Grzeszne życie Lisy Smith Kolejna opowieść o świętach

-Zasłaniasz mi słońce- rzuciła gniewnie spod przeglądanego czasopisma Lisa Smith do faceta, który zatrzymał się obok jej leżaka.

Miała właśnie przerwę świąteczną od swojego kochanego uniwersytetu prawniczego i nie zamierzała spędzić jej w domu. W zaśnieżonym po pas stanie Waszyngton. Postanowiła, że te święta spędzi ze swoimi przyjaciółkami, Camill i Joann na słonecznej Florydzie. Wyprawę sfinansował jej dziany tatuś, potentat ropy naftowej Bruce Smith. Było mu nawet na rękę, że jego latorośl wyjeżdża na święta, bo kiedy córa będzie wylegiwać się na plaży, on zaprosi do luksusowej willi nową kochankę. Lisa i jej kumpele zamieszkały w pięciogwiazdkowym hotelu z pasażem handlowym, basenami i ogrodem na dachu. Przez pierwsze dwa dni od przyjazdu dziewczyny wlewały w siebie hektolitry alkoholu. Od kolorowych drinków zaczynając, kończąc na taniej wódce. Trzeciego dnia Joann i Camill umierały w ich apartamencie, a Lisa leczyła kaca leżąc spokojnie na piasku do czasu…

Odłożyła Vouga, zdjęła okulary i popatrzyła z pogardą na źródło swojego problemu. Słońce zasłaniał jej nie kto inny jak grecki bóg! Miał perfekcyjnie opalony ciało, idealną muskulaturę, jasne od słońca włosy i oczy tak błękitne, że kolor morza był przy nich szarym błotem.

-Sorry, ja tylko po piłkę- odpowiedział męskim i aksamitnym głosem, po czym wskazał podbródkiem na piłkę, która wtoczyła się pod leżak Lisy.

-Eee… proszę- powiedziała i odsunęła się delikatne. Chłopak zabrał piłkę i pobiegł w stronę swoich (mniej boskich) kolegów. Gdy tylko Lisa upewniła się, że jej nie obserwuje zabrała swoje rzeczy i z prędkością światła ruszyła w stronę hotelu. Czekanie na windę wydało jej się kompletną stratą czasu, więc wybrała drogę po schodach, 368 schodach. Kiedy dotarła pod drzwi do apartamentu była zmęczona, spocona, a w płucach niemiłosiernie ją paliło. Wzięła głęboki oddech i weszła do pokoju. W pomieszczeniu panował półmrok. Wszędzie walały się puste butelki po piwie i śmieci, a na dodatek unosił się zapach wina i wymiocin. W tym barłogu na wielkim małżeńskim łożu leżały jej przyjaciółki. Lisa podeszłą do okna i otworzyła je na oścież, wpuszczając do środka światło i świeże powietrze.

-Aaa! Zgaś to, toboli!- jęczała Camill, Joann spała sobie spokojnie.

-Jest piękny dzień, wstajemy laski! Zaczynamy akcje „ Polowanie na ciacho”.

-Zlituj się, łeb cię nie boli po wczorajszym?

-pff…Jasne, że boli, ale zobaczyłam na plaży istny cud! Wysoki, wysportowany, a do tego blondyn!

- Nie przeszło ci jeszcze po Micku?

- Mike to historia, czas napisać nowy rozdział w moim życiu!

-To pisz, ale beze mnie . Daj mi tu umierać w spokoju.

-Dobrze, Joann słonko, a ty idziesz ze mną?

Joann otworzyła oczy i wysapała:

-Chyba cię Bóg opuścił.

-Nie to nie. Sama sobie poradzę.

Wychodząc Lisa popatrzyła w lustro wiszące koło drzwi. Wyglądała całkiem dobrze, żadnych śladów po wczorajszej balandze. Jej jasne włosy były ułożone w zgrabny warkocz, worki pod oczami sprytnie zamaskowane pod podkładem, a skóra opalona na zdrowy, złoty kolor. O tym co działo się przez ostatnie dwa dni przypominał tylko złamany tips, ale Lisa nie miała czasu do zmieniać, śpieszyła się.

Tym razem wolała poczekać na windę jak grzeczna dziewczynka. Zjechała na parter. W hotelowym hallu, witał ją uśmiechnięty bałwan, wysoka na cztery metry choinka obwieszona tysiącem lampek i dudniąca z głośników melodia „Last Chrismas”. „No tak, święta”, pomyślała Lisa i przedzierając się przez tłum ludzi ruszyła na plażę. W duchu modliła się, żeby jej przystojniak nadal tam był. Niestety… cuda nie zdarzają się nawet w święta. Po chłopaku nie pozostał nawet ślad. Lisa przystanęła i rozejrzała się dokoła. W morzy radośnie pluskały się jakieś bachory w kółkach, pod parasolami siedziały ich spieczone na brąz mamusie, a przy barze flirtowali z kelnerkami wstawieni tatusiowie. Jej uwagę przykuł chłopak za barem. Miał skórę bladą jak trup( co na Florydzie jest nie możliwe), nienagannie ułożone ciemnie włosy i hycający się z odległości pięćdziesięciu metrów pedicure! Rzeczą oczywistą było, że musiał być gejem… Postanowiła do niego podejść. Kto jak kto, ale taki osobnik na bank zobaczył w tłumie ludzi jej boskiego przystojniaka.

- Cześć „Jimm”- przeczytała imię z plakietki przyczepionej do jego różowej koszulki polo.- Czy mógłbyś mi pomóc?

- w zasadzie to jestem Scott, a uniform nie jest mój, tylko mojego znajomego, ale słucham w czym mogę pomóc?

-ok., Scott, jestem Lisa. Słuchaj myślę, że będziesz zorientowany, jakąś godzinkę temu był tu taki chłopak, blondynek, opalony, grał w piłkę gdzieś tam- wskazała ręką miejsce gdzie kiedyś stał jej leżak.

- Kochana Liso, czy wiesz ile takich opalonych blondynków przewija się dziennie przez plażę? Na twoje szczęście wiem o którego c chodzi. Mi też wpadł w oko, ale informacje kosztują- Lisa pogrzebała chwilę w torebce po czym rzuciła na ladę studolarowy banknot.- Dziękuję, to tak… kupił u mnie drinka” blue see”,(jedyne 9,99$), coś wspominał, że wybiera się na świąteczną imprezę w „Casablance”. Wiesz to ten klub przy głównej ulicy- jakże mogła nie wiedzieć, przez ostatnie dwa dni to miejsce stało się jej domem, wzdrygnęła się na samą myśl i wróciła do przesłuchiwania nieznajomego.

- Ok., Casablanca, impreza świąteczna, coś jeszcze?

-Tak, ale to też kosztuje…

-Masz jeszcze stówę i gadaj!

-Jego kumple mówili na niego Alex, myślę, że może ci się to przydać.

-Spoksik, Jimami, czy jak ci tam.

Barman chciał coś chyba jeszcze dodać, ale ona nie zwracała na niego uwagi. Teraz miała w głowie tylko jeden plan. Dotrzeć do apartamentu i wystroić się tak, żeby temu Alexowi szczęka opadła. Na recepcji wpadła na opasłego Świętego Mikołaja, nie zwracając uwagi na jego przekleństwa pobiegła do windy. Na szczęście nie czekała długo, wpakowała się do pomieszczenia 1 na 1 razem z dwoma śliniącymi się bachorami i ich przydużawą mamusią. Jakimś cudem wyjechała na piąte piętro i kolejne raz wpadła do pokoju. Jej przyjaciółki były w znacznie lepszym stanie niż poprzednio. Joann siedziała w fotelu i patrzyła się w przestrzeń, a Camill leżała bezwładnie na łóżku z głową dyndającą w dół.

-No widzę progres- Lisa uśmiechnęła się w ich stronę, Camill z trudem podniosła głowę i rzuciła jej gniewne spojrzenie. Lisa zignorowała ten gest i kontynuowała dalej.- Byłam na zwiadach i mam plan, więc tak, ten koleś, Alex będzie dziś w Casablance. Pamiętacie ten klub?- Camill jęknęła cicho, nawet nieruchoma do tej pory Joanne pokiwała głową.- Super, żeby go poderwać musze wyglądać oszałamiająco, a wy mi w tym pomożecie. Zrozumiano?

- Niby tak, jedno pytanko mam tylko. Czy będziemy usiały wstać?

-Nie wykluczone, że tak.

- Jezu!- zapłakała Camill.- No nic trzeba się brać do życia. Joanne złotko, słyszysz mnie? Lisa chce poderwać faceta i potrzebuje naszej pomocy, to sytuacja awaryjna i choćby nie wiem co musimy dać z siebie wszystko! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Widzicie nawet cytatu z Robin Hooda użyłam. To co idziemy?

Lisa nie chciała wyprowadzać przyjaciółki z błędu, cieszyła się tym, że jej kumpela wraca do żywych. Zabrały Joann pod ręce i zeszły na dół do pasażu handlowego. Ze wszystkich stron atakowały świąteczne motywy. Choinki, prezenty i gigantyczne napisy SALE. Na to tylko czekały. Całe popołudnie przyjaciółki spędziły goniąc od wyprzedaży do wyprzedaży, nawet Joanna się obudziła. U Prady Lisa kupiła odjazdową czerwoną sukienkę, a u Chanel pasujące do niej buciki z ostrymi noskami. Zestaw był idealny na imprezę świąteczną i z pewnością powalił by na kolana każdego chłopaka. Po zakupach jeszcze krótki wypad do kosmetyczki, żeby poprawić złamanego tipsa i przywrócić naturalny wygląd Camill i Joann, a potem już tylko do apartamentu się przebrać i mogły ruszać na imprezę.

Klub Casablanca mieścił się zaraz przy promenadzie i w nocy iskrzył się mnóstwem świateł, więc nie trudno było go znaleźć. Teraz dodatkowo palmy przed wejściem były udekorowane lampkami, a ochroniarze przebrani za elfy świętego Mikołaja na sterydach. Joann stanęła przed wejściem jak wryta.

-Ja tam nie idę, mam traumę!

-Już dobrze kochanie, dziś nie pijemy, robimy za obstawę dla Lisy.

Po kilku minutach w końcu weszły do środka, z głośników leciał remix „ All i want for christmas is you”, a na Sali strumieniami lała się wódka. Joanne wzdrygnęła się.

- No cóż, dziewczęta musimy być silne. Wypatrujcie teraz mojego przystojniaka, to nie może być takie trudne.

Jakże Lisa się myliła. Klub był pełny opalonych blondynów z niebieskimi oczami, ale żaden nie przypominał jej księcia z bajki. Camill i Joann co chwila pokazywały na któregoś palcem i pytały „ Czy to ten?” , niestety po godzinie nieustannych poszukiwań Lisa i Camill usiadły zmęczone przy jednym ze stolików.

-Gdzie właściwie jest Joanne?- spytała Lisa próbując przekrzyczeć muzykę.

-Chyba jeszcze szuka, zaraz powinna tu przyjść. Czekaj…a to nie tamten!?- Camill wskazała ręką n sąsiedni stolik.

Siedział przy nim Alex, ten oszałamiająco piękny blondyn i obściskiwał się ze… Scottem barmanem w różowej koszulce. Lisa otworzyła usta ze zdziwienia, w tej samej chwili Scott zauważył ją i zagadną.

- Hejka Lisa, chciałem ci powiedzieć ale tak się śpieszyłaś wtedy na plaży. Poznajcie się Lisa moja nowa koleżanka, Alex mój nowy chłopak.

Wzrok dziewczyny mówił sam za siebie, była zszokowana i zażenowana. Już miała wybiec z klubu, gdy nagle muzyka przestała grać i usłyszała znajomy głos rozchodzący się po całym.

-Pijmy zdrowie pięknych panów, może jeszcze przyjdą.

To Joann pijana jak bela dorwała się do mikrofonu… i jak tu nie kochać świąt na Florydzie?

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania