Poprzednie częściKorreadan - Prolog

Korreadan - Rozdział 1.3. O księciu Elhidzie z Ulteret

Mury świszczały. Opowiadały mu cicho do ucha historie waleczne o zbyt wielu przodkach, których krew wojownicza wsiąkła w skały, co z nich wznosił się zamek w Ulteret. Każda powierzchnia kamieni, jakie tworzyły długi korytarz, pamiętała dni, gdy pomiędzy ścianami przechodzili królowie, zmierzający na starcie ostateczne. Jakby głazy mokre wyryły w sobie niepokój nerwowy, co na skroniach tamtych się odznaczał. Odbiły się na nich gniewu błyski, choć mury czuły, że dusze królów ze strachem ogromnym walczyły. W końcu coś zimnego i nieustępliwego obserwowało tych, którzy wtedy wychodzili tą drogą i na mury zewnętrzne zamku się wybierali, by bój stoczyć pamiętny.

Śmierć miała oczy. Obserwowała bacznie wybranków, wyciągając ku nim swe mordercze ręce, zaciskając na piersi pętle i tchu im odejmując.

 

Wielu królów w Ulteret nie dożyło starości.

 

Elhid dotknął skalnego sklepienia, które ledwo nad nim się unosiło. Pod palcami wyczuł wilgotny osad i sam nie był pewny, czy to jedynie naloty wapienne, czy zgnilizna od trupów, które tu kiedyś pozostawiono. Przeszedł go dreszcz i serce mocniej zabiło, gdy wszechogarniająca ciemność się nasiliła. Niczego nie mógł być pewny.

Obrócił się nerwowo. I on miał wrażenie, że nie jest sam tej nocy, w sztolni ciemnej, która napawała go lękiem, gdy pomiędzy ścianami hulał wiatr, opętańczo szarpiąc jego czarną grubą pelerynę. Wbijał więc swój wzrok w mrok, który go otaczał, lecz nie widział nic. Jeno tylko odbicie pochodni na kamieniach, z których sączyła się woda.

„A jeśli to krew, nie woda?" myślał młody książę i cofnął się o krok. Echo głuche się rozniosło od stukotu jego obcasa, który wpadł w kałużę na posadzce. Łoskot wracał ku niemu zdwojony i zdawało się Elhidowi, że słyszy śmiech, jakby duchy dawnych panów naigrawały się z jego strachu.

 

Kurczowo w drugiej ręce trzymał płonące łuczywo z grubego lnu, nasączonego smołą. Swąd spalenizny unosił się wokoło, powodując u wojownika odruch kaszlący, gdy dym trujący dostawał się w jego płuca. Zakrztusił się i omal nie upuścił pochodni, gdy wtem usłyszał za sobą niecierpliwe prychnięcie. Zamarł w bezruchu. Nie było odwrotu, ktoś stał za nim i albo mu wrogiem i zaraz wbije mu nóż w plecy, albo też pocznie pytać, co książę, który winien być na radzie, którą król ogłosił, robi w zatęchłych piwnicach pod twierdzą.

Oddychał ciężko.

Nie było to mądre z jego strony zapuszczać się korytarzem, którym pewnie przemykali zdrajcy i mordercy.

Odwrócił się więc powoli i spojrzał w ciemność. Pomarańczowe rozpalone światło padło na twarz skrywaną pod ciemnym szerokim kapturem z grubej wełny. Zobaczył oczy wpatrzone w punkt jeden, w których dostrzegł zawziętość jakąś nieokiełznaną, a sylwetka jegomościa zlewała się z mrokiem, jaki panował w katakumbach. Nie wiedział sam, czy to tylko lico ciemności, ku niemu się zwróciło, czy może zwidy miał jakieś, czy naprawdę to zdrajca, któremu przeznaczone jest zabić jedynego królewskiego potomka Thallandonów.

 

— Co też, Wasza Książęca Mość, robi samotnie w tym mrocznym tunelu? — zapytał mężczyzna i Elhid założyłby się, że głos miał on pełen kpiny.

Zdjął kaptur, a książę rozpoznał w nim członka rady.

— Sir Willhart Beardyn — zadziwił się młodzieniec.

— We własnej osobie — potwierdził mężczyzna, po czym uniósł swoje łuczywo.

 

W blasku ognia wojownik zobaczył unoszący się dym z nadpalonych sznurów juty i wnet pojął, że przybysz nie chciał być zauważony. Przełknął ślinę, zmarszczył czoło, a w myślach zganił siebie, że przecież Willharta już od dawna nie widziano na zamku.

 

— Popadłeś w niełaskę króla — rzekł młodzieniec i jakby pewniej siebie podniósł ramiona.

— Nie spodziewałem się niczego innego, mój książę — przytaknął na to wojownik. — Słyszałem, że wojsko mówi, żem uciekł na południe. Ktoś mnie uśmiercił w swych opowieściach. Byli też tacy, co orzekli, że pojmano mnie za zdradę.

— Przemykasz się niczym cień przez tunel pod zamkiem, więc i we mnie teraz też zaufania nie wzbudzasz — odpowiedział Elhid i zbliżył swoją pochodnię do twarzy lorda. — Jaką mam pewność, że nie planujesz zamachu na mego ojca?

— Taka samą, jak ja, że nie jesteś tu z błahego powodu, Wasza Wysokość.

 

Sir Willhart chwycił tęgim ruchem mocarnego ramienia pochodnię księcia i nachylił nad nią swoją, bacznie obserwując, jak grube powrozy pokryły się po chwili bulgoczącymi kroplami wody, którą też wcześniej ugasił płomień. Pojedyncze jutowe włókna poczęły pękać, aż wreszcie same zajęły się ogniem. Ciemny korytarz przestał wyglądać mrocznie i zimno, gdy rozświetlił je blask ognisty.

Książę Elhid spojrzał niepewnie na swego rozmówcę i posunąwszy swoją dłoń na rękojeść miecza, zacisnął na niej palce.

— Nie musisz dobywać broni — odparował lord Beardyn. — Na cóż tępić pewnie świeżą klingę. Podejrzewam, że nie miałeś jeszcze okazji, Wasza Książęca Mość, użyć miecza w prawdziwym gniewie. — Przysunął się nieznacznie do Elhida. — Wiesz, co czuje mężczyzna, gdy dzierży w dłoni kord rodowy? Ostrze chwały? — Jego głos brzmiał złowrogo. — Znaszli ty ciężar, jaki ręka musi udźwignąć, gdy unosi zabójczą stal nad karkiem swego wroga? Nie poznałeś jeszcze smaku krwi, mój książę.

— Powiedzieli królowi, że zamordowałeś własnego ojca. Za to ten nakazał wydać za tobą list namiestniczy. — Młodzieniec starał się by i jego słowa wzbudziły lęk.

Willhart znów parsknął śmiechem jak chwilę temu, gdy Elhid krztusił się dymem.

— Najwidoczniej albo ty, mój drogi książę, nie znasz całej prawdy, albo oni dawno nie rozmawiali z Beardynami. — Mężczyzna wzruszył ramionami. — Mój ojciec w czasie polowania spadł z galopującego konia. Polowałeś kiedyś, Wasza Wysokość? — Elhid przytaknął. — W takim razie świadom jesteś z zagrożeń, jakie czekają podczas rozrywki dla prawdziwych mężczyzn.

 

Zapadła cisza. Wojownicy nadal mierzyli się wzrokiem, choć ten, który przybył do zamku pod osłoną nocy, nie bał się jedynego syna swego seniora. Nie wyrzekł się nigdy brawury ani butności. Jego oczy widziały wiele, ramię niejeden stoczyło bój. Znał imiona zdrajców, którzy ku jego utrapieniu złą sławą chcieli Północ okryć. Strategiem mądrym okrzyknięto go dla tysięcy żołnierzy, którzy mu jak bracia i synowie byli i za nim w ogień szli, gdy wojska wyruszały ze stolicy.

Sir Willhart Beardyn, choć z dostojnego rodu pochodził, sam był niczym watażka wściekły po stepie pędzący i duch w nim wiecznie ku kolejnym służbom i poselstwom go popychał. Wierność przyrzekł Thallandonom i króla Thondra przez długi czas uważał za władcę wytrwałego i doświadczonego. Przyszedł jednak kres, kiedy godność mężczyzny zbrukano.

O tym jednak Elhid pojęcia nie miał.

Nie ufał rycerzowi. Myślał, że gdyby ten nie miał nic do ukrycia, nie chowałby się w piwnicach stołecznego zamku.

 

— Po cóż więc przybywasz? — zapytał.

— Smutne czasy nastają, gdy człowiek wielki zaczyna się starzeć i nie dostrzegać zagrożenia, jakie spływa na jego kraj. Czy król wyprawił już wojska? — Udał zainteresowanego Willhart i oparł się o mokrą ścianę.

— Ufam, że wkrótce to nastąpi. Na pewno jest świadom, jakie zło przyjdzie do nas zza Latry — odpowiedział Elhid, ale rozmowa podobała się mu coraz mniej.

Nie usłyszał od wojownika ani jednego konkretu, nic, co pozwoliłoby ocenić jego osobę. Zajmował mu tylko czas. Z innym planem pojawił się w tym tunelu młody książę.

— Nie tylko Gord jest wam nieprzyjacielem.

Słowa Beardyna zabrzmiały mrocznie i Elhid poczuł, jak niepohamowany dreszcz przeszedł jego ciało. Trwoga to, czy zimno, jakie w murach tych drzemie?

— Czemu tak uważasz, sir Willharcie?

— Gdy armia ciemności przekroczy rzekę, kiedy zło spadnie z gór, jaką sposobność upatrujesz w utrzymaniu twierdzy? Liczysz, książę, na panią z Odered? Ona i jej wojsko pierwsi podejdą pod zamek, schowają się w lasach i będą czekać na wasz upadek — zatrzymał się, by wziąć oddech. — Kiedy orkowie i umarli poderżną gardła waszych żołnierzy, przebiją piersi kobiet i stratują dzieci, Fitzelloni będą patrzeć na ten pogrom i choćby i tobie, książę, tchu zabrakło, ani jednego rycerza nie wyślą z pomocą.

— Chcą zająć tron Deangoru? — Elhid nie dowierzał, w co usłyszał. — Przyrzekali wierność królowi!

— Może i przyrzekli, ale jeśli nikt z nimi nie zacznie rozmów o niepodległym Południu, gdy wojna nadejdzie, będą w niej jedynie własnych korzyści upatrywać.

 

Książę niepocieszony wieściami, jakie przyniósł nieproszony tak naprawdę gość, począł w kółko chodzić, a chrzęst jego butów, które broczyły w błocie, niósł się pomiędzy murami. Znów zwrócił się do Willharta:

 

— Co masz na poparcie tych nowin?

— Spytaj, Wasza Książęca Mość, o co nagabują żołnierze na południu. Przychodzą na dwór w Odered i wymóc próbują na księżnej, by ona zbroić się nakazała i póki król w chorobie...

— Mój ociec nie choruje! — zawołał Elhid.

— ... Póki król niespełna rozumu — poprawił się Beardyn z szelmowskim uśmiechem. — Chcą wykorzystać fakt, że władca Deangoru nie zadręcza się zbytnio myślami o tym, co w kraju się dzieje. Pragną wolnego królestwa Południa jak dawniej.

— Deangor zrodził się jako północ i południe. Jesteśmy jednym narodem. Ojczyzną!

— Nie z ojczyzną chcą oni walczyć, lecz z królem, który nie potrafi jedności utrzymać i ciemięży dzielnice księżnej Alandy. Gdy na twoją głowę włożą koronę, ty im będziesz problemem. Ty i żona twoja przyszła, o której już mówią w stolicy. Brat brata będzie mordował, dzieci zabiją rodziców, a sąsiad zdradzi sąsiada i wszystko w imię Wolnego Południa!

 

Głos sir Beardyna zmężniał i choć pochmurną wizją pałał, tak błysk jakiś w oku mu się zaszklił. Jakby na myśl o mordach, własna jego zniewaga i szkoda mu się przypomniała. Odwrócił się, krok niepewny postawił i nie wiedział, czy opowiadać dalej młodemu księciu, czy własnymi przedsięwzięciami się zająć.

Przybył w końcu do Ulteret, by wykorzystać dawne przyjaźnie i znów swego pana o wstawiennictwo przeciw mordercy prosić.

 

— Nie boisz się, że doniosę o twojej obecności w Ulteret? — zapytał Elhid.

Willhart przypatrywał się z ciekawością młodzieńcowi. Wydawało mu się, że ten naiwny i łatwo dałby się urobić, bo ani odwagi w nim nie dostrzegał, ani postawy godnej królewskiej rodziny.

— Wiesz, książę, że tunel ten łączy się z salą tronową? Ma też i dwa końce — począł mówić znów Willhart, ponownie Elhida pesząc, bo przecież temat zmienił. — Jeden prowadzi na tyły twierdzy, gdzie często wyprowadzano oddziały pod królewską komendą, by wrogów, którzy próbowali zamek zdobyć, otoczyć i zaskoczyć. Tędy też kilku monarchów uciekło jak zwykli tchórze. Sławią ich pieśni, lecz nie szli oni na bój, tylko głowę w piasek chowali i liczyli, że przeżyją wojenną zawieruchę. Przyszła na nich jednak śmierć. Nie każdy wojownik zginął chwalebnie, ale Korreadan nie mógłby wiedzieć, że władcy z Ulteret porzucali lud. O każdym więc ogłoszono, że walczył do ostatniego tchu w imię Deangoru. Ściany te — dodał — raczą wiedzieć, kto tak naprawdę opuszczał korytarz, by spotkać się ze śmiercią, a kto jej chciał zbiec. Drugi zaś koniec sięga grobowców pod wzgórzem, ale nie znam nikogo, kto by tamtędy wyszedł na zewnątrz. Zastanów się kiedyś, książę, ile one mogą skrywać tajemnic, skoro przekopano się z zamku aż tam.

 

I zamilkł, a Elhid nadal pozostawał w rozterce. Coś mu w duchu jednak podpowiadało, że sir Willhart więcej mu kiedyś w życiu dobra przyniesie, niż złego. Rzekł więc do niego:

 

— Idź, udam, że nigdy ciebie nie spotkałem. Wiedz jednak, że jeśli staniesz mi kiedyś na drodze, nie będę się drugi raz zastanawiał, czy naprawdę jesteś winien zbrodni, które ci zarzucają, czy nie.

— Jestem Beardynem, a Beardyni służbę obiecali Thallandonom. Pragnę jedynie, by ten, który z zimną krwią wydał rozkaz zabicia mojej rodziny, poniósł zasłużoną karę.

Elhid drgnął. Nie wiedział nic o krzywdzie, jaka spotkała sir Willharta.

— A któż winien? — zapytał.

— Brat króla, książę. A król mnie nie słucha i z Ulteret wygnał. Dlatego listy namiestnicze za mną wysłano — odpowiedział i skłoniwszy się, zniknął w ciemnościach.

 

Słychać przez chwilę było wiatr i kroki jego powolne, a łuna pochodni się oddała. Cisza w końcu zapadła i mrok znów wypełnił korytarz, pozostawiając jedynie mgliste wspomnienie tej niezbyt realnej wymiany zdań. Począł się nawet książę zastanawiać, czy aby przypadkiem może z samym duchem nie rozmawiał, wszak znalazłoby się żołnierzy kilku, którzy gotowi by byli śmierć sir Willharta poświadczyć.

Zwiesił głowę z westchnieniem i owinął się szczelniej bordowym płaszczem, rozkoszując się przez krótką chwilę miękkim dotykiem futrzanego obrzeża. Delikatnie musnęło jego poliki i przywiodło myśl o dawnych wyprawach za morze, kiedy nieświadomy wizji wojny, przemierzał stepy, poznając kolejne państwa. Teraz jednak dźwięk zagubionego w tunelu wiatru przypomniał mu, że inne sprawy jego głowę zaprzątają.

Wreszcie, wsunął dłoń w kieszeń jedwabnego kontuszu i wyciągnął z niej zwinięty kawałek pergaminu. Przyjemna woń uderzyła księcia w nozdrza. Kartka pachniała dymem i suszem, jakby pochodziła z domu zielarki. Oświetlił sobie pismo, po czym gwałtownie obrócił pochodnię, szukając na murach znaków.

 

“Spotkajmy się, Książę, w Grocie Marmurowej, co prowadzą do niej herby Starych Rodów.”

 

Dobrze znał dłoń, która list ten sporządziła. Ufnie więc wodził wzrokiem po ścianie, próbując oddzielić błysk wilgoci od śladów malowideł. Nie był nigdy w Grocie, choć słyszał o jej istnieniu od wielu mężów, którzy przemykali tunelem w skrytości, chowając się przed czujną strażą. Obserwował uważnie. Herby Starych Rodów znajdować się winny już niedaleko. Łatwo mógł je przeoczyć na murze, kiedy strużki brudnej wody spływały po nich jak po zmokłej dziewce.

Zachrzęściło coś pod jego stopą, wzbierając w nim większe pokłady strachu, niż przed spotkaniem Willharta. Spojrzał w dół, gdzie dostrzegł złamaną zwierzęcą kość. Przynajmniej tak sądził. Zaraz też coś miękkiego otarło się o jego nogi, na co odskoczył o krok. Miauknięcie. Oczy kota zabłysły w świetle ognia i zaraz też zniknęły w mroku. Ale gdy rozejrzał się, próbując obaczyć, dokąd kocisko uciekło, ujrzał wreszcie to, czego wypatrywał wśród zzieleniałych kamieni.

Złocony herb Starego Rodu był wykuty w skale i wypełniony lśniącym kruszcem, którego z czasem zostało coraz mniej. Setki lat, może nawet tysiące, myślał Elhid, przyczyniły się do powolnego zapomnienia o Pierwszych Wojownikach, którzy zamieszkali w Zamku na Skale, kiedy bóg Tomhir stworzył Deangor. Ząb czasu nadgryzł herby, a nikt z docześnie żyjących skłonny nie był, aby przybyć do przełazu i oddać cześć Starym Rodom. Odważnie przyglądał się rysom, choć wciąż odczuwał przed nimi respekt. Oto bowiem być miały insygnia pierwszych władców, ślady, jakie pozostawili dla potomnych, by ci pamiętali, że wojownicy zrodzili się tej samej nocy, kiedy świat usłyszał pierwszy smoczy krzyk. Elhid miał przecież zostać królem, w pamięci chciał mieć więc tak dawne dzieje.

Zaparł się o bok i w skupieniu szukał wskazówek, które pomóc by mu miały w odnalezieniu Groty Marmurowej. Dotknął opuszkami palców rzeźbienia i sunął po chropowatej, zimnej linii złota zmieszanego z kurzem, podziwiając kunszt ówczesnych artystów. Co mogło mu wskazać mu kierunek do Groty? Zbliżył pochodnię, rozświetlając połać i dłonią ziemisty nalot odgarnął, krzywiąc się odrobinę. Wciąż nie był pewny, czy to tylko brud, czy też jednak truchle soki.

Wyczuł podłużną linię, zakrzywioną na końcu. Zdrapał paznokciem zeschnięty mech i szeroki uśmiech pojawił się na twarzy księcia.

Przed nim lśniła złota strzała, której grot skierowany był na północ.

— Zatem idę dalej — szepnął sam do siebie i podążył w głęboki mrok.

 

“Spójrz, Panie, prosto w oczy smoka, a znajdziesz Bramę Marmurową”

 

Poruszał się z nikłym szelestem, aż tunel przybrał formę kolumnady, która wyodrębniała się ze skalnych sklepień, stanowiącą korytarz starego zamku. Wziął większy dech w pierś. Powietrze było zimne i nieprzyjemne. Jeszcze tylko kilka kroków, jak mu się wydawało, a powinien dotrzeć do malowidła z wizerunkiem łuskowatego potwora.

Był to obraz równie stary, jak herby, ale znacznie bardziej okazały i znany. Wielkie jak postawny rycerz źrenice spoglądały na przechodzących żywym ogniem, stając się świadkami konszachtów, które w korytarzu tym miały miejsce. Pośrodku nich bowiem tkwiły kryształowe lampiony, wsunięte na skalne półki, gdzie wedle legendy, płonęło wieczne światło, ogniki, darowane przez boginię Luriell.

Czy to prawda była, czy mit jedynie, książę nie wiedział. Przyznać jednak musiał, że za każdym razem, kiedy przechodził obok, oczy smoka jaśniały jak zawsze.

Przyjrzał się im zatem i po chwili zaśmiał się sam do siebie. Ile razy miał drzwi do Groty Marmurowej przed sobą, a nigdy ich dostrzec nie umiał. Teraz jednak widział wyraźnie niebieskawy kontur przypominający unoszący się jakoby brwi na pysku zwierzęcia. Instynkt kazał mu pociągnąć za żeliwne uchwyty lampionów Luriell. Usłyszał trzask, jakby wewnątrz uruchomił się nieznany mu mechanizm.

Pchnął kamienne skrzydła oburącz, nachylając się, by użyć większej siły. Te jednak po zwolnieniu blokady otworzyły się gładko, jakoby sunęły po lodzie i rozpostarły przed księciem widok izby jasnej i zachwycającej blaskiem. Wstrzymał oddech, zmarszczył brwi i nie dowierzał. Marmurowa Grota była okazalsza, niż sądził. Wydrążona w skale czystego marmuru na planie ośmiokąta, z oszlifowanymi, połyskującymi ścianami, od których odbijało się iskrzenie pochodni.

Therwill i Daren opierali się o kamienny stół, ale gdy ujrzeli księcia Elhida, skłonili mu się w pas. Czekali na niego.

 

— Mości Therwillu! — Na twarzy młodzieńca pojawił się szeroki uśmiech. — Radośnie mi widzieć ciebie w zdrowiu! — Wyciągnął dłoń z pierścieniem ku rycerzowi.

— Daliby bogowie krzepy więcej, to bym nie musiał Jaśnie Księcia o audiencję prosić — odrzekł Therwill i ucałował sygnet swego pana, co również zaraz i Daren uczynił.

Elhid przyjrzał się swym żołnierzom. Byli umorusani kurzem, gdzieniegdzie na skórze dojrzał krwiste strupy. Bili się gdzie?

— Mówże więc, co być musi przyczyną tak sekretnego spotkania — polecił.

Kapitan znacząco spojrzał na Darena i wreszcie też przemówił z wyraźną niepewnością w głosie:

— Kłopot, mój panie. Drużyna moja wpadła dziś w zatarg z samym hetmanem Rogerethem. Wybacz, Wasza Książęca Mość, ale rycerzy pod komendą mam hucpiarskich, zaś hetman… Człowiek to zdecydowanie napastliwy.

Śmiech Elhida na chwilę wybił Therwilla ze skupienia. Rozniósł się on po całej sali, echem się odbiwszy od skał. Wracał wzmożony i była w nim pewnego rodzaju dostojność, mimo tak młodego wieku wojownika.

— Zatem zakładam, żeście posprzeczali się jak wilcy nad zającem.

— Gorzej, Wasza Wysokość — wydusił z siebie kapitan. — Za łby się wojsko wzięło.

 

Książę za podbródek się ujął i palcami począł międlić ciemne kosmyki. Zaraz też Therwill pomyślał, że przyszły król zmężniał nieco, odkąd obwieścił swe plany małżeńskie. Włos księcia ściemniał, broda, którą starał się przycinać na grubość kciuka, by nie wyglądać jak kopia swego ojca i dziada, zgęstniała, a sama jego sylwetka nabrała kształtów rosłego wojownika. Zielone oczy spoglądały mądrze, a ręce wyglądały na silne i zdrowe.

A może przez tyle lat dostrzegał w nim delikatnego panicza, że nawet nie spostrzegł, kiedy Elhid stał się godny tronu.

Kontynuował więc:

 

— Każda ze stron zawiniła słowem i uczynkiem. Burda skończyła się wybuchem, bo zapalił się proch strzelniczy i kto o własnych nogach dał radę, ten uciekł. Dwóch jednak moich kamratów straż królewska ujęła i do Czterech Wiatrów zabrano. W ich sprawie, książę, pragnę się wstawić.

— Kiedy to było i kogo wzięli?

— W południe, mój panie. — Tu już się odezwał Daren, widząc, iż jego przyjaciel na chwilę się zadumił. — Aresztowano Remkę Tomeddona i Mohira z Fitzellonów.

“Pewnikiem głowa go boli jeszcze i rachubę czasu stracił”, pomyślał, patrząc na Therwilla, który przymknął na chwilę oczy.

— W takim razie nie moja już w tym wola — westchnął Elhid. — W Czterech Wiatrach władzę ma hetman i kapitanat portu. Chciałbym ci pomóc, Therwillu, wiedz, że doceniam twoją lojalność i służbę, ale choć jestem następcą tronu, nie mam jurysdykcji w przystani. — Głos jego zadrżał. — Fitzellona zapewne ułaskawią, wszak to syn księżnej Alandy z Oderet i gdyby go Północ miała ukarać, zaraz jego matka z wojskiem gotowa ruszyć na Ulteret.

 

Daren kiwnął głową, jakby akceptując słowa księcia. Therwill jednak spoglądał na Elhida z wyrzutem, nierad z odpowiedzi Thallandona. Źle go ocenił, sądząc, iż jedyny syn króla może przeciwstawić się woli Rogeretha. Zacisnął zęby i zdało się słyszeć jedynie chrapliwe, przeciągłe westchnienie. Spojrzał na swego druha, który jeno ramiona wzruszył.

 

— Cóż więc radzisz, Wasza Książęca Mość? — zapytał Daren, rozumiejąc, iż kapitan nieszczęśliwy z obrotu sprawy.

Lat tyle znał już swego druha, że bez słów go rozumiał.

— Czekać. Prawo jest jedne i dla was, i dla hetmana. Jeśli nie oskarży twoich rycerzy do świtu, jutro przed wieczorem puszczą ich wolno. — Książę uniósł głowę.

Przez chwilę mierzył wzrokiem Therwilla, odchylając się nieco w tył. Chodził mu po głowie pomysł pewien, ale nie wiedział, czy winien go głośno wyznać.

— Hetman najpewniej już teraz wniósł oskarżenie. — Wykrzywił się wojownik i ręce na piersi skrzyżował.

— W takim razie, o świcie zacznie się sąd — zawyrokował Elhid. Zrobił krok do przodu. Płomień niedalekiej świecy zachybotał się, rzucając na jego oblicze ciepły blask. — Słuchaj mnie jednak, waść. Gdyby więźniowie zniknęli nocą, co rzecz jasna, byłoby niemożliwe, straż ponownie oskarżyć by ich nie mogła. — Oczy błysnęly Therwillowi. Czyżby jego pan sugerował włam do aresztu, by odbić Remkę i Mohira? — W takim też wypadku, uczynię co w mojej mocy, by osłonić was nocą i pomóc w ucieczce z przystani.

— Jakże ci odpłacimy, Jaśnie Panie? — zapytał z nadzieją kapitan.

— Istnieje możliwość, iż w niedługim czasie, przyjdzie ci wyświadczyć dla mnie przysługę — odpowiedział mu to książę i wyprostował się hardo.

 

Na myśl o czekającej na niego królewnie z czarodziejskiej krainy stawał się pewniejszy siebie i serce dumą się wypełniało. Doskonale już wiedział, jak Therwill będzie mógł mu się odwdzięczyć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Clariosis 27.04.2020
    Więc tak jak obiecałam, sprawdziłam jak to jest z rozdziałami. Sam opis jest już lepszy i można się połapać nawet o co chodzi, ale osobiście historia do mnie nie przemawia i ciężko mi się czyta. ): To chyba po prostu nie mój klimat, albo to przez styl wzorowany na archaiczny, który mnie nuży (czytając pierwsze tomy "Wiedźmina" odczuwałam irytację właśnie przez archaiczny styl, nie lubię po prostu gdy cała historia jest tak opisywana - potem Sapkowski nieco to zmienił i kolejne tomy o wiele łatwiej mi już przychodziły.) Mimo to podobają mi się niektóre dialogi, bo bardzo fajnie i głęboko brzmią, nadaje to głębi postaciom, a fabuła zyskuje dzięki temu odpowiedni klimat. Nie jestem jednak pewna, czy będę kontynuować czytanie, jeżeli będę to co jakiś czas skomentuję, jeżeli nie, nic straconego, komuś innemu się spodoba. Mimo to, że osobiście mi historia nie przychodzi, to widzę, że masz na nią pomysł i obyś rozwijała uniwersum dalej i wrzucała kolejne części. (:
  • Tail 27.04.2020
    Dziękuję! To naprawdę miłe, że mi zaufałaś i pozwoliłaś sobie zostać jeszcze chwilę. Całkowicie rozumiem Twoje stanowisko. Czytanie ma sprawiać przyjemność, a ja jestem świadoma, że obrana przeze mnie metoda snucia tej historii może nie przypaść wszystkim do gustu. Cieszę się, ze zauważyłaś, że mam swój pomysł, dziękuję za życzenia i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zerkniesz, może gdy opublikuję już części jeszcze sprzed republikacji.
    Dialogi staram się rzeźbić, naprawdę zdarza mi się, myśleć i kilka dni o tym jak dane zdanie w ustach danej osoby powinno brzmieć. Wojowników jest kilku, zatem pragnę tak konstruować ich wypowiedzi, by był charakterystyczne dla każdego z nich. Podobnie też robię w mniejszym projekcie, którego tutaj wrzucać nie będę, bo myślę,że nie ta liga, ale łapie się na tym,że pod prysznicem w głowie układam sceny i dialogi, tak by, własnie same sobą przemawiały głosem danego bohatera. Co do kreacji postaci - za to między innymi otrzymałam pochwałę w wyróżnieniu, więc w korekcie nadal pracuję nad tym, by były one wyraźne, naturalne i miały swoje motywy.
    Ogromnie dziękuję Ci za komentarze, były dla mnie przydatną pigułką.
  • Clariosis 27.04.2020
    Tail Proszę bardzo! Jeżeli chodzi o rozdziały to widzę, że się starasz, a to jest naprawdę doceniane przeze mnie. :) Bardzo możliwe, że będę jednak śledzić kolejne części tej historii, bo powiem Ci, że nie lubię porzucać czegoś, co już zaczęłam czytać - do tej pory porzuciłam tylko dwie książki, a czytam bardzo dużo. Będziesz może pisała coś jeszcze? Bo nawet jeżeli ta historia po prostu nie przypada mi do gustu, to może jakaś inna już zdoła? Bo styl masz naprawdę fajny, więc chętnie spojrzałabym na inne Twoje historie, może w sam raz coś mnie porwie.
  • Clariosis 27.04.2020
    Tail A wiesz co? Widzę, że wrzuciłaś kolejną część. Spróbuję dać jej szansę, może się okazać, że w trakcie pisania coraz lepiej Ci szło, więc może od tej części będzie lepiej się czytało? Dam znać. (;
  • Tail 27.04.2020
    Clariosis Jejku,jesteś naprawdę bardzo miłą osobą! Boże, czemu klienci tacy nie bywają ;D
    Co do innej twórczości, na pomarańczowym portal na W, publikuję jeszze romans historyczny, osadzony w dziewiętnastowiecznej Anglii, ale to pewnie też ma specyficzne grono odbiorców :p i podjęłam próbę współczesnej obyczajówki, obracającej się na linii politycy - dziennikarze - taki chyba mój prywatny manifest wobec aktualnej władzy ;D Tu akurat materiał mocno do dopracowania, zaczęłam jakiś czas temu i po dłuższej przerwie, widzę że mój styl nieco ewoluował, nawet w takim klimacie.
  • Tail 27.04.2020
    Clariosis Będzie mi naprawdę przyjemnie. Tak w ramach ciekawostki, tłumaczenia - rozdziały dzielę według wątków, zatem przez kilka pierwszych będę zaczynać nowe elementy fabuły. W całej jedynce byli wojownicy i ich małe przygody na własnej ziemi, w dwójce przenoszę się do krainy czarodziejskiej, w trójce zaś pojawi się widmo wielkiego zła i pewien wesoły krasnolud, który właśnie zdezerterował :P Takie trzy, potrójne rozdziały zaczynają opowieść i wtedy już kolejno wracam, by posuwać każdą z historii do przodu. Wydawało mi się to rozsądnym pomysłem, mając świadomość, ile spraw jest poruszanych ;p
  • Isteri'Luene 30.04.2020
    Ten rozdział bardzo dobrze się czyta, podoba mi się wprowadzona intryga. Już zdążyłam się zadurzyć w Willharcie ? Zauważyłam chyba dwa błędy językowe, wskazałam Ci je gdzie indziej, bo było łatwiej, ale naprawdę jestem pod wrażeniem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania