Poprzednie częściCzarownice z krwi, 1.

Czarownice z krwi, 2.

Dochodziła dwudziesta pierwsza kiedy wychodziłyśmy z chatki, wszędzie było już ciemno, a ja zaczęłam żałować, że nie wzięłam jakiejś super latarki. Zamiast niej mogłyśmy liczyć tylko i wyłącznie na telefony, które oświetlić mogły wyłącznie kawałki gruntu pod naszymi nogami. No i żałowałam, że nie ma czegoś takiego jak „Wielka Encyklopedia Czarownic- Dlaczego nagle macie większą moc?”. I nie pogardziłabym też tabletkami „wyłączacz sumienia” dla Cass. Czekałam niecierpliwie na litanie, którą mnie obdaruje na temat zbyt szybkiego powrotu do magii i zbyt krótkiego okresu żałoby. Natalie nie żyje, jej już jest wszystko jedno. Nie obchodzi jej czy właśnie pijemy, czy płaczemy… Prawda?

Cassie gasiła jeszcze świeczkę na stoliku, gdy ja już czekałam przed domkiem wpatrzona w las. Nigdy nie przepadłam za tym miejscem po zmierzchu. Był jak z horrorów, drzewa rzucały wielkie cienie , które łatwo można pomylić z jakimiś potworami.

-Dobra, już możemy iść- usłyszałam głos przyjaciółki tuż za mną- To jak, nocujesz u mnie?

-Sama nie wiem, chyba powinnam czasami spać w domu- puściłam jej oczko i ruszyłyśmy leśną dróżką w stronę auta.

Było cicho, ledwo słyszałam pohukiwanie sowy gdzieś w oddali oraz wiatr między liśćmi.

Noce nie były chłodne, oczywiście było nieco zimniej niż w ciągu dni ,ale dało się wytrzymać.

Nad nami było rozgwieżdżone niebo, bez ani jednej chmurki.

-Kiedy jedziesz do babci na Florydę?- spytała Cassie.

Moja babcia, mama mamy mieszkała w małym miasteczku koło Miami. Zawsze na wakacje ją odwiedzałam oraz przyjeżdżałam na Wielkanoc. Była jedyną osobą jaką znam z rodziny mojej matki.

Ona sama zmarła jakiś rok po moich narodzinach, wtedy mieszkaliśmy jeszcze w Pensylwanii. Zaraz po jej śmierci przeprowadziliśmy się tutaj.

-W następnym tygodniu chyba- odpowiedziałam na wcześniej zadane pytanie. – Ma urodziny, a poza tym dawno jej nie widziałam.

Wraz ze starszym o rok bratem mieszkałam w wielkim domu, z milionem pokoi i ojcem prawnikiem.

Landon Meyer był niesamowitym oraz najlepszym ojcem na świecie, ale nie miał dla nas dużo czasu ponieważ praca wzywała. Jak byliśmy mniejsi każdą wolną chwilę spędzał z nami. Wtedy też mieszkała z nami jego matka, Katherine Meyer.

Opiekowała się nami gdy ojca nie było, teraz mieszkała w Meksyku. Mieście skąd pochodzi mój tata.

Kiedy dochodziłyśmy do małej leśnej krzyżówki Cassie złapała mnie za rękę zatrzymując, jak odpowiedzialna mamuśka normalnie. Zawsze mnie to bawiło, była odpowiedzialna i opiekuńcza. Kochałam jej powtarzać, że ma już ten instynkt macierzyński i że może jest w ciąży.

-Słyszałaś coś?- spytała rozglądając się rudowłosa.

-Tak, własne myśli, głupia- zaśmiałam się, ale zaraz znieruchomiałam gdy usłyszałam uginającą się pod czyimś ciężarem gałąź.

-O mój Boże- pisnęłam przerażona- Wiedziałam, że chatka w lesie to najgorszy z twoich dotychczasowych pomysłów!

-Ale to ty chciałaś tu przyjść- odpowiedziała spokojnie Cassie ciągnąc mnie na boczną ścieżkę.

-Musiałam mieć wtedy sporą gorączkę, a może nadal ją mam i to są jakieś omamy?

-Nie i cicho, Hayden- mruknęła dziewczyna.

Zeszłyśmy z leśnej ścieżki i próbowałyśmy dotrzeć do auta, ale cała sterta gałęzi i liści nam w tym nie pomagała. Na dworze było coraz ciemniej, a to nam tylko utrudniało robotę.

Zapamiętać, gdy to przeżyję nauczę się walczyć. I zacznę słuchać ojca co do noszenia ze sobą gazu łzawiącego, który kupił mi na któreś tam urodziny czy dzień dziecka.

-To coś idzie za nami- jęknęłam gdy tylko zobaczyłam ciemną postać za jednym z drzew.

Był to wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, albo cholernie męska kobieta. Jeżeli takie słowo w ogóle istnieje.

Byłam pewna iż dochodzi już dwudziesta druga, robiło się coraz ciemniej, a ja zaczęłam potykać się o wystające korzenie drzew. Dokładnie kiedy zdołałam utrzymać równowagę wraz z Cassie usłyszałam wielki huk, jakby coś komuś wybuchło. A sekundę później pisk przyjaciółki sprowadził mnie na ziemię, jednak nie miałam cholernych halucynacji.

Jakaś dłoń złapała rudowłosą za ramię, a ja jednoznacznie wolałabym już pająki.

Powoli schyliłam się łapiąc pierwszą lepszą gałąź i z całej siły walnęłam napastnika w plecy, dzięki czemu puścił Cassie, a my mogłyśmy uciec.

Wbiegłyśmy do samochodu i jak najszybciej stamtąd odjechałyśmy. Mijając las było widać już tylko ciemną postać stojącą na środku drogi. Nie musiałam się przyglądać by wiedzieć za kim patrzy, tak to na sto procent był mężczyzna. Kobiety nie są tak silne by Cassie nie mogła się wyrwać, a mój atak nie powalił go lecz na chwilę zaskoczył.

-Następnym razem jedzie z nami Connor- orzekła zdenerwowana Cassie, a ja się z nią w pełni zgadzałam.

Tyle, że nie byłam pewna czy chce następnego razu. Dojechanie do domu przyjaciółki zajęło nam jakieś piętnaście minut.

-Jesteś pewna, że nie chcesz zostać na noc?- spytała- Mam popcorn i twój ulubione filmy, a poza tym wiem, że nie masz ochoty wracać do domu po ciemku.

-No dobra, wygrałaś. Napiszę tylko do ojca- uśmiechnęłam się lekko wyjmując iPhone.

Connor był na randce więc by po mnie nie przyjechał, a ojciec pewnie pracuje nad jakąś ważną sprawą, bo jutro ma rozprawę i musi obronić kogoś tam.

-To całe wydarzenie w lasku- zaczęła moja przyjaciółka, nalewając nam coli- To było po prostu chore. Nie wydaje mi się, żeby pałętał się po mieście jakiś przestępca lub gwałciciel.

-Bo nic takiego się nie stało, a przynajmniej nikomu o tym nie wiadomo- mruknęłam wypijając pół szklanki.

-Więc co to do cholery było?- spytała głośniej niż zamierzała rudowłosa, a ja tylko wzruszyłam ramionami.

Wyciągnęłam z torebki mojego srebrnego iPada z Apple i włączyłam wyszukiwarkę. Zawsze miałam go przy sobie, a przygody i tajemnice to moje drugie imię.

No może trzecie, na drugie to miałam Michelle.

-Nie ma nic o zbiegu w naszych okolicach- podniosłam wzrok na przyjaciółkę ,która była bardzo zajęta włączaniem filmu.- Jest za to wiadomość od babci.

Wraz z Cassie włączyłyśmy po raz setny Titanica, wraz z zapasem cali i wody truskawkowej oraz naszych kochanych lodów toffi zasiadłyśmy przed telewizorem.

Nawet nie wiedziałam kiedy zasnęłam, za to doskonale wiedziałam kiedy zostałam paskudnie obudzona. Dobijał się do mnie Connor od jakiś piętnastu minut i nie rozumiał jak ktoś nie odbiera. Cały on, uparty kretyn.

-Hallo?- warknęłam budząc przy okazji Cassie- Nie! Dobra, ale później! I odwal się ode mnie o ósmej rano w sobotę, debilu!

Kochałam swojego brata, ale nie wtedy kiedy mnie budził tylko po to by spytać czy jestem w domu, a jak dowiedział się, że nie to o prośbę kupienia ciastek.

-Witaj, moja rudowłosa piękność- zaśmiała się, bo zapomniałyśmy wczoraj zmyć makijażu.

-Nie jestem ruda, Hayden- mruknęła przekręcając się na drugi bok.

-Dla mnie i tak jesteś, twój truskawkowy blond jest całkiem pod rudy- powiedziałam głośniej i sięgnęłam po sok.

-Bo jesteś daltonistką- jęknęła.

Nie kłóciłam się, lubiłam ją denerwować o poranku, a szczególnie o włosy.

Gdy tylko ogarnęłam się i pożyczyłam od przyjaciółki jakieś czarne dresy oraz różowy top zdecydowałam się na odważne posunięcie, zabrałam cała kołdrę Cassie, a później zepchnęłam ją z łóżka.

-Czas wstawać, blondi- uśmiechnęłam się słodko.

-Nienawidzę Cię, naprawdę. Nie mam pojęcia jak ja z tobą wytrzymałam już tyle- marudziła dalej, ale gdy tylko weszła do łazienki zagłuszyła ją woda. Ta też ją kocham.

Około godziny trzynastej wróciłam do domu, wzięłam szybko prysznic, zrobiłam lekki makijaż i ubrałam nowe ciuchy.

Postawiłam na białe superstary, czarne krótkie spodenki oraz białą , zwykłą bluzkę. W końcu miałam pójść tylko do cukierni ze starą przyjaciółką.

-Cześć, córeczko- powiedział na wejściu ojciec z szerokim uśmiechem- Jak było u Cassie?

-Dobrze- odwzajemniłam jego uśmiech- A jak tam twoja sprawa?

Nalałam sobie soku pomarańczowego i usiadłam naprzeciwko taty czekając na odpowiedni moment do zadania ważnego dla mnie pytania. Teddy, mój ukochany piesek przybiegł do mnie po drodze prawię się wywracając o końcówkę dywanu. Był to mały cały czarny szczeniak rasy mops. Dostałam go zaraz po wypadku z czarami od taty.

Imię wzięłam od Teddy Bear.

-O piętnastej mam sprawę, wiec za chwilę będę musiał jechać do Pheonix. Zrobiłem obiad, czeka w piekarniku, mała.

-Kurczak?- spytała z nadzieją.

-Króliczki- uśmiechnął się rozbawiony.

-O nie! Dobrze wiesz, że mam pewne zasady. Nie jem nic co było postacią z Disneya- udałam naburmuszoną, a ojciec krztusił się ze śmiechu.

-Dlatego też obok króliczka leży kurczaczek- dodał popijając kawę.

-Kocham Cię- rzuciłam biegnąć do kuchni.

Z ojcem byłam blisko, był dla mnie i Connora jak oboje rodziców, dlatego też nie brakowało mi zbytnio mamy. Oczywiście czasami zastanawiałam się jak wyglądała, jaka była czy co dokładnie się stało tam tego dnia kiedy miała wypadek, ale to tylko psuło mi humor.

-Gdzieś ostatnio słyszałam, że jakiś przestępca jest na wolności- zaczęłam obojętnie, wchodząc do pokoju wraz z obiadem- Podobno w okolicach Silverville. Wiadomo ci coś o tym?

-Nie, nic o tym nie słyszałam, córuś, ale na wszelki wypadek nie włócz się po ciemku- pocałował mnie w czoło i zaczął szukać papierów na rozprawę.

Za jakieś dwadzieścia pięć minut miał załatwiony prywatny samolot do Pheonix, żeby zdążyć do sądu.

To jeszcze nie znaczy, że ten ktoś w lesie nie był po prostu zbiegiem. Mój ojciec, Landon Meyer, nie musi zawsze wszystkiego wiedzieć.

A co do ojca… Był to mężczyzna wysoki, dobrze zbudowany, o piwnych oczach, ciemnych blond włosach oraz jasnej cerze. Connor był trochę do niego podobny, ale tak jak ja miał ciemne, czekoladowe włosy.

Mi każdy mówi ,że jestem jak mama. Takie dwie identyczne krople wody. Z domu wyszłam jakieś dziesięć minut po ojcu, Connor pewnie włóczy się po klubach, więc na moich barkach zostało zamknięcie całej tej chaty.

Dom był duży, ale przytulny. Wystrój był raczej nowoczesny, a niektóre pokoje nie były nawet zajmowane.

Na spotkanie spóźniłam się jedynie pięć minut, ale przez to ,że nie mogłam znaleźć kluczyków do mojego białego Porsche Panamera Gts. Taki prezencik od wuja.

-Witaj, Sylvia- przytuliłam się do niej i cmoknęłam ją w policzek- Przepraszam za spóźnienie.

-Nic się nie stało- zaśmiała się, przywołując kelnera.

Jak zawsze wzięłam to samo, czyli kawę mrożoną. Sylvia Voss, moja długoletnia przyjaciółka. Jest ona wysoką brunetką o ciemnych oczach i ostrych rysach twarzy.

Poznałam ja jeszcze w podstawówce, teraz studiowała w mieście obok, na kierunku historia sztuki.

Widywałam się z nią zawsze kiedy odwiedzała dziadków tutaj, a czasami nawet jechałam do niej, ale ostatnio nie miałam zbytnio jak. Przez ten gips nie mogłam prowadzić, więc byłam uwięziona tutaj.

-Co tam u ciebie nowego?- spytała popijając latte.

-Nie mam gipsu- uśmiechnęłam się promiennie- A u ciebie? Jakieś nowe trofeum?

Sylvia od zawsze kochała pływać, ale tutaj nie chodziło mi o tego rodzaju trofeum.

-Ostatnio umówiłam się z tym Anglikiem o którym ci pisałam, ale nic z tego nie wyszło- mówiła beztrosko- Okazało się ,że jest gejem.

-Co? Nie! On jest przecież taki przystojny- zaśmiałam się.

-Wiem, ale na szczęście ma brata, tyle, że jak się okazało jest zajęty - mówiła dalej- Nadzieja matką głupich.

-Nadzieja to brudne sześcioliterowe słowo, kochana- puściłam jej oczko, a blondynka zachichotała.

Pamiętam jak zobaczyłam ją pierwszy raz, kiedy wraz z mamą wchodziłam do sali, a Sylvia siedziała w przed ostatniej ławce.

Była to pierwsza klasa podstawówki, a my dwie od razu się polubiłyśmy, kiedyś nawet Sylvia i mój brat kręcili ze sobą, ale było to zaraz przed jej wyjazdem z miasta.

-A jak Teddy?- uśmiechnęła się szeroko.

-Cudownie-zaśmiałam się- Dziękuję, że podsunęłaś ten pomysł mojemu tacie. Sam by na to nigdy nie wpadł. Jest mądry, ale nie czyta między wierszami. No może nie zawsze.

-Po prostu podpowiedziałam mu, a on sobie już sam z resztą świetnie poradził. A jak tam u Connora?

-Sama nie wiem, od wczoraj rana go nie widziałam. Co prawda nocowałam u Cassie ,a on tylko zadzwonił o siódmej po ciastka czekoladowe, których do tej pory nie kupiłam, ale pewnie się włóczy gdzieś niedaleko.

-Tak, to cały on- uśmiechnęła się lekko Sylvia.

Cóż, oni byli kiedyś naprawdę niezłą parą i szczerze mam nadzieje, że jeszcze do siebie wrócą.

-A jak tam u Faith i babci Mirandy? – zmieniłam szybko temat.

-Całkiem nieźle. Były bardzo uradowane gdy przyjechałam z rodzicami.

Faith to kuzynka Sylvii, która mieszka tutaj z babcią. A sama Sylvia wraz z obojgiem rodziców w miasteczku obok Silverville.

Jej ojciec, Oscar Voss, jest biznesmenem i ma dobrze prosperującą firmę, a matka, Chloe, zajmuję się stylizacją aktorów czy tam muzyków.

Za to babcia jest najcudowniejszą osobą jaką znam, oczywiście, zaraz po moich babciach, tacie i mamie Cassie. Miranda jest po prostu kochana, każdy mówi do niej po imieniu bo nadal czuję się jak nastolatka, a Faith jest córką jej zmarłego syna.

-To jak, może wybierzemy się do kina? Albo lepiej. Zostań u mojej babci na noc.- uśmiechnęła się promiennie brunetka- Ona Cię kocha jak własną wnuczkę.

-Wiem- roześmiałam się- Moja Ciebie także, ale co do propozycji… chętnie. Już dawno nie robiłyśmy czegoś takiego.

-Dużo rzeczy mamy do nadrobienia, księżniczko.

-Takie jak?- uśmiechnęłam się w jej stronę tajemniczo.

-Dawno nie oglądałam Alwina i Wiewiórek- zasugerowała Sylvia, a mój śmiech rozniósł się po kawiarni.

-Tak to faktycznie poważne zaniedbanie.

Dawno z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało. Z nikim kto nie ma pojęcia kim jestem i co na co dzień robię wraz z Cassie.

Po jakiejś godzinie kiedy zdążyłam wypić dwie kawy zdecydowałyśmy się pójść do parku. Może nasze miasteczko nie było najbardziej ekskluzywne, ale miało w swój urok.

-Wracając do Connora, to sądzisz, że będzie chciał jeszcze ze mną rozmawiać?- spytała nagle brunetka.

-Nie jest kimś kto wiecznie wypomina błędy, więc pewnie tak.

-A umie wybaczać?- zapytała z nadzieją, a mi aż odebrało mowę.

Czy ona właśnie powiedziała, że chce do niego wrócić? O mój Boże! Wiem, że byli razem cholernie słodcy, ale przecież sama go zostawiła.

Zatrzymałam się nagle i odwróciłam w jej stronę, widziałam po jej minie, że mówi poważnie. Nadal jej na nim zależało, ale ja nie byłam przekonana czy Connor nadal czuje coś do niej. Nie chciałam by przechodzili przez to po raz kolejny, tylko tym razem role by się odwróciły, więc zdecydowałam się być całkowicie szczera. Czas zastosować to co obiecuje sobie co roku jako postanowienie.

-Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia, Sylvia. Nie wiem czy on nie ruszył już na przód.

 

To opowiadanie jest pisane przez dwie osoby, więc mogą wystąpić różnice w sposobie pisanie. Ten rozdział akurat napisała Aneis :)

Następne częściCzarownice z krwi, 3.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania