Poprzednie częściGaraż - rozdział 1

Garaż - rozdział 2

Jarek

– Dostrzegam tylko jeden plus, tej całej „nowej ekipy”. – Zdecydowałem się na teatralną przerwę dla dodania klimatu. W rzeczywistości dodałem tylko kolejną ponurą minę Darka, do naszej wieczornej wyprawy. Wyprawy w stronę nowej rzeczywistości. Słowa Jacka. Żeby nie było wątpliwości. – Stare boisko szkolne. Tyle wspomnień. – Westchnąłem z autentycznym wzruszeniem. Stara klasa, wiążę się w moim przypadku z ogromną dawką nostalgii. Pozytywnej nostalgii. Wiem, idealizujemy przeszłość na każdym kroku. Każda chujowa teraźniejszość, po kilku latach, po kilku nowych, jeszcze gorszych doświadczeniach, staje się wykwintnym malunkiem na różowym tle. Ale mimo wszystko. Kawał historii. Pojebanie pięknej historii.

– Znalazłeś pierwszy pozytyw dzisiejszego dnia. Mam zacząć bić brawa? – Darek podsumował mój wywód ironicznym głosem. Ten gość ma wiele zalet, ale jedną – dużą w moich oczach, wadę. Ktoś bardzo niemiły, wyciął mu kiedyś z serca pierwiastek odpowiedzialny za romantyzm. Chodzący stoicyzm w ulicznej wersji.

– Nie chcę cię zmuszać do doceniania gestów, których nie rozumiesz. To by było niemoralne, Dareczku. Poudawajmy, że nie było tematu. – Uśmiechnąłem się w jego kierunku. Odpowiedział wzrokiem pełnym wyższości. Domyślam się, że po porodzie podobnym wzrokiem obdarzył rówieśników. Niektórzy rodzą się z manią wyższości. Czy uzasadnioną? Różnie z tym bywa.

Kilka minut. Kilka słów, wypowiadanych dla zabicia czasu, ponieważ, jak wiadomo – przynajmniej w naszym gronie – cisza krzyczy zawsze najgłośniej, wyciągając niepotrzebne dla atmosfery myśli na wierzch, kilka uwag z ust Jacka, odnośnie do dobrych manier i wreszcie, dobrze mi znane ogrodzenie. Ogrodzenie, za którym znajduje się szczelnie zamknięte stare, szczęśliwe życie. Wchodzimy. Pewny krok Darka, imitacja chodu pingwina w wykonaniu Jacka i oczy niedostępnego ćpuna w wykonaniu Jarka. Tak, Jarek to ja. Tylko przypominam. Dla pewności. Co do wzroku ćpuna, nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć. Mój organizm traktuje tę pozę w formie kamuflażu. Kamuflażu przed obcymi. Zerkam w stronę drzwi umiejscowionych po lewej stronie boiska. Sześciu mężczyzn i jedna dziewczyna. Układ praktycznie identyczny, jak w poprzednim gronie. Praktycznie. U nas, nie było żadnych dziewczyn.

– Oto i oni. – Przedstawił nas podjarany Jacek. Oceniając jego zachowanie, jestem w stanie stwierdzić, że odnalezienie nam nowej ekipy, traktuje jako swój największy sukces życiowy. Spoko. Warto wierzyć w siebie.

– Witamy. – Wstał najgrubszy z nich. Szef, chyba.

– Cześć, Jaruś jestem. – Przedstawiłem się z nienaganną manierą w głosie, po czym uśmiechnąłem się kpiąco. Sam nie wiem czemu, kolejny z odruchów bezwarunkowych. Lider o mocno ślamazarnym usposobieniu odburknął mi w odpowiedzi swoje imię. Radosław. Mogło być gorzej. Mógł nazywać się Stanisław. Nienawidzę tego imienia. Wraz ze specyficznym poczuciem humoru, odziedziczyłem po ojcu, olbrzymią niechęć do wspomnianych Staszków. Chyba po ojcu. Tak dla ścisłości, nigdy go nie poznałem. Moja mama jednak, jest osobą całkowicie pozbawioną wszelakich objawów złości i wyszukanych żartów, więc drogą dedukcji, doszedłem do wniosku, że to właśnie nieznanemu mi dżentelmenowi, zawdzięczam wyróżniające mnie cechy. Co do poczucia humoru, jego popisowym numerem, zapewne są ucieczki. Niezwykle spektakularne ucieczki, warto zaznaczyć. Poprzedzone magiczną aurą, zbudowaną z obietnic i czułości, przeciętą, jakże straszliwym słowem, odpowiedzialność. Ale dość o moim starym. Przynajmniej na razie. Po odhaczeniu całej reszty aspirujących mężczyzn, podszedłem do młodej damy. Królewny wśród ulicznych dżentelmenów. Dosyć ładnej, choć pewnie nie za mądrej, sądząc po towarzystwie, jakim udekorowała swoje życie prywatne.

– Jaruś. – Podałem jej rękę.

– Gabrysia.

– Moja Gabrysia. – Wtrącił się dość niski chłopak obok niej. Samiec alfa. Dba o swoje. To dobrze. Zazdrośników, najłatwiej się prowokuje.

– W sensie, że twoja własność? Pytam tak z ciekawości. Oczywiście, nie moja sprawa, ma się rozumieć. Ale, gdybyś zechciał mi odpowiedzieć, zaspokoiłbyś moją ciągłą ciekawość, owym zagadaniem. Wiesz, sam nie mam partnerki. Nie wiem co to zazdrość, miłość i tym podobne zagadnienia. Mam tylko swoje własne definicje. Teoretyczne. Lubię, konfrontować je z praktyką. To, jak? – Klepnąłem go w ramię. – Odpowiesz?

– Nie odpowiem. I tak na przyszłość, nie gadaj tak dużo. Dobrze ci radzę.

– Spokojnie, Kamil – odezwał się Radosław. – Niektórzy już tak mają. Najłatwiej robić z siebie debila. To coś na zasadzie formy ucieczki dla upośledzonych.

– Otóż to. Mądry z ciebie facet Radek. Bardzo mądry – odpowiedziałem. – Miło było cię poznać, Gabrysiu. I spokojnie, Kamil, nie zamierzam rozrywać łańcuchów. – Uśmiechnąłem się w jego kierunku. Przyjąłem jego spojrzenie, pełne odrazy i przysiadłem się do dwóch innych nowych kompanów. Zacząłem słuchać. Nie z ciekawości, nie w tym rzecz. Po prostu, kilka zdań, wyssało ze mnie całą energię. W ostatnim czasie, najczęściej rozmawiam sam ze sobą. Możliwe, że się starzeje. Możliwe też, że coraz ciężej ukryć mi rosnącą niechęć w stosunku do innych. Nie wiem. Pewnie jakiś psycholog z kamienną twarzą, by to wytłumaczył.

Dziwna muzyka. Twarze skupione na ekranie telefonu. Jacek, próbujący wkupić Darka w łaski Radka. I ja. Wyłączony. Przyszedłem tu z kompletnie innym nastawieniem. Chciałem trochę poudawać. Pobawić się w moją ulubioną grę: „Odegraj, jak najlepiej idiotę”. Jak wspomniał Radek, najłatwiejsza forma ucieczki. Nie wyszło. W jednym momencie, uszła ze mnie cała energia. Mogłem tylko spoglądać, spoglądać i tworzyć w głowie różne dziwne scenariusze. Od niedawna, zaczynam coraz bardziej męczyć się z samym sobą. Uciekam myślami w różne dziwne miejsca. Nie mam na nic czasu, choć głównie, przesiaduje samotnie w pokoju. Ciągle myślę. Sam dokładnie nie wiem, o czym. Nie umiem ubrać owych rozterek w kilka zdań. Słyszę dobijający się ze środka płacz, próbujący wyjść na zewnątrz. Słyszę chłopca, którym chyba przestaje być. Nic przyjemnego. A jednak, zaczynam odnosić wrażenie, że jest to wpisane w mój świat. W bardzo zagmatwaną i złożoną definicje Jarka.

– Mogliby choć raz puścić, coś w miarę normalnego. Nie wiem… chociażby Avi. Ileż można słuchać o ćpaniu i imprezach. – Żalił się w żywiołowy sposób, młody mężczyzna w okularach, swojemu kompanowi. Niesłychane. Po blisko godzinnej męczarni, zwanej poznawaniem nowych ludzi, coś zdołało mnie zaciekawić. Lepiej późno niż wcale. Przybliżyłem się w niezauważalny sposób do owej dwójki, przełączyłem tryb w głowie, na ten o wdzięcznej nazwie: „gorlicki Batman” i zacząłem z uwagą analizować każde zdanie, wypływające z ich ust. Wiem, nie powinno się podsłuchiwać. Podłe zachowanie. Jednak, czy aby nie staliśmy się dzisiaj jedną ekipą?

– Już chyba wolę słuchać Żabsona niż tych ulicznych wypocin, którymi zaraz zostaniemy obdarowani – odpowiedział mu wyjątkowo szczupły i niski chłopak. – Rzygam tym ciągłym: „Poznawaniem życiowych prawd”. Ileż można. Przed pojawieniem się tego, samozwańczego mędrca, przynajmniej nikt mnie nie odpytywał z treści słuchanej muzyki.

– O jakim mędrcu mówisz, jeżeli można wiedzieć? – wtrąciłem się, udawanym, zachrypniętym głosem. Zamiłowanie do sztuki aktorstwa, płynie w mojej krwi od zawsze. Chyba. Może po prostu chciałbym, żeby tak było. Nie jestem w stanie wydać osądu. Obiektywizm, względem samego siebie, nie istnieje.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – odpowiedział mi Radosław.

– Nie ciebie pytałem.

– Ale ja odpowiadam. Słuchaj, Jarku, tu panują pewne reguły. Dla przykładu, przedstawię ci jedną z nich. Nie podsłuchujemy. To bardzo nieładnie. Podam ci też drugą. Równie ważną. Ludzie, używający mózgu, przynajmniej w minimalnym stopniu, potrafią się pewnych rzeczy domyślić. Wyczuć sytuację. Nie dreptać w debilny sposób po zakazanych uliczkach. To tak słowem wstępu. Mam nadzieję, że się rozumiemy?

– Imponujące. Prawie popuściłem ze strachu. Bez beki. Masz talent przywódczy. Siła perswazji, ulatniająca się z twoich ust, wyplewiłaby akt buntu, nawet z najbardziej opornych serc. Oddaje ci swe posłuszeństwo. – Wstałem teatralnie, wyciągając rękę w kierunku Radka. Nie dał się z prowokować. Z lekkim uśmiechem na twarzy, dodał jedynie ostatnie polecenie, do swojego wystąpienia. Polecenie, a może trafniej, ostrzeżenie.

– Nie pajacuj przy nim. Dobrze ci radzę.

– Czyli go poznam. Poznam mędrca. Piękna sprawa.

– Czy piękna, to się okaże.

– Więcej entuzjazmu Radku. – Klepnąłem go w ramię, po czym wróciłem na swoje miejsce. Samozwańczy mędrzec. Zapowiada się istna komedia. Na szybko, wyobraziłem sobie tego faceta, na milion różnych sposobów. Żaden jednak, nie był nawet bliski oryginałowi. Moja wyobraźnia nie była aż tak rozwinięta. Nie mogła być. Mężczyzna, który właśnie podawał mi rękę, sprawiał wrażenie przybysza z dalekiej planety. Białe szaty, przypominające koszulę nocną, włosy splecione we własny, bardzo specyficzny sposób i dłonie, pełne w tatuażach, ozdobione sygnetami. Nie to jednak sprawiło, że odebrało mi mowę. Sam wygląd zewnętrzny, to z reguły nic nie warte gówno, mające jedynie za zadanie odstraszać nieznajomych od rzeczy naprawdę istotnych. Nad tym „mędrcem”, unosiła się dziwna, przerażająca wręcz aura. Niewypowiedziana groźba, posłodzona, w idealnych proporcjach, rozkazem posłuszeństwa. Multum sprzeczności, widocznych na pierwszy rzut oka. Widocznych, choć jednocześnie trwale rozmywających się. Głowa zaczęła mi parować w niezrozumiany sposób, od pierwszych usłyszanych słów z jego ust. Ten głos… Ogromny nośnik strachu. Jedyne zdanie, jakim potrafię go opisać. Żeby jednak była jasność. Wszystko to o czym wspomniałem, jest subiektywnym, potężnym odczuciem i amatorskim czytaniem duszy człowieka. Gdybym miał wziąć pod uwagę wyłącznie rzeczywistość, przed moim oczami stanął miły pan o pogodnym usposobieniu i charyzmatycznym stylu bycia: „Kubuś jestem” – ukłonił się w moim kierunku. „Widok ten będzie ci towarzyszył do końca życia” – odezwał się głos w mojej głowie.

– Jarek, miło Pana poznać. – Zauważyłem jednym okiem, uśmiech na twarzy Radka. Dobrze przewidział, że uleci ze mnie cała pewność ciebie. Pierdolony wizjoner.

– Jarek, Jarosław… – Zadumał się. – Znałem kiedyś Jarosława. Fajny facet z niego był. Elokwentny, mówiąc językiem nowych ludzi. A wiesz, skąd go znałem, przyjacielu drogi?

– Nie mam pojęcia, proszę Pana – wypowiedziałem te słowa, jak zahipnotyzowany. Dziwne doświadczenie. Bardzo dziwne.

– Przestań z tym Panem. – Klepnął mnie w ramię. – Przedstawiłem ci się przecież, Jarku, Jarecku. Co do tego starszego z Jarosławów, mojego Jarosława, jak już wspomniałem, równy był z niego gość. Trudził się przepięknym fachem. Artystą był, co tu dużo mówić. Nie takim artystą z pizdy wyjętym, artystą 21 wieku. – Prychnął kpiąco. – Artystą, kurwa, przez duże A, on był. Ozdabiał ciała wszystkich równych i ważnych ludzi. Widzisz to? – zapytał, podwijając rękaw. – Jego dzieło. Panowie się na siłę do kryminału wpierdalali, żeby Jaruś im kreskę maznął. Jaruś to w ogóle zabawny człowieczek był. Wiesz, za co siedział? Uśmiechnij się młody – powiedział, jak gdyby wspominał właśnie zabawną sytuację z podstawówki. – Wyobraź sobie, jakbyś czytał jakąś książkę Żulczyka i wkręcał się w fikcyjną postać. Wiele się nie pomylisz. Jaruś to jakby się z baśni wyrwał. Ale do rzeczy. Za głowę siedział. Za dwie w sumie, ale to taki malutki szczegół. – Wyszczerzył zęby w przerażający sposób. Boże, skąd oni go wytrzasnęli. Strach. Chyba właśnie wpierdalam się ze zdecydowanie zbyt dużą siłą w jego praktyczną definicję. – Se ubzdurał… Ubzdurał sobie, że musi zabić kobietę, mężczyznę i dziecko, aby móc dobić się do własnych myśli, nieskażonych światem zewnętrznym. Głupota, co nie? A może i nie. Za małe głowy na to mamy. Jaruś, mógł widzieć więcej, czuć więcej. Różnie bywa. Do dziecka nie doszedł, spokojnie. Zgarnęli go kąpiącego się we krwi zajebanej kobiety. Smutna historia. Smutna, ale prawdziwa, więc jakąś wartość tam nosi. Co do śmierci, jak już zahaczyliśmy tę niezbyt miłą kobiecinę, powiedz mi, młody Jarku, czym się, kurwa, różni śmierć dziecka, od nie wiem, kobiety, starca czy psa. Czym? Życie jest życiem, największą wartością, a przynajmniej tak mówią ci mądrzejszy, majętni. Powiem ci, czym to się różni. Łezkami, emocjami, sztucznymi oczywiście. Jebniesz sobie komentarz, zapalisz wirtualnego znicza, zwyzywasz mordercę i ruszysz dalej bawić się pieniążkami. Ruszysz, zapominając, że ktoś tam gdzieś umarł. Ale sumienie spokojne. Śmieszni jesteśmy. Wszyscy. No, prawie. Taki Jarek przynajmniej, wierzył w jakąś ideę. Miał jakiś szczery cel. Ubzdurał sobie własną historyjkę i powierzył jej swoje życie. Swoje, kumasz? Nie odpowiadaj, nie kumasz. No! – Podał mi rękę. – To my się już znamy. Reszta nowych kolegów, również już poznała mój głosik, więc możemy przejść do poważniejszych tematów. Dużo poważniejszych. Seriale, panowie. Światy zastępcze, pozwalające kroczyć po tej naszej upapranej kłamstwem i hipokryzją rzeczywistości. – Rozłożył dziwacznie ręce, zachęcając do dalszej dyskusji. Ja usiadłem. Ledwo.

Śmiech. Żarty. Przewijający się ludzie, za ogrodzeniem szkoły. Przeszywający chłód, choć przecież obecnie, kraj nasz, nęka słoneczna pogoda. I on. Człowiek znikąd. Człowiek, którego jeszcze chwilę temu nie znałem. Którego podświadomie wyśmiałem. Człowiek, który wpełzał właśnie do mojej świadomości, razem ze swoim dziwnym, odstraszającym uśmiechem. Człowiek, a może inaczej chodzący pomnik. Stał tam, jak dyktator. Cała reszta, łącznie z moimi wieloletnimi przyjaciółmi, połykała każde zdanie, wypływające z jego ust, z rosnącą ekscytacją. Obserwowałem to, w głowie powtarzając jedno zdanie: „Chore gówno”. Tyle pamiętam, z tego spotkania. Leżę w łóżku. Nie do końca sam. Towarzyszy mi jego cień. Niewyraźna twarz, wykreowana przez moją wyobraźnię. Opowiedział mi jedną historię. Wystarczyła, aby wejść mi do głowy. Po opowiadaniu o starszym Jarku, obserwował mnie ukradkiem do końca wieczoru. Bawił się mną. Zauważył strach i zamierzał wypić z niego tyle, ile tylko jest możliwe. Dariusz. Rola Pana Frycza. Ślepnąc od świateł. Czytając tamtą książkę, dobrze się bawiłem, traktując tę historię jako fikcję, rozrywkę. Teraz mam wrażenie, że Dario się urzeczywistnił. Co więcej, że upatrzył mnie sobie, jak Jacka Niteckiego. Leżę w ciszy. Na suficie dostrzegam zdania. Dostrzega je moja głowa. „Zajebał dwie głowy. Chciał trzy.” IDEA. WIARA. KUMASZ?

 

Sen

Tata. Powtarza postać, będąca mną. Chyba. Widzę zbyt niewyraźnie, aby mieć stuprocentową pewność. Domniemany ja, podchodzi do ojca. Kłócą się, lecz czuć między nimi tę specyficzną więź. Zazdroszczę. Szczerze. Widzę obraz. Mama. Przebiega koło mnie pies, którego nigdy nie miałem. Orientuję się, że siedzę w pięknym domu. Zerkam za okno. Ogródek, zadbany. Ktoś dzwoni do drzwi. Dario. Jakub. Nie wiem. Nie widzę jego twarzy. Widzę postać, naznaczoną krwią. Ojciec uspokaja syna. Podchodzi do drzwi. Otwiera. Tajemnicza postać, życzy mu wesołego, nowego życia. Dźga go sztyletem. Dziecko nie płacze. Obserwuje. Dario – Jakub, podaje mu rękę. Wychodzą. Mój młodszy odpowiednik, nie staje w opozycji. Słucha wszystkich poleceń nieznajomego, bez nutki strachu. Lewituję, pchany niewidzialną energią, tuż za nimi. Nie słyszę o czym mówią. Do czasu. Zatrzymują się, przed komisariatem policji. Przybliżam się. Podsłuchuję.

– Pieski, niegrzeczne pieski. – Krzywi się Jakub. Dario. Nie wiem. – Niegrzeczne pieski, Jareczku. Będziemy zabijać pieski. – Ślini się. – Będziemy zabijać pieski, tak, jak twojego tatusia. Nie kochałeś go, malutki. Na pewno nie. Nie wiesz, czym jest miłość. Nie możesz wiedzieć. Siedziałeś razem z nim, ponieważ nie znałeś alternatyw. Nie znałeś życia. Ja ci wszystko pokażę, Jarku. Wszystko. Zaufasz, Panu? Będziesz nowym syneczkiem? – Dziecko kiwa głową. Chcę stanąć w opozycji. Nie mogę. – Mnie będziesz kochał. Będziesz. Na pewno. Dam ci możliwość, a nie rozkaz. Duża różnica, syneczku. Piesek. Wyczuwam. – Dario – Jakub, odwraca się w kierunku stróża prawa, idącego w kierunku komisariatu. – Tatuś ci pokażę, jak się poluję. Obudzę w tobie miłość, Jarku. Miłość do odbierania miłości, sztucznej miłości. – Wstał. Idzie w kierunku policjanta. Chcę mu przeszkodzić. Nie mogę. Przeszywa mnie nagły ból. Syczę. Jakub zabija. Zabija z histerycznym śmiechem i przerażającym podnieceniem. Widzę jego twarz, wyraźnie. Widzę dziecko, skaczące z radości. Kuba zwraca się do mnie. Nie chcę tego słyszeć. Słyszę.

– Zajebał dwie głowy. Chciał trzy. – Śmieje się. – Miłość, Jarku. Wiara, Jarku. Pierdolona idea, Jareczku. WIZJA. WIZJA ŚMIERCI ICH UŁOŻONEGO ŻYCIA.

 

Róża

Cisza była nie do zniesienia. Oczywiście, samotne przesiadywanie w pokoju to dla mnie nic nowego, jednak tym razem, w powietrzu unosił się silny zapach, wielkich wyrzutów sumienia. Moich wyrzutów. Świadomość ich słuszności, nie pozwalała mi na normalne funkcjonowanie. „Jak mogłaś?’ – Powtarzał od paru godzin mój wewnętrzny głos. Nie znalazłam odpowiedzi. Nie znalazłam też odpowiednich słów, dzięki którym mogłabym przeprosić mamę. Nie znalazłam słów lub może trafniej, nie znalazłam odwagi. Leżałabym pewnie w tej samej pozycji, samobiczując się z całą agresją, jaką tylko mogłam zebrać w sobie, przez najbliższe kilka godzin, gdyby nie odgłosy kłótni, dobiegające z salonu. Z głową spuszczoną w dół, zeszłam z zamiarem zakończenia sporu. Byłam pewna bowiem, że to mama, mści się na Gabrysi, przez moją głupotę i bezczelność. Myliłam się.

– Czy ty się, kurwa, słyszysz? To miało być normalne? Od początku ten cały Jakub, wydawał mi się dziwny, ale to już jest gruba przesada. Ta historia… Ta historia jest przerażająca. Czy ty naprawdę chcesz dalej zadawać się z tym psychopatą? – Nigdy nie widziałam siostry, aż tak wzburzonej. Stała w salonie, jednocześnie wściekła i przerażona. „Kim jest Jakub?” – zapytałam w ciszy. Zatrzymałam się na schodach. Pewna, że nie zostanę zauważona, zaczęłam przyglądać się awanturze. Ciekawość, nie pozwoliła mi wrócić na górę. Rozsądek, wtrącić się do dyskusji. Spojrzałam na Kamila. Nie wyglądał na człowieka w bojowym nastroju. Wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie, okropnie zmęczonego. Znudzonego zarzutami Gabrysi. Minęła dłuższa chwila ciszy, za nim zdecydował się powiedzieć cokolwiek.

– To nie jest mój bliski kolega. Po prostu do nas przychodzi, dobrze o tym wiesz. Będziemy go trzymać na dystans i wszystko będzie dobrze, obiecuję.

– Wszystko będzie dobrze, owszem, ale jeżeli pozwolisz mi przemówić ci do rozumu. Co ty myślisz, że wasze szczeniackie myślenie, jakkolwiek nas przed nim ochroni? Zrobi z nami co zechce. Teraz jest miły. Żartobliwy. Momentami dziwny, pewnie dla niektórych aspirujący do roli ideału. Ale to wszystko do czasu. On nas zniszczy, Kamil. Doprowadzi do szaleństwa, z uśmiechem na twarzy. Boże, czy ty naprawdę tego nie widzisz?

– Przesadzasz. Wymyślił sobie jakiegoś Jarka, aby nastraszyć tych nowych głąbów, a ty już panikujesz. A może po prostu żal ci się zrobiło tego klauna, który cię podrywał? – rzucił Kamil z wyraźnym wyrzutem. Coraz mniej rozumiałam. Jakiś facet, mający ich zniszczyć, nowi koledzy, tajemniczy adorator Gabrysi. W co oni się wpakowali?

– Podrywał? Chyba kpisz. Chciał być miły. Normalnie się przywitał, po czym oczywiście musiałeś zachować się, jak ostatni kretyn. Najłatwiej obrócić kota ogonem i wymyślać niestworzone rzeczy. To dla ciebie takie typowe. A zresztą. – Westchnęła. – Wiesz, co? Mam dosyć. Chcesz, siedź sobie z nimi dalej. Ja nie zamierzam. Zadzwoń, jak wrócisz po rozum do głowy, pa.

– Gaba…

– Nie, ja już swoje powiedziałam. Dopóki nie zmienisz zdania, nie zamierzam z tobą rozmawiać. Tyle.

Widząc, że siostra nie blefuje, biegiem udałam się do swojego pokoju. Gdyby w tym stanie, zorientowała się, że podsłuchuję ich rozmowę, nie skończyłoby się to dla mnie najlepiej. Zestresowana, usiadłam na łóżku, udając, że czytam książkę. W rzeczywistości, intensywnie myślałam nad tym, jak na nowo zbliżyć się do niej. Nie kierowała mną jedynie ciekawość. Nie jestem, aż taka zła. Chciałam być dla niej wsparciem. Okazja do rozmowy, nadarzyła się sama. Nie musiałam zbytnio kombinować. Chwilę po kłótni z Kamilem, Gabrysia weszła do mojego pokoju.

– Nie wiesz może, gdzie jest mama? – zapytała pociągając nosem. Musiała chwilę wcześniej płakać. Momentalnie ogarnął mnie smutek.

– Nie – odpowiedziałam.

– Okej… to ja… to ja już pójdę.

– Czekaj. – Podniosłam się z łóżka. – No, tak niezupełnie nie wiem. Trochę się pokłóciłyśmy…

– Wspomniałaś o tacie?

– Tak. – Spuściłam zawstydzona głowę. Jak zawsze, od razu trafiła. Czasami miałam wrażenie, że czyta każdy mój ruch, sporo przed tym, jak go wykonam. – Nie chciałam. Strasznie mi głupio.

– Spokojnie. – Zbliżyła się do mnie. – Nic się nie stało. Naprawimy to razem – mówiąc to, czule się uśmiechnęła. Kochałam ją za to. Mimo różnicy zdań, nerwów, ciągłych kłótni, wynikających z jednego tematu, w dalszym ciągu potrafiła być czułą siostrą. Najcieplejszą osobą, jaką znam.

– Dziękuję – wyszeptałam.

– Za co?

– Za nic… tak po prostu. Uśmiechnęłam się nieśmiało, zawstydzona łezką, która mimowolnie spłynęła mi po policzku.

Uwielbiam letnie wieczory. Nawet te, naznaczone drobną ryską, uwypuklającą ukryty smutek, dotychczas szczelnie zamknięty pod warstwą śmiejącego się słońca. Nutka melancholii, wymieszanej z niepewnością, towarzyszyła nam w drodze na cmentarz. Mama mogła być tylko tam. Nie brałyśmy pod uwagę innej możliwości. Nastrój, obdarowujący moje serce chwilą zapomnienia, dla Gabrysi stał się bodźcem do zwierzeń. Nie chciałam pierwsza zaczynać tego tematu. Nie umiałabym. Milion słów, utknęłoby mi w gardle, po wypowiedzeniu śmiesznego: „yyy”. Gabrysia, chyba też o tym wiedziała. A może po prostu – w co chciałam wierzyć – wciąż, byłam dla niej tą głupszą, ale najukochańszą przyjaciółką.

– Słyszałaś moją rozmowę z Kamilem, prawda? – zapytała, starając się za wszelką cenę ukryć emocję. Nieskutecznie.

– Słyszałam. – Nie zamierzałam udawać. – I nie ukrywam, jej treść, trochę mnie zmartwiła. Martwię się o ciebie. Nie przez słowa, jakie usłyszałam, a przez twoją reakcję. Nie mogła być udawana.

– I nie była. Martwię się, siostrzyczko. Koledzy Kamila, wpadli w bardzo, naprawdę bardzo, złe towarzystwo. I niestety, dostrzegam to tylko ja. Wiesz, teoretycznie nic jeszcze się nie stało, ale gdybyś zobaczyła tego Jakuba… – Widząc strach, malujący się w oczach Gabrysi, po wypowiedzeniu tego imienia, byłam pewna, że nigdy nie chcę ujrzeć jego twarzy. Ciekawość, wynikająca z tajemniczości tej postaci, również nagle ze mnie uleciała. Drżący głos Gabrysi, mi wystarczył. Reszta, należy do wyobraźni. – Gdybyś tylko słyszała, o czym mówi. Dostrzegła zło w jego oczach… Zrozumiałabyś mnie wtedy w stu procentach.

– Rozumiem i bez tego. Dziwię się tylko Kamilowi. Z tego co mówisz, nie trzeba być wybitnym obserwatorem, aby dostrzec niepokojące sygnały.

– On jest w niego zapatrzony, jak cała reszta. Nic do nich nie dociera. Zresztą widziałaś… Potrafił jedynie zlewać temat. Jego ulubiona czynność. Nie zamierzam brać udziału w tym przedstawieniu. Może wtedy zrozumie, że faktycznie mam rację. Albo przynajmniej zacznie się zastanawiać. Zawsze to jakiś początek. Gorzej tylko, jak będzie za późno…

Nie wiedziałam, jak ją pocieszyć. Co odpowiedzieć. Wydukałam kilka banałów, czym tylko zniechęciłam siostrę, do dalszych zwierzeń. Mogłam się wykazać, a tylko kolejny raz, udowodniłam jej swoją dziecinność i niedojrzałość. A może jedynie głupotę? Nie każdy rodzi się wspaniały, empatyczny, z gotowymi odpowiedziami, przylepionymi do pieluchy… Do tego wciąż wyczuwalny strach, unoszący się nad nami, kroczący nie tylko obok Gaby. Mówiąc szczerze, sama zaczęłam się bać. Nie znałam szczegółów tej sprawy. Nie musiałam. Znam dobrze Gabrysię. Dotychczas, potrafiła podejść na chłodno, praktycznie do każdej sprawy. Po śmierci taty, to ona, a nie mama, stała się aniołem, utrzymującym nasz dom w ryzach normalności. Zerknęłam w jej stronę. Próbowała się uśmiechać. Próbowała udawać. Zaczynała nowe tematy, myślami błądząc w całkiem innych miejscach. Zaczęło mnie ogarniać bardzo złe przeczucie. „Stanie się coś złego” – pomyślałam. Nagle zapragnęłam stąd uciec. Zniknąć. Nie umiałam pomóc siostrze. Nie umiałam jej doradzić. Milczałam, jak idiotka. Ukłucie. Znowu. Coś w środku zaczyna się palić. Zerkam jeszcze raz na Gabrysię. Nie mogę się rozpaść. Nie mogę, po raz kolejny, postawić siebie w roli ofiary. NIE MOGĘ. Cmentarz. Na szczęście. Skupimy się na mamie. Na chwilę zapomnę o tym, jak straszną jestem siostrą.

– Cześć, mamuś. – Usiadłyśmy obok niej, na ławce, przed grobem taty. – Cześć, tato…

Mama uśmiechnęła się w naszym kierunku. Słowa były zbędne. Liczyła się obecność. Tak prozaiczna, a jednocześnie tak niezwykła obecność. Gdy odwiedzałyśmy grób taty, główną rolę grała cisza. Siedziałyśmy za każdym razem wtulone w siebie, przypominając sobie chwilę spędzone z tatą. Nie tylko te dobre. Podczas tych magicznych minut, wyobrażałyśmy sobie, że jest tu razem z nami. Nie liczyły się zgrzyty, nie liczyła się różnica zdań. Ta z pozoru zwykła ławka, łączyła nas, jak nic wcześniej i zapewne nic później. „Kocham was. Bardzo.” – wyszeptała mama. W odpowiedzi, obdarzyłyśmy ją, jeszcze mocniejszym uściskiem.

– Przepraszam. – Szturchnął mnie jakiś mężczyzna. Przysnęłyśmy. Zerknęłam w jego stronę. Wyglądał na sympatycznego starszego Pana. Obdarzył mnie uśmiechem. Słodkim w swojej prostocie. Odwdzięczyłam się tym samym.

– Dzień dobry – przywitałam się. – Czegoś Pan potrzebuję?

– Dzień dobry, młoda damo. Jeszcze raz przepraszam, że przeszkadzam. Taki, wiesz, starszy Pan, bez manier ze mnie. Do tego trochę lub nawet bardzo niezdarny. Zestaw idealny. – Śmieszył mnie sposób, w jaki wypowiadał zdania. „Może to tata, zesłał go, aby poprawić nam humor” – pomyślałam. – Co do fundamentalnego pytania. Potrzebuję zapalniczki. Potrzebuję to w sumie nieodpowiednie wyrażenie. Należałoby podkreślić znaczenie sprawy. Bardzo potrzebuję, tak lepiej. A więc, bardzo potrzebuję zapalniczki. Chcielibyśmy z żoną zapalić znicz u przyjaciela, ale niestety, jak już wspomniałem, jestem straszną niezdarą, zgubiliśmy gdzieś po drodze niezbędną, cmentarną rzecz. Także, no, jakby panienka, mogła mnie uratować, byłbym bardzo wdzięczny.

– Mogłabym. – Roześmiałam się. Obudziłam mamę i Gabrysię, nakreślając im sytuację. Tajemniczy nieznajomy, zdołał rozbawić również je. Dobrze się złożyło. Zjawił się w idealnym momencie. W idealnym momencie również, zjawiła się jego żona. Dostałyśmy, jeszcze jedną, zabawną scenkę w zestawie.

– Andrzej! – krzyknęła na wstępie. – Czy ty nawet przy tak prostym pytaniu, musisz zawracać ludziom głowę. – Westchnęła. – Przepraszam panie bardzo – zwróciła się w naszym kierunku. – Mój mąż, jakby to delikatnie powiedzieć, jest troszkę specjalny. – Uśmiechnęła się w urzekający sposób.

– Basiu, kochanie, przesadzasz. Zazdrość w twoim wieku, nie jest czymś wskazanym. – Mrugnął okiem w naszym kierunku.

– Zazdrość. – Prychnęła pani Basia. – Marzenia mój drogi marzenia.

– Za marzenia nikt nie kara – wtrąciłam się, rozbawiona.

– Otóż to moja droga, otóż to – odpowiedział mi Pan Andrzej.

– Młodych, owszem. Ale, ten oto Pan, swoje lata już ma. Daj rączkę, Andrzejku – powiedziała ironicznie. – Zaraz oddamy zapalniczkę.

– Nie trzeba – odpowiedziała mama. – Pomogli nam państwo wystarczająco.

– Za często słyszę to w życiu. – Zadumał się pan Andrzej.

– A ja za rzadko – szybko skwitowała pani Basia.

Wracałyśmy w dobrym nastroju. Spotkane małżeństwo, w magiczny sposób odprawiło wszystko lęki. Byłam im wdzięczna. Uświadomili mi, jak wiele znaczy dla mnie uśmiech mamy. Już prawie o tym zapomniałam…

Album rodzinny. Kolejna, z mocno niedocenianych, zapomnianych rzeczy. Parę kartek, ozdobionych zdjęciami. Nic wielkiego. Pozornie. W rzeczywistości, owe kartki, są w posiadaniu niewyobrażalnej mocy. Pojęły sztukę, przenoszenia w czasie. Sztukę utrwalania rodzinnych więzi, wygrzebywania ich z najciemniejszych zakamarków. Ratowania kolorów, z wszechobecnej szarzyzny. Chciałabym zobaczyć teraz naszą trójkę z perspektywy trzeciej osoby. Miałam wrażenie, że wyglądamy bardzo uroczo. Chciałabym umieć zatrzymać chwilę. Przytrzymać ją dłużej niż zwykle. Pobawić się nią. Poobracać w dłoniach i dokładnie zbadać. Chciałabym, aby moje życie składało się tylko z takich momentów. Momentów odczuwania miłości. Najtrudniejszego uczucia na świecie.

– Mówiłam mu wtedy, że to zły pomysł. – Roześmiała się mama, na widok taty, przebranego za Mikołaja. – Rozpoznałyście go od razu. Jedynie Adrianek, dobrze się bawił tamtego wieczoru. Swoją drogą, byłam z was wtedy dumna. Nie zepsułyście mu radochy.

– Nie mogłybyśmy. Jesteśmy przecież wzorowymi siostrami – odpowiedziała Gabrysia. – Zresztą, ja na przykład, starałam się nie myśleć, że to tata. Z tego co pamiętam, prawie mi się udało.

– I mi również. Do tego prezenty, podczas tamtych mikołajków, były wyjątkowe udane. Same plusy.

– Długo nad nimi myśleliśmy z tatą. Obejście, najdroższych rzeczy z listy, wymagało dużej gimnastyki. Przyznaję.

– Domyślam się! – krzyknęłyśmy w tym samym czasie, czym wywołałyśmy ogólne rozbawienie. Rozbawienie, przerwane dzwonkiem do drzwi. Wspominałam o zatrzymaniu chwili? Nieaktualne. Muszę przestać żyć marzeniami…

 

Cisza

Siedzisz wpatrzony w ścianę. Dostrzegasz ją, jak przez mgłę, mimo że krzyczy tuż obok ciebie. Dostrzegasz ciszę. Dostrzegasz wszystkie słowa, zazwyczaj ukryte za szczelną kotarą, obudowaną z wiecznej gonitwy. Najgłośniejsza z niewidzialnych dźwięków proponuje ci podróż. Podróż przez zakamarki wnętrza. Boisz się. Nie wiesz, co tam zastaniesz. Nigdy nie pytałeś, nigdy nie drążyłeś tematu. Wolałeś nie wiedzieć. Cisza nie odpuszcza. Gasi światło. Dostrzegasz tylko ją. Oczy nie adaptują się do mroku, tak jak zazwyczaj. Zaburzyła rutynę. Zaburzyła prawa, tak dobrze ci znane. Zaczynasz nerwowo przebierać nogami. Już wiesz. Już wiesz, że cisza jest zaprzeczeniem każdego taniego sloganu. Odwiecznym przeciwnikiem kłamstwa. Sojusznikiem prawdy. Tej prawdziwej. Nie tej, w którą uparcie wierzysz. Zaczyna zadawać pytania. Nie chcesz odpowiadać. Odpowiadasz. Stajesz przed sądem. Stajesz przed komisją złożoną z własnego serca i uczuć. Nie masz gdzie uciec. Jesteś przykuty niewidzialnymi łańcuchami. Łańcuchami splecionymi wszystkimi słowami, które utknęły ci w gardle, w ważnych momentach twojego życia. Które zdusił strach. Myślałeś, że zniknęły na zawsze. Myliłeś się. Czekały na odpowiedni moment. Toczysz walkę. Zażartą dyskusję, ubogą w słowa, wypełnioną myślami bez treści. Serce rwie się w kierunku gardła. Cisza krzyczy. Twoje usta milczą, pozostając ślepymi. Oczy mówią. Przekazują treści, dostarczone przez wciąż walczące serce. Trwa tą dłuższą chwilę. Cierpisz. Leczysz się. Zaczynasz wierzyć. Przestajesz wierzyć. Na zmianę. Cisza odpuszcza. Odpuszcza na dziś. Zapowiada powrót, podczas kolejnego wieczoru. Podczas kolejnego momentu w pokoju. Momentu prawdy, momentu dialogu, przeprowadzonego w twoim wnętrzu. Zostajesz sam. Znowu. Ciężko oddychasz. Klękasz, pośród dobrze ci znanych czterech ścian. Wypowiadasz zdanie. Pomyślałeś o tym pierwszy raz w życiu. Pierwszy raz nawiedziła cię podobna refleksja. Mimo tego, wierzysz w nią, jak w nic innego. Zamykasz oczy. Szepczesz: „Każdy z nas, to tylko przemilczane słowa, pragnące wyrazić prawdę”. Wracasz do łóżka. Zasypiasz. Po dwóch godzinach.

Następne częściGaraż - rozdział 3

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania