Poprzednie częścikocham ją, naprawdę...

kocham ją, naprawdę (ciąg dalszy 2)

Mijały dni... Każdy spędzaliśmy razem. Od wczesnego rana do późnego wieczora. Spacery, jezioro, trochę u mnie, trochę u niej w domu. Za wcześnie było by miała u mnie nocować... nie szkodzi... i tak było cudownie. Radość dawała mi każda minuta z nią spędzona. Nad jeziorem byliśmy wiele razy. Pgoda tego lata była wyjątkowo piękna nawet gdy padało.

Szczęśliwi czasu nie liczą tylko wtedy, gdy nie przynosi niechcianych zmian. A nam miał przynieść. Zbliżał się sierpień i koniec wakacji. Potem wrzesień i początek roku akademickiego. Moja Kochana wyjeżdża na studia do innego miasta! Ta myśl zaczęła kołatać w głowie, sercu i rozdygotanych dłoniach... a co jeśli coś się zepsuje? jeśli nie będzie tej codziennej więzi? Co jeśli miłość się skończy? A co się stanie gdy pozna kogoś lepszego, młodszego, przystojniejszego na tych studiach? Boże broń!

Kochaliśmy się. Czułem że jej miłość jest silna i to pozwoliło mi mniej się bać. Wracała w każdy weekend. Często zamiast w niedzielę wieczorem wsiąść do pociągu i jechać do akademika potajemnie nocowała u mnie do poniedziałku i jechała wczesnym rankiem... Rozkoszy tych nocy nie sposób opisać. Nie chodzi nawet o seks i z tym związane uroki nocy we dwoje ale o czas spędzany razem, rozmowy do nieprzyzwoicie późnej pory, poranki ze śniadaniem lub bez... Życie we dwoje jest boskie. Nie wolno o tym zapominać.

 

Każdy wolny dzień był nasz ale i tak brakowało nam czasu... Postanowiłem zmienić życie: pracę, miejsce zamieszkania, środowisko... Jeśli studia mają trwać kilka to muszę to zrobić - myślałem. Rozesłałem wiele podań o pracę i... udało się!! Od maja wiedziałem już że kolejny rok będzie już cały dla nas... bez stresowych poniedziałkowych poranków, pośpiechu na pociąg czy łez gdy chce się przytulić wieczorem kogoś, kto ma to samo pragnienie ale 150km dalej.

 

Płynął czas liczony weekendami, świętami, uroczystościami rodzinnymi na których poznałem jej bliskich w komplecie, prezentami z różnych okazji i bez okazji... Miłość nie słabła... Przeciwnie. Poznawaliśmy się i było nam z tym dobrze. Poznaliśmy swoje zalety i wady. Nic się nie zmieniło. Świadomi zalet i wad kochaliśmy się jeszcze mocniej. Miłość stała się dojrzała i zniknął podświadomy strach o to co będzie jak się okaże że to tylko zauroczenie...

Czy miałeś / miałaś kiedyś drogi czytelniku taką błogą pewność że czeka Cię szczęśliwa przyszłość? Ja tak..

 

Jej studia trwały... ja pracowałem... dużo. Nowe miasto, częste podróże autem do córki, wynajęte mieszkanko... to wszystko kosztuje więc pracowałem... Ona widząc że pracuję dużo i nie ma mnie przez większość dnia postanowiła nie marnować czasu. Rozpoczęła drugi kierunek... Było coraz ciężej znaleźć nam czas tylko dla nas...

Rozmowy nie były już tak częste i tak czułe jak wcześniej... Każde z nas miało nowe obowiązki i było ich sporo. Zniknęła pozostająca wciąż w pamięci euforia gdy po tygodniu oczekiwania spotykaliśmy się w końcu na dworcu... Brak tęsknoty miał swoje zalety i wady. Zapewniał spokój i usypiał czujność. Pielęgnowanie związku, uczuć, troska o nasze potrzeby... to wszystko staraliśmy się robić w czasie między pracą a... pracą. Owoce naszych wysiłków też nie napawały optymizmem: mieszkanie 1,2,3,4 lata w wynajmowanym mieszkaniu zaczyna zastanawiać czy tak musi już być zawsze? "Nie" - uspokajałem własne myśli.... Ona przecież skończy studia i zaczniemy mieć więcej czasu, pieniędzy i planów...

Mnie właśnie marzeń i planów brakowało najbardziej. Chciałem rozmawiać o przyszłości... nie chciałem poświęcać naszych coraz rzadszych rozmów na analizowanie dnia, tłumaczenie dlaczego nie wyniosłem śmieci, uwagi odnośnie spóźnionego obiadu... Ona angażowała się w studia coraz bardziej, zamierzała robić karierę uczelnianą co pochłaniało mnóstwo czasu a ja wiodłem niezmienny tryb dzień za dniem... Cieszył mnie jej rozwój i martwił jednocześnie. Z jednej strony perspektywa kariery i bezpiecznego życia, z drugiej - strach że przestanę być dla Niej kimś ważnym, autorytetem, doradcą....

Myślę że to zalążki depresji. Czułem się coraz mniej atrakcyjny. Nie wiem czy w jej oczach ale we własnych na pewno. Nie potrafiłem znaleźć sposobów na własny rozwój. Brak środków, czasu... To przygnębiało mnie coraz bardziej. Zamykałem się w sobie. Nie dostrzegałem, że próbuje ze mną rozmawiać zadając pytania "jak w pracy?". Może pytanie infantylne ale mogło być wstępem do rozmowy lecz mnie irytowało. Drażniło mnie to że nic ciekawego nie mogę jej powiedzieć. Mój każdy dzień wyglądał tak samo a jej każdy dzień przynosił postępy, rozwój, nowe doświadczenia...

W kłótniach o nic (bo nadal uważam za nieważne pozostawione na krześle spodnie) puszczały mi nerwy... Chcąc poczuć się ważniej, lepiej, silniej naigrywałem się z jej studiów. Kwitowałem że są łatwe skoro robi dwa kierunki, że to płytka nauka... W apogeum kłótni nie raz padło "głupia jesteś" - co w ustach kumpla do kumpla nie brzmiało by tragicznie ale kierowane do ukochanej osoby miało prawo boleć...

W końcu w którejś ze sprzeczek, nie umiejąc spokojnie wyjaśnić że mój zły nastrój wynika z tego marazmu, ze znużenia oczekiwaniem na spełnienie marzeń powiedziałem że czasem żałuję że się przeniosłem do innego miasta... że może straciłem coś przez to że musiałem zaczynać od początku...

Te słowa też bolały. Ona nie chciała pokazać że boli więc udawała twardą. Płacz zastępowała podniesionym głosem przez co czułem się jeszcze mniejszy i bardziej nerwowy...

W kilku kłótniach nie mogąc już słuchać kolejnych wyrzutów że nie doceniam, że ona się stara, że nie szanuję przestałem panować nad słowami. Straciłem kontrolę. Zamykanie się nie pomagało. Uszy nadal odbierały dźwięki z którymi nie mogłem się zgodzić więc padło raz, potem drugi i kolejny "spierdalaj!"...

 

Czy choć raz miałem na myśli by zniknęła z mojego życia? Słodki Jezu! NIE!

Nie umiałem poradzić sobie z emocjami. Nie chciałem poczuć się jeszcze mniej atrakcyjnie i wybrać do psychologa po pomoc. Nie chciałem przed nią i przed sobą przyznać się do słabości. Nadal chciałem być w jej oczach ważnym i silnym mężczyzną...

A czasu którego tak potrzebowaliśmy nie przybywało...

Czy jest szansa by to odwrócić?... Boże, Pomóż!!!

 

ciąg dalszy: http://kochamjanaprawde.blogspot.com/

Następne częścikocham mimo wszystko (dziś)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania