Poprzednie częściCzarownice z krwi, 1.

Czarownice z krwi, 3.

CASSIE

 

Uśmiechnęłam się, kiedy zatrzymaliśmy się przed moim domem. Mike też się uśmiechał, byłam pewna, że jemu podobało się tak samo jak i mnie. No cóż… Przynajmniej taką miałam nadzieję. Nie po to spędziłam godzinę w łazience i nie po to męczyłam do trzynastej Hayden, aby pomogła wybrać mi strój, aby coś poszło nie tak. Chyba serio przesadzałam. Nie ważne. Na moje ranko-spotkanie postanowiłam ubrać jasno-niebieską, rozszerzaną spódnicę do polowy uda i błękitny top z krótkim rękawem, kończący się w tym samym miejscu, gdzie zaczynała się spódnica. Prócz tego kremowo-niebieskie sandały na wysokim koturnie i okulary przeciwsłoneczne. Mike też prezentował się nieźle, miał na sobie jeansy, białą bluzkę i rozpiętą, niebieską koszulę. Blond włosy miał jak zawsze ułożone w artystyczny nieład, a gdy się uśmiechał, w ten swój uroczy sposób, w policzkach pojawiały mu się dołeczki. Stanowczo musiałam uspokoić swoje hormony!

- Dzięki, że mnie odprowadziłeś.- powiedziałam.

- Szczerze mówiąc, bałem się, że nie pozwolisz mi na to. W końcu mogłaś strzelić tekstem: „Wiem, gdzie mieszkam” lub coś w tym stylu.- przyznał.

- Może chciałam się upewnić, że ty to wiesz?- zasugerowałam.

Mike uśmiechnął się.

- Mam nadzieję, że to kiedyś powtórzymy.

- Masz mój numer.- odparłam i przygryzłam wargę.

Twój ruch, moje sygnały są wystarczająco jasne, prawda? Mike delikatnie się nade mną nachylił i musnął moje usta, po chwili pogłębiając pocałunek. I wtedy stało się coś nie tak. Mike odskoczył ode mnie, trzymając się za rękę.

- Cholera, przepraszam! Poraziło mnie prądem.- powiedział.

Zastygłam na chwilę, a potem wymusiłam na sobie uśmiech.

- Pewnie się naelektryzowaliśmy. Dziś jest suche powietrze.

Chłopak pokiwał głową.

- W każdym razie… Zadzwonię do ciebie. Chciałbym to powtórzyć.

Uśmiechnęłam się.

- Ja też... Pa.

Przeszłam przez furtkę, weszłam po schodach, a następnie przekręciłam klucz w zamku i zamknęłam za sobą drzwi, cały czas czując na sobie spojrzenie Mika. Oparłam się o drzwi i wzięłam głęboki oddech. W domu było cicho, mama nie wróciła ze swojego „spotkania” z Ethanem. Od wczorajszego popołudnia. Jak dziecko. Moje hormony były szczęśliwe i pobudzone, a reszta mnie przerażona. Wysypałam zawartość torebki na podłogę, szukając swojego IPhona, a następnie zadzwoniłam do Hayden. Miałam ją na szybkim wybieraniu. Odebrała po czwartym sygnale, muszę jej w końcu zmienić tą muzykę na czekanie. Była strasznie wkurwiająca, a księżniczka nie miała pojęcia jak to zrobić.

- Witaj, królowo rudych księżniczek… To się chyba wyklucza i tak, wiem, że nie jesteś ruda. Ja twoja randka? Możesz wybierać warianty między: „Jestem zmęczona niesamowitym seksem i bardzo zadowolona” lub „Jestem bardzo zadowolona niesamowitym seksem”. Więc?

- Hay, ni cholery nie jesteś zabawna.- rzuciłam.- Nie było seksu, randka była lukrowa.

Słowo „lukrowe” miało oznaczać więcej niż zajebiste, wymyśliłyśmy je mając po osiem lat i nadal było w użyciu.

- A poza tym poraziłam go mocą. Całkiem przez przypadek, wyrwała mi się po prostu. Całowaliśmy się i… I tak jakoś wyszło.- mówiłam bardzo szybko, tłumacząc jej się.

- Zaraz, zaraz! Całowaliście się?!- krzyknęła do słuchawki, a ja właśnie ogłuchłam.

- Moje ucho. Zakładałaś seks, a pocałunku nie?- wywróciłam oczami, zapominając, że mnie nie widzi.- Poza tym, Hayden! Nie to jest najważniejsze. Pierwszy raz od czterech lat nie zapanowałam nad mocą! Rozumiesz?!

Usłyszałam jak wzdycha.

- Teraz to ty się drzesz i… Cześć, Connor.

- Pierdol Connora.- syknęłam.

- Jesteś na głośniku.- powiedziała z westchnięciem.

- Dzięki, Cassie. Też cię kocham.- usłyszałam rozbawiony głos Connora.

Westchnęłam. Boże, jacy oni są ciężcy w obsłudze! To chyba rodzinne. Wszyscy obrzydliwie bogaci tak mają?

- Ja… Dobra, Hayden. Zaraz jadę na zakupy z Nickiem, ale około dziewiętnastej wpadnę do ciebie. Pogadamy wtedy o… Sama wiesz o czym. O elektryczności.- westchnęłam.- Buźka.

- Buźka.- odpowiedziało mi równocześnie rodzeństwo, a ja się rozłączyłam.

Pozbierałam rzeczy do torebki i poszłam się przebrać. Spódnicę zmieniłam na krótkie, jeansowe spodenki, a sandały na inne sandały, tym razem beżowe, coś podobnego do rzymianek, ale na dziesięciocentymetrowej szpilce. Rozczesałam swoje włosy, zaznaczmy, że były długie do pasa i cholernie uciążliwe i związałam je w wysokiego kucyka. Wcale nie była ruda. To był truskawkowy blond. Spojrzałam w lustro, nie rozmazałam się, gdyż nie byłam prawie w ogóle pomalowana. Dziś było dwadzieścia sześć stopni i było duszno. Poprawiłam tusz do rzęs, nie podkreślałam oliwkowych oczu kredką, gdyż bałam się, że się rozmażę. Miałam jasną skórę, która nie wymagała zbytnich poprawek, a przy takiej temperaturze nie chciałam jej niczym obciążać. Ubrałam moje srebrne bransoletki. Byłam szczupła i dość wysoka, metr siedemdziesiąt. Zamierzałam przed spotkaniem z Nickiem coś zjeść, a że miał przyjść do mnie o szesnastej trzydzieści, to miałam zaledwie dwadzieścia minut. Zeszłam na dół akurat, żeby nakryć mamę na tym jak wchodzi do domu. Zadziwiająco cicho.

- Wkradasz się do własnego domu jak jakaś nastolatka, która nie chce aby rodzice przyłapali ją pijaną?- zadrwiłam, krzyżując ręce na piersiach.

Mama podskoczyła, przestraszyłam ją. Najwyraźniej nie spodziewała się, że będę w domu. Uśmiechnęła się do mnie.

- Nie jestem pijana.- powiedziała i odgarnęła włosy ze spoconej twarzy.- Piekielny gorąc, mówię ci.

- Bóg cię pokarał za to, że nie wróciłaś na noc.- stwierdziłam i przeszłam do kuchni, a ona za mną.

Rzuciła torebkę na stół, a żakiet, który trzymała w ręce na skórzaną kanapę w kolorze gorzkiej czekolady. W pokoju panował półmrok, nie odsłaniałam zasłon, ani nie podnosiłam żaluzji, aby pokój się nie nagrzewał.

- Zrobiłaś swojej biednej matce obiad?

- Jest zupa z wczoraj.- powiedziałam.- Taka biedna ta moja matka, szlajająca się po nocy.- zażartowałam i nalałam jej zupy do miski.

Mama wzięła ode mnie jedzenie, a ja nalałam sobie swoją porcję.

- Pracowałam.- powiedziała.

- Chyba nad Ethanem.- wyszczerzyłam się i wzięłam łyk zupy.

Mama zaśmiała się.

- Jesteś okropna. Hayden dotrzymała ci towarzystwa. Widzisz, CM, miłość jest do dupy, ale bez miłości wszystko inne jest do dupy.

„CM” to skrót od Cassie-Misiaczku, jak moja mamusia zwykła mnie nazywać. Wywróciłam oczami.

- Jakie mądrości. Czyli jesteś zakochana?

- Niesamowity seks liczy się jako zakochanie?

Niemal się zadławiłam zupą, czym bardzo ją rozbawiłam. Dokończyła swoją porcję i wyjęła sobie lody czekoladowe z zamrażarki. W domu mogło nie być nic w lodówce, ale lody były zawsze.

- Boże, mamo!

- No co?- uśmiechnęła się i wzięła pierwszą łyżeczkę.- Jak tam twoja randka? Widzisz, pamiętałam.

- Brawo.- wywróciłam oczami. – Było super. No i się całowaliśmy.

Mama uniosła brew i uśmiechnęła się w dość złośliwy sposób.

- Ale tak „buzi-buzi”?

- Trochę bardziej „buzi-buzi”.- wstawiłam miski do zmywarki i wzięłam sobie łyżeczkę do lodów.

Mama westchnęła i spojrzała na mnie pytająco.

- Gadaj, co jest? Widzę, że coś cię trapi. I nie mów, że nie. Jestem twoją matką, wiem kiedy coś jest nie tak.

Westchnęłam i pożarłam pierwszą porcję lodów. Miałam jej powiedzieć o tym, że poraziłam Mika, czy o człowieku z lasu? To pierwsze stanowczo odpadało. Mama nie była czarownicą, to od strony taty miałam moc. Przynajmniej według księgi.

- Wczoraj ja i Hayden poszłyśmy do lasu. Wiesz, do chatki. Siedziałyśmy, piłyśmy, gadałyśmy. Norma.

- Boże, omiń to picie. Nie chce wiedzieć. Jesteś niepełnoletnia, co ze mnie za matka?- westchnęła mama i wywróciła oczami.- No i co dalej?

Wzięłam głęboki oddech i zebrałam się w sobie. To nadal było dość traumatyczne przeżycie.

- Ktoś nas gonił. Złapał mnie za ramię… Hayden mówi, że to może być jakiś zbieg. W końcu więzienie jest ledwie trzydzieści kilometrów od Silverville.

Mama uważnie mnie słuchała.

- Mogę poszperać w necie o zbiegach. Wiesz, że powinnaś iść z tym na gliny?- mama westchnęła.- Nie chodź sama, dobrze? A już szczególnie po zmroku.

Pokiwałam głową, a potem mama mnie przytuliła.

- Puk, puk.

Nick stał uśmiechnięty u mnie w domu. Chłopak był moim najlepszym przyjacielem od podstawówki, przystojny, choć nigdy nie interesował mnie w taki sposób. Ja jego też. Nie, nie był gejem i jeździł ze mną na zakupy. Widzicie, panowie, da się? Mieszkał w Silverville od zawsze razem z rodzicami, Mellissa i Edward Jones byli lekarzami, a Nick szedł w ich ślady i studiował razem ze mną medycynę na uniwerku. Miał brązowe włosy, kanciaste rysy, był wysportowany, liczył trochę ponad sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i cierpiał na heterochronię, jedno oko miał niebieskie, drugie brązowe.

- Przeszkadzam? – wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Mm.. Macie lody, chyba zostaje. Tak w ogóle, to przyszedłem porwać twoją córkę na szalone zakupy, Isabello. Mam randkę i potrzebuj rady w sprawie mody.- puścił oczko mojej mamie.

Moja mam zaśmiała się.

- Któraś w końcu cię zechciała, Nick?

- Łamiesz na kawałki moje ego, Isabello.

- Idę po torebkę.- poinformowałam ich z uśmiechem.- Uważaj, Nick. Moja mam znalazła sobie chłopaka. Już nie jesteś tym jedynym.

- To chyba czas jej zrobić wykład o kwiatkach i pszczółkach.- zażartował.

Uwielbiałam i moją mama i Nicka. Ją za to, że była moją przyjaciółką i że umiała dogadywać się z moimi przyjaciółmi, a jego za to, że był po prostu Nickiem. Nie do zastąpienia, zupełnie jak Hayden. Wróciłam na dół z torebką i wyszliśmy z Nickiem z domu. Pojechaliśmy moim autem do Galerii Handlowej w Silverville, trudno było jej nie zauważyć. Była tylko jedna i znajdowała się w rejonie, gdzie wszystkie sklepy, kawiarnie i ogólnie atrakcje. Zaczęliśmy chodzić po sklepach. Kochałam to miejsce za klimatyzację.

- Więc, jak było na randce?- spytał Nick, kiedy przymierzałam buty.

Buty były moją niekwestionowaną i jedyną miłością na świecie. Uwielbiałam je, w szczególności te znane i markowe. Te były akurat pięknymi sandałkami od Prady ze skóry węża i cienkiej szpilce oraz jeszcze w miarę przyzwoitej cenie.

- Dobrze, zajebiście, świetnie. Fajnie.- odparłam, oglądając w lustrze moje nogi w butach.- Z kim ty się w ogóle dzisiaj umówiłeś, co?

- Spotkałem ją w barze w Atlancie. Jest świetna, ładna i starsza.

Zaśmiałam się. Z Silverville do Atlanty jest jakieś trzydzieści kilometrów.

- No tak. Mogłam się spodziewać. Skoro twierdzisz, że moja matka jest seksowna… Ile ma lat? Pięćdziesiąt?- zakpiłam.

- Isabella jest boginią seksu.- twierdził i wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Bardzo śmieszne, kopciuszku. Bierzesz te buty? Dobrze leżą. Dwadzieścia dwa.

- Dwadzieścia dwa lata czy tyle dajesz butom na dziesięć punktów do zdobycia? Wiesz, są świetne, ale bez przesady. To nie Jimmy Choo.

Nick westchnął, a ja zdjęłam buty z nóg, chowając je do pudełka i znów włożyłam moje sandałki.

- Tyle ma lat. A buty dostają siedem na dziesięć.

- Coś koło tego. Wezmę je. Jak na Prade i skórę węża kosztują w sam raz. Poza tym ten motyw wraca do łask. Jak ma na imię?

Podeszliśmy do kasy, a ja rozpoczęłam poszukiwania portfelu w czarnej dziurze zwanej inaczej torebką.

-Jenny. Ładna, obstawiam, że jest z Californii, a w Atlancie studiuje.

- Czemu ma być z Californii? Sztuczne cycki?

- I ostrzyknięte usta.

Skrzywiłam się. Wyszliśmy ze sklepu na kawę, a Nick zapewniał mnie, że jest śliczna mimo tej sztuczności. Jak tam sobie chce. Przy kawie opowiedziałam mu sytuację z lasu. Przejął się bardziej niż moja mamusia.

- Nie powinnyście tam chodzić. Mówiłem ci to milion razy. Tam zboki przychodzą gwałcić niewinne dziewczynki.

Westchnęłam, biorąc łyk mrożonej latte. Nick zamówił sobie zwykłe, mrożone cappuccino. Jego nażelowana fryzurka trochę przyklapła od gorąca, kawiarnia mieściła się na zewnątrz.

- Dobrze, że nie jestem ani niewinna, ani dziewczynką. Nie martw się, dam sobie radę, Nick.

- Jak ktoś cię zgwałci, to nie przychodź do mnie z płaczem, słonko.

- Nie przyjdę.- pokazałam mu język.

Nick westchnął. Zaczęliśmy się zbierać. Ja miałam jechać po Hayden, jego miał zgarnąć kumpel i jechali do Atlanty. On na spotkanie z J… Jakąś tam, a potem na domówkę i grzecznie do babci. Tak, miał babcię w Atlancie.

- Bądź ostrożna.- powiedział przy samochodzie.

- Dobrze, tato.

- Mówię serio, Cassie. Uważaj na siebie.

- Zawsze uważam.- powiedziałam z uśmiechem i pocałowałam go w policzek na pożegnanie.

Wsiadłam do auta, on mi pomachał, a ja w dziesięć minut byłam u Hayden. Otworzył mi jej braciszek, informując, że Hayden właśnie bierze prysznic i zaproponował mi piwo. Stwierdziłam, że szklanka zimnego piwa mi nie zaszkodzi, a jedynie poprawi nastrój. Czekając na moją ukochaną przyjaciółeczkę słuchałam jak Connor opowiada mi o swoje randce, ja odwdzięczałam się tym samym. Po dwudziesty minutach na dół zeszła Hayden, ubrana w pastelowo-różową spódnicę do połowy ud z brązowym paskiem, białą bluzkę na grubych szelkach i sandały na płaskim obcasie. Okularami odgarnęła brązowe włosy z twarzy, miała jeszcze wilgotne końcówki, nie była pomalowana.

- No nareszcie.- westchnęłam.- Bierz lody, idziemy na górę. Musimy pogadać.

Po chwili byłyśmy w jej pokoju, na jej łóżku, wpieprzając lody, a ja gestykulowałam i z przejęciem mówiłam tym jak straciłam nad sobą panowanie. Hayden mnie uważnie słuchała.

- To nie fajnie, ale może to był przypadek, co? Wiesz, przejęłaś się randką, pocałunkiem?

- Wieloma bardziej poważnymi rzeczami się w życiu przejmowałam i nikogo przez to niemal nie usmażyłam.

- Dostał tak porządnie?

- Dostał aż skurczu mięśni.- westchnęłam, a potem spojrzałam na przyjaciółkę bardzo poważnie.- Uważam, że powinnyśmy iść do lasu.

Spojrzała na mnie jak na wariatkę.

- Oszalałaś? Ostatnio nas gonił psychol.

- Teraz już wiemy, że istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś będzie nas gonił, więc weźmiemy gaz pieprzowy i mamy swoją moc, prawda? Ja… Mam przeczucie, że musimy tam iść. Ty nie?

Hayden westchnęła. Przeczesała włosy palcami i przez dłuższą chwilę mi nie odpowiadała. Podczas ciszy godzina z osiemnaste czternaście zmieniła się na osiemnastą szesnaście. Chyba pierwszy raz w życiu Hayden milczała tak długo i to nie śpiąc.

- Dobrze, pójdziemy. Chodź. Póki jest jasno.

Zebrałyśmy się szybko i moim samochodem pojechałyśmy aż do zajazdu. W lesie było ciemniej niż w miasteczku, ale tu rosły drzewa, których konary zasłaniały słońce. Część w której znajdował się domek należała do nas, mnie i mamy. Tata ją kupił z nadzieją, że kiedyś postawi tam dla nas domek na weekendy. Zamiast tego została chatka.

- Gdzie ty leziesz?- spytała Hayden- Do chatki skręca się w prawo.

- Zaufaj mi i chodź tędy.- powiedziałam, niemal łamiąc sobie nogi w szpilkach na leśnej ściółce, ale stawiając długie, pewne kroki.

- Bo?- mruknęła nadąsana.

- Mam przeczucie.- odparłam.

Poczekałam, aż dojdzie do mnie i ramię w ramię ruszyłyśmy przed siebie. Tak, uwiesiłam się na niej, aby łatwiej mi się szło.

- Czujesz?-spytała, rozglądając się.

Czułam. To było jak pulsowanie. Miałam wrażenie jakby biło serce, jakby pulsowało tętno, ale nie pod moją skórą, a w lesie. Jednak zaraz to uczucie zniknęło, przysłonięte innym. Dostałam gęsiej skórki, Hayden też. Czuło się coś złego w powietrzu, gęstego i ciężkiego. Hayden złapała mnie za rękę.

- Tędy.- powiedziała i pociągnęła mnie w prawo.

Uczucie nasilało się z każdym krokiem, a potem poczułam ten zapach. Nieprzyjemny, drażniący nos, coś jak zepsute mięso. Przyspieszyłyśmy kroku. Wyszłyśmy z lasu od strony jeziora „Mounta”. Był to bardziej zalew, wiele osób przychodziło się tu kąpać w czasie wakacji. Zemdliło mnie, a Hayden zrobiła się blada.

Na granicy lasu i polany leżał człowiek, był trupioblady, znałam go. Był leśnikiem, chodziłyśmy z jego córką do szkoły. Pan Harris był niemal siny, z szeroko otwartymi oczami i głębokim zadrapaniem na policzku. W jego słomiane włosy zaplątały się liście. Miał na sobie strój leśniczego, pewnie robił obchód. A prócz tego miał rozerwanych brzuch i wszystkie falki na zewnątrz. Hayden oparła się o drzewo, które nagle zapłonęło prawdziwym ogniem. Odskoczyłyśmy od niego piszcząc.

- Boże, to ja.- wymamrotała Hayden, patrząc się na płonące jak pochodnia drzewo.

Zaraz od niego zapłonie cały las. Ścisnęłam mocniej jej rękę.

- Ugasimy to, dobrze? Razem, na trzy. Raz, dwa, trzy…

Zamknęłam oczy, Hayden również. Po chwili ogień zgasł, liście całkiem spłonęły, kora się zwęgliła. Otworzyłyśmy oczy, oddychając ciężko.

- Nie tylko ja dziś się przejmuję, co?- zakpiłam.

- Znalazłyśmy cholernego trupa, Cassie! Nic dziwnego, że straciłam panowanie nad mocą…- zdenerwowała się.

- Jak nigdy, nie? Wrócimy do tego później.- westchnęłam.

- Myślisz, że zabił go ten człowiek co nas wczoraj zaatakował?- spytała.

Podeszłam do pana Harrisona i przyklęknęłam przy nim, oglądając obrażenia.

- Raczej nie. To wygląda jak wilka czy jakiś inny drapieżnik.

- Wilk? Tu?- Hayden uniosła brwi.

Wzruszyłam ramionami.

- Nie wiem. To tak wygląda śmierć? No wiesz, to ciężkie uczucie. Tak można ją wyczuć?

- Najwyraźniej. Cholera, Cassie, co robimy? To trochę dziwne, najpierw ktoś nas ściga, potem nie panujemy nad mocą, następnie to dziwne pulsowanie, a na koniec jeszcze trup.

- Też je czułaś?- spytałam, a gdy pokiwała głową westchnęłam.- Robimy tak, nocuje dziś u ciebie i wprowadzamy się w trans. Musimy zobaczyć co nie tak z naszą mocą.

Hayden pokiwała głową.

- A co robimy z nim? – spytałam, wskazując głową pana Harrisona.

- Ty dzwonisz po gliny, ja chyba będę rzygać.- mruknęła.

- Mam lepszy plan. Ja dzwonie po gliny, a ty zbadaj moc. Może coś się dowiemy. I wymyśl przekonującą historyjkę co do tego co robimy w lesie, same.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania