Hashrav, Pan Szalonego Płomienia - Roz.2 Hashrav Wengarden

9 grudnia 1166 roku, 5 era

 

Breno, posiadłość Jina Sundemo

 

Cztery dni temu miałem świętować czternaste urodziny w swoim domu na Beeston Grove. Ale los zadecydował inaczej; zamiast zabaw, rozpakowywania prezentów, czy zdmuchiwania świeczek z urodzinowego tortu odbyły się pogrzeby, a spalony dom wygląda jak poczerniały, spróchniały ząb wśród wysokich, zbudowanych z czerwonej cegły rezydencji wokół placu.

 

Na obecną chwile mieszkamy w jednej z posiadłości pana Sundemo w Breno. To ładny dom, i choć rodzina jest zdruzgotana, a nasze życie w gruzach, przynajmniej za to jedno możemy być wdzięczni. Tu zostaniemy; w szoku, w zawieszeniu, jak spłoszone duchy... dopóki nie zapadnie decyzja o naszej przyszłości.

 

W pożodze przepadły moje dzienniki, więc rozpoczynając ten, czuję się, jakbym robił to od nowa. Wobec tego powinienem zacząć od mojego imienia - tak będzie najprościej. Nazywam się Hashrav, to hetrajskie imię młodego nicponia, którego domem jest Barth i który od urodzenia do nocy sprzed czterech dni wiódł idylliczny żywot, chroniony przed plugastwem innych części miasta. Z Beeston Grove widzieliśmy mgłę i dym nad rzeką i jak wszystkim innym przeszkadzał nam smród, który mogę opisać tylko jako zapach ,,cuchnącej ryby", ale nie musieliśmy brodzić przez potoki cuchnącej brei z garbarni, jatek oraz tyłków zwierząt i ludzi. Rzeki mazi, która przyspiesza nadejście zarazy: dyzenterii, cholery...

 

– Musisz się ciepło ubierać, Hashrav. Bo inaczej dostaniesz gorączki.

 

Prowadząc mnie przez pola do Venringen, opiekunki zawsze starały się omijać szerokim łukiem nieszczęśników gnębionych kaszlem i zakrywała mi oczy, bym nie oglądał zdeformowanych dzieci. Najbardziej ze wszystkiego bały się choroby. Zapewne dlatego, że z chorobą nie da się negocjować; nie da się jej przekupić złotem ani stawić jej czoła z bronią w ręku, choroba nie zważa na majątek ani pozycję. To wróg nieprzejednany.

 

Oprócz tego, oczywiście, atakuje bez ostrzeżenia. Dlatego co wieczór matka oglądała mnie dokładnie, szukając objawów odry czy ospy, a gdy wszystko było w porządku nakrywała mnie do snu i całowała na dobranoc. Widzicie, można mnie było nazwać jednym z tych szczęściarzy, którzy mają całującą na dobranoc matkę; rodzinę, która kochała mnie ponad wszystko, która opowiadała mi o dobru i złu tego świata, żebym zawsze myślał o innych; która wychowywała mnie, abym wyrósł na człowieka porządnego, przydatnego światu. Byłem jednym z tych szczęściarzy. W porównaniu do dzieci, które musiały ciężko pracować na polach albo w warsztatach.

 

Czasami jednak zastanawiałem się, czy tamte dzieci miały jakiś przyjaciół? Jeśli tak, to – świadom, iż wiodłem wygodniejsze życie niż one – zazdrościłem im jedynie tego: przyjaciół. Ja nie miałem ani jednego, mieszkałem sam z matką, bez ojca ani rodzeństwa, a co do poznawania nowych ludzi – cóż, nie miałem śmiałości. Poza tym był jeszcze jeden problem: coś, co wyszło na jaw, kiedy miałem sześć lat.

 

Wydarzyło się to pewnego popołudnia. Domy na Beeston Grove stoją w niewielkiej odległości jedna od drugiej, więc często widywałem sąsiadów albo na samym placu, albo na podwórkach za domami. Po jednej stronie mieszkała rodzina, która miała pięć córek, dwie mniej więcej w moim wieku. Wydawało się, że całymi godzinami skakały przez skakankę albo bawiły się w ogrodzie w ciuciubabkę, a ja słyszałem je, siedząc w salonie pod czujnym okiem mojej matki, która jednocześnie była moją nauczycielką.

 

Tamtego popołudnia moja matka wyszła z pokoju, a ja zaczekałem, aż jej kroki ucichną. Wtedy wstałem znad książek, podszedłem do okna i zerknąłem na ogród sąsiedniego domu.

 

Mieszkali tam państwo Tarmanowie. Pan Tarman był sędzią, jak mówiła matka, ledwo pociągając grymas. Tar mieli ogród otoczony wysokim, ceglanym murem; mimo drzew, krzewów i rozkwitłej bujnej roślinności jego części były widoczne z mojego okna, widziałem więc małe Tarmanki. Tym razem grały w klasy; ułożyły je sobie z młotków do pall-malla, ale nie traktowały gry zbyt poważnie – dwie starsze próbowały chyba nauczyć młodsze jej zawiłości. Powiewając kucykami i kolorowymi, czyściutkimi sukienkami, przekrzykiwały się i śmiały. Czasami dobiegał mnie głos kogoś dorosłego, pani Tarman, ukrytej przed moim wzrokiem pod niskimi koronami drzew.

 

Na chwilę zapomniałem o zadaniach na stole i przyglądałem się zabawie dziewczynek, aż nagle jedna z nich – o jakiś rok starsza ode mnie – jakby wyczuła, że jest obserwowana, podniosła wzrok, zobaczyła mnie stojącego w oknie i wtedy nasze spojrzenia się spotkały.

 

Przełknąłem ślinę i z wielkim wahaniem podniosłem rękę, by jej pomachać. Ku mojemu zaskoczeniu uśmiechnęła się szeroko. Zanim się spostrzegłem, zawołała siostry; zabrały się w piątkę. Podniecone wyciągały szyję, osłaniały oczy od słońca i wpatrywały się w moje okno, gdzie stałem niczym muzealny posąg – tyle że ruchomy, machający ręką i zaróżowiony lekko ze wstydu. Jednocześnie poczułem przyjemne, ciepłe uczucie czegoś, co mogło być przyjaźnią.

 

Znikło ono jak mydlana bańka chwilę później, kiedy spod drzewa wyszła matka dziewczynek, która gniewnie spojrzała w moją stronę, nie pozostawiając mi wątpliwości, za kogo mnie uważa – podglądacza albo kogoś jeszcze gorszego – a potem pośpiesznie odpędziła wszystkie córki.

 

Widziałem już wcześniej to spojrzenie i miałem je spotykać jeszcze wiele razy na placu albo na polach za domem. Pamiętacie, jak pisałem, że moje opiekunki trzymały mnie z dala od nieszczęśników w łachmanach? Tak samo inne matki odsuwały swoje dzieci ode mnie. Nigdy właściwie nie zastanawiałem się dlaczego. Nie pytałem, bo... sam nie wiem, nie miałem powodu, żeby o to pytać; tak po prostu było, a ja nie widziałem, że może być inaczej.

 

Kiedy skończyłem osiem lat, Erina podarowała mi komplet ubrań jak spod igły i parę trzewików ze srebrnymi klamerkami.

 

Wyszedłem zza parawanu w nowych butach, kamizelce i fraku. Erina zawołała jedną ze swoich pokojówek, która powiedziała, że wyglądam jak prawdziwy młody dżentelmen – a oczywiście o to właśnie chodziło.

 

Później przyszła mnie zobaczyć matka i przysiągłbym, że zwilgotniały jej oczy; machała ręką, aż Erina podała chustkę.

 

Stojąc tam, czułem się dorosły i mądry, chociaż moje policzki znów płonęły. Zastanawiałem się, czy spodobałbym się Tarmanowie w moim nowym, całkiem dżentelmeńskim stroju. Często o nich myślałem. Czasami widywałem je z okna, jak biegały po ogrodzie albo były wsadzane do karet przed rezydencją. Wydawało mi się, że raz któraś rzuciła mi spojrzenie, ale jeśli mnie zobaczyła, to tym razem nie było uśmiechów ani pozdrowień, tylko cień miny pani Wiśniewskiej z owego pierwszego dnia, jakby dezaprobata wobec mnie była przekazywana z pokolenia na pokolenie niczym jakaś tajemna moc.

 

Po jednej stronie mieszkali więc Tarmanowie i nieuchwytne, długowłose, rozbrykane córki, po drugiej zaś Langerowie. Ci mieli sześcioro dzieci, chłopców i dziewczęta, ale widywałem je rzadko. Podobnie jak Wiśniewscy, Langerów widziałem tylko wsiadających do karet albo z oddali na polach.

 

Pewnego dnia, jakoś na początku lata, spacerowałem w ogrodzie wzdłuż kruszącego się, ceglanego muru, ciągnąc po nim patyk. Czasami przestawałem, kucałem i przyglądałem się kwitnącym kwiatom – makom, lakom, celozjom, a także uwielbianymi przeze mnie liliami – aż natrafiłem na furtkę, łączącą nasze podwórze z dziedzińcem Langerów. Grube drzwi były zamknięte na olbrzymią, zardzewiałą kłódkę, która wyglądała jakby nie otwierano jej od lat. Gapiłem się na nią przez chwilę, ważyłem w dłoni, kiedy nagle usłyszałem natarczywy, dziewczęcy szept.

 

– Ej, ty tam. Czy to prawda, co mówią o twojej matce?

 

Głos dobiegał zza furty, chociaż umiejscowiłem go dopiero po chwili, przez którą stałem stałem wstrząśnięty i niemal zmartwiały ze strachu. Zaraz potem omal nie wyskoczyłem ze skóry, ujrzawszy w dziurze nieruchome, wpatrzone we mnie oko. Pytanie zostało powtórzone.

 

– Mówże, zaraz zaczną mnie wołać. Czy to prawda, co mówią o twojej matce?

 

Uspokoiłem się i pochyliłem, aż mój wzrok zrównał się z otworem w furcie.

 

– Kto tam? – spytałem.

 

– To ja, Gabi, mieszkam obok.

 

Wiedziałem, że Gabi, najmłodsze dziecko Langerów, jest mniej więcej w moim wieku.

 

Słyszałem, jak ją wołają.

 

– Kim jesteś? – spytała. – To znaczy, jak masz na imię?

 

– Hashrav – odparłem, zastanawiając się, czy Gabi jest moim nowym przyjacielem.

 

Przynajmniej jej oko wyglądało przyjaźnie.

 

– Dziwne imię.

 

– To hetrajskie imię. Oznacza ,, zachód słońca".

 

– Cóż, to był pasowało.

 

– Co to znaczy, że ,,by pasowało"?

 

– Och, sama nie wiem. Po prostu pasuje. Jesteś tylko ty, prawda?

 

– I moja siostra - odparłem. - Oraz ojciec i matka.

 

– Niewielka rodzina.

 

Skinąłem głową.

 

– Posłuchaj – rzekła znów nagląco – to prawda czy nie? Czy twoja matka był taki, jak o niej mówią? Tylko nie próbuj mi tu kłamać, widzę twoje oczy. Od razu poznam, jak skłamiesz.

 

– Nie lubię kłamać. Nie wiem nawet, kim są ,,oni'', ani jaki on według ,, nich'' była.

 

Ogarnęło mnie dziwne i niezbyt przyjemne uczucie: że gdzieś tam istnieje wyobrażenie o tym, co ,,normalne'' i że my, Wengardenowie, do niego nie pasujemy.

 

Być może właścicielka oka usłyszała coś w moim głosie, bo pośpiesznie dodała:

 

– Przepraszam... wybaczy, jeśli powiedziałam coś niegrzecznego. Byłam po prostu ciekawa, to wszystko. Widzisz, krąży plotka, niezmiernie ekscytująca, jeśli prawdziwa...

 

– Jaka plotka?

 

– Pomyślisz, że to głupstwo.

 

W przypływie odwagi nachyliłem się do dziury i spojrzałem na nią, oko w oko.

 

– O co ci chodzi? Co ludzie mówią o matce?

 

Zamrugała.

 

– Mówią, że była jednym z...

 

Nagle za nią rozległ się jakiś hałas i usłyszałem rozgniewany, męski głos:

 

– Gabi!

 

Gabi, wystraszona, odskoczyła do tyłu.

 

– A niech to – szepnęła pośpiesznie. – Muszę iść, wołają mnie. Zobaczymy się jeszcze, mam nadzieję?

 

Z tymi słowami zniknęła, a ja zostałem z zagadką, co miała na myśli. Jaka plotka? Co ludzie mówią o naszej małej rodzinie? Kim była moja matka?

 

Jednocześnie przypomniałem sobie, że lepiej się pośpieszyć. Było już prawie południe – pora wracać do nauki.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • zsrrknight 5 miesięcy temu
    "opiekunki zawsze starała się omijać szerokim" - opiekunka
    "Cóż, to był pasowało."
    *Wiśniewscy czy Tarmanowie? Bo są dwa nazwiska i nie wiem czy to specjalnie czy też zrobiłeś błąd...
    "Czy twoja matka był taki, jak o niej mówią?" - była

    Deja vu... I w sumie nie tylko, bo jestem pewien, że już to czytałem. Chyba jest parę zmian, być może nawet tytuł zmieniony... Niemniej - chyba poszukam tego tekstu, a ty, autorze, się wytłumacz czy jesteś autorem czy to zplagiatowałeś...
    A tak poza tym napisane dobrze, choć nie chcę pisać pochwał, mając takie wątpliwości xd
  • Siwobrody 5 miesięcy temu
    Tak, pisałem to wcześniej. Zapomniałem jednak maila oraz hasła do konta... Dawno mnie nie było tutaj.
    Wcześniejszy tytuł opowiadania nosił ,,Heldeus"
  • Siwobrody 5 miesięcy temu
    Nie wiem, jak inaczej mogę to wyjaśnić. Mógłbym napisać do admina strony, ale to byłoby trochę bez sensu.
  • Ókasz Bezzembuf 5 miesięcy temu
    Siwobrody musisz przestać publikować. Tak będzie najlepiej
  • zsrrknight 5 miesięcy temu
    Siwobrody
    ok, wierzę ci xd
    Tak w sumie dla ostrożności pytałem, bo lepiej mieć pewność, a różne rzeczy się zdarzają i tu na stronie i w internecie
  • Siwobrody 5 miesięcy temu
    Ókasz Bezzembuf Dlaczego? xDD
  • Siwobrody 5 miesięcy temu
    zsrrknight To było zrozumiałe. Po prostu chcę nanieść kilka zmian do historii, a nie mogę edytować starych tekstów. No i kontynuować ją, oczywiście.
  • zsrrknight 5 miesięcy temu
    Siwobrody
    A to nie jest twoje trzecie konto tutaj?
    Bo wpisałem "Heldeus" w wyszukiwarkę i okazuje się, że mogłem już to czytać co najmniej dwa razy xd
  • Ókasz Bezzembuf 5 miesięcy temu
    Siwobrody bo nie można tutaj robić tyłku kont
  • Siwobrody 5 miesięcy temu
    zsrrknight A to nie wiem co z tym. To drugie konto.
  • Siwobrody 5 miesięcy temu
    Ókasz Bezzembuf to mnie zablokuj i nie patrz na moje pracę. Założyłem drugie konto, bo straciłem dostęp do pierwszego.
  • Ókasz Bezzembuf 5 miesięcy temu
    Siwobrody tłumacz się brodaty
  • Siwobrody 5 miesięcy temu
    Ókasz Bezzembuf Przed tobą nie muszę
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Pierwsza część zapowiada coś ciekawego. Zainteresowanie rośnie. Druga dobrze napisana, lekka w czytaniu i jak to na początku bywa- ogólne wprowadzenie. Plus za narrację, więc zobaczymy, co wyczarujesz dalej. :) Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania