Garaż - rozdział 1

Prolog

Jarek

Przeszywa mnie chłód, mimo parzącego słońca. Stoję na polanie. Wiem, gdzie to jest. Nie wiem, gdzie to jest. Obok mnie on. Śmieje się. Ja chcę płakać. Nie płaczę. Odwracam się do tyłu. Związany mężczyzna, nie kontroluje potrzeb fizjologicznych. Lecą mu łzy. Podchodzi do niego on. Zaczyna sikać mu na twarz. Brzydzę się. Słyszę jego głos. Nie chcę go słuchać. Słucham. Podchodzę bliżej. On, wydaje polecenie. Zadaję pierwszy cios. Mężczyzna płacze. Próbuję się wyłączyć. Wyłączyć obraz, przerażonej ofiary, ze straconą godnością. On, daje mi łopatę. Prosi, abym uderzył nią, ową ofiarę kilkukrotnie. Drży mi ręka. Zauważa to. Odciąga mnie na bok. Słyszę jego głos. Głos zjawy.

– Nie możesz, syneczku, panikować – mówi, uśmiechając się przy tym, z odrażającą wyższością. – Musisz pluskać się, jak słodziutki bobasek w jego strachu. Bądź Panem sytuacji, syneczku. – Łapie mnie za ręce. – Przywołuję cię do porządku. Grzecznie. Jestem bardzo miły, widzisz? Jestem bardzo miły, ponieważ jesteśmy razem. Ten urodziwy mężczyzna, jest przeciwko. Razem – MY, on – PRZECIWKO. To bardzo proste. Bardzo sympatyczne. Opowiem ci pewną historię. Lubię opowiadać historię. Wiesz o tym. Pewnie, że wiesz. Żyjemy razem. Jesteśmy braćmi. Tworzymy jeden, wspólny obraz. Do rzeczy. – Oblizuje się, w sposób, który znam na pamięć. Wszystko pamiętam. Pamiętam jego. On jest wszystkim. – Drżała mi kiedyś ręka. Wrażliwy byłem. Bardzo malutki i bardzo wrażliwy. Mamę miałem. Taty nie miałem. Poszedł sobie. Zły Pan, bardzo zły ojciec. Potem, po czasie, przyszedł na jego miejsce inny mężczyzna. On przyszedł, a moja wrażliwość wyszła sobie. Została wypędzona przez jego pięści. Smutne. Zabawne. Nie wiem. Głupi jestem. W każdym razie, ręka przestała odmawiać posłuszeństwa. Słuchała. Biła. Zaczęła stać po stronie MY. I zacząłem wygrywać. Zacząłem wygrywać, ponieważ stałem się brutalny. Stałem się, jak fałszywy ojczulek. Stałem się zwierzęciem, aby przeżyć. Zwierzyłem ci się właśnie – mówi, zmieniając ton. – Twoja kolej. Podaje mi łopatę. Czuję się, jak zahipnotyzowany. Wracam w kierunku ofiary. Ja – zwierzę, on – ofiara. Powtarzam, cicho. Powtarzam, krzycząc. Zerkam w kierunku Jezusa. Mojego Jezusa. Onanizuje się, chełpiąc się własnym dziełem. Odwracam się z powrotem, w kierunku celu. Staję naprzeciwko skulonego faceta. Biorę zamach. Biorę zamach, na swoje życie.

Rozdział 1

Jarek

 

Przyjaźń zgasła w moim życiu nagle. Śmiercią naturalną. Miałem swoją grupę, kroczyliśmy razem po nieznanych ścieżkach, nie mam swojej grupy. Trzy proste kroki. Bez dorabiania zbędnej filozofii. Nie pokłóciłem się z nikim, nikt nikogo nie zdradził, nie pomówił, nie odbił dziewczyny i nie obsmarował dobrego imienia. Najzwyczajniej w świecie, niektórzy z nas, nie wytrzymali prostej, lecz jednocześnie wyczerpującej konwersacji ze światem dorosłym. Każdy z nas, w obliczu dyskusji, której istnienie odpychaliśmy, jak tylko mogliśmy, inaczej pojął definicję słowa kompromis. No, prawie każdy. Zostało nas trzech. Trzech wyrzutków – definicja wykreowana przez moje ciągle jeszcze wybujałe, pragnące pochlebstw ego. Trzech zwykłych, młodych, lekko porysowanych, dojrzewających mężczyzn – definicja zdecydowanie bliższa prawdy. Godziny pracy, polegającej na zabawie, wymieszanej z filozoficznymi dyskursami, odpowiednimi dla ludzi próbujących zrozumieć świat, który bez pytania wtargnął w ich proste i ułożone życia, również nieco zmieniły kształt. Dotychczasowe dwie zmiany – 9-13, 15-22, zostały zastąpione jedną, zdecydowanie krótszą i mniej atrakcyjną. Dzień zaczęła nam umilać jedynie ławka. Dwugodzinne spotkania, okraszone kąśliwymi komentarzami otaczającej nas rzeczywistości. Dla lepszego zrozumienia, owych: „kąśliwych komentarzy”, pozwolę sobie przywołać jedną z ostatnich dyskusji. Dyskusji udekorowanej w dżentelmeńskie komentarze dotyczące kobiecej urody.

– Kurwa mać, nudno – rozpoczął, jak co wieczór Jacek. – Możecie mi wytłumaczyć, dlaczego zawsze, jak siadam z wami na tej nieszczęsnej ławce, spotkanie zamienia się w stypę? Podobno miało być zajebiście, mieliście wpuścić mnie do jakiegoś zaufanego kręgu, a dostaję babcine spotkanie. Może jeszcze zaczniemy omawiać ostatnia mszę? Tylko o tym jeszcze nie rozmawialiśmy – mówił z pasją i wielkim wyrzutem w głosie.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Jacek, mimo naszej bardzo długiej znajomości, dopiero od niedawna zaczął z nami regularnie przesiadywać. Wieczorne, przyjacielskie schadzki, na samym początku, dotyczyły dwóch osób. Mnie i Darka. Po pogrzebie dawnego układu, postanowiliśmy we dwójkę odnaleźć się w nowym świecie. We dwójkę w zamyśle. W rzeczywistości, bardzo szybko przyplątał się do nas Jacek. Nie mieliśmy nic przeciwko jego obecności. Wręcz przeciwnie. Po prostu, postanowiliśmy pokręcić sobie z niego bekę, aby jakkolwiek urozmaicić sobie codzienność. I tak, zbudowaliśmy wokół naszych spotkań, aurę niedostępnej sekty, bawiąc się z niecierpliwionym Jackiem. Było fajnie.

– Nie jesteś gotowy – odburknąłem głosem przywódcy. – Tak na dobrą sprawę, nie wiem, czy kiedykolwiek będziesz. To nie takie proste.

– Przestań pieprzyć, Jarek. Albo wtajemniczacie mnie w wasze rozmowy, albo odchodzę.

– Droga wolna – wtrącił się Darek, z charakterystycznym dla siebie uśmiechem. – Nikt cię tu na siłę nie będzie trzymał.

– Tak? Dobra, rozumiem, rozumiem. – Próbował grać odtrąconego chłopca. – W takim razie, siema. Mam lepsze rzeczy do roboty. – Wstał z wypiętą klatą. „Komiczny widok” – pomyślałem mimowolnie.

– Spokojnie panie obrażalski – zwróciłem się do niego z trudem powstrzymując śmiech. – Już dobrze, dzisiaj, oficjalnie, zostaniesz jednym z nas. Zostaniesz wyzwolony z sideł normalności.

– Że co? – odpowiedział z grymasem na twarzy.

– Że gówno – oznajmił Darek, ze spokojem, zupełnie nieadekwatnym do treści, wypływającej z jego ust. – Siadaj i słuchaj. Potem mów. Na tym polega rozmowa. Kapujesz?

– Chyba – odburknął Jacek, ciągle udając obrażonego. W rzeczywistości, całe jego ciało objęła wielka fala podekscytowania. Podekscytowania, które wynikało z nieistniejącej sekty. Brawo, Jacuć – odezwał się głos w mojej głowie.

– To co, Dareczku, chyba teraz powinniśmy przedstawić pierwszą zasadę tego miejsca?

– Nikt nie powtarza się dwa razy. Podzieliłeś się swoim spostrzeżeniem, my je przetrawiliśmy, temat się zakończył. Nie ma powrotu. Przynajmniej nie z twoich ust – odpowiedział mi z charakterystyczną dla siebie obojętnością.

– Dokładnie. Także, zaczniemy od naszego ostatniego tematu – powiedziałem z uśmiechem na ustach. – Bardzo ważnego, o znaczeniu fundamentalnym, dla każdego chłopaka. Omawialiśmy bowiem ranking dup z naszej klasy. – Zmieszanie na twarzy Jacusia poprawiłoby humor największemu zgorzknialcowi. – To co, Jacuś, chcielibyśmy poznać twój ranking. Jako, że Darek przedstawił ci jedną z zasad, dobrze zdajesz sobie sprawę, że chociażbyśmy bardzo chcieli powiedzieć ci o swoich upodobaniach, niestety trzyma nas dobrze spleciony węzeł moralności. Spóźniłeś się bracie.

– Co za głupie zasady. Kto to, kurwa, wymyślił – burknął pod nosem.

– Co tam skamlasz? – skomentował Darek.

– Nic, nic. Jaram się niewyobrażalnie zarzuconym tematem. Właśnie tego oczekiwałem.

– Cudnie. – Klasnąłem rękami, po czym zapadła dłuższa cisza, udekorowana naszymi uśmiechami. Naszymi, czyli moim i Darka. Tak, dla jasności.

– Powiesz coś wreszcie? – zapytał lub co będzie chyba dokładniejszym opisem, zaatakował Jacka, Darek. – Nie wygrałem, kurwa, czasu na loterii.

– Co mam mówić? – odpowiedział mu czerwony na twarzy Jacek.

– „Lubię cycki Marysi.” „Pociąga mnie spojrzenie Kasi.” „Uwielbiam gapić się na tyłek Basi.” Raczysz nas swoimi obserwacjami rzeczywistości, ubierasz to w subiektywny ranking, kończysz wypowiedź. Proste? Proste. – Zawsze śmieszy mnie postać Darka, tłumacząca jakiekolwiek zasady. Kapitalny widok.

Jacek, cicho westchnął. Nie takiego chrztu się spodziewał. I dobrze. Czymże jest życie bez zaskoczeń? Niczym dobrym, chyba.

– No to… – zaczął niepewnie. – Sabina, Sabina jest w sumie ładna. Natalia, Patrycja, też niczego sobie…

– Dość – przerwał mu Darek. – Więcej werwy chłopie. Opisów, pieszczotliwych słów, chłopskiej poezji. Mówiłem, kurwa, nie każdy się tu nadaje. – Perfekcyjnie odgrywał swoją rolę.

– Dobra, dobra. – Uniósł się lekko Jacek. Zadziwiające, że podważenie jego ławkowych kompetencji, wywoływało u niego taki bodziec motywacyjny. Zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę omawiany temat. Zadziwiające… – Ale zostaje to między nami.

– Jasna sprawa – odpowiedzieliśmy chórem.

– Na Pana Boga.

– Na Pana Boga.

– No to, osobiście byłbym za wskazaniem jedynie pierwszych pięciu miejsc. Zgadzacie się?

– Konkretny mężczyzna. Kto by tracił czas na uzupełnianie planszy – odpowiedziałem. Darek jedynie kiwnął głową.

– No, to… piąte miejsce, dałbym Patrycji. Kurczę, nie powiem, zdarzyło mi się, nieraz, zawiesić na niej wzrok, gdy przechodziła obok. Dobra sztuka. Przede wszystkim, ma niesamowicie jędrny tyłek. O, tak. To chyba jest jej główny atut. Ale, wiecie, czegoś jej brakuje. Nie ruszyłbym za nią, na podbój świata. Wiecie o co chodzi?

Przytaknęliśmy, ledwo powstrzymując śmiech.

– Czwarte miejsce… Emilka. Tak, Emilka. To co traci na, nazwijmy to, tylnych walorach, nadrabia swoim urokiem. Ten jej niesamowicie kuszący wzrok. – Rozmarzył się, wyraźnie rozkręcający się Jacek. – Gdyby nie to, że, jak wiecie, czasami brakuje mi śmiałości, zburzyłbym całą rzeczywistość za jeden uśmiech, adresowany do mnie.

– Przypominam, że to dopiero czwarte miejsce – przerwałem mu. – Aż boję się pomyśleć, ile byś oddał za następne kandydatki.

– Miałeś ostatnio swoją kolej. Nie przerywaj. – Darek, przybrał postać sędziego. Jak zwykle, perfekcyjnie.

– Właśnie tak – dodał swoje trzy grosze, wyraźnie podbudowany wsparciem Darka. – Podium… – Zamyślił się. – Agnieszka. Tak, Agnieszka. Ten kawałek piersi, ukrywany w marzeniach wszystkich chłopców w klasie. – Poszukał wzrokiem naszego potwierdzenia. Kiwnęliśmy, porozumiewawczo. – Te nogi. – westchnął. – Zdecydowanie zasłużone trzecie miejsce.

– Zdecydowanie. – Przytaknęliśmy.

– Drugie. Drugie, jest przeznaczone dla Marysi. Ma coś w głosie dziewucha. Coś kuszącego, unoszącą się obietnicę. Do tego piersi, połączone z jędrną pupą, w komplecie, demolują pojedyncze atuty rywalek. Ale, wiecie, to bardziej na jedną noc. Przynajmniej moim zdaniem. – Chwila prawdy. Za chwilę, z ust Jacka, wypłynie imię dziewczyny, kradnącej jego sny. – Pierwsze… – Rozmarzył się na dłuższą chwilę. Sabina – powiedział nienaturalnym głosem. Nutka ekscytacji, wymieszanej z lekkim zawstydzeniem i charakterystyczną dla Jacka, domieszką niepewności. Miód na uszy. – Wiecie, może odstaje walorami technicznymi, ale…, ale ma w sobie to coś. Może śmiesznie to brzmi, może, a nawet na pewno, wasz wybór padł na inną dziewczynę. – W rzeczywistości nie wybieraliśmy, ale fakt, gdybym musiał, wybrałbym inną pannę. – Ale, ja… Ja coś w niej widzę. Po prostu. Przy niej opis jest zbędny – podsumował zdecydowanie cichszym głosem.

– Gratulacje. – Wstał ze swojego miejsca Darek. Możemy się rozejść. Zdałeś, pięć, wszyscy się cieszymy. – Po wypowiedzeniu tych słów, ruszył bez pożegnania. Cały on.

– Ale, jak to, to już? – Zerknął w moją stronę, wyraźnie zawiedziony Jacek.

– Już, co za dużo, to niezdrowo. – Klepnąłem go w ramię.

Przeciętna ławka. Podpuszczanie Jacka, udawanie dobrego humoru, powrót do domu, Powrót do domu. Jak już przytoczyłem wam naszą przeciętną rozmowę, wypadałoby zahaczyć też o przeciętny, wewnętrzny dialog. Już trochę mniej atrakcyjny, mniej śmieszny. Wracając z tamtego spotkania – przytoczę akurat ten dzień, dla zachowania chronologii zdarzeń – atakowałem się za bierność. Bierność dotyczącą walki o utracone przyjaźnie. Wiecie, na długo przed rozpadem naszej paczki, moja głowa przekazała mi zakończenie. Mimo tego, nic z tym nie zrobiłem. Szkoda. Zabrakło czasu. – Uśmiechnąłem się cynicznie w myślach. – Potem, gdy już każdy zbłądził, tłumacząc to przemyślaną decyzją, co w moich prywatnych dygresjach, doczekało się puenty: „gówno prawda”, zacząłem tłumaczyć to sobie hasłem: „naturalna kolej rzeczy”. Również gówno prawda. Mogłem walczyć, mogłem podtrzymywać relacje, mogłem dążyć do dialogu, zamiast z miną zgorzkniałego dziada, użalać się nad losem mi zesłanym. Właśnie, mogłem. „Przyzwyczajaj się” – powiedziałem do siebie w myślach. – „Całe twoje dorosłe życie, polegać będzie na mieleniu hasła mogłem. Mogłem być lepszy. Mogłem zachować się inaczej. Mogłem podjąć inną decyzję”. Pierdolony, naturalny egocentryzm. Zawsze wypierany, zawsze niemile widziany, a najbardziej nam przyjazny. Całe to moje trwanie w poprzedniej relacji z przyjaciółmi, w gruncie rzeczy, również kręciło się wokół dbania o własne samopoczucie. Przyjaźń, to idealny kamuflaż, do pielęgnowania własnej próżności. Chyba najlepszy, najlepiej ukryty ze wszystkich innych. – Do ciebie!! – krzyknęła mama, przerywając mi codzienne, wieczorne wspomnienia i analizy. Dam sobie uciąć rękę, że to Jacek. Odkąd, upozorowaliśmy istnienie sekty, spuszczającej się do kobiecych piersi, stał się zdecydowanie bardziej nachalny. Spoko. Każdy potrzebuje czułości. Każdy potrzebuje pokarmu, dla wewnętrznego głosu.

– Siema, Jaruś. – Przywitał się z machany. Debil musiał tu biec. XD. Dużymi literami. Wiecie, powaga sytuacji.

– Siemasz, brachu. Co tam? – Obdarzyłem go przygotowanym, ciągle mielonym, repertuarem. Jego reakcja, również nie była niczym nowym. Wtargnął do mieszkania, krzyknął: „Dobry, Pani Basiu”, po czym nie ściągając butów, ruszył do mojego pokoju. Pierdolony król manier i dobrego wychowania. „Cześć, Jacusiu”. Dobiegł głos z kuchni.

– No i co tam? – powtórzyłem pytanie, patrząc z politowaniem na Jacka, rozłożonego w moim łóżku. Sam, zająłem miejsce przy biurku.

– Stary, kurwa, znalazłem rozwiązanie. Znalazłem rozwiązanie na nudę. Koniec z naszymi egzystencjonalnymi problemami. – Przy słowie: „egzystencjonalnymi”, prawie połamał sobie język.

– Słucham – odpowiedziałem, udając zaciekawionego. W rzeczywistości chciało mi się spać. „Tylko moje nienaganne maniery, pozwalają ci przeżyć” – pomyślałem.

– Ziomków poznałem. Nowych. Stary, zajebista ekipa. Normalne chłopaki. Idealne pod nas. To nasza szansa. Szansa, aby rozpocząć od nowa.

– Super, powodzenia życzę. Jacuś, nie żeby coś, ale spać mi się chcę. Jeżeli pytasz o pozwolenie, to tak, możesz z nimi trzymać. Mam to gdzieś.

– Jaruś, przecież nie o to mi chodzi. Widzę, jaki chodzisz z truty, od kiedy zostaliśmy sami. Ja to wiesz, dla ciebie zrobiłem. Abyś znowu zaczął żyć. Zwierzę stadne, wiesz, o co chodzi. – Uśmiechnął się w moim kierunku.

– Ufa się raz, Jacuś. – Westchnąłem. – Ale, okej. Pogadam z Darkiem – odpowiedziałem, głównie ze względu, na nachalny wzrok rozmówcy, gotowy do walki o swoje racje. W rzeczywistości, nawet gdyby udało mu się przejść przez moją barierę, dobrze wiedziałem co odpowie Darek. „Nie” – wybrzmiało w mojej głowie, jego głosem.

– Super, morda. No to nie przeszkadzam. Późno już.

– Późno – przytaknąłem. Chwilę później, dobiegł mnie z kuchni głos Jacka żegnającego się z moją mamą i trzask drzwi. Spokój. Na razie.

„To jest mój następny problem” – powiedziałem na głos, zwalając się na łózko. Ubolewam nad starą ekipą. Fakt. Trafna analiza, Jacuś. Jedyna trafna, z twojej wypowiedzi. Reszta to tylko twoje idealistyczne, przyznaję, życzenia. Nie zaufam nowym ludziom. Wychodzę z założenia, że ufa się tylko raz. Reszta to oszustwo. Teatrzyk, przyszykowany przez naszą głowę, dla naszego samopoczucia. „Zwierzę stadne” – przypomniało mi się zdanie Jacka. Możliwe. Ja, mam trochę inną definicję. Nienawidzimy siebie. Boimy się swojego głosu. Boimy się szczerości, wychodzącej na wierzch, przy odrobinie ciszy. Boimy się, zdając sobie sprawę, że oszustwo traci wtedy na znaczeniu. Boimy się własnych myśli, ponieważ przez całe życie uciekamy przed własnymi wnioskami, jednocześnie wszystkie porażki tłumacząc wyjebanym w kosmos frazesem: „Taki już jestem”. To znaczy, jaki jesteś? Wygodny, pomalowany farbami przygotowanymi przez środowisko w jakim się urodziłeś? Jesteśmy zbyt leniwi, zbyt strachliwi, aby przystanąć, stracić miejsce w gonitwie i faktycznie pomyśleć, nad istotą bytu, małej, uwięzionej gdzieś w środku nas istoty. Istoty, faktycznie wyjątkowej, lecz, przez zdecydowaną większość nas, zakrzyczanej, właśnie idiotyczną pewnością o własnym rozumieniu siebie. Gówno rozumiesz. I dlatego uciekasz. Uciekasz w ekranik telefonu, uciekasz w głosy innych ludzi, uciekasz, nerwowo rozglądając się za siebie, targany przez strach. Z tyłu przecież jesteś ty. Ten faktyczny ziomek, z wydziaranym hasłem: „Jestem sobą”. Szkoda, że nigdy nie dopuścisz go do głosu. „Pierdolisz”, pomyślisz zapewne. Możliwe. „Znam siebie, wiem co chcę, wiem co mnie definiuje. Potrafię ze sobą rozmawiać”. Możliwe. Mam propozycję. Wyłącz wszystko wokół. Telewizor, telefon, światło. Odłóż książkę. Patrz w sufit przez godzinę. „I co, czujesz się komfortowo?”. Walczysz o innych ludzi, walczysz o lepszy świat, walczysz o przyjaźń, podpierając to wszystko ideologicznymi hasłami, w rzeczywistości, bojąc się o własną dupę. Bojąc się kogoś, kogo przecież tak dobrze znasz. Bojąc się siebie. Co nie, Jaruś?

Sen

Stroma droga. Bardzo. Leżę bezwładny, bez kontroli nad ciałem. Odczuwam niewyobrażalny lęk. Ręce mam skute, a nogi drgają w niewyobrażalnym szale. Spadam. Za mną samochody, pokonują następne metry w zawrotnym tempie. Przejeżdżają przeze mnie, nie uszkadzając ciała. Zamiast tego, wysyłają mnie w inne miejsce. Miejsce wypełnione czernią. Unoszę się w powietrzu. Słyszę głosy. Przeraźliwie wyją w niezrozumiałym dla mnie języku, wyrywając mi serce kawałek po kawałku. Widzę obraz. Skąpo ubrany mężczyzna raczy organizm wódką. Sepleni o niespełnionej miłości, utraconej pozycji i tych skurwysynach. Nie wiem o kogo chodzi. Płynę dalej, niesiony przez powietrze. Dostrzegam kolejnych ludzi. Smutnych, szarych, kąśliwie przeklinających miejsca, o których istnieniu nie mam pojęcia. Nie myślę. Odczuwam jedynie strach. Jakiś starzec szepczę w moim kierunku, abym nigdy nie ufał zdrajcom.

– Kim są zdrajcy? – pytam nieswoim głosem.

– Przyjaciółmi – odpowiada, po czym pogrąża się w histerycznym śmiechu. Sekundę później, jego sylwetka rozpływa się przed moimi oczami.

Zamiast starca, ukazuje mi się twarz Marcina. Dawnego przyjaciela. Dobrego człowieka, tak mi się wydaje. Głos w głowie nie jest mój. Jest obcy. Jest mi bliski.

– Zdradziłem cię – mówi bez ogródek, wyrywając mi kolejne kawałki serca.

– Śmierć dla zdrajców. Śmierć dla zdrajców. Śmierć dla zdrajców – z moich ust, wydobywa się kolejny nieznany mi głos.

– Kim są zdrajcy? – pyta roześmiany.

– Przyjaciółmi – odpowiadam, po czym tym razem to ja, rozpływam się, odczuwając przy tym palący od środka ból.

Brama. Ogromna, świecąca blaskiem, wyłączającym mój wzrok. Zaczynam panicznie krzyczeć: „Nic nie widzę” – tym razem swoim głosem.

– I dobrze. Nie zasługujesz.

– Nie zasługuję na co? – pytam rozpaczliwie.

– Nie zasługujesz na interpretowanie rzeczywistości zmysłem wzorku. Jesteś za słaby. Dałeś wyrwać sobie serce po drodze. Nie potrzebuję mięczaków.

– Ja… oni… – Poddaję się. Długo milczę, po czym pytam idiotycznym głosem. – Kim jesteś?

– Prawdą. – Kolejny śmiech zatruwa mi duszę. Wyłącza świadomość. Kończy film.

 

Świadomość

Budzę się na podłodze. Jak co rano. Zlany potem, próbuję przypomnieć sobie treść snu. Klatka po klatce. Nie udaje mi się. Wyjmuje z głowy jedynie pojedyncze przebłyski i lęk. Kurewsko mocny i nieuzasadniony lęk. „Może lepiej, nie pamiętać go w całości” – Myślę. Z kuchni dobiega mnie głos mamy. Mieszkamy sami. Zapewne znowu rozmawia z babcią przez telefon, próbując złapać choć malutki pierwiastek normalności. Nie zazdroszczę jej. Mówiąc szczerze, bardzo współczuję. Samotna matka, to definicja bohatera rzeczywistego. Taki Batman, bez stroju i milionów na koncie. Ubieram luźne dresy. Nie lubi, gdy pałętam się po mieszkaniu w samych bokserkach. Staram się respektować zasady. Z różnym skutkiem.

– Cześć mamuś. – Witam się z nią z ciepłem w głosie. W odpowiedzi mruga okiem, z uśmiechem na twarzy. Tak jak myślałem. Poranna ocena rzeczywistości, oczami matki i córki. Całuję ją w policzek, podnoszę talerz z kanapkami, wracam do pokoju. Trzy czynności. Powtarzający się cykl, dzień po dniu. Przez całe życie.

Jedząc kanapki, rozmyślam nad wczorajszą rozmową z Jackiem. Nowa ekipa. Wymarzony scenariusz. Pozornie. W rzeczywistości obawiam się nawiązywania nowych relacji. Mimo całego jadu, którym pielęgnuję moją obecną sytuację życiową, przyzwyczaiłem się trochę do minimalistycznego towarzystwa. Nie muszę wychodzić ze strefy komfortu. Nowi ludzie, nowe otoczenie, wiążę się z zerową pozycją na starcie. Nie wiem, czy jestem na to gotowy. Całe życie, miałem ugruntowaną pozycję w towarzystwie. Nie musiałem się starać. Nie bałem się odrzucenia. Kurwa, że też Jacek zawsze musi z czymś wyskoczyć. Mogliśmy dalej narzekać, w rzeczywistości ciesząc się ciepełkiem. Teraz już nie mam wyjścia. Muszę przynajmniej porozmawiać z Darkiem. Inaczej sumienie – w moim przypadku stały obserwator zdarzeń z moim udziałem – da mi znać o niezadowoleniu. Zresztą, dobrze wiem co powie Dariusz. Z niespotykaną siłą perswazji, nastawi mnie, jak szwankujący zegarek. Wszystko będzie okej. Chyba.

– Już wychodzisz? – zapytała zdziwiona mama. Fakt, jak już wspomniałem, obecne wakacje, nie doświadczyły zmian porannych.

– Obowiązki, mamuś, obowiązki – odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy. Uśmiechem, w mojej wyobraźni, zabójczo podobnym do uśmiechu Zorro. Dziecko zawsze pozostanie dzieckiem, a Diego De La Vega cichym kompanem.

– „Sprawy wagi państwowej. I tak nie zrozumiesz” – ironicznie skomentowała. – Miłej zabawy.

– Zawsze jest miło. Przynajmniej w wersji przeznaczonej dla ciebie. W odpowiedzi jedynie pokiwała głową z politowaniem.

Zapach skoszonej trawy. Nieśmiałe słońce, z ledwo widzialnym uśmiechem, witające nowy dzień. Subiektywne, dla ogółu, obiektywne dla rozmówców – starszych Panów gustownie palących papierosa – komentarze dotyczące naszej rzeczywistości. Matki z dziećmi, dyskutujące o nieprawidłowym przydziale 500 plus. Wreszcie małoletni obywatele, zastępujący kontakt międzyludzki, współczesną metodą konwersacji. Telefonami. Stały zestaw. Zestaw, sprawiający mi przyjemność. Lubię obserwować przyziemność. Karmić zmysły prostotą. Delektować się szczegółami, pozornie niewidocznymi. Malować ludzi szarych lub trafniej, odzierać ich ze skorupy, dostarczonej przez społeczeństwo. Zmierzając do bloku Darka, mijam moją pierwszą miłość. Witamy się zwyczajnym: „Cześć”. Bez emocji. Emocje pojawiają się, gdy oddala się na bezpieczną odległość. Wraca do mnie dziecięca słodycz i wspomnienie pierwszej ekscytacji płcią piękną. Przyjemne uczucie. Dochodzi do mnie, że osiedle, złożone z jednego rzeczywistego boiska, dwóch wymyślonych zmyślą o jakimkolwiek zróżnicowaniu spotkań piłkarskich, jednego placu zabaw i sporej ilości bloków mieszkalnych, to całe moje życie. Mała ojczyzna. Zbiór wspomnień, zdjęć, szczelnie schowanych w folderze „głowa”. Kopalna miłości i empatii. Bólu i łez. Przyjaźni i wrogości. Zdecydowanie, w przekazie medialnym, pomijana jest wartość osiedli. A może to ja jestem już dinozaurem. „Masz 17 lat idioto” – odzywa się głos w głowie. Racja. Mam 17 lat i ksywkę zgred. Chyba nie przez przypadek.

Klatka Darka. Pokonałem prawie kilometr. Idealny, rekreacyjny, poranny spacer. Pokonując schody, delektuję się nadzieją, że śpi. Z mało empatycznych przyjemności, budzenie innych sprawia mi największą radość. „Chorób się nie wybiera” – pocieszam się na głos. Ku mojemu rozczarowaniu, drzwi otwiera mój przyjaciel. Trudno, następnym razem.

– Pojebało cię? – wita mnie z piękną czułością w głosie. – To już nie czas porannych zmian. – Załącza tryb służbisty.

– Też cię kocham – odpowiadam, przeciskając się do środka. – Sprawa jest. Przyszedłem zawiadomić cię o pomyśle Jacka.

– A. Czyli chcesz mi powiedzieć, że zakłócasz mój poranny spokój, tylko dlatego, że ten debil wpadł na pomysł? Cudnie kurwa.

– Nie zaproponujesz mi herbatki? Gdzie twoje, piękne, polskie maniery?

– Wyszły się przejść. 17 lat temu. Wiesz, gdzie jest kuchnia.

– Jak zwykle ponad przeciętne odpowiedzi.

– Do rzeczy, błaźnie.

– Jacek, nie uwierzysz, znalazł nam nową ekipę. Podobno, cytuję: „fajne chłopaki, normalne takie”.

– No i zajebiście. W końcu się na coś przydał.

– Ale…

– Żadne, kurwa, ale. Ile można siedzieć na dupie. Jedna ławka, to cała nasza rzeczywistość w ostatnim czasie. Ta, nie lubię zmian. Ale nawet ja mam swoją granice. Rzygam już przez tę monotonność. Ileż można.

– Wiesz, zasadniczo się zgadzam, ale weź pod uwagę różne aspekty. Nowi ludzie, nowa grupa, ustalone zasady, hierarchie…

– Jarek, co ty mnie za debila masz? Doskonale wiem, na czym polega wejście w sidła nowej grupy. Damy radę. Nie oni nas, a my ich. Jasne?

– Jasne, chyba…

– No, to zajebiście, że się rozumiemy. Tyle?

– Może byśmy jeszcze rozegrali mecz? – Spojrzałem na konsolę z nutką błagalnej ułomności w głosie.

– Nie mam czasu, Jareczku. Zajęty jestem.

– Niby czym?

– Refleksyjnością nad bytem ludzki, Jaruś. Bardzo przejmujące sprawy – odpowiedział z charakterystyczną dla siebie nutką żartu w głosie.

– Refleksyjnością nad bytem ludzkim – powtórzyłem, z mimowolnym uśmiechem na twarzy. – To do później. Czeka nas wejście w nowy świat. – Westchnąłem.

– W nasz świat, Jarku. W nasz świat.

Zaskoczył mnie. Byłem pewny, że Darek stanie w opozycji do nowości. Myliłem się. Widocznie tak musi być. Widocznie, specyficzny zapach unoszący się nad naszą ławeczką, magiczny urok słów, wypowiadających nawet najbardziej wyruchaną prawdę, stał się wystarczający tylko dla mnie. Trudno, dostosuję się. Wejdę w nowe stado, szukając w nim, jak najwyższego miejsca. Tak już mam, choć nie w każdy dzień jestem w stanie się do tego przyznać. Wiecie, fałszywa skromność każdego Polaka. Jedna z jakże wykwintnych i ważnych cech naszego społeczeństwa. W tym moja, oczywiście. Wracając do mieszkania, kopałem kamyk. Z niewytłumaczalnych powodów, czynność ta, dostarczyła mi sporej ilości spokoju. Fajnie. „Dziękuję, kamyczku”.

 

Róża

– Dziewczynki, zrobiłam wam kanapki! – zawołała mama. Jak zawsze trafnie, reagując na nasze aktualne problemy. Byłyśmy bowiem nieziemsko głodne. Cały dzień spacerowania po lesie, dał o sobie znać. Nie żałowałyśmy. Każda sekunda, wypełniona ciszą natury, zostawia w człowieku niepisaną warstwę delikatności i wrażliwości. Przynajmniej mam taką nadzieje. Niesione pragnieniem choć najdrobniejszego kęsa kanapki, ruszyłyśmy na dół.

– Jesteś naszym aniołem stróżem, mamo – zwróciłam się do niej głosem pełnym wdzięczności. – Zawsze znajdujesz odpowiednie lekarstwo.

– Taka już moja rola. Nic nadzwyczajnego. – Uśmiechnęła się. – Zjecie tutaj, czy mam się powoli przyzwyczajać do dorosłości moich malutkich córeczek?

– Mamy dzisiaj wieczór sióstr, mamo – odezwała się Gabrysia, moja starsza siostra. Ale obiecujemy, chyba mogę mówić za ciebie? – zwróciła się do mnie. Kiwnęłam głową, na znak zgody, wywołując uśmiech Gaby. – Obiecujemy, że jutrzejsze śniadanie, zjemy całą rodziną. No, jeżeli będziesz w stanie poczekać na leniwe córeczki. Nie zamierzamy się dzisiaj wcześnie kłaść spać.

– Poczekam – odpowiedziała mama. – I życzę miłych ploteczek. – Mrugnęła do nas okiem.

Zaczęłyśmy od filmu. Wybierała Gabrysia, jak zawsze. Przywilej tej starszej. Zresztą i tak nie mogłam się skupić. Myślałam tylko o tym, jak po raz kolejny ugryźć interesujący mnie temat. Temat, który bardzo irytował moją siostrę. Nie mogłam jednak odpuścić. Jak nigdy wcześniej, wszystkie głosy w mojej głowie – zwane myślami – były zgodne, nie pozostawiając mi wyboru. Zerknęłam na nią jednym okiem. Jej również nie interesował film. Siedziała w telefonie, z ogromną starannością pisząc kolejne wiadomości. Do Kamila. Byłam pewna. Niesiona chwilowym impulsem, postanowiłam zaatakować po raz kolejny dzisiejszego dnia. Zablokowałam film, czym zwróciłam jej uwagę.

– Co się dzieje? – zapytała ciągle nieobecna.

– Dobrze wiesz.

– Róża, rozmawiałyśmy już na ten temat. Nie i tyle.

– Bo?

– Jezu, tłumaczyłem ci już. Ileż można. – Przewróciła oczami, rzucając telefon na poduszkę. Wiem, byłam upierdliwa. Ale trudno. Musiałam wygrać. – Po pierwsze. – Zaczęła wyliczać surowym głosem. – Masz 14 lat. Jesteś zdecydowanie za mała.

– Absurd! – krzyknęłam.

– Nie przerywaj mi – powiedziała głosem zmęczonej życiem polonistki. – Po drugie, to są moi znajomi. Moi znajomi i mój chłopak. – Lekko się zaczerwieniła. – Po trzecie, to w ogóle nie jest twój świat. Ci chłopcy… ci chłopcy są specyficzni.

– Ty jakoś z nimi siedzisz.

– Siedzę z Kamilem. Jestem jego dziewczyną, więc naturalne jest to, że próbuję złapać kontakt z jego przyjaciółmi. Z różnym skutkiem, ale próbuję.

– Przesadzasz – powiedziałam stanowczo. – Poznałam Kamila. Nie może jakoś bardzo różnić się od swoich przyjaciół. Z nim złapałam dobry kontakt. Czemu niby zresztą miałoby być inaczej.

– Złapałaś jako moja młodsza siostra. Nie jako koleżanka. To jest znaczna różnica. Zresztą, nie muszę ci się tłumaczyć. Nie i tyle.

– To nie fair! Jesteś niesprawiedliwa. Ty też nie masz 18-stki, a pewnie z Kamilem nie ograniczacie się do buziaczków. Mama byłaby na pewno bardzo szczęśliwa z tego powodu.

– Róża, to jest szantaż. I tak się nie zgodzę. Nie psuj proszę wieczoru. Jest spoko i niech tak dalej będzie. Ty masz swoich znajomych, ja swoich. Rozumiem, że dążysz do zakazanej prawdy starszych od siebie. Powiem ci coś, prosto z serduszka. Nie warto – dodała już dużo łagodniejszym głosem.

– Nie wychodzi ci zabawa w mentora. Idę spać. Straciłam ochotę na wspólny wieczór.

– Różyczko… nie obrażaj się.

– Nie obraziłam się. Po prostu idę spać. Dobranoc.

Wyszłam z pokoju, nie czekając na odpowiedź. Wkurzyła mnie. Zawsze ma się za tą mądrzejszą, zawsze wie lepiej i zawsze musi być tak jak ona chcę. Nie tym razem. Nie odpuszczę. Dość mam już moich znajomych. Ich dziecinnych żartów, idiotycznych rozterek i banalnych problemów. I ci chłopcy. Boże, jak można być aż tak głupim, jak oni. Znajomi Kamila na pewno są lepsi. Starsi i w ogóle. No, lepsi po prostu. Pójdę jutro za nią i poznam się z nimi. Ona tam nie rządzi. Nie ma prawa decydować z kim siedzę, a z kim nie. Ja też mam prawo do NORMALNEGO życia. Do przygód i rozmów z kimś na poziomie. Nawet wiecznie ślepi nauczyciele, są w stanie zauważyć moją dojrzałość. Wszyscy oprócz Gabrysi. Chociaż, ona pewnie też to dostrzega. Chcę się mnie najzwyczajniej w świecie pozbyć. Nic z tych rzeczy. Sama o sobie decyduję – powiedziałam do siebie, wyjątkowo mocnym głosem.

 

Sen

– Kocham cię córeczko. – Słyszę zachrypnięty głos starszego mężczyzny. Z jego słów, wyciągam wniosek, że jest moim ojcem. Nieśmiało uśmiecha się w moim kierunku. Wyciąga rękę. Zachęca do wspólnej podróży. Boję się. Zerkam za siebie. Nie dostrzegam niczego znajomego. Stoimy na pustym polu, pełnym unoszącej się pustki, wypchanej po brzegi niesprawiedliwością. Zaczynam czuć się nieswojo. Spoglądam jeszcze raz na mężczyznę, podającego się za mojego ojca. Nie zamierza odpuścić. Niepewnie wyciągam dłoń. Cała się trzęsę. Myśli odmawiają posłuszeństwa. Ktoś mi niezbyt przychylny, złapał za pilota i wyłączył mój mózg. Uścisk trwa chwilę. Tracę świadomość. Gdy ją odzyskuję, jestem w całkowicie innym miejscu. Mężczyznę z polany, zastąpił mój malutki braciszek. Zwracam się do niego, pełna przeszywającego strachu.

– Adrianek, przecież…, przecież ty nie żyjesz! – krzyczę, połykając własne łzy. Nie chcę tu być. Wszystkie zagojone rany, momentalnie się otwierają, a krew tryska po całym pomieszczeniu. Przynajmniej taki widok, rejestruje mój wzrok. Mała postać, dotychczas malująca obrazek, odwraca się w moim kierunku.

– Nie płacz, siostrzyczko. Nic mnie nie boli. Nie rozumiem, dlaczego miałbym nie żyć. – Uśmiecha się słodko. No może oprócz świadomości, że czeka cię coś strasznego. Nieopisywalnie złego… – Nie kończy. Ponownie tracę świadomość. Rozpływam się bez emocji, unosząc się po fali wspomnień, związanych z Adriankiem.

 

Rzeczywistość

Budzę się cała zlana potem. Nie pamiętam za wiele. Jedynie pustkę, strach i poczucie straty. Chciałabym dojrzeć obrazki, utrudniające mi spokojny sen. Nie umiem. Wściekam się sama na siebie. Nerwowo wstaję. Zerkam na postać w lustrze. Jestem brzydka – stwierdzam cichym, smutnym głosem. Gruba, głupia i beznadziejna. Warczę, jak pies, pluję w kierunku lustra i wyzywam rzeczywistość wszystkimi, znanymi mi przekleństwami. Czasami tak mam. Nie kontroluję tego. Siadam na łóżku. Próbuję się uspokoić. Łzy kapią mi z oczu. Nie umiem wytłumaczyć, dlaczego. Po 10 minutach mija. Zarzucam na siebie szlafrok i schodzę do salonu. Przy stole Gabrysia, mama i śniadanie. Jajecznica. Spoko. Lubię. W tle słychać głos dobiegający z telewizji. Jakiś pan z polityki, ogłasza swoje zdanie na temat społeczności LGBT. Wyuczonym, sztucznym głosem prawi o chorobach psychicznych, o skrzywieniach ludzi czujących pociąg do tej samej płci. Srał go pies. Najchętniej wyjechałabym z tego chorego kraju. Jestem dzieckiem, fakt. Jednak, gdy słyszę poglądy „elit” naszego kraju, czuję się mentalnie babcią przed emeryturą. Za nim zdążę się przywitać z domownikami, odzywa się Gabrysia.

– Nie pójdziesz dzisiaj za mną.

– Że co? – pytam poirytowana. Od razu musi na mnie naskoczyć. Oczywiście.

– Że to. Nie będziesz mnie śledzić. Wybij sobie to z głowy.

Skąd ona to wie? Próbuję znaleźć odpowiedź na zadane pytanie, lecz Gabrysia mnie uprzedza.

– Nie trzeba być detektywem. Twoja wczorajsza reakcja wystarczyła do wysnucia wniosku. Jesteś prościutka, Różyczko. Nie będziesz zadawać się z moimi przyjaciółmi. Nie i kropka.

– To niesprawiedliwe! Mamo, powiedz jej coś!

– Spokojnie dziewczynki. Gabrysia ma rację. Jej znajomi są starsi od ciebie, Różyczko.

– Jesteście straszne! – krzyczę i wracam biegiem do swojego pokoju. W tyle słyszę głos mamy. Prosi, abym wróciła. Nie ma mowy. Zamykam drzwi na klucz, puszczam muzykę i spędzam czas po swojemu. Gapię się w sufit. Ściany, udekorowane fascynacjami kulturowymi, próbują mnie uspokoić. Miś, towarzyszący mi od pierwszej komunii Świętej, sprawia wrażenie autentycznie przejętego. Wariuję. Gadam ze ścianami i z miśkiem. Jeżeli tak wygląda ten cały „nastoletni bunt”, to ja podziękuję. Chwilę później dopada mnie pewna refleksja. Te ściany, ten misiek, sufit, one…, one są okej. Przynajmniej mnie nie wnerwiają.

Pukanie do drzwi przerwało mi intymny moment. Moment konwersacji z sufitem. Mama. Otwieram. Wiem, co teraz się wydarzy. Jej kojący głos, będzie próbował przemówić mi do rozumu. Jest dobrą matką. Czasem mam wrażenie, że aż za bardzo. Odrobina krzyku, jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Równowaga jest ważna. U nas nie ma jej za grosz. Nie myliłam się. Z wiecznie tą samą, spokojną miną, siada obok mnie.

– Nie możesz tak reagować, Różyczko. Postaw się w sytuacji Gabrysi. Nie czułabyś się raczej komfortowo w gronie swoich nowych znajomych, czując na sobie wzrok siostry – powiedziała cichym, aksamitnym i aż nad zbyt czystym głosem.

– Mamo, cały czas mówisz o Gabrysi. A co ja mam powiedzieć? Nie umiem dojść do porozumienia z rówieśnikami. Są dla mnie strasznie nudni, bezpłciowi, idiotyczni. Chciałabym spotykać się z kimś, kto nie żartuję z kupy w kiblu.

– Oj, mogłabyś się rozczarować towarzystwem Gabrysi. Nie zapominaj, że to też jeszcze nie są dojrzali ludzie. Co do twoich znajomych, może to wyłącznie kwestia nastawienia. Spróbuj pomyśleć o nich w cieplejszych kolorach. Zaufaj mi. Powinno pomóc.

– Nie pomoże. Oni są straszni. Boże, za jakie grzechy moje pokolenie jest takie straszne. – Zdecydowałam się na dłuższą pauzę, w celu zaakcentowania mojego ogromnego żalu. Co do domniemanej „niedojrzałości” przyjaciół Gabrysi, możliwe, ale chciałabym się sama o tym przekonać – dodałam.

– Różyczko, przykro mi, ale nie mogę wyrazić na to zgody. To nie byłoby fair, względem Gabrysi. Muszę być sprawiedliwa. – Pogłaskała mnie po głowie. – Zrozum, ona nie chcę dla ciebie źle. Chcę jedynie odrobiny prywatności.

– Nie przekonasz mnie. Na marne się starasz. Ja i tak dopnę swego. – Smutno westchnęła. – Jestem pewna, że tata by się zgodził – dodałam, po czym poczułam straszliwe ukłucie w klatce piersiowej. BOŻE, jaka ja jestem głupia. Grymas na twarzy mamy, pokruszył mi serce na milion malutkich kawałków.

– Pewnie masz rację – odpowiedziała prawie niesłyszalnie. – No, nic. Mam nadzieję, że przemyślisz sprawę. Zależy mi na tym, abyście się nie kłóciły. Pójdę już – dodała po chwili krepującej ciszy. – Mam dużo sprzątania.

Czułe pożegnanie, jak zawsze. Żart Adrianka o moich rozczochranych włosach. Wzrok taty, upominający brata. Wychodzą. Nigdy nie wrócą. Zabił ich pijany kierowca. Nigdy nie przetrawiłam tego dnia. Tej chwili. Momentu i słów: „Dziewczynki, stało się coś strasznego”. Nie dała rady dokończyć. Twarz, wiecznie spokojnej mamy, pokryła się we łzach. Następne miesiące, zlały się w jedno słowo. Terapia. Terapia, która nie pozwoliła nam zapomnieć. Nauczyła jedynie zakładać ciepłą kurtkę, ocieplającą duszę i rany na niej wykute. Nauczyła zarzucać kotarę. Próbowała nauczyć rozmawiać o traumie. Nie udało się jej. Unikałyśmy tego tematu, jak ognia. Dobrze dobrane słowo. Unikałyśmy. Dzisiaj, głupia Różyczka, postanowiła podważyć kompetencje mamy, przy okazji porównując ją do zmarłego męża. JEZUS MARIA. Jak mogłaś – rzucam w kierunku postaci w lustrze. Czasami mam wrażenie, że ktoś mówi za mnie, wykonuje ruchy za mnie, podejmuje decyzje, śmiejąc mi się w twarz. Siadam na łóżku. W głowie pojawia się obraz. Tata, Adrian, zaczynam płakać. Chcę pobiec do mamy, przytulić ją i przeprosić. Zawracam w drzwiach. Jeszcze nie teraz. Później. Mama nigdy nie lubiła szybkich rozmów, po głośnych i bolesnych emocjach, wyślizgujących się na zewnątrz. Czekam. Sama nie wiem na co. Głupia nastolatka. Kiedyś wydziaram sobie to zdanie. Na pamiątkę.

 

Ciepło

 

Zryw. Ciepło pochłania powierzchnie ziemi. Przywłaszcza ją sobie bez pytania, tuląc się do miłości, wymazując wszystkie chwasty o nazwie ból, kłamstwo i cierpienie. Tułasz się po świecie bezpieczny, pewny swego, pewny dobroci i szacunku. Niesie cię chwila ulgi. Chwila wiary. Nie zadajesz pytań. Nie szukasz odpowiedzi. Wystarczy ci ciepło. Wystarczy ci bicie serca, uśmiech losu i różowaty śnieg, przylegający do twoich ubrań. Ubrań złożonych ze wszystkich pozytywnych momentów twojego życia. Momentów splecionych przez ciepło, w jedną spójną całość. Zatrzymujesz się przed bramą. Masz przeczucie. Dobre przeczucie. Przechodzisz dalej. Spotykasz ludzi. Bardzo dużo ludzi. Bawią się, uśmiechają, nie potrzebując używek do szczęścia. Wystarczy im ciepło. Zauważasz krawężnik. Bije od niego ciepło. Wiesz, o tym. Podchodzisz bliżej. Zerkasz na ręce. Są czyste. Nie ma na nich przeszłości. Nie ma wspomnień, nie ma chwil w ciemnym pokoju. Przeszłość nie istnieje. Zabrało ją ciepło. Siadasz na krawężniku. Zamykasz oczy. Jesteś szczęśliwy. Jesteś w krainie ciepła. W krainie bez bólu i teraźniejszości.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania