Dziewczynka, o której zapomniała śmierć: Rozdział V - Bezimienni.

Bolesne spotkanie z rzeczywistością, było czymś niedopisania. Powieki stają się tak ciężkie oraz opuchnięte, że podniesienie ich graniczy niemalże z cudem. Przesuszone na wiór usta, nie potrafią wydobyć z siebie żadnego sensownego dźwięku prócz charkotu ogłaszający światu, iż żyje. Każdy mięsień wręcz błagał o to bym pozostała w bezruchu, albowiem przesunięcie palca nawet o milimetr znaczyło przeszywającą falę niesamowitego bólu. Wreszcie rozchyliłam powieki, a mym oczom ukazał się biały sufit na którym tańczyły cienie liści.

 

- Wreszcie się obudziłaś. - oznajmił łagodny damski głos, który dobiegał z mojej prawej strony. Z ledwością obróciłam swą twarz w jej kierunku. Ujrzałam dojrzałą kobietę ubraną w schludną garsonkę, która cierpliwie siedząc na krześle, uniosła wzrok znad swojego telefonu. - Pewnie masz mnóstwo pytań. - oznajmiła odkładając swój telefon do skórzanej torebki. Poprawiła rudoawy kok na swojej czuprynie, uważnie mi się przyglądając swymi zielonymi oczyma.

 

- Kim jesteś? - udało mi się wypowiedzieć pierwsze słowa od przebudzenia.

 

- Shey. A to mój partner Artie. - wskazała swą smukłą dłonią rosłego mężczyznę ubranego w garnitur, który stał w przejściu z założonymi rękami, jakby czegoś wyczekiwał z niecierpliwością. Skinął tylko głową na przywitanie, gdy na niego spojrzałam. - Zostałaś zaatakowana.

 

- Mei! - zachłysnęłam się swoją śliną, co wywołało u mnie niekontrolowany napad kaszlu. Nie muszę chyba opisywać jakie katusze w ten czas przeżywałam.

 

- Twoja przyjaciółka nie żyje, aczkolwiek to nie z jej powodu tu jesteśmy Riumi Evron. - zamilkłam bacznie się przyglądając niezmienionej mimice twarzy tej tajemniczej kobiety. Wstała z krzesła przysiadając się przy moim boku. - Doskonale wiemy kim jesteś. Od wielu lat jesteś pod naszą obserwacją.

 

- Jesteście z...rządu? - wychrypiałam zaciskając swoje słabe piąstki. Serce podskoczyło mi pod gardło, niemalże rozrywając klatkę piersiową swym biciem.

 

- Jesteśmy organizacją pracującą dla rządu. Jednakże tego, który więcej zapłaci. Nazywamy się Białymi Fartuchami. Nie musisz się nas obawiać. Nie chcemy cię skrzywdzić. - odgarnęła kilka zagubionych kosmków z mojej zapoconej twarzy. - Ujmę to w inne słowa. Nie możemy cię skrzywdzić, prawda?

 

- Odpieprz się. Nic nie powiem. - westchnęła pobolewając, a następnie wstajała z łóżka poprawiając swoją czarną spódnicę.

 

- Źle zrozumiałaś nasze intencje, Panienko Evron. Nie chcemy cię skrzywdzić, ani twojego brata, Roba. - ściszyła głos jakby obawiając się, iż ktoś może nas podsłuchiwać. Moje oczy momentalnie się rozszerzyły.

 

- Odczepcie się od mojej rodziny. - wycedziłam ledwo żywa przez zęby.

 

- Chcemy tylko waszego dobra. Prawda, Artie? - napakowana sterydami kupa mięsa jedynie przytaknęła twierdząco na to pytanie. - Możemy przedłużyć życie Roba.

 

- Jak to?

 

- Naszym zadaniem jest zrzeszanie tak niesamowitych osób jak ty. Badanie ich, a następnie wykorzystywanie waszych umiejętności dla większego dobra. - zaśmiałam się z dezaprobatą.

 

- Chyba dla większych pieniędzy. - ta uśmiechnęła się poklepując mnie po czuprynie.

 

- To przy okazji. Gdybyśmy chcieli wykorzystać twoją umiejętność siłą już dawno byśmy to zrobili. Zależy nam na współpracy. Obopólna korzyść jest bardziej efektywna. - klasnęła w dłonie, opierając się o parapet.

 

- Dlaczego dopiero teraz się odezwaliście?

 

- Wrogie armie zaczęły się tobą interesować. Nie możemy dopuścić do tego, abyś trafiła w nieodpowiednie ręce. Nie chcemy wojny. Chcemy pokoju. Możemy wiele ci zaoferować. - stwierdzając to, zarzuciła nogę na nogę poprawiając rąbek twojej spódnicy.

 

- Niby co?

 

- Nową tożsamość. Bezpieczeństwo twojego brata. Zemstę za zmarłą przyjaciółkę. Czego tylko zechcesz. Jedynie czego oczekujemy to współpracy z twej strony. - zmrużyłam podejrzliwie powieki, wsłuchując się uważnie w jej słowa oraz próbując wyłapać jakąkolwiek nutkę kłamstwa.

 

- A jeśli odmówię?

 

- Tak jak powiedziałam wcześniej. Nie możemy dopuścić do tego byś trafiła w nieodpowiednie ręce. - wypowiedziała to ostrym, a zarazem, ostrzegawczym głosem przeszywając mnie niezwykle niebezpiecznym spojrzeniem.

 

- Nie możecie mnie zabić.

 

- Pozwolić żyć również nie. - dodała melodyjnym głosem.

 

- Zatem na czym polegała by moja praca? - zapytałam z przekąsem.

 

- Na walce o pokój. Zadaniem mojej organizacji jest niedopuszczenie do wybuchu kolejnej wojny.

 

- Przecież pracujecie dla rządów państw za pieniądze. - gestem dłoni kazała mi zamilknąć.

 

- Owszem. Jednakże jesteśmy jedyną organizacją, która posiada potężną wiedzę na temat uzbrojenia wszystkich państw na świecie. Powiem więcej, to my stworzyliśmy po ostatniej wojnie ich uzbrojenie i to my wiemy jak ją dezaktywować. Bez naszego pozwolenia, żaden kraj nie wywoła wojny.

 

- Obawiacie się, że inny kraj odkrył wasze karty i zbroi się za waszymi plecami? - spytałam poprzez falę kaszlu.

 

- Wiele państw już tak robi. - jej nostalgiczny wyraz twarzy został nakierowany w stronę okna. Widziałam jak jej pięści drżą. Nie wiedziałam czy ze mną w coś pogrywa, lecz z całą pewnością wiedziałam, że mówi prawdę. - Wiemy też, czego pragniesz najbardziej na świecie. Pomożemy ci umrzeć Panienko Evron. - chwyciła moją dłoń w błagalnym geście uważnie lustrując moje oblicze.

 

-S-skąd to...- zająknęłam się, urywając swoje pytanie w połowie. Kącik jej ust uniósł się ku górze.

 

- Mówiłam, czyż nie? Już od lat jesteś pod naszą uważną obserwacją. Istnieje wiele niezwykłych ludzi, ale tylko ty jedyna jesteś nieśmiertelna. Wiemy, że to sprawka Śmierci. - poczułam jak serce bije mi jak szalone na sam wydźwięk ostatniego słowa. Przełknęłam gorzko ślinę.

 

- J-Jak to?

 

- Śmierć już od wieków eksperymentuje z ludźmi, dzięki nim wielu z nas ma niesamowite zdolności. Nie mamy pojęcia jaki jest jej zamiar, ale wiemy jedno. - tutaj wykonała przerwę dodając dramaturgii chwili, która obecnie nastąpiła. Ja wsłuchiwałam się w jej słowa niczym bezmyślna marionetka, nie wiedząc jak zareagować na tą wiadomość. - W ludzkim DNA dokonuje się wtedy pewna zmiana. Przy odpowiedniej technologii można wyodrębnić wybraną cząstkę oraz podzielić się nią z resztą ludzkości. Posiadamy pewne informację, iż pewne państwo jest bliskie temu odkryciu. Wiemy również, że nie jest ono pokojowo nastawione.

 

- To...niemożliwe. - wzięła haust powietrza wyglądając na całkiem poważną.

 

- Pomyśl czego by mogli dokonać z nieśmiertelną armią. Naszym zadaniem jest wykorzystywanie pychy innych narodów, jednakże nie chcemy wojny.

 

- Dlaczego? Czy wtedy więcej...

 

- Tak, zarobilibyśmy. Ale na co komu pieniądze w świecie martwych ludzi? - uprzedziła moje pytanie, nalewając do ceramicznego kubka, wodę mineralną. - Dlatego, też nasza organizacja ma podwójne dno. Sprzedajemy broń, jednocześnie mając na nią oko. Następna wojna będzie naszą ostateczną. - podała mi kubek, pomagając się napić. Zwilżyłam usta, ostrożnie delektując się każdym łykiem chłodnego napoju.

 

- Skąd macie pewność, że Śmierć istnieje? - zaśmiała się melodyjnie, odkładając opróżniony kubek. Następnie przetarła moją twarz zwilżoną szmatką, niczym matka opiekująca się swoim młodym potomstwem.

 

- Istnieje wiele świadków. Poza tym...Założyciel naszej organizacji, jest jedną z jej...eksperymentów. Podobnie jak ty, tyle że on widzi przyszłość. Dowiesz się więcej, gdy postanowisz z nami współpracować. Więc jak? Dołączysz do nas? - nastąpiła napięta chwila ciszy. Widziałam jej błagalne spojrzenie. Widziałam także, że oczekiwała po mnie czegoś więcej, iż jestem dla niej kimś więcej niż zagrożeniem. Nadzieją.

 

- Jeśli tylko spełnicie każdą moją prośbę.

 

- Oczywiście. Już pochwyciliśmy ludzi, którzy zabili twoją przyjaciółkę. Ponadto wraz z Robem znajdujecie się w naszej najlepszej placówce medycznej. Gdy tylko oboje poczujecie się lepiej, wdrążę was w szczegóły. - wstała z klęczek, kierując się ku wyjściu.

 

- Nas? - spytałam zaskoczona tym sformułowaniem.

 

- Oczywiście. Rob to przecież twój opiekun. Odpoczywaj, przed nami sporo pracy. - zamknęła za sobą drzwi, a wraz z jej wyjściem poczułam nieuzasadnioną ulgę oraz wzrastającą ciekawość. Odetchnęłam wyczekując nieoczekiwanego. Po kilku dniach odzyskałam siły fizyczne, lecz nie psychiczne. W przeciągu swojego długiego żywota byłam świadkiem wiele śmierci, w tym okrutnych, barbarzyńskich oraz bezsensownych. Zwłaszcza w okresie trwania wojny. Każda z nich pozostawiła na mojej psychice bliznę, która nijak nie chciała się zatrzeć. Zwłaszcza jeśli śmierć dotyczyła bliskiej mi osoby.

 

- Mia...- wyszeptałam boleśnie, dotykając bosymi stopami chłodnej podłogi. - Mia. - powtórzyłam próbując zwalczyć uczucia, które pojawiały się w moim sercu. Mimo to, nie mogłam zapomnieć widoku jej przerażonej twarzy, jej sponiewieranego ciała, jej błagającego spojrzenia. Chwyciłam się za klatkę piersiową, a po bladych policzkach spłynęła struga łez. Żaden czas nie potrafi zaleczyć ran.

 

- Riu? Wstałaś już? - usłyszałam szorstki głos za swoimi plecami. Momentalnie odwróciłam się w jego kierunku z szerokim uśmiechem.

 

- Rob! - zeskoczyłam z łóżka, obejmując jego drżące ciało swoimi ramionami. Łzy smutku wymieszały się z łzami szczęścia. Odwzajemnił uścisk, całując mnie w czubek mojej blond czupryny. - Tak się bałam.

 

- Ja też...Tyle, że o ciebie. - pogładził mnie po plecach, wzdychając głęboko. Doskonale wiedziałam co oznacza ten gest. Nie mogłam odkładać nieuniknionego. Wykonałam krok do tyłu spoglądając w jego zamglone oczy.

 

- Wiem. Czy ci pokręceni gości od Białych Fartuchów, już z tobą rozmawiali? - skinął głową, a jego mina wyrażała jedynie zmieszanie, wcale nie pomagając mi w podjęciu decyzji. - Ich słowa były nie całkiem dla mnie jasne.

 

- Podobnie jak dla mnie. Jednak...- zamyśliłam się na chwilę wlepiając wzrok w podłogę. - Jest w nich coś, co sprawia że chcę im zaufać.

 

- Oferta śmierci? - zapytał.

 

- Dadzą mi wszystkiego czego zażądam. Do tej pory sądziłam, że chcę tylko umrzeć. Teraz chcę się z nią spotkać oraz uzyskać kilka odpowiedzi. - pogładziłam jego wyżłobioną marszczkami, twarz.

 

- Co chcesz w ten sposób uzyskać?

 

- Sama nie wiem. Wiem jedno. Moje przekleństwo może być całkiem użyteczne. Dość też bezsensownego siedzenia na dupsku. Czas pozwolić ludzkości wziąć los w swoje ręce.

 

- Riu...- przytknęłam palec do jego ust.

 

- Zaufaj mi, braciszku. Nadszedł czas nowych porządków. - odrzucił delikatnie moją dłoń, ponownie wzdychając w poddańczym geście.

 

- Nie pochwalam twojej decyzji, ale też nie potępiam. Bądź ostrożna siostrzyczko. Nie zostało mi wiele życia i sił do ochrony ciebie. - ujął moje dłonie w swoje, przyciągając je ku sobie. Spojrzałam z uśmiechem na jego twarz, ucałując jego zimne lico.

 

- Tym razem to ja ochronię ciebie.

 

*

 

Wchodząc do sterylnego pomieszczenia wypełnionego po brzegi niezwykle czystym kolorem bieli, domyślałam się skąd założyciel wpadł na pomysł nazwy swej organizacji. Wszędobylscy ludzie odziani w białe fartuchy przemieszczali się bezszelestnie niczym duchy po owym ogromnym pomieszczeniu. Ciężkie drzwi zamknęły się za mną automatycznie, odcinając ostatnią drogę ucieczki. Rozglądając się dookoła zauważyłam mnóstwo komputerów, monitorów, szklanych fiolek, teczek, kartek, ksiąg...Obróciłam się ku mojej przewodniczce.

 

- Ładnie się tu urządziliście. - stwierdziłam z przekąsem zmuszając się do uśmiechu. Spojrzała na mnie łagodnie, poklepując po ramieniu.

 

- To jedno z naszych licznych laboratoriów, lecz do głównego dostęp mają jedynie nieliczni. Przy laboratorium znajduję się małe miasteczko wybudowane przez naszą organizację. Mieszkają w nim nasi pracownicy, jak i również ludzie podobni do ciebie. Zamieszkasz jednym z domów wraz ze swym bratem. - nie przerywając swego jakże porywającego monologu, oprowadzała mnie z nieukrywanym chłodem po całym tym labiryncie pomieszczeń, pokoi badań, laboratoriów i tym podobne. Ludzie odziani w białe fartuchy nie ukrywali swego zaciekawienia i spoglądali na mnie jak cielęta w malowane wrota. Zapewne to kim jestem nie było jakąś specjalną tajemnicą. Aczkolwiek nie było to przyjemne uczucie. Miałam wrażenie, iż gdyby wzrok mógł pożerać nie pozostały by po mnie nawet kości. - Tutaj kończy się nasza wycieczka. - oznajmiła zapraszając mnie gestem ręki do tajemniczego pokoju w którym znajdowała się kanapa w kształcie litery u, oraz spory stolik. Niepewnie przekroczyłam próg automatycznych drzwi.

 

- Tutaj odbywają się narady waszych królików eksperymentalnych? - uśmiechnęła się delikatnie.

 

- Nie ujęłabym tego lepiej. Nie poznasz wszystkich, lecz staramy się łączyć was w jak najbardziej efektowne drużyny.

 

- Po co? - bąknęłam nie rozumiejąc tego zamiaru.

 

- Ponieważ jesteście najlepszą bronią jaką posiadamy w swoim arsenale. Ponadto jesteś najbliżej Śmierci.

 

- A chcecie się do niej zbliżyć, bo...? - ciągnęłam ją za język, dokładnie analizując jej srogą mimikę twarzy Shey. Nie była zbyt zadowolona z mojego pytania. Jakby nie wiedziała jak na nie odpowiedzieć.

 

- Celem człowieka jest zaspokojenie swojej wrodzonej ciekawości. Poszukujemy sensu życia, początków wszechświata, Boga...Nasz przywódca oczekuje pewnych odpowiedzi względem Śmierci. Poza tym mamy zamiar dowiedzieć się po co obdarowuje ludzi różnymi zdolnościami. Nie ciekawi cię to? - przyjrzała mi się z uwagą.

 

- I to jak cholera. - rzekłam zgodnie z prawdą. Drzwi automatyczne się otwarły, a zza ich metalowego chłodu weszło kilkoro ludzi.

 

- Och przybyli członkowie zespołu do którego zostałaś przydzielona. Poznaj Bezimiennych. - było ich czworo, ja miałam być piąta. Niezbyt dobrze to wróżyło sugerując się starym powiedzeniem, iż jest się piątym kołem u wozu. Jedna kobieta i troje mężczyzn od razu zlustrowali mnie swym lodowatym spojrzeniem.

 

- Miło mi? - zagaiłam niepewnie. Wysoki dwudziestoletni chłopak podszedł do mnie wyciągając przed siebie dłoń w sekundzie zmieniając swój zimny wyraz twarzy na ciepły uśmiech o łagodnym wyrazie.

 

- Nie posiadamy imion, ale pseudonimy. Jestem Krukiem. - był brunetem o czarnych oczach i bladej cerze. Jego włosy były dość długie więc spiął je w kucyk. Uścisnęłam dłoń mężczyzny, trochę obawiając się naszego pierwszego kontaktu. On wzmocnił ten uścisk jakby chcąc mi dodać otuchy oraz pewności siebie. - Ta dziwaczka to Zimorodek. - zwrócił się ku dziewczynie wyglądającą na jego rówieśniczkę. Miała niezwykle długie, lokowane oraz kolorowe włosy, przykuwające wzrok. Żując gumę spojrzała na mnie spod byka. Chyba niezbyt przypadłam jej do gustu. Jej prawe oko było zielone, a lewe błękitne.

 

- Od kiedy to jesteśmy domowym przedszkolem? - warknęła z przekąsem.

 

- Nie zwracaj na nią uwagi. Nawet z własnym odbiciem się nie dogaduje. Jest piromanką, a raczej to jej umiejętność. - Kruk obrócił jej nieprzyjemną uwagę w żart. - Ten niski w okularach to Puszczyk.

 

- Nie jestem niski! - odezwał się drobnej postury chłopak o rudych włosach i szmaragdowych oczach. - Jestem starszy od Ciebie. - zawarczał dość groźnie brzmiąc oraz poprawiając swoje okulary. - Miło mi cię poznać. Moją zdolnością jest mój umysł. Śmiało możesz mnie wyzywać od kujonów, to jest dla mnie komplement. - uśmiechnął się uprzejmie, podając mi dłoń. Przyjęłam ją. Teraz zrozumiałam jak bardzo był niski, ponieważ był niewiele niższy ode mnie. Jednak wolałam przemilczeć ten fakt, przeczuwając że ten mężczyzna jest przeczulony na punkcie swojego wzrostu.

 

- Nie mam zamiaru. - zaśmiałam się nerwowo wyczuwając snobstwo w jego głosie.

 

- Łysol to Sokół. Nie mówi, ale to złoty chłopak. - wysoki, rosły mężczyzna o białych oczach skinął jedynie głową na przywitanie. - Jest nad przeciętnie silny, jak widać.

 

- A jaka jest twoja umiejętność? - zwróciłam się do Kruka.

 

- Potrafię czytać w myślach, dlatego też zważaj na swoje myśli. Każda nasza umiejętność wynika z naszej przeszłości, podobnie jak twoja. Wiesz co mam na myśli?

 

- Spotkaliście się ze śmiercią? - pokręcił zaprzeczając głową. - Nie osobiście, lecz każdy królik doświadczalny w tym ośrodku w chwili uzyskania naszego przekleństwa przyrzekają, że odczuwali jej obecność. Nie mów, że ty...

 

- Wybaczcie, ale nie mam zamiaru o tym opowiadać. - przerwałam mu, albowiem nie chciałam wchodzić na ten nieprzyjemny temat. Szczególnie, że są dla mnie obcymi ludźmi.

 

- Jasne, rozumiemy. Z czasem nam zaufasz tak jak my ufamy sobie. Drużynę już tworzymy od trzech lat.

 

- Od dziś zwiesz się Jaskółką. - oznajmiła Shey wręczając mi tajemniczą kartę chipową z moim zdjęciem. - To twój klucz do większości pomieszczeń w ośrodkach naszej organizacji. A to klucz do twojego nowego domu. Adres wyślemy ci na twoją komórkę. - wręczyła mi srebrny kluczyk, który schowałam do kieszeni swoich spodni. - Kruk to lider twojego zespołu. Jako drużyna musicie ze sobą współpracować. Zatem prócz badań, dnie będziesz spędzać na specjalnie przygotowanych dla was treningów, jak i będziecie wykonywać misje.

 

- Misje? - zdziwiłam się.

 

- Taaaa. Nie martw się, szybko wpadniesz w rutynę, a badania są bezbolesne. We wszystko cię wprowadzę. - brunet podszedł do mnie w dość entuzjastyczny sposób. Zapewne był to typ człowieka, którego nie dało się nie lubić i który lubi wszystkich. Najbardziej nieprzewidywalny typ człowieka, ze wszystkich. Dlaczego? Ponieważ potrafi umiejętnie ukrywać swoje prawdziwe zamiary, wbijając tym samym nóż prosto w serce bez żadnego ostrzeżenia.

 

- Będę niezwykle wdzięczna. - odparłam z udawaną wdzięcznością.

 

- A ja zobowiązany. - dodał, kłaniając się nisko.

 

- Aż rzygać się chce. Więc jeśli cię zabije nic ci się nie stanie? - Zimorodek podparła się o boki, ostentacyjnie wykonując balony ze przeżuwanej gumy.

 

- Nie całkiem. Jeśli ktoś mnie postrzeli będę cierpieć, ale nie umrę. Trudno to wytłumaczyć. - uśmiechnęła się zaintrygowana moimi słowami.

 

- Ciekawe. - Sokół stanął obok mnie niczym bodyguard chroniący swoją klientkę przed niebezpieczeństwem. - Spokojnie, nic przekraczającego granicę dobrego smaku, nie planuje. Jesteśmy drużyną, czyż nie? Boże...

 

- To twój pierwszy dzień, więc możesz wypocząć. Jesteśmy zdania, że członkowie drużyny nie powinni mieć przed sobą tajemnic, zatem proszę. - wręczyła mi plik teczek, które wydawały się ważyć tonę. Wysłałam jej zakłopotane spojrzenie, a ta tylko przeniosła swój wzrok na telefon. - Akta twoich towarzyszy. Przestudiuj, spal, zrób z nimi co chcesz, ale jeśli trafią w nieodpowiednie ręce więc, że Białe Fartuchy....odpowiednio cię ukażą. Cenimy sobie prywatność.

 

- Czy oni też dostali teczkę o mnie? - uśmiechnęła się z przekąsem, przykładając telefon do ucha.

 

- A jak sądzisz? - rzuciła na odchodne wychodząc z pokoju. Drzwi zasunęły się za nią bezszelestnie.

 

- Wypocznij. Jutro mamy w tym miejscu zbiórkę. Ubierz wygodny dres. Do zobaczenia. - brunet poklepał mnie po ramieniu idąc śladami Shey.

 

- Gdybyś czegoś potrzebowała nie dzwoń do mnie. Od uprzejmości jest Kruk. Gdybyś miała pytania natury naukowej, możesz dzwonić ale ostrzegam, że często nie odbieram. - sarknął Puszczyk wychodząc bez słów pożegnania. Zimorodek coś tylko rzuciła dwuznacznego pod moim adresem, a Sokół ucałował mnie w dłoń niczym dżentelmen, którzy są na wymarciu. Westchnęłam ociężale opadając na kanapę. Odchyliłam głowę do tyłu czując zbliżającą się migrenę. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Miałam taki mętlik w głowie, że nawet nie wiedziałam jak się nazywałam i skąd się tu znalazłam. Zerknęłam na akta, które wcześniej ułożyłam ostrożnie na stoliku.

 

- Więc w ten sposób mam poznać ludzi, którym mam zaufać? Chyba sobie jaja robią. - sięgnęłam po pierwszą teczkę, wertując ją dość powierzchownie. Potem kolejną i kolejną wyciągając jedynie te najważniejsze oraz najciekawsze informacje. Mimo to nie było żadnych informacji w jaki sposób uzyskali swoje zdolności, które ja uważam za przekleństwo. Z ciekawostek dowiedziałam się, że Kruk to chłopak z dobrego i bogatego domu. Miał wręcz idealną przyszłość przed sobą. Idealna rodzina, idealna szkoła, idealny uczeń, idealny przyjaciel, idealny syn, idealny brat, idealne życie. W pewnym momencie coś zaczęło się sypać wywołując reakcje łańcuchową oraz wywracając jego życie o 180 stopni.

 

Sokół, typowy mięśniak o złotym sercu. Sierota, którego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Miał on szczęście ponieważ tego dnia został u babci, która po tym nieszczęśliwym wypadku zaopiekowała się nim, lecz strata ukochanych rodziców była tak traumatycznym przeżyciem iż zamilkł. Po śmierci babci dołączył do Białych Fartuchów.

 

Zimorodek, kolorowa dziewczyna o czarnej przeszłości. Wychowywał ją ojciec, który latami się nad nią znęcał oraz wykorzystywał seksualnie. Ponadto ona sama była zmuszana do dziecięcej prostytucji. Pewnego razu jej dom stanął w płomieniach, a ojciec ledwo uszedł z życiem. Został ciężko poparzony oraz zapadł w śpiączkę. Ona sama trafiła do domu dziecka, a następnie zaopiekowała się nim organizacja Białych Fartuchów.

 

Puszczyk. Przeciętny, inteligentny chłopak. Wychowywał się w zwykłej rodzinie, lecz on sam był jedynakiem. W jego życiu nie nastąpiła żadna tragedia, która wywróciła by jego życie do góry nogami. Z kompletnie nieznanych mi przyczyn dołączył do Białych Fartuchów. Człowiek zagadka.

 

Z bólem głowy przestałam analizować akta, podpalając je oraz wrzucając do metalowego kosza.

 

- Na dziś wystarczy. - stwierdzając to udałam się do mojego nowego domu, w którym przywitała mnie ciepła kolacja oraz uśmiechnięty od ucha do ucha Rob. Zawsze sądziłam, że moja przyszłość przyniosła mi więcej bólu niż szczęścia. Jakże bardzo się myliłam, bo prawdziwy ból miał dopiero nadejść wraz z porannym budzikiem nastawionym na 7:30.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania