Dziewczynka, o której zapomniała śmierć: Rozdział I - Początek historii.

„Dawno, dawno temu żyła sobie samotna dziewczynka o której zapomniała Śmierć. Ludzie mają to do siebie, iż ich życia są kruche i zdatne na rany, a nim się rozpocznie to już się kończ. Aczkolwiek to co miało być darem dla dziewczynki, stało się jej przekleństwem.

 

Dawno, dawno temu żył również martwy chłopiec. Ludzie mają także to do siebie, że dopiero gdy coś utracą potrafią to docenić. Chłopiec zanim odkrył tą cenną lekcję, zmarł.

 

Ich ścieżki skrzyżował tajemniczy zbieg okoliczności. Prawdopodobnie. Równie dobrze, można to nazwać przeznaczeniem bratnich dusz. Dziewczynka żyła, żyła i żyła, a jej szeroki uśmiech poległ z łzami. Kiedy wszyscy których kiedykolwiek kochała zaczęli przegrywać walkę z czasem, ona musiała czekać na Śmierć, która nijak nie przychodziła, widocznie o niej zapominając.

 

Zanim w młodej klatce piersiowej chłopca zaczęło bić dorosłe serce, on już był zmuszony zasnąć na wieki, a wszystkich kiedykolwiek kochał musiał pozostawić bez słów pożegnania. Najwidoczniej śmierć przypomniała sobie o nim za wcześnie.

 

Jak to możliwe?

 

Czy to sprawiedliwe?”

 

Historia, która została zakurzona przez piaski czasu, stała się poniekąd starą baśnią dla dzieci bez zadowalającego zakończenia. Doskonale ją znając, postanowiłam własnymi rękoma napisać zakończenie dla napomkniętej bajki. Dlaczego? Sami się przekonajcie.

 

To było najgorętsze lato, jakie kiedykolwiek pamiętałam. Jako dziecko uwielbiałam się schładzać w rzece, która znajdowała się nieopodal koło mojego domu. Biegłam tam na złamanie karku zazwyczaj odziana w zwiewne sukienki oraz boso. Nagie stopy pozwalały mi nie bliższe zaznajamianie się z matką naturą, którą tak bardzo szanowałam oraz kochałam. Zatem pewnego lipcowego popołudnia, podczas którego samotnie pluskałam się w spokojnej rzece, spotkałam jego.

 

Chłopca, o którym śmierć przypomniała sobie zbyt wcześnie.

 

Byliśmy rówieśnikami. Jako dziecko byłam odważna, gadatliwa oraz otwarta na cały świat, pragnąc więcej i więcej. Chłopak wydawał się moim przeciwieństwem. Właściciel twarzy zalaną szkarłatem, nieśmiało się do mnie zbliżył unosząc niepewnie rękę ku górze w geście powitania.

 

Uśmiechnęłam się w jego kierunku, a nasze samotności się połączyły tworząc wspólną kopułę przed okrucieństwem świata.

 

Bo mimo, iż kochałam ludzi, iż byłam odważna, bałam się ich mrocznej, nieobliczalnej, natury. Dlatego też żyłam w samotności, dopuszczając do niej jedynie zaufane jednostki. A tamten chłopiec, pomimo różnić, był taki sam jak ja.

 

Od tamtego leniwego popołudnia spędzaliśmy razem każde kolejne i kolejne popołudnie, aż do zachodu słońca. Z czasem lato się skończyło i nastąpiła jesień, potem zima oraz wiosna, aż wreszcie przyszło następne równie gorące lato. Mimo upływającego czasu, okowy naszej przyjaźni tylko się wzmacniały, kreując z nas swych niewolników.

 

Zapomniałam wspomnieć, że to moja rodzina nauczyła mnie lęku przed społeczeństwem, ze względu na moje zdolności. Potrafię wyczuć obecność zbliżającej się do poszczególnego człowieka, śmierci. Potrafię określić w jaki sposób zakończy swój żywot. Aczkolwiek nie wiedziałam jak to robię. Po prostu miałam taki „dar”.

 

Kiedyś zdradziłam swoją tajemnicę chłopcu. Sądziłam, że ucieknie z krzykiem, jednak on z uśmiechem tylko skinął głową zapraszając mnie do wspólnej zabawy. Kiedyś chłopiec znając moją tajemnicę, spytał mnie czy i on kiedyś zginie.

 

- Będziesz żył długo i szczęśliwie. - odpowiedziałam zgodnie z moim szóstym zmysłem, po chwili łapiąc się za kujące serce. Ponieważ wiedziałam, że miałam niedługo zginąć. Ponieważ wiedziałam, że utonę w mojej ukochanej rzece. Ponieważ, nie miałam zamiaru umierać.

 

- Riu! RIU! - wrzeszczał w kółko chłopiec przedzierając się przez wysokie kłosy zbóż. Tamtego dnia skręciłam kostkę, potykając się nierozważnie o drobny kamień. Łkałam chwytając się za opuchniętą kostkę i wzywając pomocy. Czarnooki nie myśląc dłużej wrzucił mnie na swoje wątłe plecy i niespodziewanie znalazł w sobie pokłady niespotykanej – wręcz mrówczej – siły. Niósł mnie tak przez kilka kilometrów do okolicznej pielęgniarki.

 

- Dlaczego, Remi? - zapytałam chłopca, siedząc na łóżku starszej Pani, która zniknęła za drzwiami swojego pokoju w poszukiwaniu ziół łagodzących ból. Uśmiechnął się w mym kierunku od ucha do ucha, ścierając dłońmi zeschnięte łzy.

 

- Ponieważ jesteśmy przyjaciółmi. - również się uśmiechnęłam, a nasze czoła oparły się o siebie wymieniając się kojącym ciepłem. Był to najlepszy środek przeciwbólowy na świecie.

 

Nikomu nie szepnęłam nawet półsłówka o czyhającej za rogiem na mnie, Kostusze. Aczkolwiek moje przeczucie z czasem ulegało dezorientacji. Zmieniało się. Śmierć czułam wszędzie, przy każdym boku mieszkańca mojej wioski. W każdym cieniu, w każdym koncie, dosłownie wszędzie. Nigdy nie spotkałam się z takim zjawiskiem, lecz doskonale zdawałam sobie sprawę, iż nie mogłam go lekceważyć. - Uciekajmy, mamo. - zagadnęłam nieśmiało stojąc w progu kuchni. Przepiękna kobieta spojrzała na mnie przez ramię, zmywając naczynia.

 

- Cóż to za pomysł, kochanie?

 

- Mamo...Czuje, że ta wioska za niedługo zniknie. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia kiedy. Dlatego uciekajmy stąd jak najszybciej! Jeszcze dziś! - zaśmiała się łagodnie nie przerywając swojej czynności.

 

- Wioska nie może umrzeć. Ludzie tak. Miejsca nie bardzo.

 

- Chodziło mi o mieszkańców. Oni wszyscy...zginą. Łącznie z nami! - nastała chwila ciszy przerywana przez stukot odkładanych naczyń.

 

- Omówię tą sprawę z twoim tatą. Jesteś pewna, kochanie? - przytaknęłam, jednakże nie wyjechaliśmy, a rodzice zbyli mnie słowami: przecież możesz się mylić, a poza tym wszyscy mieszkańcy nagle nie mogą zginąć. W sumie mieli rację, ale te słowa mnie nie uspokoiły.

 

- Co mogłoby zabić wszystkich mieszkańców naszej wioski w mniej więcej, tym samym czasie? - spytałam smętnie obserwując, jak mój przyjaciel wrzuca kamienie do rzeki.

 

- Wątpię, czy jest to możliwe...Ale jest. Wojna. Podobno nasz kraj w jakiejś bierze udział. Aczkolwiek bardzo daleko...Czy coś się stanie? - nie był zaniepokojony, wręcz nazbyt spokojny.

 

- Nie. - odparłam kłamliwie, przypatrując się mu. Nadal jego życie było niezagrożone.

 

Dlaczego on był bezpieczny, a ja nie?

 

Nastał ten dzień, gdy obecność śmierci stała się nie do wytrzymania. Powietrze było przytłaczające, a zapach zgnilizny przyprawiał o mdłości. Poranne wiadomości nadawane przez radio zostały przerwane przerażającym komunikatem, a warkot silników wojennych maszyn nadchodzących z oddali paraliżował każdy możliwy mięsień.

 

Było już za późno na ucieczkę.

 

- Co się dzieje? - mój tata odszedł od drewnianego stołu kierując się ku wejściu. Ja rzuciłam się na niego chwytając za rąbek białej koszuli, błagając by się nie wychylał. Byśmy uciekali stąd jak najdalej. Zignorował mnie z uśmiechem poklepując moją czarną czuprynę. Wyszedł, a po chwili rozpętało się prawdziwe piekło. Przez uchylone frontowe drzwi do naszego małego domu dobiegały krzyki agonii wymieszane z odgłosem wystrzeliwanej salwy amunicji.

 

- Mamo! - moja matka chwyciła mnie za dłoń, podnosząc za pomocą jednej ręki mojego młodszego braciszka.

 

- Ellie zaprowadź twoje rodzeństwo i babcię do bezpiecznego miejsca. Wrócę po ojca. Macie biec i nie oglądać się za siebie. Choćby nie wiem co. Nawet jeśli błagałabym abyście mnie ratowali, jasne? - moja najukochańsza osoba, która była dla mnie całym światem oddała mnie w ręce mojej starszej siostry. Ta bez słów sprzeciwu skinęła głową biorąc na ręce najmłodsze dziecko, a mnie popychając do przodu.

 

- Mamo? Nie. Nie zostawię cię samej. Ani ciebie, ani taty. Umrzecie! Oboje! Czuje to... - łkałam, a kobieta przykucnęła przy mnie przystawiając czoło do czoła. Była taka ciepła.

 

- Ani ja, ani tata, nigdy was nie zostawimy. To tylko chwilowa rozłąka. Jeśli poczujesz się samotna spójrz na niebo. Ono nas łączy. Ono nas sprowadzi do domu, ponieważ pozostaje niezmienne. Ponieważ patrzymy na to samo niebo. A teraz idź i słuchaj Ellie oraz babci, jasne? - chociaż serce krzyczało przeraźliwie z wnętrza mojej klatki piersiowej, posłusznie acz niepewnie skinęłam głową, pociągnięta przez staruszkę. Wyszliśmy tyłem domostwa, a Ellie dokonując jak najbardziej wnikliwej analizy sytuacji, ostrożnie sunęła do przodu między ciasnymi zaułkami.

 

- Co się tutaj dzieje? - zapytałam półszeptem mojej starszej siostry, wyglądająca zza ścianę oraz próbując uspokoić naszego młodszego braciszka, który zanosił się na donośny płacz. Najwidoczniej dzieci takie jak on potrafią wyczuć atmosferę panującą wokoło, chociaż jej nie rozumieją. Nastolatka zignorowała mnie nadstawiając uszu.

 

- Źli ludzie nas zaatakowali, ale nie martw się słoneczko. Wszystko będzie dobrze. - rzekła babcia, nie tracą przy tym swojego niegasnącego optymizmu. Spojrzałam na nią musząc się obrócić, a gdy już miałam zaprzeczyć jej słowom, zrezygnowałam. Nie chciałam im odbierać tej nadziei. I tak już jej niewiele pozostało. - Musisz być dzielna, jak Ellie.

 

- Ciii. No już Rob, uspokój się. - kilkumiesięczne zawiniątko z smoczkiem wyrywało się z rąk wysokiej blondynki próbując wrzeszczeć coś na podobieństwo słów „mama” lub „tata”.

 

- Słyszałeś to? - wycedził jeden z żołnierzy uzbrojony po zęby zza ścianą niewysokiego domku, wybudowanego z czerwonych cegieł.

 

- Nie. - odparł drugi.

 

- Jakby...dziecko? - na nic prośby i groźby. Rob wybuchł krzykiem, zalewając się łzami, a jego twarz momentalnie pokryła się żywą czerwienią. Oczywiście odziany na biało żołnierze usłyszeli jazgot mojego braciszka kierując się kierunku hałasu, powoli lecz z całą pewnością już z przygotowaną bronią.

 

- Kurwa. - wycedziła przez zaciśnięte zęby Ellie wykonując kilka kroków do tyłu. Próbowała zachować zimną krew, aczkolwiek nie odważyła mi się spojrzeć w oczy. Zapewne w tamtej sekundzie, która wydawała się wiecznością, kołatały się po jej głowie milion myśli włącznie te, aby nas zostawić. - Co robić? Co robić?

 

- Uciekajcie. I tak ze mną daleko nie zajdziecie. Jestem już stara i słaba, a wy tacy młodzi... - Babciu... - rzuciłam się jej do ręki, wyrywając kawałek materiału z jej kremowej sukienki. Pogładziła mnie po głowie, składając szorstki pocałunek na jej czubku. Zamknęłam usilnie powieki, powstrzymując cisnące się do oczu łzy.

 

- Ellie, zaopiekuj się rodzeństwem i chroń ich.

 

- Oczywiście. Babciu ja...

 

- Uciekajcie. Już! - ryknęła staruszka odganiając nas ręką. Jasnowłosa nastolatka chwyciła mnie za nadgarstek ciągnąc za sobą. Biegła szybko, za szybko. Wręcz gnała ciężko dysząc i okropnie się pocąc. Ja z ledwością za nią nadążałam, potykając się o własne nogi. Rob płakał i płakał wkładając swoje drobne rączki w usta, nos, oczy oraz uszy niebieskookiej młodej kobiety. Zadrżałam, gdy usłyszałam synchronizowany szturm broni palnej, lament dzieci, a następnie niepokojącą ciszę. Spazmy cierpienia przejawiały się w wrzaskach mieszkańców wioski. Spazmy i śmiechy. Śmiechy naszych oprawców. Przypominał to rechot posłańców diabła. Nogą wdepnęłam w rozpłatany brzuch wujka Erica, który był okolicznym sprzedawcą warzyw. Wszystkie dzieci tak go nazywały. Był uprzejmy oraz niezwykle miły. Niczym prawdziwy wuj. Pisnęłam zasłaniając swoje usta.

 

- Patrz na mnie! - krzyknęła siostra, zaglądałam za siebie przez swoje ramię widząc wszystko. Gwałt, śmierć, krew, ból oraz ogień trawiący mój dom. Całą wioskę. - RIU!

 

- Ale!

 

- Nie pomożemy im gapiąc się! Musimy przeżyć i ostrzec innych! Musimy żyć, aby pamięć o nich nie zginęła razem z nami, jasne?! - jej delikatnie falowane blond włosy wariowały na wietrze podczas naszego desperackiego biegu o życie. Wyrwałam się z jej uścisku, zatrzymując się. Moje plecy piekły od gorejącego ognia. Ellie postąpiła podobnie patrząc na mnie karcąco, a mały Rob uspokoił się na chwilę.

 

- I tak umrzemy! Wiem to!

 

- Skąd?! Bo masz takie przeczucie? - zakpiła, próbując bardziej siebie okłamać niż mnie.

 

- Doskonale wiesz, że śmierci nie oszukasz! - zamilkła wbijając szafirowy wzrok w suchą ziemię. - Przepraszam. Spróbujmy...Razem z pewnością nam się uda, siostrzyczko. - podeszłam do niej, chwytając za rąbek kusej spódniczki nieco poszarpanej przez naszą ucieczkę. Odwróciła się bez słowa kontynuując bieg. Postąpiłam podobnie ledwo dotrzymując jej tempa. Niespodziewanie poczułam zaciskającą się wokół mojej szyi niewidzialną pętlę, obraz zaczął się dwoić oraz troić, a zmęczenie stawało się coraz cięższe i cięższe. Wyciągnęłam drżącą dłoń w kierunku sylwetki mojej siostry, próbując ją zatrzymać lub złapać. Chciałam coś powiedzieć, wykrzyknąć, ale moje słowa stawały się ledwo mamrotaniem. Aż wreszcie nie wytrzymałam potykając się niewielki kamień i staczając się w dół w stronę rzeki. Ellie pobiegła dalej. Nie wiedziałam, czy zrobiła to specjalnie, czy była też tak zaślepiona, że nie zauważyła mojej nieobecności.

 

Stawałam się słabsza. Każdy mój mięsień powoli się rozluźniał, a zimno zaczęło wkradać się pod ubranie. Moje ciało płynęło z prądem ukochanej rzeki, a oczy nieobecnie wpatrywały się w zachmurzone niebo dostrzegając chmary dymu unoszące się znad wioski. Woda wdzierała się do moich ust, a ja byłam zbyt osłabiona by zacząć pływać.

 

Tonęłam?

 

Umierałam?

 

Nie chciałam tego.

 

Nie w ten sposób.

 

Nie teraz.

 

- Riu?! - usłyszałam wrzask nadziei dobiegający znad brzegu, a następnie szum bosych stóp przedzierające się przez wysoką trawę. Nie był to głos mojej siostry, ale równie znajomy. Cienki, lecz nie należący do dziewczyny. Ani babcia, ani mama, ani tata. Więc kto? - Riu! Trzymaj się! Jestem tutaj! Riu! - para gorących, acz wątłych ramion oplotła mnie wyciągając z ledwością z wody. Przynajmniej próbowały ponieważ prąd był zbyt rwący, aby mogły przezwyciężyć jego siłę. Jednakże moja głowa już nie znajdowała się nad taflą wody.

 

- Remi? - wychrypiałam, a następnie ujrzałam parę czarnych oczów zalanych łzami. No tak. Przy jego boku nie wyczuwałam obecności śmierci. Nawet w tej nieciekawej chwili.

 

- Już dobrze Riu. Jestem tutaj. Nie zostawię cię samej. - zapewniał, lecz sam nie wierzył w swoje słowa rozglądając się gorączkowo wokoło oraz szukając jakiegoś sposoby, by nas uratować. A raczej, by uratować mnie. Zamrugałam ospale powiekami, jednak Morfeusz był naprawdę silny. Stawałam się senna i już chciałam się poddać, nawet jeśli wiedziałam, że to oznacza śmierć. Słyszałam chichot Kostuchy dobiegający wśród szumu rzeki i wtedy się obudziłam.

 

- Nie chcę...- chwyciłam kołnierz bluzki mojego przyjaciela, próbując się unieść. Walczyłam o moje cenne życie. - Nie chcę tutaj umrzeć. - zaczęliśmy się oboje topić,a nurt rzeki stał się jeszcze silniejszy próbując nas zalać. Chłopak oparł się najsilniej jak potrafił nogami o podłoże, trzymając mnie usilnie w swoich ramionach.

 

- Nie zginiemy! Obiecuje! Jesteś moją przyjaciółką! Stworzymy razem jeszcze więcej wspaniałych wspomnień! - wykrzyknął próbując się przedrzeć przez hałas zabijanych mieszkańców wioski oraz szum płynącej wody. Był niezwykle zdeterminowany, ale ja znałam prawdę.

 

Śmierć się zbliżała z każdym moim zachłyśnięciem, z każdym jej krokiem.

 

Nigdy nie pogodziłam się z moim przykrym losem, ale doskonale sobie zdawałam sprawę z tego, że Boga Czarnej Doliny, jeszcze nikt nie oszukał.

 

Znalazłam się w impasie życia, z którego nie potrafiłam uciec.

 

- Pobawimy się jeszcze? - zapytał radośnie wyciągając w moim kierunku dłoń. Chwyciłam ją niepewnie przytakując, a w głowie kołatały mi się miliony myśli. Chociaż wszyscy ludzie doskonale o tym wiedzą, iż śmierć jest nieomylna i zawsze wyczuje podstęp, ja zaczęłam mieć zalążki podstępnych myśli. Myśli te krążyły wokoło mnie jak natrętne muchy, które nie udawało się przegonić kilkoma ruchami rąk. Chłopak to zauważył, zaniepokojony pytając się jak może mi pomóc. Spojrzałam na niego gniewnie odpowiadając, że nie ma sposobu, aby mi pomóc.

 

- Uciekaj. - zdołałam ledwo wyszeptać, dostrzegając zza ramionami mego przyjaciela uśmiechającego się starca podpartego o drewnianą laskę oraz odzianego w czarny garnitur w srebrne paski. Jego uśmiech był obrzydliwie oślizły, żółty i mogłabym dać głowę uciąć, iż niesamowicie cuchnący stęchlizną.

 

- O czym ty mówisz?!

 

- Remi....dla mnie jest już za późno...- przymknęłam na chwilę oczy, a gdy je ponownie otwarłam śmierć była jeszcze bliżej. Już niemalże chuchała na szyję chłopca, próbując powstrzymać swój złowieszczy rechot. Jego smoliste oczy osiągnęły rozmiar srebrnych monet. - Widzę ją. Śmierć. Jest tuż za twoimi plecami. - nie zdobył się na odwagę, aby odwrócić się do tyłu. Jego bicie serca na chwilę zamarło, a wszystkie mięśnie zastygły.

 

Haczykowaty nos bladego starca o nienaturalnie wygiętym kręgosłupie, podkreślał brzydotę twarzy, którą tworzyły niezliczone ścieżki marszczek. Spierzchnięte wargi ledwo wydalały oraz pochłaniały powietrze, a sama postawa starca wydawała się jakby miała za chwilę zostać zaburzona, nawet przez delikatny powiew letniego wiatru.

 

To był on.

 

To była śmierć.

 

- Czy ty jesteś tym, który wydaje na nas, ludzi, wyroki? - zapytał chłopiec, ostatkami odwagi siląc się na wymuszoną pewność siebie. Starzec kiwnął głową, analizując osobę chłopca.

 

- Ty go widzisz? - spytałam nie dowierzając jego słowom.

 

- Potrafię wyczuć, ten przenikliwy chłód mrożący krew w żyłach....

 

- Nie jestem sędzią, tylko wykonawcą. - wyszeptał melodyjnie, a jego głos był niski, lecz wijący się między dźwiękami, niczym wąż.

 

- To niesprawiedliwie, że inni żyją dłużej, a inni nie! - oburzył się chłopiec, porywając się gniewem. Śmierć westchnęła ramionami.

 

- Słyszysz go? - nie dowierzałam swoim uszom i oczom. Sądziłam, że tylko ja jestem wyjątkowa.

 

- Ty tak sądzisz. Moim skromnym zdaniem, chłopcze...Wszyscy w moim oczach jesteście tacy sami. Więc czy to nie jest sprawiedliwe? Acz dziwnym jest to, iż możesz mnie dostrzec. Ba. Rozmawiać ze mną jak równy z równym. Kimże jesteś?

 

- Zwykłym chłopcem. Nikim ważnym.

 

- Musisz się uważać za właśnie kogoś, skoro kwestionujesz moją pracę. Czy, aby nie próbujesz uratować swojej cennej przyjaciółki? Nie ma sposobu, aby mnie wprowadzić w błąd. Ale nie przybyłem do ciebie mój drogi...To dziewczę. Jej niewinna dusza należy już do mnie...Nie ma się czego bać. Śmierć to krótka czynność. Trwa krócej niż zasypianie, chociaż nie jest bezbolesna, lecz szybko o tym zapomnisz. - skierował swe słowa do mnie, uśmiechając się przy tym łagodnie. Spięłam w sobie wszystkie mięśnie, zastygając w bezruchu. Nawet zapomniałam o oddychaniu, tak bardzo strach przejął nade mną kontrolę.

 

- Zrobi to, jeśli zwrócisz się do niej po imieniu. Może pomyliłeś osoby?- odparł czarnooki. Starzec zakaszlał, splunąwszy na zielony trawnik, dziwną wydzieliną o nieco krwawym zabarwieniu. Sięgnął do kieszeni swojego wytwornego garnituru po drobny przedmiot. - Jesteś Bogiem naszego życia, a nie pamiętasz imion ludzi, których zabijasz? - syknął z pogardą chłopiec, zaciskając przy tym swoje pięści. Starzec ponownie zakaszlał uważnie studiując swój mały notatnik.

 

- Nie jestem Bogiem. Bynajmniej nie waszego życia. I nie zabijam was. Czyni to przeznaczenie lub wy sami. Ja tylko wypełniam wolę.

 

- Czyją? - warknął

 

- Dowiesz się po swojej śmierci. Och tu. - nim starzec dokończył, chłopiec wytrącił mu z rąk notatnik puszczając mnie na chwilę, a po chwili łapiąc. Mój przyjaciel wolną ręką wyrwał ostatni zapisek z notatnika, wrzucając go do rzeki. Na tym skrawku papieru, było zapisane moje nazwisko wraz z imieniem oraz datą urodzenia. Starzec nie rozgniewał się z absurdalnym spokojem stał obserwując poczynania naszej dwójki. - Udało się! Oszukaliśmy Śmierć, Riu!- wykrzyczał wesoło chłopiec uśmiechając się w moim kierunku od ucha do ucha. Lecz ja się nie cieszyłam. Przeczuwałam, że tą postać nie da się omamić tanimi sztuczkami.

 

- I w tym problem, mnie się nie da zwieść. Zapewne o tym słyszeliście. A skoro oboje mnie widzicie, musicie być na pograniczu życia. Jeśli dziewczyna tak bardzo pragnie nie witać się ze mną dziś, jutro i każdego innego dnia, wystarczysz mi ty, drogi chłopcze. - rzekł starzec zamieniając się w młodego, umięśnionego, mężczyznę. Białe włosy podkreślały smukłą twarz, a białe zęby wyłoniły się spod cynicznego uśmieszku. Jedno machnięcie jego dłoni wystarczyło, aby mój drogi przyjaciel stracił równowagę oraz wpadł w agresywną, tonie wodną puszczając mnie. Uderzałam boleśnie o ogromny kamień wystający zza toni wody. Rzeka otuliła go błyskawicznie swoimi ramionami, wlewając do płuc, niezliczone litry wody. Chciałam mu pomóc. Chciałam się rzucić w wodę, aby go uratować. Ale byłam za słaba. Nawet nie potrafiłam się ruszyć, czy oddychać. Wszystko tak cholernie piekło i bolało.

 

Nie potrafiłam ocalić mojego cennego przyjaciela.

 

Rwał się i próbował walczyć z wodą. Nadaremno.

 

- Jeśli będziesz próbowała go ocalić, umrzesz. - syknął bezwiednie mężczyzna, a ja zdołałam tylko wpatrywać się bezsilnie w tonące oblicze chłopca. Po moich bladych policzkach zaczęły sączyć się łzy.

 

- Dlaczego?- załkałam.

 

- Ponieważ moja praca musi zostać wykonana. To jest kara za próbę oszukania mnie. To jest jego kara.

 

- Przestań! Nie chcę umierać! Ale i on nie zasługuje na śmierć! Jesteśmy tylko dziećmi! - mój głos drżał, wręcz krzyczał z rozpaczy, a mężczyzna zaśmiał się drwiąco.

 

- Sądziłaś, że nie poniesiecie za swoją bezmyślność, żadnych konsekwencji? Więc zmieniasz zdanie? Pozwolisz abym zabrał ze sobą twoją duszę?

 

- Nie...Znajdź kogoś innego. Zostaw nas w spokoju. - zaszlochałam. - Niestety, obawiam się, że reguły są jasne. Liczba dusz musi się zgadzać z moimi zapiskami. Albo on, albo ty. Sądzę, że wyraziłem się jasno Riumi Evron. Kogo wybierzesz? - krzyki mojego przyjaciela były wręcz rozrywające, a co gorsza z sekundy na sekundy stawały się coraz cichsze. Im bardziej wydłużał się czas mojej decyzji, tym on był bliższy drugiego brzegu naszego życia. Zacisnął mocno powieki, nie mogąc powstrzymać swoich łez. Wciągnęłam łyk powietrza do swoich płuc, odchylając głowę do tyłu.

 

Czego bardziej pragnęłam?

 

Jego szczęścia?

 

Czy mojego?

 

- On. - zadecydowałam, a mężczyzna nadstawił uszu próbując w ten sposób dać mi do zrozumienia, że nie słyszał mojego cichuteńkiego głosiku.

 

- Cóż tam mówisz, ludzkie dziewczę?

 

- Weź go! Ja chcę żyć! Nie ważne w jaki sposób! Jestem jeszcze za młoda! A on? To nie fair, że niektórzy mogą żyć dłużej od innych! Czemu on miałby przeżyć, a ja umrzeć?! Nie zgadzam się z tym! WIĘC WYBIERAM JEGO! WEŹ SOBIE GO GDZIEKLOWIEK ZECHCESZ! - wykrzyczałam swoje szczere myśli. Chłopak zaczął zaprzeczać moim słowom, usprawiedliwiając moje zachowanie sytuacją. Nic z tych rzeczy. To była moja prawdziwa natura. Egoistyczna, wypruta z emocji....Otwarłam oczy.

 

- Riu, nie daj się mu! Nie jesteś taka! Znam cię! Jesteś dobra, uczynna, lojalna, odważna!

 

- NIC O MNIE NIE WIESZ! WEŹ GO W KOŃCU! CHCĘ SZYBKO WRÓCIĆ DO RODZINY! - czarnooki zamilkł, spoglądając na mnie znad unoszących się fal z szeroko otwartymi ustami. Nie wierzył w moje słowa. Nie wierzył w moje intencje. Nie wierzył, że pragnę jego śmierci.

 

- Zatem niechaj tak będzie. Remeiuszu Dantelin poddaj się swemu przeznaczeniu. - odparł ściszonym głosem rosły mężczyzna wskazując na mego przyjaciela laską. Zaczął tonąć, wedle życzenia Śmierci, który nie tracił mnie z oczu, uśmiechając się przy tym przebiegle. - Nagiąłem zasady wysłuchując twej prośby. Zatem musisz ponieść tego konsekwencje . Twoją karą będzie zapomnienie. Nigdy po ciebie nie przyjdę. Ciesz się życiem, którego tak bardzo się trzymasz. Nawet gdy będzie ono okrutne i nie do wytrzymania. Nawet jeśli będziesz mnie błagała o wizytę, ja nie przyjdę. Więc żyj w zapomnieniu moje drogie dziecko. Dłużej niż przeżyje sam świat. Może u jego kresu rozważę twój los. - rzekła Śmierć odchodząc w nieznaną mi stronę, wraz z duszą mojego cennego przyjaciela. Zostałam sama.

 

Lecz nie na długo. Wróciła po mnie ma siostra, wyciągając mnie z rzeki wraz z rodzicami, którzy przeżyli. Nie udało się uciec tylko mojej babci. Mimo wszystko, moje serce skakało do samego gardła z radości.

 

Z czasem znów zostałam sama.

 

Sama oraz zapomniana.

 

Moje istnienie nie miało prawo bytu.

 

Zatem według zaleceń Śmierci, cieszyłam się tym co mi pozostało otwierając się na okrucieństwo świata. Z czasem wszyscy ludzie, których kochałam...Ich również utraciłam. Nigdy już nie spotkałam mojego kata. Nie mogłam błagać o wybaczenie. O zwrócenie życia mojego cennego przyjaciela, gdy ja już byłam gotowa na swój los.

 

Otóż tak zaczęła się moja historia.

 

Nie.

 

Nasza historia.

 

O dziewczynce zapomnianej przez Śmierć i o chłopcu, po którego przyszła za wcześnie.

 

Ciąg dalszy nastąpi?

 

Cóż mam napisać? Liczę na litość

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Edriwalven 03.09.2015
    Nie wiem jakie leki bierzesz, ale zmniejsz dawkę ;)
    Wciągnąłem się w opowiadanie. Ale po takiej pierwszej części i po tylu rozważaniach o śmierci i egoistycznym podejściu do życia, co można jeszcze napisać?! Ciekawie się czytało. Mam jedną uwagę tylko, nie wiem czy dobrze, bo ot w końcu fikcja literacka i może takie rzeczy nie powinny mieć znaczenia. Ale jak piszesz, że woda wdzierała się do płuc, to to już jest śmierć. Wystarczy łyżeczka wody w płucach i nie da się uratować człowieka. Tak samo pisząc o litrach wody wdzierających się do płuc. Płuca nie mają zbyt wielkiej pojemności... W sumie całe opowiadanie jest nierealne, więc czemu się czepiam takim drobiazgom? Na siłę? Nie. Po prostu mi nie pasowały. A tak poza tym. Mocne. Czytało się jak profesjonalną książkę.

    Oczywiście nie wystawię oceny bo nie potrafię :)
  • KarolaKorman 06.09.2015
    Pięknie napisane :)
    Chciałabym wiedzieć z czego pochodził cytat na początku.
    Było kilka błędów, ale treść zrekompensowała wszystko 5 :)
  • Senezaki 06.09.2015
    To jest świeeetne!!!
    Czytam z chęcią dalej :3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania