Poprzednie częściI Mostri Assasino - Prolog

I Mostri Assasino 2/?

Abraham stał właśnie przed lustrem. Widząc swoje oblicze, zrozumiał, że przez ostatni rok trochę się zaniedbał. Jego długie, czarne i lekko faliste włosy były przetłuszczone i sięgały łopatek, zamiast barków. Zielone oczy sprawiały wrażenie podbitych, wszystko przez zmęczenie i braki snów. Zarost jednak nie był taki zły. Tylko nieco za mocny. Do poprawki. Spędzając w łazience już drugą godzinę w końcu zdecydował się na wyjście. W jasno oświetlonym pokoju, na krześle pod oknem siedział papież a jego niska, rudowłosa siostra chodziła po pokoju. Spojrzeli na niego. Stał przed nimi wysoki mężczyzna, wymyty i ubrany w czerń z odcieniem brązu. Na głowie kapelusz, w ustach najlepsze cygaro i złoty rewolwet za pazuchą dlugiego płaszcza.

- Takiego cię lubię - świątobliwy podszedł do niego i wręczył mu dwa sygnety.

Oba srebne i dość sporawych rozmiarów, nawet jak dla faceta. Pierwszy miał wyryty krzyż i pięć kropek, symbolizujące rany na ciele Jezusa. Drugi przedstawiał pentagram i trzy głową bestię w jego środku. Założywszy je na palce cała trójka opuściła prywatne komnaty bazyliki i wyszła na plac. Dochodząc do kolumny, mieszkańcy Rzymu zostali wyproszeni z terenu Placu Św. Piotra przez osobistę gwardię Urbana. Weszli do podziemnych korytarzy. Zatrzymali się przed salą przesłuchań, skręcili w drzwi po prawej. Ku ich oczom ukazała się świetnie wyposarzona zbrojownia. Zaczynając na prymitywnej włóczni a kończąc na prototypach granatów według projektów włoskich wynalazców.

- Nie krępuj się - kobieta klepnęła go w plecy.

Wchodząc do środka, poczuł się jak w domu. Zaczął przebierać i kaprysić na wynalazki i broń duchownych. Był jednym z nie wielu, którzy cenią bardziej tradycyjne metody niż wynalazki.

- Czego ci trzeba?

- Wezmę - przymróżył oczy - Krucyfiks, wodę święconą, srebny łańcuch i swój rewolwer.

- Tylko?! - zdziwił się papież

- Jeremmy de Plur jest tylko zwykłym wampirem. Po co mi inny sprzęt?

- Jesteś nieostrożny. Jak wtedy gdy zabrałeś włócznię i granaty dymne na walkę z sukkubem.

- Nie wypominaj mi.

- Gdyby nie twój partner, Olivier to byś nie wrócił z Lizbony cały.

- Tak uważasz? Olivier został rozszarpany przez sukkuba tylko dlatego, że zabrał ze sobą ciężką kuszę i żelazne bełty. Nie miał siły jej naciągnąć, gdy diablica biegła ku niemu.

- Dość! Nie kłócić mi się tu. Było mineło. Tracimy czas. Skoro Abram mówi, że to mu wystarczy to dobrze. Kiedy wyruszasz?

- Kareta już na mnie czeka.

 

W pośpiechu wskoczył do pojazdu. Płacąc z góry nakazał zawieść się do Paryża. Przez małe okienko, pomachał do kobiety. Nie odmachała, za to pokazała minę mówiącą, masz wrócić. Zasłonił firankę i oparł się o rozłożone poduszki. Bawiąc się bębenkiem pistoletu, zapadał powoli w sen.

 

Upiór znów przechadzał się po tafli jeziora. Tym razem trzymał w ręku miecz, ociekający krwią. Na brzegu stał Abraham Van Hellsing, zupełnie nagi. Na ciele, od gardła, przez mostek biegła paskudna blizna, która kończyła się ledwo pod pępkiem. Stwór machnął wolną ręką i rana mężczyzny otworzyła się. Na wierzch wyleciały wnętrzności i wszystkie kości. Upiór podniósł sercę i przyłożył je do twarzy. Tym razem oprócz ust, widoczny był mały nos. Z przegród sączyła się krew.

 

Zrywający się z krzykiem łowca potworów wyjął broń i wystrzelił. Otwierający drzwi karety woźnica, nie zdążył się uchylić. Kula trafiła go między oczy i utkwiła w czaszce. Przerażony Abraham wyszedł z pojazdu i rozejrzał się w około. Stał przed małym, kamiennym obeliskiem z napisem Paryż, 10 mil. Rozumiem, to był ostatni postój. Mężczyzna chciał odpocząć. Zmartwony człlwiek pochował kierowcę z szacunkiem, paląc jego ciało. Nie miał czasu na ceremonię i groby a przecież taki pochówek był godny króla. Odczepił jednego z wierzchowców od pojazdu i osiodłał. Pogalopował w stronę miasta. Wiatr rozwiał jego długie włosy a słońce paliło kark.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania