Handlarz snów
Prolog
Słońce powoli zachodziło, szepcząc światu opowieści, których początku nikt nie pamięta, a zakończenia - nigdy nie pozna.
Przesiąknięte czerwienią obłoki skrzyły się szkarłatem równie mocno, jak krew wypływająca spod moich zmiażdżonych żeber i bezceremonialnie wsiąkająca w glebę.
Umierałem. Dzień umierał. Umieraliśmy razem. Bez zbędnych słów, których brzmienie tylko niepotrzebnie wypełniałoby ciszę.
Parsknąłem zadowolonym śmiechem histerycznie dławiąc się krwią. Nie mogłem jednak przestać się uśmiechać.
-To niemożliwe... to naprawę niewiarygodne... - dźwięk wydobyty z moich ust, który kiedyś mogłem nazywać głosem, sprawił że śmiałem się jeszcze bardziej, a co za tym idzie, bliżej mi było wyplucia serca z zapadniętej już klatki piersiowej. Cała moja wyniszczona osoba psuła harmonię tej dziewiczej krainy.
Rozpłakałem się i dostałem drgawek.
-Dlaczego płaczesz?
Zdezorientowany otworzyłem załzawione oczy i podniosłem głowę. Stojąca przede mną bosa osóbka bawiła się rąbkiem śnieżnobiałej koszuli nocnej i wykrzywiała pulchne nóżki, jak to dzieci mają w zwyczaju robić.
W tamtej chwili miałem całkowitą pewność, że wszyscy ludzie przed śmiercią stają się wariatami, ale gdy usłyszałem ten niewinnie zaciekawiony głos po raz drugi, wiedziałem, że to rzeczywistość.
-Boli cię? - dziewczynka wskazała na moją żarzącą się ranę.
-W cholerę.
Mała zmarszczyła złote brwi i tylko przyglądała mi się w ciszy. Krępującej ciszy, zważywszy na okoliczności
-Eghm... gdzie są twoi rodzice... skarbie?
Przechyliła głowę na bok, po czym usiadła naprzeciwko mnie, mocząc nieskazitelną bieliznę w mojej brunatnej krwi.
-Skąd jesteś? Bo ja z dziadziusiem mieszkam w chatce za wzgórzem. Mamy duże drzewo z fioletowymi owocami i huśtawkę. Ty też mieszkasz w chatce? - chyba pierwszy raz w życiu czułem się centrum czyjegoś świata. Olbrzymie, modre oczy dziewczynki tak właśnie na mnie patrzyły. Jak na cud.
Odchrząknąłem zarumieniony. Traciłem siły z szybkością człowieka z ogromną dziurą w piersi, ale to dziecko było wyjątkowe i chciałem przed śmiercią odpowiedzieć na jej pytanie. Chociażby po to, by przekonać samego siebie, że to nie sen.
-Widzisz kochanie... moja chatka prawdopodobnie różni się od twojej... jestem z bardzo daleka, a jednocześnie o mrugnięcie okiem... Z innego świata. Tak, to najlepsze określenie - po raz pierwszy wypowiedziałem to na głos i prawda uderzyła we mnie z taką siłą, że zabrakło mi powietrza.
Udało mi się. Uciekłem. Ale nie dane mi było nacieszyć się tą triumfalną chwilą błogiego spokoju i spełnienia, gdyż moje powieki nie były w stanie dłużej wytrzymać. Opadały, pogrążając, dosłownie, nieziemski krajobraz w nieprzeniknionym mroku. Ostatnie zarejestrowane przeze mnie wspomnienie, to dziwny uśmiech dziecka i białe włosy nieznanego mi mężczyzny z zatroskaną twarzą.
Potem nie byłem w stanie stwierdzić, czy to ja umarłem, czy też może dzień.
Komentarze (12)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania