Gastona de Vir wyprawa ostatnia - część druga z planowanych dwóch (lub trzech)

Tej nocy nie spał. Obracał się z boku na bok, czując wzdęcia po tłustym kawałku cielęciny, zapitej ogrzanym do temperatury pokojowej piwem. Zastanawiał się nad kolejnym dniem, nad tym co może go czekać w Puszczy. Podejrzewał, że historie o tajemniczych monstrach tam żyjących są sporo przesadzone, a graniczne wsie są atakowane przez zorganizowane grupy bandytów, zakładających maski zrobione z łbów zabitych zwierząt i sprawiających wrażenie straszniejszych niż są w rzeczywistości.

Zaczynało powoli świtać, kiedy wstał, stękając ciężko, z twardego łóżka i zajął się pastowaniem swojego miecza. Użyty po raz ostatni musiał być idealny. Może kiedyś, ktoś znajdzie go przy gnijącym ciele i uczyni z niego nie lada artefakt? Któż to wie?

Kiedy skończył zajmować się orężem sięgnął do sakwy po niewielką szklaną buteleczkę specyfiku, którym jedna ze starych znachorek kazała mu smarować stracone podczas pojedynku oko, nigdy do końca niezagojone. Mniej więcej co pół roku jeździł do niej, żeby zdobyć kilka kolejnych buteleczek. Po zakończeniu ,,impregnacji oka”, za pomocą kilku szybkich i wyćwiczonych ruchów zawiązał wokół głowy chustę, która przykrywała zranione miejsce. Następnie przystąpił do zakładania zbroi.

Kiedy był jeszcze rycerzem używał pełnej zbroi płytowej, sprowadzonej i wykonanej z dalekiej północy przez najlepszych kowali kontynentu. Żelastwo ważyło bardzo dużo i w znaczącym stopniu ograniczało jego zdolność poruszania się. Nie miało to większego znaczenia w przypadku szarż ustawionej w szyk formacji kawalerii, ale odkąd podróżował częściej z karawanami, niż brał udział w regularnych bitwach, tak ciężka zbroja mogła być co najwyżej przyczyną jego śmierci. Z tego też powodu sprzedał ją, za mocno zaniżoną cenę, a w zamian kupił dość dobrze wykonaną kolczugę nitowaną, która od poprzednika była ponad dwa razy lżejsza i nie ograniczała ruchów Gastona.

Nowe opancerzenie oznaczało oczywiście zmianę toczonego stylu walki, co przyszło byłemu rycerzowi dość szybko. Zwiększył prędkość swoich ataków, często kosztem ich siły i sprawił sobie niewielką, migdałową tarczę przystosowaną do walki konnej. O ile w ciężkiej zbroi mógł pozwolić sobie na przyjmowanie ciosów bezpośrednio na nią, o tyle dopuszczenie przeciwnika do kolczugi było znacznie bardziej ryzykowne.

Z hełmu także musiał zrezygnować. Strata oka wiązała się ze znacznym zmniejszeniem pola widzenia, co w połączeniu z ciasnym żelazem na głowie dawało praktycznie zerowy ogląd sytuacji. Pozbycie się ochrony głowy nie było dla Gastona przyjemne, jednak stało się koniecznością, jeśli zamierzał przeżyć kilka pojedynków. Początkowo brak hełmu bardzo mu przeszkadzał, pochylał głowę w czasie ataków i często rezygnował z wyprowadzania własnych, podnosząc zamiast tego tarczę na wysokość czoła i zasłaniając sobie nią cały widok. Z biegiem lat jednak, poprzez codzienny trening, udało mu się przezwyciężyć strach i dyskomfort, przez co w walce był tak skuteczny jak wcześniej.

Taka modyfikacja pancerza miała także swoje dobre strony. Przede wszystkim kolczugę mógł założyć sam, w przeciwieństwie do ciężkiej zbroi płytowej, w założeniu której musieli pomagać mu giermkowie. Mało kto utożsamiał go także ze stanem rycerskim, do którego wcześniej należał, a to pomagało uniknąć opowiadania swojej hańbiącej historii o tchórzostwie.

Po założeniu kolczugi na przeszywanicę, przypasaniu miecza do pasa i spakowania swoich rzeczy, słońce zaczęło nieśmiało przebijać się przez rosnące w Puszczy drzewa, a pierwsze jego promienie oświetlały wnętrze pokoju Gastona. Przed wyjściem z pokoju usiadł jeszcze na stołku i zrobił kilka ćwiczeń oddechowych, których wiele lat wcześniej nauczył go pewien mnich, podczas ochraniania jego karawany. Następnie zrobił jeszcze tylko głęboki wdech i wyszedł z pokoju.

Gospodarz czekał na Gastona na dole, witając go lekkim skinieniem głowy.

- Przygotować śniadanie, jednooki wojowniku? – zapytał zaspanym, zachrypniętym głosem.

- A co proponujesz, mości gospodarzu?

- Jajecznicę na boczku i grzane mleko.

- Wyjątkowo bogata oferta jak na przygraniczną, biedną wieś.

- Zwykle nie jest tak kolorowo, ale wybierasz się na śmierć, więc mogę przyrządzić ci ostatnie śniadanie, porządnie.

- Poproszę więc. Ja wyjdę tylko na chwilę, żeby nakarmić konia. – Gospodarz znów skinął głową.

Gdy Gaston wrócił, jakiś kwadrans później, zastał zamówiony posiłek leżący na stole. Gospodarza nie było w pomieszczeniu, więc po skończeniu śniadania rzucił o wiele za dużo srebrników na ladę i wyszedł, zamykając cicho drzwi.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Łowczyni 07.07.2016
    Jutro postaram się tu zajrzeć. :)
  • A dobrze, dobrze, będę czekał, tylko pierwszą część nadrób :D
  • Łowczyni 07.07.2016
    Oczywiście, Szymi. :)
    Miłego! ^^
  • Lucinda 09.07.2016
    W tej części tak naprawdę niewiele się działo, obejmowała ona wyłącznie ten poranek od momentu wstania do śniadania i opuszczenia gospody, a więc spodziewam się, że w następnej pojawi się już więcej akcji, ale tu opowiedziałeś trochę o życiu bohatera już po tym hańbiącym wydarzeniu. Musiał być wytrwały, skoro każdego dnia uczył się walczyć w takich warunkach, w jakich to było możliwe, kiedy zmienił uzbrojenie, wracał do formy mimo utraty jednego oka, co niektórych zapewne całkiem odwiodłoby od prób. Potrafił uwzględnić swoje ograniczenia i minimalizować możliwe szkody z tym związane. Nie poddał się i nie zamierzał się poddawać, dopóki nie pokaże, na co go stać. Czekam na ciąg dalszy :)
    ,,nad tym (przecinek) co może go czekać w Puszczy";
    ,,są atakowane przez zorganizowane grupy bandytów, zakładających maski zrobione z łbów zabitych zwierząt i sprawiających wrażenie straszniejszych (przecinek) niż są w rzeczywistości" - bez przecinka przed ,,zakładających";
    ,,Może kiedyś, ktoś znajdzie go przy gnijącym ciele i uczyni z niego nie lada artefakt?" - ten przecinek jest moim zdaniem zbędny, nie pełni tu żadnej wyraźnej roli;
    ,,Kiedy skończył zajmować się orężem (przecinek) sięgnął do sakwy po niewielką szklaną buteleczkę specyfiku";
    ,,Kiedy był jeszcze rycerzem (przecinek) używał pełnej zbroi płytowej";
    ,,Zwiększył prędkość swoich ataków, często kosztem ich siły i sprawił sobie niewielką, migdałową tarczę" - jeśli chcesz zachować ten przecinek przed słowem ,,często", przydał by się jeszcze jeden przed ,,i". Powstanie wtedy wtrącenie, inaczej nie widzę sensu tego przecinka, za to takie dopowiedzenie dobrze by tu pasowało;
    ,,których wiele lat wcześniej nauczył go pewien mnich, podczas ochraniania jego karawany" - bez przecinka;
    ,,wybierasz się na śmierć, więc mogę przyrządzić ci ostatnie śniadanie, porządnie" - szczerze mówiąc, ta wypowiedź trochę mnie zastanawia, jeśli chodzi o interpunkcję (chodzi oczywiście o ten drugi przecinek) i wydźwięk wyrażenia, jakie się z nią wiąże. W tym wypadku to ,,porządnie" jest tylko dopowiedzeniem, a uwaga jest zwrócona na samo przygotowanie ostatniego śniadania, natomiast bez przecinka wskazywałbyś na sposób przyrządzenia posiłku, na jego "porządność". Ponownie zostawiam 5 :)
  • Łowczyni 13.07.2016
    Całkiem przyjemna ta druga część historii, choć spodziewałam się czegoś więcej, jakiegoś mocniejszego akcentu. Mimo wszystko, bardzo podobją mi się długie zdania, które budujesz. Świetnie wychodzą Ci także dialogi, choć są okrojone do minimum. :)
    Zostawiam 5. :)
  • Dziękuję bardzo! :)
  • Billie 14.07.2016
    Bardzo dużo informacji w tym rozdziale, nie tylko o Gastonie :) Musisz mieć dużą wiedzę w temacie, czytało się świetnie :) Uciekam już do następnej części, bo mam nadzieję na coś, co mnie zaskoczy :) skoro ta część była taka spokojna. Zostawiam 5 :)
  • Dziękuję! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania