Poprzednie częścikocham ją, naprawdę...

kocham ją naprawdę... (ciąg dalszy)

ciąg dalszy:

 

Wybraliśmy się nad morze. I było cudownie: rozmowy podczas kilkugodzinnej jazdy, spacer po plaży z trzymaniem się za ręce, wszystko to, co powoduje łzy wzruszenia gdy się wspomina. Naprawdę nie umiem ubrać w słowa jak bardzo byliśmy szczęśliwi. Taką Ją chcę pamiętać zawsze: uśmiechniętą, zalotną, z iskrami w oczach i czule trzymającą moją dłoń... Nic więcej nie liczyło się wokół. Tylko my...

 

Kolejnego dnia niespodzianka. Mieliśmy pojechać do kina (do innego miasta). Umówiliśmy się że spotkamy się na stacji Statoil. Podjechałem pełen ekscytacji o dobre pół godziny wcześniej niż się umówiliśmy. Korzystając z okazji że mam chwilę czasu i przypominając sobie że stan zakochania powodował że prawie nic nie jadłem od kilku dni zostawiłem auto na parkingu i poszedłem po hot-doga. Chwila w kolejce i w końcu dostałem. Takiego jak lubię z ketchupem i musztardą. Wracam do auta, wychodzę ze stacji i... omal nie udławiłem się pierwszym kęsem który zdążyłem ugryźć. Przed budynkiem stoi moja ukochana z mamą!

Obie uśmiechnięte. Odebrało mi czucie w nogach, głos, oddech... Sparaliżował mnie strach! Nie wiedziałem czy tak miało być czy może to przypadek i mam udawać że się nie znamy, minąć je i wsiąść do auta. Nie wiedziałem co moja ukochana powiedziała mamie. Czy rozmawiała z nią o nas?

Sytuacją uratowała moja Miłość: "Cześć" powiedziała z takim uśmiechem, że ściśnięte gardło przypomniało mi o połknięciu tego co miałem w ustach. Nie było całusa ale to "cześć" w połączeniu z uśmiechem było jak tysiąc całusów. "Dzień dobry" odpowiedziałem w stronę jej mamy myśląc o tym jak idiotycznie wyglądam z tym hot-dogiem... "No i co wy nawyrabialiście...? Tylko ostrożnie jedźcie!" powiedziała po chwili jej mama z uśmiechem który pewnie spowodował u niej mój atak paniki. Ten uśmiech był tak sympatyczny, że poczułem się jak nowonarodzony... "obiecuję że odwiozę Ją całą i zdrową".

 

Tak w skrócie wyglądało moje pierwsze spotkanie z jej mamą. Moja ukochana w drodze opowiedziała mi że dwa dni wcześniej nie wytrzymała i opowiedziała wszystko mamie. O mnie, o mojej córeczce, o tym że się kochamy i o tym że chcemy kontynuować znajomość.... Z tego co wiem to mama uważała ją za mądrą i roztropną dziewczynę więc uznała że wie co robi a zatem pozostaje tylko kibicować naszemu szczęściu. O tajemnicy tego dnia wiedziały już zatem 3 osoby...

 

Zbliżały się moje urodziny. Sam nigdy nawet nie myślałem żeby ten dzień świętować. Moja ukochana stanęła na głowie by ten dzień był wyjątkowy. Słowo "szczęśliwy" to za małe słowo by opisać jak czułem się tego dnia.

W tajemnicy udało jej się nawiązać kontakt z moimi siostrami i zorganizować mi prawdziwe przyjęcie. Upiekła nawet tort - sama! Dla mnie. Wieczorem do drzwi wynajmowanego przeze mnie mieszkania zastukali wszyscy - moje siostry z mężami, jej mama z ojczymem oraz jej siostra - najbardziej zszokowana w całym tym towarzystwie - dowiedziała się o mnie w tym właśnie momencie :)

Słodki Jezu! Jaki ja byłem Zakochany. Cały świat był piękny!

 

Miłość kwitła. Rozpoczęły się na dobre wakacje. Pojechaliśmy nad jezioro ze świeżo kupionym zestawem (namiot, materac, zestaw do gotowania na gazie). Czy można wyobrazić sobie coś bardziej pięknego? Euforia wakacyjna być może odebrała nam część rozumu ale myślę że decydujący wpływ na to, co wydarzyło się na biwaku miało zaufanie jakim się darzyliśmy. Byliśmy sobą zachwyceni. Rozumieliśmy się bez słów. Uwielbialiśmy każdą sekundę spędzoną razem. Nie potrzebowaliśmy ani nadmiernej ilości jedzenia, ani snu...

Noce były ciepłe a dni gorące. Woda letnia, jak dobrze ostudzona herbata. Pole biwakowe znajdowało się niemal nad samym brzegiem jeziora z daleka od tłocznej miejskiej plaży z pomostem. Wieczorem i plaża stawała się pusta. Chodziliśmy wówczas na pomost, leżeliśmy wpatrując się w niebo i czekając na spadające gwiazdy. Kilka udało nam się zobaczyć. Pomoc był wieczorem oświetlany przez latarnie które zapalały się pewnie o określonej godzinie. W magiczny sposób przekonaliśmy się o tym gdy któregoś wieczoru poszliśmy poleżeć na nadal ciepłym, drewnianym pomoście. Plaża była pusta. Cały pomoc nasz. Wieczór był już dość ciemny i Jej oczy błyszczały jak dwa małe Księżyce. Weszliśmy na pomost. Objąłem Ją w pasie i szepnąłem z największą czułością na jaką było mnie stać: "dziękuję że jesteś tu ze mną... Kocham Cię". W tym właśnie momencie rozbłysły latarnie rozmieszczone wzdłuż pomostu. O lepszym podkreśleniu moich słów nie mogłem nawet marzyć. Stało się bardzo, bardzo romantycznie. Powietrze pachniało naszym zakochaniem. Siedzieliśmy wtuleni w siebie długo. Ona w moich ramionach i w mojej bluzie. Wyglądała ślicznie. W końcu zerwał się lekki wiatr i w połączeniu z bliskością jeziora przyniósł delikatny chłód. "Wracamy?" Powiedziała to szeptem nie chcąc psuć tej magicznej atmosfery. Przytuliłem ją jeszcze i pomaszerowaliśmy do namiotu.

Ta noc była pierwszą nocą której nigdy nie zapomnimy. To tej nocy całowaliśmy się leżąc w ciepłych śpiworach. To tej nocy spięliśmy śpiwory w jeden by być bliżej. Tej nocy w końcu kochaliśmy się po raz pierwszy. Nie zwyczajnie. Nie potrzebowaliśmy zabezpieczenia. Po prostu całowanie sięgnęło znacznie dalej niż usta, szyja, dekolt i piersi... Nigdy nie zapomnę tej cudownej nocy... Całowałem ją z taką rozkoszą a Ona była tym tak zachwycona że robiliśmy to niemal do rana. A po krótkiej drzemce jeszcze kilka razy... Tęsknię za tamtą nocą, Już zawsze będę tęsknił.... Kocham Ją!

 

ps. cała historia spisana na blogu: http://kochamjanaprawde.blogspot.com/

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania