalistyka, batalistyka, tymczasem bez wyjaśnienia, kto z kim i dlaczego. Ok, tak też można, wyjaśnienia poznamy z czasem, mam nadzieję, a tempo akcji błyskawiczne. I tego tempa oraz żywych, jedrnych dialogów można pogratulować. Natomiast przyczepię sie trochę do języka. Błędów jako takich nie ma, ale sporo powtórzeń wyrazów (np. "dowódca wyskoczył już z auta i rozkładał wieżyczkę na pace ich auta"), w szczególności zaimków ("Zza ich opancerzonego dżipa dobiegły ich stłumione przekleństwa, świadczące o tym, że owszem, sierżant Evin, dowódca ich plutonu rozpoznawczego").
    Pozdrawiam
  • Okropny 12.11.2019
    Dzięki za wizytę, odczyt i komentarz, w ogóle miło, ze zajrzałeś/-aś. Wiem o tych powtórzeniach, ale poprawię dopiero całość na końcu :)

    Jakbyś był ciekaw, czego ten tekst się.tyczy, to poszukaj u mnie w publikacjach kilku tekstów o tytule wdzięcznym pe 2654 czy coś takiego - reaktywuje starszy pomysł i trochę go grzmocę od nowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania