Drzewo życzeń cz.3 - Posąg
Chwila, dwie i nic. Stał jak zaklęty, gapiąc się w stronę wyjścia. A może tylko udawał? Raczej nie. W udawaniu faktycznie był dobry, a nawet lepszy. Tym razem jednak ewidentnie wszystko działo się poważnie, choć Rudy i tak w pierwszych minutach głównie parskał ze śmiechu. Dla równowagi rechot ubijanego kundla przerywał na szybkie otarcie nosa z glutowatej wydzieliny, bynajmniej nie był to katar. Apaszkowiec z wręcz posągową miną nawet starego wygę wyglądającego jak poobijany wór z gównem mimowolnie zmusił do jednego, malutkiego uśmiechu.
— Co z nim? Bo żart przestał być śmieszny kilka sekund temu. Teraz tak na poważnie.
— Stoi w bezruchu, jak woskowy posąg — Starzec wypowiedział te słowa z lekką filozoficzną zadumą, a to sprawiło, iż Rudy przetworzył je jako fakt ciężki do zauważenia. - Odłączył się od rozmowy tak po prostu? Nie. Przyczyna i skutek. Znamy koniec, ale gdzie początek?
— Po drugiej stronie liny — pewnie odpowiedział rudzielec.
— A co jeśli lina ma trzy końce? Jak to określić? Problem godny lat medytacji — Staruch w pewnym momencie po prostu odszedł, gdzieś w ciemny zakamarek rudery, zostawiając Rudego z ludzkim posągiem i kłębem myśli zbyt zaawansowanych dla mocy jego szarych komórek.
Człowiek wierzył, że zawsze jest rozwiązanie, nawet jeśli rozsądek drze ryja i próbuje ci uświadomić twoją błędną pozycję myślenia. Jeśli nie w prawo to może w lewo, a i tak zostaje ci jeszcze przód i tył. W twoim interesie tylko tyle, żeby wybrać właściwą drogę. Wielu wybierało przysłonięty z lekka purpurową mgłą pagórek i stojące na nim potencjalne zbawienie. Nikt do końca nie wiedział, jak dokładnie przebiega sam rytuał. Osoba, której umysł już dawno spakował manatki i wyjechał w Bieszczady, dostawała bilet w jedną stronę. To proste: Idziesz tam, skąd nigdy nie będziesz chciał wrócić. Piękne słowa. Poezja skondensowana niczym pomidorowy koncentrat. A jednak tak kłamliwa i zwodna jak ludzkie obietnice. Spece nie byli z tych wolnomyślnych. Doskonale wiedzieli, że taki Zenek bez krzty racjonalnego myślenia nawet nie przystanie choćby na sekundę, aby zgłębić sens całego precedensu. Wiadome było tylko jedno. Sznury zmieniano co trzy.
— Niech cię strzeli...cokolwiek. Weź się rusz, beknij, no ożyj! — Rudy na wszelkie możliwe mu sposoby próbował ocucić Apaszkowca, ale z mizernym skutkiem.
— Zostaw, zostaw go — pouczył wyłaniający się z mroku starzec. — To tylko widma. Spojrzał w stronę drzwi, gdy akurat przechodziły. No to go sparaliżowały. Cwane stwory. Nadal się tu kręcą.
— I co? Mamy czekać?
— Gdybym wcześniej skojarzył fakty to może udałoby się ocucić go jakimś ziołem, ale teraz już na to za późno. Pozostaje czekać.
Delikatny powiew surowej świeżości powoli zamieniał się w nadgniłą gorycz wieczornej zadumy. Apaszkowiec wykazywał pierwsze oznaki ocucenia, choć niecałkowitego. Jego źrenice reagowały na światło błękitnej świecy, którą starzec z trudem utrzymywał przy jego nosie. Powolne ruchy jednym, potem dwoma palcami. Lodowa skorupa mentalna powoli straciła swoją moc. Rudy z nieukrywanym zadowoleniem obserwował proces wyswobadzania się Apaszkowca z objęć tego czegoś. Pełną ulgę poczuł, dopiero gdy usłyszał jego krzyk.
Komentarze (3)
"— Niech cię strzeli...cokolwiek. Weź się rusz, beknij, no ożyj" - odstęp po wielokropku.
Noo, treść skondensowana tyle-ile. Bardziej mi leżą Twe ostatnie dwa teksty, ale jako część większej całości ten się broni.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania