Kroniki Człowieka Samotnego - Jebać ekstrawertyzm, Mitffoch w natarciu

Publiczny pub - masło maślane. Chociaż może, nietuzinkowo i niebanalnie - nie do końca. Bo nie od dawna nieodpartym wrażeniem niedyskrecji darzy się miejsca jedynie nieopuszczane przez ludzi. A ja używam zdecydowanie za dużo partykuł w zdaniach.

Czuję lekkie ukojenie, gdy moje usta parzone są przez rabarbarową herbatę, cały świat momentalnie przestaje się liczyć. Miejmy nadzieję, że on dla mnie i nie vice versa - pomimo nieodmówionej aspołeczności, tak, jak każdy, uwielbiam łechtać się cudzym wsparciem. A co może być lepsze od wyimaginowanego wsparcia całego mojego uniwersum? Szczerze? Ciężko mi to określić.

A może lepsza właśnie jest ta herbata z rabarbarem, cudownie pachnąca i chociaż na moment pozwalająca mi zapomnieć o nerwach i troskach codziennych, szarych dni.

Ludzie przechodzą, posyłając mi spojrzenia tak różne, jak używane przeze mnie pozycje seksualne. Podpowiedź: nie używam żadnych. Nijakość chłodnych, choć różnobarwnych, jak jesienne liście oczu, potrafi przeszyć człowieka na wylot i jeszcze na zaś.

Ale czy ludzie obchodzą mnie tak bardzo? Mitchoff w słuchawkach zdecydowanie pomaga i stara się usilnie utwierdzić mnie w stwierdzeniu, iż są oni tak naprawdę kupą śmierdzącego łajna. A wiadomo, jak się coś ruszy, to zaśmierdzi bardziej.

Jaka jest z tego prosta konkluzja?

Nie ruszać ludzi.

Teraz, skoro niesamowita karuzela śmiesznych i zabawnych jak moje zaburzenia postrzegania jest już za nami, możemy przejść do dnia dzisiejszego. Do jego osiągnięć i upadków, które, o dziwo, w jakiś sposób się równoważą.

Bez zbędnego pierdolamento, najważnirjsze i per primo, udało mi się zdobyć: cztery stalówki, cienkopisy brązowe w liczbie dwa, szkicowniki, sztuk osiem, a także jeden zestaw malarski, za który przypłaciłem chyba duszą, gdyż 700 złotych rzuconych w próżnię, to istny potrójny pakt z biesem. To był także mój upadek. Jeden z wielu.

Wychodząc z pubu i zostawiając ordynarnej, blond kelnerce z gumą w ustach, a i nie tylko, mały napiwek, ruszam w stronę stacji metra. Mam jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia. Las, szpital, cmentarz, czy szpital volumin drugi, dla zranionych dusz o nietuzinkowy sposobie rozumowania.

Oddycham czysto, bez typowego zacięcia, spowodowanego protezą wbudowaną w płuco i patrzę spokojnie na dym snujący się z mentolowego papierosa.

A niech cię tato.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Okropny 20.06.2016
    Całkiem cztery
  • LinOleUm 20.06.2016
    Całkiem dobrze, całkiem docenione
  • NataliaO 29.08.2016
    Genialnie piszesz, świetnie się czytało. 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania