kocham ją, naprawdę...

Poznaliśmy się 11 lat temu. Po studiach rozpocząłem pracę w szkole. Ona była uczennicą. Jedną z wielu. Nawet uczyłem ją przez kilka miesięcy. Tylko tyle pamiętam. Nie byłem i nie jestem jednym z tych nauczycieli którym marzy się młoda uczennica... nie. Nasza znajomość była profesjonalna. Taka jaka być powinna. Zmiany zaczęły się pod koniec jej pobytu w liceum. Od ponad roku nie byłem jej nauczycielem. Wrażliwość, która cechowała mnie zawsze, zaowocowała kilkoma charytatywnymi akcjami: zbiórka pieniędzy dla dzieci z Domu Opieki czy organizacja balu z prezentami dla biednych dzieciaków z dzielnicy. Nie byłem w tym sam. Byli ze mną uczniowie - wolontariusze. I Ona - zaangażowana, aktywna, lider. To z nią z powodów organizacyjnych wymieniłem się kontaktami. Ostrożnie, bez prywatnego numeru telefonu. W tamtym czasie królował komunikator GG...

 

Pisaliśmy dużo. Coraz więcej i coraz bardziej odchodziliśmy od tematu. Polubiliśmy te rozmowy. Pokochaliśmy wspólne komentowanie codziennej rzeczywistości. Stało się to dla nas obojga na tyle pociągające że po pewnym czasie nie było już wieczoru kiedy nie łączyliśmy się przez GG. Wieczorne rozmowy stawały się coraz dłuższe aż zaczęły przeciągać się do nocy. Nie przeszkadzało zmęczenie. Po kurtuazyjnym "dziękuję za rozmowę, dobranoc" padała odpowiedź: "nieeee... jeszcze nie...." itd. W końcu rozmowy stały się dla nas tak ekscytujące, że nie pomagało nawet piąte "dobranoc" wpisywane w okno komunikatora z częstotliwością raz na godzinę :) Było bosko!

Któregoś razu po wielu tygodniach takich rozmów i przed końcem szkoły pomogłem Jej w zadaniu. Ważnym bo od niego zależała końcowa ocena. Ważnym dla Niej a przez to i dla mnie. Na koniec, gdy po moich wyjaśnieniach w końcu udało jej się skończyć napisała "dziękuję :-* ". Odpisałem: " :-* ?". powtórzyła to kilka razy:" :-* :-* :-* ". To były nasze pierwsze pocałunki. Potem strach zaczął zaglądać w nasze umysły. Za chwilę wakacje i co? Nie będziemy się widzieć? To koniec? Zostanie tylko GG?

Nie wiem od kogo wyszła inicjatywa spotkania. Zresztą to formalność - oboje chcieliśmy. Pretekst był prosty - wymiana płyt z muzyką czy filmami. Więc spotkaliśmy się. Świadomi, że to może źle wyglądać z punktu widzenia społeczności szkolnej postanowiliśmy udać się na spacer, kawałek za miasto, do lasu. Było niebiańsko. Czas wypełniony setkami nieśmiałych spojrzeń i nieskrywanych uśmiechów od których aż bolała szczęka i pogłębiały się zmarszczki. Kilka godzin w lesie, dziesiątki ukąszeń komarów i radość ze spędzonego razem czasu. Nikt nikogo nie naciskał, nic nie było udawane. Nie było całowania czy choćby dotyku... Na koniec, bardzo już późnym wieczorem, żartowaliśmy że następnym razem zabierzemy coś na komary i koniecznie coś do jedzenia. Każde z nas było szczęśliwe jak zwycięzca szóstki w totolotku po tym, jak padły słowa "następnym razem". Odwiozłem ją pod dom, wróciłem do siebie i włączyłem komputer. Już czekała wiadomość na GG. Ten wieczór dopiero miał się zacząć... Chwilo trwaj!

 

Ta noc była jedną z najdłuższych. Dosłownie nie (bo końcówka czerwca) ale w przenośni...

Rozmawialiśmy o wszystkim... o spacerze, o wakacyjnych planach których nie mieliśmy, o tym co lubimy jeść, o rodzinie...

To nas zbliżyło. Dowiedziałem się że jej ojciec zmarł po wypadku gdy miała 12 lat. O tym że teraz mieszka z ojczymem którego akceptuje choć zła jest na niego i na swoją mamę za to, że kiedyś zabrał ich (Ją, jej mamę i młodszą siostrę) do Krakowa. Nie lubi Krakowa. Nie lubi od tamtej wycieczki. Mając 13 lat była niemym świadkiem miłości swojej mamy i ojczyma. Chodzili po Krakowie w dziwnym dla niej szyku: zakochani dorośli objęci przodem i dwie małe dziewczynki z tyłu. Pokoje w hotelu? Osobne. Jeden dla dziewczynek, drugi dla zakochanej pary. Bolało jak diabli przyglądanie się jak jakiś mężczyzna kradnie jej matkę. Odtąd nie lubi Krakowa...

Opowiadała mi to wszystko i nie wiem jak ona ale ja płakałem czując, że cierpi jak o tym opowiada. "Żałuję że mnie nie ma przy Tobie" pisałem. Ona na to "przytul mnie". Nawet nie zwróciłem uwagi że to pierwszy raz gdy zwróciła się do mnie per "ty". Tak już później zostało. Nie musieliśmy nawet o tym rozmawiać. Zapewniłem, że przytulę jak tylko uda nam się spotkać...

Udało się kilka dni później. Znów ten sam leśny parking za miastem. Znów długi spacer. Znów komary i brak jedzenia. Szczęśliwie dla nas prowiant nie był potrzebny. Rozmowa pochłonęła nas bez reszty. Rozmawialiśmy więcej o mnie. O tym jak to się stało że mieszkam sam, a nie z matką mojej córki (5 letniej).

 

W końcu zdobyłem się na odwagę by powiedzieć że bardzo ją lubię i że zdumiewa i fascynuje mnie fakt że poznaliśmy się "inaczej" niż do tej pory poznawałem dziewczyny. Że zaczęło się tak jak powinno się zacząć: od poznania siebie, od długich, szczerych, wzruszających, zabawnych i poważnych rozmów. Chwilę milczała a zaskoczyła mnie stwierdzeniem, że nie przeszkadza jej ani to, że jestem starszy o kilka lat, ani to że mam dziecko, ani to kim jestem... Zrobiło mi się miło i poczułem się odważniej. Jeśli jej nie przeszkadzają te fakty to... może to więcej niż przyjaźń? - myślałem. Pocałowałem ją. Krótko, nieudolnie, z przerwą na zabicie komara na czole... ale nie zapomnę tego nigdy. Eksplozja wszystkiego - uczuć, emocji, fizyczności, euforii - była tak potężna że nie da się tego zapomnieć. Nigdy wcześniej i nigdy później nie czułem niczego podobnego. Świat mógłby się wtedy skończyć i umarłbym szczęśliwy. "Oby się tylko nie kończył zbyt długo bo zacznę żałować że nie dożyję dalszego ciągu" - myślałem. Całowaliśmy się jeszcze długo. Miękkie usta i ciepły język były rozkosznym substytutem kolacji której zbliżała się pora. Obejmowałem ją w pasie i choć miałem wielką ochotę bałem się przesunąć dłonie gdzie indziej.. Ale nie udało się. Kilkukrotnie dłonie osunęły się na jej tyłek. I spotykały opór tylko wtedy, gdy były zbyt zaborcze. Z drżeniem całego ciała i bólem w podbrzuszu który doświadczają tylko mężczyźni odwiozłem ją pod dom i pognałem do siebie włączyć komputer. Tym razem nie było jej na GG. Dopiero po kilku godzinach, późną nocą odezwała się z pytaniem czy spotkamy się jeszcze. Oszalałem. Byłem uosobieniem szczęścia. Umówiliśmy się na wycieczkę nad morze. Zakochałem się po uszy.... Zasypiając nie myślałem ani o jej języku, ani o ustach ani nawet o miłym w dotyku tyłku... Po wewnętrznej stronie powiek wyświetlałem tylko jeden obraz: jej cudowne, roziskrzone oczy...

Jeszcze ułamek sekundy przed tą chwilą w której obraz pod powiekami zamienił się w sen nieznanej treści pomyślałem ze strachem: co robisz? Czy wiesz co zrobi jej mama jak się dowie...?

 

Odpowiedź na to pytanie miałem poznać dwa dni później. I omal nie udławiłem się gdy poznałem....

 

ciąg dalszy znajdziesz na moim blogu (nie ma sensu kopiować): http://kochamjanaprawde.blogspot.com/

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • blaackangel 19.03.2017
    Świetne i bardzo wciągające :) Ode mnie 5 :)
  • rycerz 19.03.2017
    dziękuję
  • Słodkie i pełne uczuć 5 ;)
  • rycerz 19.03.2017
    może dlatego że to prawdziwa historia. pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania