Poprzednie częściKról – prolog

Król – rozdział 2

Darren mógł przysiąc, że usłyszał z zewnątrz ludzki krzyk. Rozum mówił mu jednak, że nikt ceniący sobie swoje życie nie zapuszczał się w te rejony, mimo że znajdowały się blisko miasta i obfitowały w zwierzynę, a nawet cenne zioła. Było to po prostu zbyt niebezpieczne i wiedział o tym każdy, kto mieszkał w pobliżu lub zamierzał tamtędy podróżować.

Nie chciał ignorować zasłyszanych odgłosów.

Ze swojego kufra przy łóżku wyjął pochodnię i zapalił od małego płomyka świecy. Nasączony oliwą materiał od razu zajął się ogniem i rozjaśnił pomieszczenie. Na zewnątrz bez światła również nie zobaczyłby wiele. Zwrócił uwagę, skąd dobiegł krzyk, więc wyszedłszy, od razu skierował się w tamtą stronę, oświetlając drogę przed sobą. Po przejściu kilkudziesięciu metrów zobaczył dziwny obiekt leżący w trawie: niemały, jasny i płaski. Przyspieszył kroku i wyciągnął dłoń z pochodnią przed siebie, by światło padło daleko na trawę.

Leżał w niej młody chłopak.

Ubrany był w czarne spodnie, beżową koszulę całą ubrudzoną we krwi, znoszone i przemoknięte buty. Bardziej zainteresował go jednak kolor skóry i włosów młodzieńca. Chłopak cały był biały jak mleko, przez co szkarłat krwi wyglądał na nim jeszcze bardziej przerażająco.

To albinos – pomyślał Darren – zawsze chciałem takiego zobaczyć na żywe oczy, ponoć zdarzają się tacy tylko wśród elfów. Aczkolwiek ten młodzieniec szpiczastych uszu nie ma.

Stwierdził w końcu, że nie może tak tylko stać nad nim i podziwiać koloru skóry. Oparł pochodnie o najbliższy kamień i tak delikatnie, jak tylko umiał, podniósł dzieciaka z mokrej, zimnej ziemi i zaniósł do swojego domu, idąc częściowo po omacku przez to, że musiał zostawić w poprzednim miejscu swoją pochodnię z nadzieją, że nie osunie się na trawę i przez pewną odległość oświetli mu drogę. Kierował się lekko wydeptaną przez siebie ścieżką. Ułożywszy go na swoim łóżku, spiesznie powrócił po pochodnię w obawie, że mogłaby mimo wilgoci wiszącej powietrzu wywołać pożar. Potrzebował także więcej światła w swojej izbie. Gdy tylko wrócił, włożył pochodnię w uchwyty na ścianie, które odchylały ją tak, by nie ogrzała ściany chaty zbyt mocno, ale dawała możliwie jak najwięcej światła.

Przy odpowiednim naświetleniu mógł w końcu zbadać stan albinosa. Oddychał, puls miał nieco wolniejszy niż to normalne w spoczynku, nie wykonywał żadnych ruchów, pozostawał bezwładny. Widząc mokrą od krwi koszulę, rozwiązał mu ją i dokładnie obejrzał rany: nie dopadło go żadne zwierzę, ciosy zadano nie byle jaką bronią, ostrą jak brzytwa, a potem nią pchnięto – na szczęście nie głęboko – ostrze ledwo zatopiło się w ciele w okolicach prawego obojczyka. Cięcia proste, jednolite, a zwierzęta i potwory zazwyczaj nierównomiernie szarpią pazurami swoje ofiary. Darren skrupulatnie obmył mu rany, starł całą krew z brzucha i torsu, potem obandażował. Z niektórych ciągle sączyła się posoka. Choć stracił jej już zapewne niemałą ilość, powinien się z tego wylizać. Wyglądał na kogoś w sile wieku, dobrej formie nawet jak na młodzieńca.

Kiedy zdjął mu spodnie, wiedział, że jego praca jeszcze nie dobiegła końca. Lewą nogę miał całą siną, jakby ktoś próbował mu ją nieudolnie połamać, a kostkę spuchniętą, zapewne skręconą. Wiedział, że takie uszkodzenia są bolesne, więc postanowił wykorzystać sprawdzoną, bezbolesną metodę, której jednak nie używał często, nawet na sobie. Dobre leki w tych czasach to skarb warty górę złota. Natomiast Darren miał szczęście posiadać mnóstwo medykamentów trzymanych dla potrzebujących. Młody albinos zdecydowanie do nich należał.

Wyjął z szafy drewniane, szczelnie zamknięte pudełeczko. W środku znajdowała się maść o ostrej, ziołowej woni i jasnożółtej barwie. Z jak największą ostrożnością wcierał gęsty roztwór w nogę chłopaka, czując mrowienie i pieczenie w palcach. Sińce powoli się czerwieniły, a to dobry znak – lek działał. Gdyby było inaczej, chłopakowi zostawałaby tylko amputacja nogi, ale takie sytuacji to rzadkość w obliczu stosowania jego leków. Nigdy nie spotkał osoby na tyle poszkodowanej, by ta maść mu nie pomogła.

Zakręcił wieczko pudełeczka i schował z powrotem do swojej szafy. Potem podszedł znowu do swojego łóżka i zatrzymał się przy nim, dokładnie oglądając półnagiego „gościa”. Miał zapewne jeszcze niewiele lat, na pewno nie więcej niż szesnaście czy siedemnaście, ale mimo to widać u niego oznaki męskości. Ciało miał lekko umięśnione i smukłe, szerokie barki, wyraźnie zarysowaną szczękę i gęste, nieco przydługie, białe włosy w tamtej chwili sterczące na wszystkie strony. Jego, poniekąd delikatna, barwa skóry niesamowicie intrygowała. Pomimo wieku wyglądał majestatycznie, co przywodziło mu na myśl elfy, które niekiedy widywał przejeżdżając przez Riwalig, albo króla Lawila, któremu służył w latach świetności. Przez wygląd niewątpliwie musiał spotykać się z różnymi problemami. Darren miał pewność, że większość niewyedukowanych ludzi uważało go za odmieńca i dziwadło lub nie wiadomo, co jeszcze. Inność utrudnia życie. Mało kto, widząc go, pomyślałby o tym, jak o niezwykłym wybryku natury. Kto wie, czy to właśnie nie przez nietolerancję i ciemnotę został tak poturbowany, a może kryła się za tym dłuższa historia.

Przykrył albinosa futrzanym kocem od stóp po szyję, potem wrzucił poszarpaną koszulę do kominka, gdyż na nic już nie mogła się zdać, a spodnie włożył do bali z brudnymi ubraniami. Uczyniwszy to, nie mógł się powstrzymać, by nie kucnąć jeszcze przy łóżku i delikatnie unieść palcem jego powieki. Tak, jak się spodziewał, chłopak miał tęczówki w kolorze mętnej czerwieni.

Nie wiedział, co mógł jeszcze zrobić, aby mu pomóc. Nie był w krytycznym stanie, więc musiał tylko zadbać o to, by się nie pogorszył. Postanowił wyciągnąć z szafy swoje za małe ubrania i go odziać. Znalazł lekko znoszone, brązowe spodnie i białą koszulę z miękkiego materiału. Ostrożnie go ubrał, licząc, że warstwa ubrań da mu więcej ciepła niż sam koc, a w dodatku chłopak obudzi się bez skrępowania, że jest obnażony, niemal nagi.

Mężczyzna usiadł na stołku przy stole pod oknem i jeszcze przez chwilę go obserwował: jego miarowy oddech, nieruchome ciało, spokojny wyraz twarzy. Chcąc nie chcąc, nie miałby serca, aby się nim nie zaopiekować.

Mijały godziny, a chłopak ciągle się nie wybudzał. Darren w trosce o funkcjonowanie jego organizmu podawał mu co jakiś czas niewielkie ilości wody. Gdy przed południem poprzedniego dnia ciągle pozostawał nieprzytomny, poszedł do pobliskiej studni, nabrał wody do bali i wróciwszy, rozebrał chłopaka, po czym delikatnie przemył mokrym płótnem całe jego ciało i założył nowe opatrunki.

Rany brzucha wyglądały paskudnie, ale nie wystąpiło żadne zakażenie, co nieco uspokajało Darrena. Opuchlizna i sińce na nogach były mniejsze niż poprzedniego dnia, ale na pewno uniemożliwiały bezbolesne chodzenie. Niepokoiło go tylko to, że młodzieniec długo się nie budził. Rozumiał, że organizm potrzebuje regeneracji, ale ciągły stan nieprzytomności mógł świadczyć o czymś poważniejszym. Darren nie miał medycznych kwalifikacji, szanse na przeoczenie czegoś były duże, ale zrobił wszystko, co mógł. Postanowił, że jeśli tylko albinos nie zacznie się przebudzać do wieczora, sprowadzi z miasta medyka, nawet jeśli musiałby to zrobić siłą.

Na tyle, na ile był w stanie sobie pozwolić, zajmował się swoimi codziennymi czynnościami i pracą niewymagającą wychodzenia z domu. Chciał cały czas monitorować dzieciaka na wszelki wypadek. Świadomość, że jego zdrowie, może nawet życie, znajdowało się w rękach Darrena napawało pewnym rodzajem dumy, ale musiał pamiętać, że to nie przelewki i każdy błąd słono kosztuje, zwłaszcza poszkodowanego.

Takie sytuacje nie zdarzają się często, nie na co dzień, szczególnie, gdy ranny jest albinosem. Darrena to fascynowało, przez całą noc zastanawiał się, skąd on może pochodzić, gdzie i z kim się wychowywał, kim byli jego rodzice. Emocjonowały go myśli, że porozmawia z nim o tym, gdy tylko odzyska przytomność.

 

 

Chłopak otworzył oczy dopiero, gdy Darren myślał, że nie ma już dla niego ratunku i pozostaje błagać medyka o przyjście na jego odludzie. Minęły prawie 3 dni i dwie noce. Obudził się w pustej chacie, gdyż Darren nie pilnował albinosa tak bardzo, jak na początku, straciwszy niemal całą nadzieję. Zamrugał oczami, aż mgła sprzed jego oczu rozpłynęła się, dopuszczając coraz wyraźniejszy obraz. Łapczywie zaczerpnął powietrza i poruszał po kolei każda odrętwiałą częścią ciała. Jednej z nóg długo prawie nie czuł, głowa jednak pulsowała tępym bólem.

Powoli podniósł się do pozycji siedzącej, odczekał, aż mroczki ustąpią i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie było duże ani dobrze utrzymane, wręcz stare i zagracone, ale sprawiające wrażenie ciepłego i przytulnego, przede wszystkim bezpiecznego. Na stole pod oknem ustawiono kilka świec, pod ścianami widniały dwie szafy, podniszczony kredens z jedzeniem, a obok łóżka stał zdobiony kufer wyglądający na jedyną rzecz, za którą właściciel dał więcej niż kilka miedzianych monet. Przyrządy znajdujące się na stole dla niego stanowiły zagadkę: dużo sakiewek pachnących ostrymi ziołami na kilka metrów, fiolki i szalki z płynami o wielu kolorach i dwa małe kociołki z podstawionymi pod nimi zgaszonymi palnikami.

Młodzieniec nigdy więcej nie przebywał w tym miejscu, jednak nie pamiętał również żadnego miejsca, w którym kiedykolwiek miałby się znajdować. Nie przypominał sobie nawet takich rzeczy jak to, gdzie był wcześniej, zanim się tu znalazł ani gdzie powinien być, skąd pochodzi, skąd mógł tu przybyć. W głowie miał kompletną pustkę, nie znał kilku podstawowych informacji o sobie. Dziwnym trafem, nie zapomniał na szczęście, jak ma na imię, ile liczy sobie lat...

Żeby nie zacząć panikować, podniósł się na nogi. Poczuł przeszywający, ostry ból w nodze i rwanie w brzuchu. Nagle się zapowietrzył, zgiął w pół, próbując nabrać powietrza.

Przed oczami zobaczył urywki sytuacji: wielki wybuch na polu bitwy, gonitwę w lesie, odganianie i wyszarpywanie się uzbrojonym żołnierzom, miecz rozcinający klatkę piersiową...

Zszokowany i zdezorientowany upadł na podłogę. Podtrzymał się na rękach, wziął kilka głębokich oddechów i podniósł się jeszcze raz.

Czuł, że jest słaby, a przynajmniej nie tak silny jak powinien. Klatkę piersiową uciskały mu ciasno opięte bandaże, noga była sztywna, cieplejsza niż reszta ciała. Nie chciał jednak dłużej się nad tym zastanawiać – im dłużej to robił, tym gorzej się czul. Aczkolwiek nie sądził, że dolega mu coś poważnego, funkcjonował nie najgorzej. Przy nikłym, nierównomiernym świetle świec przyglądał się rzeczom i przyrządom, znajdującym się na stole składnikom i naczyniom. Niektóre wyglądały jakby zabrano je chirurgowi: dziwne szczypce, strzykawki, ostre noże o różnych rozmiarach, grubości i krawędziach tnących. Na ten widok przeszył go zimny dreszcz kumulujący się na końcu w nerwach poharatanego brzucha. Wizje zapewniły go, że rany zadano mu podobnymi narzędziami, jednak ciągnęło go jednocześnie, by wziąć je w ręce i zrobić to samo innym w ramach zemsty, choć nie miał pojęcia, kto go skrzywdził. Po kolei potem ostrożnie zaglądał w zawartość rozmaitych woreczków i pudełeczek: w niektórych znajdowały się małe, kolorowe kamyczki, zioła, wnętrzności niewielkich zwierząt, wszystkich rodzajów i wielkości zęby oraz proszki, których roztwory zapewne gotowały się niedawno w małych kociołkach. Ścianki naczyń emanowały jeszcze przyjemnym ciepłem.

Gdy chłopak chciał zabrać się za przeglądanie zawartości szafy tuż obok stołu, drzwi gwałtownie się otworzyły, uderzając o ścianę. Podskoczył jak oparzony i uciekł w głąb izby przed światłem pochodni. Noga zabolała przy przenoszeniu ciężaru, aż ledwo stłumił jęk bólu. Opadł na łóżko, przysunął się pod samą ścianę na jego brzeg, dłonie zacisnął na skórach, pod którymi wcześniej spał. Mężczyzna zgasił w kuble z wodą pochodnię, odwiesił na haczyk płaszcz i odetchnął głośno. Podszedł bliżej stołu tak, że chłopak mógł widzieć jego tył. Przytulił się plecami do ściany jeszcze mocniej i akurat wtedy coś mocno zachrzęściło mu w kolanie chorej nogi, aż nie powstrzymał cichego syknięcia.

Mężczyzna usłyszał. Zamarł w bezruchu, po chwili odwrócić się w jego stronę. Chłopakowi wydawało się, że widzi, jak oczy zwężają mu się na jego widok. Przerażenie natomiast nieco zmalało: pomijając dość postawną sylwetkę, przybysz nie wyglądał na groźnego, do tego nie był młody. Miał łagodną twarz o okrągłych rysach z nikłym zarostem, oczy patrzyły na niego przyjaźnie, może nawet radośnie.

Zrobił nagle krok w jego stronę, ciągle nie spuszczając go ze wzroku, nawet na mrugnięcie okiem. Zdał sobie jednak szybko sprawę z tego, że płoszy młodego albinosa i oddalił się znowu na bezpieczną odległość.

– Jak się czujesz? – zapytał mężczyzna najspokojniejszym głosem, na jaki było go stać.

– Chyba wszystko dobrze – odparł bez przekonania lekko roztrzęsionym głosem.

– Nic cię nie boli? Głowa? Noga? Brzuch? Na pewno tak. Nieźle się uszkodziłeś.

Chłopak pokiwał głową na potwierdzenie jego słów.

– Jak ci na imię?

– Lonan... – wydusił.

– Lonan... A skąd jesteś?

Lonan otworzył usta, ale nie wydobył z nich żadnego dźwięku. Nagle poczuł, jakby ktoś wylał na niego kubeł lodowatej wody.

– Nie pamiętam – stwierdził ze wstydem, jakby to była jego wina.

– Czy możesz mi powiedzieć coś jeszcze o sobie?

– Nie...

– A więc amnezja.

Lonan nabrał powietrze do płuc. Obejrzał jeszcze raz od stóp do głów podstarzałego mężczyznę. Denerwował się coraz bardziej.

– Kim jesteś? – odważył się spytać.

– Mam na imię Darren – rzekł, opierając się o brzeg stołu. – Jestem emerytowanym rycerzem króla Lawila, byłego władcy Tergoranu i Rainfall.

– Nie mam pojęcia, kim on jest ani jak zdefiniować Tergoran czy Rainfall.

– Wiem, ale to podstawowe informacje o mnie. Granice Tergoranu znajduje się niedaleko stąd, Rainfall jest jednak o wiele dalej, na Południu, graniczy z morzem. Kilkanaście minut drogi konno i jesteśmy w miasteczku Rabbit Keep, które jest tuż pod bramami Tergoranu.

– Czemu nie mieszkasz bliżej królestwa? Żyjesz jako pustelnik?

– Można to nazwać w ten sposób. – Darren przeniósł wzrok w stronę swoich przyrządów. – Po latach rycerskich wojaży postanowiłem odizolować się nieco od ludzi i polubiłem tę samotność. We wszystko, co mi potrzebne do życia, zaopatruję się w Rabbit Keep, a żyję z alchemii. Ten las jest bardzo bogaty we wszelkie zioła i inne składniki, ale nikt się tu nie zapuszcza. Ludzie uważają, że ten las to pewna śmierć, zabicie przez dzikie zwierzęta i różne stwory, a to kwestia pory dnia i własnego rozsądku. Dla mnie to pestka, choć zawsze zachowuję ostrożność.

– Jestem skłonny myśleć trochę inaczej. Chyba mi się nie dziwisz.

– Nie, ale podejrzewam, że twój stan to wina ludzi. Rany ewidentnie zadano bronią, nogę ktoś nieudolnie próbował ci złamać, żebyś okulał. Musiałeś się komuś narazić...

– Teraz chyba nie powinienem się wychylać?

– Od twojego przybycia nikt się nie kręcił w pobliżu. Nawet jeśli, to niedługo pewnie dadzą spokój, bo łatwo się tu zgubić. Gdyby nie to, że znalazłeś się blisko mojej chaty, byłbyś nieboszczykiem już dawno temu.

– Dziękuję, że się mną zająłeś. – Lonan spojrzał na niego z wdzięcznością. – Możesz mi powiedzieć, co się działo przez ostatnie dni?

– Znalazłem cię dwie noce temu, w trawie, niedaleko stąd. Krzyknąłeś o pomoc, ale potem już leżałeś nieprzytomny. Cały byłeś we krwi, miałeś świeże rany na brzuchu, nogę mocno potłuczoną, całą siną, równomiernie rozbitą. Nie odpuściłbym sobie i zająłem się tobą. Opatrzyłem cię, podawałem leki, ale nie wybudzałeś się zdecydowanie zbyt długo. Powoli traciłem nadzieję, czekałem na twoją śmierć, a tu proszę!

Po wypowiedzi Darrena zapadła cisza. Myśli Lonana krążyły gdzieś daleko, aż do jego świadomości dotarło, że otarł się o śmierć i jakimś tylko cudem przebudził się z agonii.

– Co ze mną będzie? – To pytanie dręczyło obu mężczyzn od momentu, gdy Lonan uświadomił i jemu, i sobie, że stracił pamięć.

– Zostaniesz tutaj przynajmniej do czasu, aż całkiem wrócisz do formy albo sobie coś przypomnisz. Nie mogę cię tak zostawić na pastwę losu, zwłaszcza ze względu na tę amnezję. Jesteś pewien, że nie wiesz niczego poza swoim imieniem?

– Nie. Naprawdę. Nawet nie wiem, w jakim jestem świecie, jakie są tu kraje, czy byłem w którymś... Kompletna pustka. – Spojrzał na swoje niemal białe dłonie. – Dużo jest takich jak ja?

– Nie. Pierwszy raz widzę albinosa, a zwiedziłem za młodu kawał naszego świata. Nie mam pojęcia, skąd możesz pochodzić. skoro nie jesteś elfem ani chyba nawet półeflem.

Darren westchnął głośno i zaczął sprzątać przedmioty z biurka i wkładać je do szkatułek do szafy.

– Zostaniesz ze mną, Lonan.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania