Czarownice z krwi, 1.

Rozdział 1

 

CASSIE

 

Ktoś zasłonił mi oczy ręką. Nie musiałam być pieprzonym medium, aby wiedzieć kto to. Za mną był hałas, jeżdżące samochody, ulica. Każdy to zna, a jak nie zna, to znaczy, że zapewne jest głuchy. Przede mną cisza, miałam okienko w zajęciach. Siedziałam na dębowej ławce w parku uniwersyteckim. Ludzie chodzili powtarzać tu materiał, całować się, palić lub po prostu gadać. Nie zaliczałam się do żadnych z tych osób. Ja przychodziłam obserwować ludzi, ich zachowania, a prócz tego malować.

Wróćmy jednak do dłoni na moich oczach. Jeśli ta idiotka rozmyje moje artystyczne dzieło w postaci codziennego makijażu, to ją chyba zastrzelę, albo przeklnę. Perfumy o dość delikatnym, słodkim zapachu, ręce pachnące kremem do rąk z olejkiem argonowym i ledwo wyczuwalna woń truskawek, jej szamponu do włosów.

- Hayden, wiem, że to ty… Jeśli zniszczysz mi makijaż, to nie chcę być w twojej skórze.

Usłyszałam śmiech, a później Hayden zabrała ręce z moich oczu i z uśmiechem usiadła na ławce obok mnie. Ubrana jak zawsze wygodnie, czarne rurki, biała, luźna koszulka z krótkim rękawem i sandały na koturnie. Jak na panujące dwadzieścia dwa stopnie nie ugotuje się w tym ubraniu. Hayden Meyer była moją przyjaciółką od zawsze. Naprawdę od zawszę, bo od trzeciego roku życie, kiedy tylko przeprowadziłam się do Silverville z Paryża. Była jedną z tych drobniejszych dziewczyn o dużych, czekoladowych oczach i brązowych włosach do łopatek. Miała jakieś sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, była szczupła i miała dziewczęce rysy twarzy. Wyciągnęła swoją prawą rękę przed moją twarzą, nadal uśmiechając się wesoło. Zaczynałam wątpić w jej zdrowie psychiczne.

- Czy ty się dobrze czujesz?- spytałam z delikatnym uśmiechem.

- Znakomicie.- odparła.- Spójrz!

- Hayden, skarbie moje, twoja ręka mi wszystko zasłania.- zaśmiałam się.

Była irytująca, ale bardzo szybko doprowadzała mnie do śmiechu. Miała na sobie bransoletkę, którą dałam jej na dziewiętnaste urodziny. Które w sumie były dwa tygodnie temu.

- To na nią masz patrzeć, idiotko.- westchnęła.

Spojrzałam więc na jej rękę, nie za bardzo wiedząc o co jej chodzi.

- Boże, jesteś taka tępa, czy to tylko naturalny blond?!- westchnęła.- Zdjęli mi gips!

Rzeczywiście… Jak mogłam tego nie zauważyć? Uśmiechnęłam się, a Hayden zabrała rękę sprzed mojej twarzy, uśmiechając się szeroko.

- Gratuluję.- powiedziałam.

- Wiem, też się cieszę. Był irytujący. Moja biedna ręka jest teraz trochę nie w formie, wiesz nie używana przez sześć tygodni, ale odzyska formę.- powiedziała z podekscytowaniem.

- Taa… Póki ręka ci nie funkcjonuje, będziesz musiała znaleźć sobie chłopaka.

No cóż, jej rękę nie była taka słaba, gdy zdzieliła mnie po głowie, psując całą fryzurę. Dlaczego ja się w ogóle z nią przyjaźnię? Bo jakoś zapomniałam.

- Bardzo zabawna jesteś. I równie głupia.- stwierdziła moja przyjaciółka.- A jak twoje wstrząśnienie mózgu, którego nie masz?

- Pytasz mnie o to dziesięć razy dziennie. Ja szybciej wyzdrowiałam niż ty. Wiesz, w końcu wstrząs mózgu i pęknięte trzy żebra to nic przy złamaniu prawej ręki i pęknięciu kości policzkowej.

- Dobra, dobra.- prychnęła Hayden.- Uznajmy, że byłyśmy tak samo pokrzywdzone, pani doktor.

Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i spojrzałam na zegarek w telefonie. Kończyła mi się przerwa. Wzięłam swoją torbę i wstałam z ławki.

- Jeszcze nie pani doktor. Chodź, okienko się nam kończy. Poza tym kiedy odpieprzysz się od mojego kierunku studiów? Sama jesteś pani mecenas, a do mojej medycyny coś masz.

Hayden zamyśliła się na chwilę. No dawaj rusz się mózgu Hayden, wierzę w ciebie. Wierzę, że raz na jakiś czas potrafisz się uruchomić.

- Skoro zdjęli mi gips, to ci wybaczę i kierunek studiów i to, że nas wpakowałaś w to gówno.

- Ja?! Jesteśmy współodpowiedzialne!

- Niech już ci będzie. Nie drzyj się jak stare prześcieradło. – puściła mi oczko, weszłyśmy do budynku uniwersytety i poszła w swoją stronę.

Na reszcie pogodziła się z tym, że studiuję medycynę. Pomińmy fakt, że niemal już skończyłam pierwszy rok. Co do wymienianych wcześniej obrażeń… Ja i Hayden uległyśmy małemu wypadkowi. W sumie, to wybuchło tylko pół mieszkania koleżanki, zdarzyło się to u niej podczas domówi, i musiałyśmy skakać z pierwszego piętra, aby nie spłonąć, ale już żyjemy. W przeciwieństwie do owej koleżanki… Skup się, Cassie. Nie czas na rozdrapywanie starych ran.

Zajęcia skończyłam o piętnastej trzydzieści i jak tylko wyszłam z budynku uniwersytetu, to dorwała mnie Hayden. Najwyraźniej czekała te pół godziny po swoich zajęciach, aż ja skończę. Była nadal tak samo wesoła.

- Jadę do ciebie. Dawno nie wyjadłam ci jedzenia z lodówki.- powiedziała.

Wywróciłam oczami. Hayden była dziś na piechotę, więc problem z jej autem odpadał. Zresztą miała na uniwerek piętnaście minut spacerkiem. Pomachałyśmy grupie osób z którą się trzymałyśmy i imprezowałyśmy, a następnie wsiadłyśmy do mojego białego Audi A5 i wyjechałyśmy z parkingu przy puszczonej na fula muzyce kogoś tam. Nie ogarniam zespołów których słucha Hayden. Przyznaje się do tego bez bicia. Do mojego domu dojechałyśmy w dwadzieścia minut, Silverville było małym miasteczkiem, niewiele ponad dwadzieścia tysięcy osób.

Mój dom niczym się nie wyróżniał. Jedno piętrowy, biały o szarym dachu i zadbanym ogródku. Audi mamy stało na zajeździe, więc była w domu. Zaparkowałam zaraz za nią, wysiadłyśmy z auta i weszłyśmy po schodach, które przydałoby się umyć, a następnie weszłyśmy do fioletowego holu. Zdjęłam szpilki i skórzaną kurtkę, a Hayden sandały, a następnie weszłyśmy do beżowej kuchni połączonej z jadalnią. Mama akurat miała rozłożone papiery na całym, wielkim, dębowym stole w jadalni i rozmawiała przez telefon, a mleko kipiało. Dobiegłam do kuchenki i wyłączyłam gaz pod naczyniem, ale połowa i tak zdążyła wykipieć. Pokręciłam głową, a Hayden zachichotała. Pewnie, nie ty to będziesz czyścić. Moja mama posłała mi buziaka, nadal rozmawiając przez telefon. Nie mogłaś tego wyłączyć, kobieto?

Miała na sobie czarne spodnie, kremową bluzkę i żakiet w kolorze indygo, a na nogach czarne szpilki. Moja mama, Isabella Gravers, była najcudowniejszą osobą jaką znam, ale też najbardziej nieogarniętą, roztrzepaną osobą jaką znam. Byłam do niej podobna, on też miała włosy w kolorze truskawkowego blondu i była szczupłą kobietą o jasnej cerze, ale jej oczy były błękitne. Ja swoje miałam po tacie. Pracowała w jakiejś budowlanej firmie i była jednym z najlepszych architektów w stanie. Rozłączyła się chwilę po tym, jak zalałam kawę sobie, jej i Hayden.

- Moje mleko… Dzięki, Cassie.

Pokręciłam tylko głową na znak bezbrzeżnego zawiedzenia nią i napiłam się kawy.

- Hayden, zdjęli ci gips!- powiedziała moja mama.

- No widzisz, Isabelle, a twoja córka nie zauważyła.- powiedziała z uśmiechem moja przyjaciółka.

Moja mama napiła się kawy, a później uśmiechnęła, patrząc na mnie niby z czułością, ale też ze złośliwym błyskiem w czach.

- Ona zawsze była mało spostrzegawcza, może to przez to, że jak była mała to często ją upuszczałam.

Obydwie się zaśmiały, a ja znów zapytałam samą siebie, czym zasłużyłam sobie, aby Bóg pokarał mnie taką matką i przyjaciółką, które na dodatek tak dobrze się dogadują.

- Co u taty?

- Po staremu, obraca rozwódki, przynosi do domu kasę i piecze szarlotkę.

Jej tata był prawnikiem i to piekielnie dobrym prawnikiem. Niektórzy są po prostu stworzeni do niektórych zawodów, a niektórzy nie. On z pewnością był.

- A u Connora?

- Ostatnio opijał to, że jest czwartek. Teraz pewnie opija piątek.- zażartowała.- Ma dziś randkę z jakąś laską z Pheonix.

Hayden miała brata bliźniaka, Connora. Piekielnie przystojny, choć zawsze patrzyłam na niego jedynie jak na brata najlepszej przyjaciółki. Miał powodzenie, był zawsze miły i miał świetny kontakt z Hayden oraz wiecznie pełen barek.

- O proszę. To tylko powodzenia życzyć.- mruknęła moja mama, a potem spojrzała na zegarek.- O Boże! Zaraz będzie po mnie Ethan.

Uniosłam brwi i spojrzałam na nią pytająco. Hayden zrobiła ten sam ruch. Moja mama dopiła pół kawy, a następnie szybko odłożyła filiżankę na blat, rozlewając trochę.

- Współpracownik. Jedziemy na spotkanie z klientem. Musze się przebrać.

- Taki współpracownik, że musisz się przebrać?- spytałam.

Mama pokiwała głową z głupim uśmiechem.

- Otwórz mu jak zadzwoni i bądź miła!

I już poleciała na górę. Pokręciłam głową do Hayden z uśmiechem. Ja zawsze jestem miła. Dokładnie trzydzieści sekund później odezwał się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć i wpuściłam do mieszkania człowieka o brązowych włosach z kilkoma pasmami siwizny i szarych oczach. Miał na sobie garnitur i uśmiechnął się do mnie. Hayden wyszła z kuchni i oparła się o ścianę.

- Jestem Ethan.

Wymieniliśmy uściski dłoni.

- Cassie.

A po chwili moja mama byłą już na dole w nowej, granatowej sukience. Coś się święci, ja to wiem. Uśmiechnęła się do mężczyzny.

- Przepraszam, że musiałeś czekać. Poznałeś już moją córkę?

- Przed chwilą.- odparł Ethan z uśmiechem.

- A to Hayden.- moja mama wskazała na moją przyjaciółkę, ubierając buty.- Moje drugie, choć nie pełno etatowe dziecko. W sumie to jest tu częściej niż moja własna córka.

Hayden uśmiechnęła się do Ethana, a moja mama wyszła z nim, zapominając o kazaniu. Dziwne. Musi być serio wyjątkowy. Przeszłyśmy z Hayden do kuchni. Moja przyjaciółka usiała na blacie, uśmiechając się do mnie.

- Cassie, wiesz jak ja bardzo cię kocham.

- Czego chcesz- spytałam, odgrzewając wczorajszy obiad.

- Skąd wiesz, że od razu coś chce?- spytała, robiąc minę naburmuszonego dziecka i krzyżując ręce na piersiach.

- Znam cię pomyślmy… Szesnaście lat. Ja pierniczę, stanowczo za długo.

Hayden złapała się teatralnie za serce.

- Ranisz, suko.

- Im mocniej nam na czymś zależy, tym bardziej nas to rani.- pokazałam jej język.

Hayden westchnęła, a ja przelałam sobie zupę do miski, przy okazji nalewając też Hayden i podałam jej miskę.

- Marchewkowa, ta co lubisz.- powiedziałam, a Hayden uśmiechnęła się szeroko, a potem nagle przestałą

.- Uwielbiam twoją mamę, ale powiedz, że to ty ją robiłaś, a nie ona.

- Odbiło ci? Ona i gotowanie?!- spojrzałam na nią jak na wariatkę.

- Kamień z serca.- westchnęła i wzięła pierwszą łyżkę do buzi.- Mm… Dobre. A wracają do tego jak bardzo cię kocham… Może poczarujemy trochę dziś. Nie robiłyśmy tego od wypadku.

- Bo miałaś gips. I wykluczone.- powiedziałam ostro- Pamiętasz czym to się ostatnio skończyło?

Hayden westchnęła. Nie przekona mnie. Nadal pamiętam jak gorąco było gdy wybuchł pożar i pamiętam jak przeraziłam się, gdy połowa domu wybuchła. Jak moje serce waliło, kiedy skoczyłam z parapetu okna, trzymając Hayden za rękę. Pamiętam jej wykręconą po dziwnym kątem prawą rękę i krzyki Natalie, gdy spaliła się żywcem. A to wszystko przez jedno, źle odprawione zaklęcie. Przez to, że jesteśmy głupimi czarownicami.

- Cassie Gravers, jesteśmy czarownicami. Nasz babki nimi były, od pokoleń z naszych rodzin są czarownice. Wywodzimy się z potężnych rodzin czarownic, wiesz to. Nie wyprzesz się tego kim jesteś. A żeby nie było taki sytuacji jak dwa miesiące temu, musimy ćwiczyć. Zapanować nad naszymi mocami, Cassie. Nie bez przyczyny je mamy.

- Mamy je przez przypadek, Hayden. Nie rozumiesz, ja nadal słyszę jej krzyk w koszmarach.- westchnęłam.- Jak możesz być taka nie czuła?

- Od ciebie się tego nauczyłam. Musimy ćwiczyć, Cassie. Wiesz, że to prawda.- później uśmiechnęła się niemal w lubieżny sposób.- Poza tym nie mów, że za tym nie tęsknisz.

Miała rację. Cholera, nie mogłam przeżywać śmierci Natalie raz po raz.

- To niby nie była nasza wina.- przekonywała.

- Hm.. Źle rzuciłyśmy zaklęcie, wysadzając budynek i tworząc ogień, który ją spalił. Oczywiście, że nasza wina.

- Nie pomagasz.- stwierdziła, wstawiając pustą miskę do zmywarki.¬ -Ja też mam kurewskie wyrzuty sumienia, ale skoro już nie żyje, to jej obojętne czy będziemy czarować czy nie. A my serio musimy ćwiczyć.

- Nie mam zamiaru pomagać. I masz rację. Chodźmy do chatki w lesie.

Chatkę w lesie zbudował dla mnie mój tata, kiedy byłam mała. Mieściła się na polanie w pobliskim borku i można było tam bezpiecznie czarować, gdyż nikt tam nie chodził. Weszłam po schodach na górę po księgę.

Księga zawierała wszystkie zaklęcia mojego rodu od jego początku. Znalazłam ją kiedyś na strychu u babci. Kiedyś czyli cztery lata temu, od tego czasu też wiem. I czaruje. Hayden znalazła swoją księgę rok później i od tego czasu rzucałyśmy zaklęcia razem, były wtedy silniejsze. Tej nocy u Natalie na imprezie chciałyśmy ożywić jej chomika, który zdechł ledwie piętnaście minut przed czarem. Coś poszło nie tak i Natalie zapłaciła za to życiem.

Wróciłam na dół, a księgę schowałam do torebki. Ubrałam kurtkę i trampki, a Hayden pożyczyła ode mnie adiddasy. Lepiej chodzi się po lesie w sportowych butach niż w koturnach. Zamknęłam dom na klucz i wsiadłyśmy do samochodu. Droga do wjazdu przy lesie była krótka, kilka minut. Później dwadzieścia minut piechotą do chatki. Tata pomalował deski od wewnątrz na brązowo, a ja co roku je odmalowywałam i konserwowałam. W środku nie były pomalowane, a chata nie była większa niż jakieś piętnaście metrów kwadratowych powierzchni i trzy wysokości. Najważniejsze było to, że dach nie przeciekał. W środku była szafka w której trzymałyśmy świeczki i alkohol, stolik i trzy krzesła oraz wyblakła, poprzecierana kanapa i wiklinowy kosz z kocami. Położyłam torbę na stolę i wyjęłam opróżnioną d połowy butelkę burbona. Odkręciłam i pociągnęłam z niej zdrowego łyka, a później podałam ją Hayden.

- Jutro mam randkę z Mikem.- powiedziałam.

- Zaraz… Z tym Mikem? Starszym o rok seksownym studentem prawa za którym szalałaś w liceum i jedyne o czym potrafisz myśleć, jak go zobaczysz, to: „Oh, błagam! Zalicz mnie!”?

- Nie przesadzasz?- prychnęłam.- Tak z tym, który ma seks wypisany na twarzy. Zadowolona?

Hayden uśmiechnęła się głupio.

- Bardzo.- odparła.- Masz mi wszystko streścić. I zabezpiecz się, nie chce być ciocią.

- Nie bój się, idziemy do kawiarni. Nie do łóżka.- odparłam z uśmiechem.

Hayden skrzywiła się, a ja schowałam burbona do szafki.

- Wolałam moją fantazję niż prawdę.

- Bywa. -stwierdziłam.- Co czarujemy?

- Co powiesz na obiad? No wiesz, trochę transmutacja na początek.

- Bawisz się w Harrego Pottera? Nie.- pokręciłam głową.- Po lewitujemy liście, aby zobaczyć czy wyszłyśmy z praktyki. Przynieś trochę z lasu.

- Nudziara.- prychnęła Hayden i wyszła.

Ja w tym czacie wyjęłam świeczki i ustawiłam w okręgu na podłodze, a następnie usiadłam w środki niego, czekając na przyjaciółkę. Utkwiłam wzrok w pierwszej.

- Zapal się.- powiedziałam.

Podziałało od razu, pojawił się płomień tańczący na knocie. Uśmiechnęłam się. Gdy czarowałam, czułam te motylki w brzuchu i ekscytację oraz coś na kształt ulatującej ze mnie energii, ale to było dobre uczucie.

- Ej, zaczęłaś beze mnie.- Hayden weszła do chatki z garścią liści w ręce.

Usidła w okręgu naprzeciw mnie i położyła liście między nami.

- Chciałam zobaczyć czy jeszcze to czuję.- powiedziałam.- To co? Zaczynamy show?

- Dajesz, siostro.- zażartowała.

Wyciągnęłam w jej stronę ręce, a ona podała mi swoje. Tak więc trzymałyśmy się za ręce, patrząc sobie w oczy. Gdyby ktoś teraz tu wszedł pomyślałby, że jesteśmy lesbijkami u których gra wstępna to udawanie czarownic. Albo po prostu uznałby nas za wariatki.

- Wymyślasz ty rymowankę.- mruknęłam.

Zamknęłyśmy oczy, uspokoiłyśmy oddech, wsłuchując się w bicie własnego serca. Czułam jak przez moje ręce przepływa moja magia do Hayden i jak magia Hayden przepływa do niej. Jej magia była ciepła, kojarzyła się ze słońcem w zenicie, moja już chłodniejsza przywodziła na myśl noc z rozgwieżdżonym niebem.

- Do góry leć, utwórz podniebną sieć, liście wysłuchajcie mnie i róbcie to co chce.- powiedziała Hayden.

Rymowana poziom pierwsza klasa, ale nie zamierzałam się czepiać. Po prostu zaczęłam z nią to powtarzać. Przy trzeci razie poczułam przepływ siły, to jak kopnięcie prądem. Otworzyłyśmy oczy w tym samym momencie, a liście, które przyniosła Hayden fruwały po pokoju, właściwie płynęły w powietrzu, tańcząc, delikatnie się obracając, dryfując. To było piękne. Poczułam mrowienie palców jak zawsze przy zabawie z magią.

- Cassie...

- Co?- rzuciłam od niechcenia, podziwiając nasze dzieło.

- Spójrz.- poprosiła Hayden.

Rozejrzałam się po pokoju. Nie tylko liście pofrunęły do góry, kanapa, stół, krzesła i szafka też.

- Jak?- spytałam zdumiona.- To tak jakbyśmy miały…

- Większą moc.- przytaknęła Hayden.- Wcześniej nie umiałyśmy podnieść tylu rzeczy jednocześnie.

- Utrzymaj krąg.- powiedziałam.

Wyszłam z kręgu, a Hayden zajęła się utrzymywaniem mocy, więc nic nie opadło. Otworzyłam drzwi i zaniemówiłam. Wszystkie liście leżąc na ziemi, uniosły się do góry, tańcząc w powietrzu. Jak duży zasięg miał nasz czar? I jak silne byłyśmy, skoro mały czar, niewinny, wywołał coś takiego?

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • anonimowa 11.07.2016
    Bardzo fajne, liczę na ciąg dalszy :) ;)
  • Szaqu 12.07.2016
    Małe potknięcia gramatyczne w stylu Pheonix zamiast Phoenix albo domówi zamiast domówki, jednakże jest nieźle. Bardziej obawiam się nagłą zmianą decyzji przez Cassie w stosunku do czarowania po nagłej śmierci koleżanki. Trochę za szybko. Tak samo samo opowiadanie idzie trochę diabelskim tempem. Jakby było scenariuszem filmowym. Ogółem dam 4 ;)
  • Margerita 21.07.2016
    Pięć
  • Ewoile 22.07.2016
    Szczerze powiedziawszy nie lubię takich opowiadań. Nawet bardzo. Wynika to pewnie z tego, że jest ich od diabła i w końcu te wszystkie denne pomysły się powtarzają, tworząc istną KUPĘ plagiatów. Twoje jednak przeczytałam od A do Z. Wiesz dlaczego? Dlatego, że spodobał mi się Twój styl. Rzadko kiedy trafiam na opowiadanie, które przemawia do mnie pod tym względem i nie zmusza mnie do natychmiastowego kliknięcia przycisku "wstecz/wróć", a tutaj - niespodzianka. Mam nadzieję, że w drugiej części, która gdzieś tam rzuciła mi się w oczy (bądź w jakiejś kolejnej) znajdę fragment wyjaśniający sprawę "większej mocy". Pozdrawiam i weny życzę ;))
  • Panna Black 25.07.2016
    Dziękuję bardzo za wszelkie komentarze i oceny :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania