Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Listopad to dla Polaków niebezpieczna pora, cz. 3

Audi Teścia prowadziło się z gracją wodnej rusałki. Przeskakiwało pasy jak nimfa zmienia górskie strumienie, przefruwało nad innymi samochodami i wzbijało radosne fontanny deszczówki. Szum 200 koni mechanicznych koił zbrukaną duszę Jeremiego. Teściu, widząc go połamanego, w pierwszej chwili chciał odwołać cała akcję, ale Jeremi go przekonał, że teraz ta fucha i kasa są mu jeszcze bardziej potrzebne i żeby się na niego nie wypinał. Dostał papiery i kluczyki i miał odstawić nocny kurs do Kłodzka, do biura chwilówek, na ulicę Łukasińskiego, ale najpierw odstawiał kurs na świętego Antoniego. Nie chciał w tę podróż ruszać sam, a mając wsparcie zaklętych w niemieckiej technologii dwustu tysięcy złotych, zapragnął przygarnąć duszę jadącą na oparach jak on i na DK8 pokazać światu, jak szybka może być wywodząca się z pasażu Niepolda miłość. Zaparkował i poszedł tam, gdzie znał doskonale kod kulturowy dziewcząt. Niebo o dziewiątej pi em więcej obiecywało niż oferowało. Karczek przy wejściu przewijał pejsowego łola, na scenie przy jakimś Hurcie czy innym Toolu gibała się pierwsza transza studentek trzeciego roku i wyższych. Czarne dżinsy opinały uda nawykłe do siedzenia w czytelni, a bluzki na ramiączkach z trudem powstrzymywały Piersi od przetoczenia się przez wrocławskie ulice i dokończenia dzieła wybryków lat czterdziestych. Tapir farbowanych granatową czernią włosów podkreślał biel cery, a spod grzywek wyglądały oczy gotowe na wszystko. Przy barze siedziało kilku metalowych troglodytów w różnych stadiach zaawansowania. Od włosów do ramion, przez prawilne black metalowe proste do tyłka po zero trzy manifestujące niedawną romantyczną przemianę bohatera. Uczestnicy nocnego życia rozpędzający tę knajpę dopiero bawili na biforkach, planowali klabing i nie wiedzieli, że po czterdziestu modnych drinkach z własną ręką we własnych gaciach wylądują o czwartej nad ranem w zamglonej przestrzeni Nieba, dobijając się przy barze wścieklakami, mówiąc i robiąc rzeczy, które wyrozumiała wódka pozwoli im zapomnieć. Jeremi planował tym razem wymknąć się wcześniej i kiedy na blaty Nieba poleci pierwsze szkło i zęby, on w biurze chwilówek na ulicy Łukasińskiego w Kłodzku będzie ruchał jedną z tych pląsających na scenie dziewczyn. Wziął browara i dołączył do wygibasów. Ukradkowe taksowanie i pozorna obojętność pozwoliła na zorientowanie się w sytuacji. Jeremi nie był dzisiaj wyjątkowo wybredny. Potrzebował tylko trochę ciepła i głębokiego zrozumienia. Nie dla niego piątkowe księżniczki. Dobra była gnąca się pod oknem gorgona, z czarnym jak dusza Ozziego stringiem, który w przykucu wydostawał się spod jej spodni z sykiem biblijnego żmija. Nadać się mogła któraś z udających lesbijską miłość przyjaciółek, które z braku chłopa obdarzały się porcją paramiłości. Rokowała zaczesana w dwie kitki drobnula, sącząca przez słomkę piwko z sokiem i bujająca się do melodii, którą słyszała tylko ona. Wystarczyło ją szturchnąć, obdarzyć uśmiechem i rzucić coś o Ryśku Ridlu albo ostatnim Woodstocku. Rozmowa wtedy mogła zacząć swobodnie krążyć pomiędzy muzyką, sztuką, studiami, miastem, inspiracją. Poprzez drobne przytyki i głupio–mądre żarty zahaczyć o przyszłość, ambicje, plany. Zmusić ją do wypowiedzenia swoich lęków. Podsycać je lub koić w miarę potrzeby. Wszystko przeplecione kolejnym piwem, tańcem i kwaśnym oddechem. Jeremi wybrał opcję smutnych hetero–lesb, bo zawsze nieprzyjemnie wsiąkał w historie drobnych fanek słodkiego piwa. Przyjaciółki bawiły się świetnie, symulując wiele odmian seksu. Jeremi niby bezwiednie wmiksował w ich okolice i został dopuszczony do dwuosobowej gromadki. Siorbał piwko, dobrze się bawił, pozwolił sobie na okręcenie jednej, potem drugiej. Dziewczyny się cieszyły, a potem zeszły ze sceny i poszły do stolika. Jeremi obserwował je z góry i patrzył, gdzie usiądą. Odczekał kilka minut, zanim poszedł ich śladem. Mijając bar poczuł potężne szarpnięcie i nie wiedząc kiedy siedział na barowym stołku i walił wścieklaka.

– Jaruś, zdrowie mordo, co za spotkanie – wydzierał mu się do ucha podniszczony czterdziestolatek z alkoholową bruzdą na czole. Wąs, styrana skórzana kurtka z obciętymi rękawami, tatuaże, włosy w nieładzie i trochę mało zębów. Ciężki przypadek.

– Łaps?! Chłopie, wieki – przybili pięć, bo znali się nie od dziś. – Jako emeryt to ty powinieneś siedzieć na dupie, a nie ciągle w rozjazdach.

– Mundurowa emeryturka, złota jesień – popił piwerko i machnął na barmana za dokładką. O dziwo nie musiał dopraszać się barmańskiej łaski. Kolejne wściekłe psy wylądowały na ladzie koło Jarka i Łapsa.

– Nie mogę tak walić dzisiaj. Zaraz jadę do Kłodzka furą Teścia – Jeremi darł się Łapsowi do ucha. Łaps kiwał głową.

– Pij nie pierdol. Znam wszystkich na ósemce, a jak nie znam, to znam ich dowódców. Dzwonisz do Łapsa i jest po temacie. Zresztą, może nawet polecimy razem.

Jeremi wzruszył ramionami. Jebli.

– Dzięki za chlanie, ale do tego Kłodzka to wolę jakąś panienkę niż ciebie. Widziałeś te dwie? Czarna i fioletowa? Właśnie szedłem dopiąć temat.

Łaps uśmiechnął się pod wąsem.

– Tobie tylko dupy w głowie. Jak nie Dorotka, to Renatka, jak nie Renatka to… No właśnie. Co tam u niej słychać?

Jeremiemu spełzł z mordy uśmiech. Łyknął browara.

– Chyba kumam – Łaps położył Jarkowi rękę na ramieniu i ścisnął kumpelsko. – No kumam. Trochę ze sobą byliście, nie? Dwa, trzy lata?

– Dwa, bite dwa lata. Ale nie ma powrotu.

– Próbowałeś?

– Próbowałem. Dzisiaj. Byłem u niej rano, ale ten jej pedał...

– No taki nie całkiem pedał, chyba. Chociaż dzisiaj to nie wiadomo, kto jest kto.

Jeremi zawahał się przez chwilę.

– Dobra, pedał – zgodził się Łaps.

– Chciałem mu zajebać, ale zrzucił mnie ze schodów.

Łaps zrobił wielkie oczy. Nachylił się do Jeremiego i przyjrzał mu się uważnie.

– No faktycznie. Myślałem, że to światło, a ty potłuczony jesteś. Jak to się stało?

– Nie pamiętam. Chciałem go wyciągnąć z mieszkania, źle stałem, miałem za plecami schody. Podciął mnie jakoś, nie wiem. Nie pamiętam.

Łaps pokiwał głową, próbował się nie śmiać. Podał Jeremiemu wścieklaka.

– Dobra, widzę, że cierpisz. Napij się – wypili zgodnie z zasadami sztuki. – Zanim cię zaczepiłem, szukałeś pociechy. Pokaż mi te dwie z którymi tam wywijałeś na scenie.

– Co, jakie dwie? – Jeremi rozejrzał się w poszukiwaniu tych dwóch.

– Kurwa, musiałeś mocno głową przyjebać. Na scenie te dwie małe obracałeś.

– No tak, obracałem, dwie i na scenie, ale już nie wiem które i gdzie, bo mnie zagadałeś i wkurwiłeś.

Łaps zdębiał i aż jebnął poza kolejką. Chrząknął w rękaw.

– No to ja cię wkurwiłem? Wiesz, że baby to zawsze takie same będą. Wszystko fajnie do czasu, a potem to chcą ci się wpierdolić we wszystko. Wypchnąć cię ze swojego życia. Wiem co mówię, wiem kurwa co mówię – Łaps mentorskim gestem przesunął kieliszek z czystą wódką w kierunku Jeremiego. – Dziesięć lat tak żyłem poza życiem i powiem ci… Cieszę się, że moja była znalazła sobie tego typa i się skończyło jak skończyło.

– Pierdolisz tam. Pamiętam, jak wtedy chlałeś. Teraz tak cwaniakujesz, a byłeś jak gówno.

– Noo, kolego, musiałem odegrać swoją rolę. Sądy lubią takie załamania po zdradzie. Majątek ładnie sobie podzieliliśmy i Malwinka w swoją stronę, a ja w swoją.

– Sam nie wierzysz w to co mówisz, ale jak tam chcesz. – Jeremi spojrzał na proponowany kieliszek. Przełknął ślinę. – A chuj tam – jebli. – Dorotka z niczego mnie nie wypychała, pasowaliśmy do siebie jak dwa kundle z jednego śmietnika. Było idealnie, dopóki…

– No, dopóki? – Łaps uśmiechnął się złośliwie. – Dopóki?

– Dopóki nie wyjebali mnie z Shared Networks. I potem nie przyjęli do Global United. I potem wyjebali z Kwasimeksu… I z Pezetpolu.

– No proszę, takie CV, a ona wypina się teraz jakiemuś pedałowi – Łaps rozłożył ręce w geście bardzo gorzkiej ironii i gryzącej szydery. – Powinęła się nóżka, jedna, druga, trzecia… Ciebie nie musiała wypychać z życia, bo żadnego nie miałeś. I teraz sobie tu siedzimy, pijemy, rozmawiamy.

– Co ty powiedziałeś? Kurwa, Łaps, ale z ciebie spierdolina. Serio to powiedziałeś?

– Mhm, tak, super serio. Że się wypina jakiemuś pedałowi, a ty zamiast obić mu mordę, pizdęczysz nad wódką.

– To co mam zrobić, co?!

– Dopij, zbieramy się. Jest wcześnie, gach pewnie wyjdzie po fajki albo po gumy albo chuj wie co. Podbijesz, jebniesz mu za te schody i nie będziesz się tak gotował.

Jeremi przetarł twarz dłońmi i odkrył, że jest cały spocony. Wbił wzrok w ladę baru, zacisnął zęby. Logika wódki podpowiadała mu, że to mogłoby być nawet przyjemne.

– W sumie. Wczoraj obijałem się bez grosza pomiędzy Renatką a miastem, a teraz mamy imprezkę.

– Namówiłem? – ucieszył się Łaps.

– Namówiłeś.

Jebli i wyszli.

 

Pasaż był już rozpędzony. Taksy na świętego Antoniego podjeżdżały i odjeżdżały, brakowało tylko czerwonego dywanu. Płaszczyki i surduty powiewały na wietrze. Panny świeże przyciskały dekolty, żeby nie dopuścić do siebie listopadowego dżdżu. Te już w pasażu okrzepłe z fajką i browarem dywagowały poza deszczem i jesienią o czymś zajebiście ważnym. Szeroki gest sugerował znajomość rzeczy, szybkie i głębokie machy podkreślały i pointowały myśl. Łyk browara wieńczył dzieło i uruchamiał turę kolejnej. Runda trwała czas fajki. Łaps gdzieś już dzwonił, więc Jeremi pokierował go w stronę fury. Wcisnął się gdzieś koło USC. Mieli kawałek do przejścia.

– Zajedziemy po moich ziomków. To po drodze, nie będziemy jeździć z dupy – powiedział Łaps, kiedy skończył rozmawiać przez telefon.

– Co to za typy?

– Dobre ziomki, znają rejon, będzie weselej. Czekaj! – Łaps wypatrzył jakąś ekipę. – Slayer kurwa! – wydarł się do dwóch kolesi i jednej laski. Wyglądali jak motocykliści. Brody, tatuaże, kolczyki, piercingi. Pesel podobny do Łapsa, z siódemką na przedzie.

– Slayer kurwa, aaargh – przybili piątki, pomachali sobie.

– Kurwa, ale dawno ich nie widziałem. Może jak już ogarniemy twój temat to wrócimy tutaj na dojebkę. Czekaj, skoczę do żabki.

Łaps wszedł do sklepu, Jeremi schował się pod daszkiem i zapalił. W Żabce kłębił się tłumek poszukiwaczy tańszego alku. Jeremiemu powoli schodziła faza. Razem z wódą wyparowywała chęć pierdolnięcia nowemu typowi Dorotki, ale głupio było się teraz wywijać. Z drugiej strony, może być fajnie. Pobuja się z Łapsem i jego ziomkami, a potem ruszy na południe, do Kłodzka. Akurat na rano będzie z powrotem we Wrocku.

– No, co stoisz jak pizda? – Łaps wyrwał go z rozmyślań. Miał dwie foliówki wyładowane browarami, a pod pachą ściskał pół litra. – Lecimy, chłopaki już czekają. Będzie dobra biba.

– Spoko, pokręcimy się chwilę po rejonie i lecę do tego Kłodzka. Rano muszę oddać furę Teściowi.

– Jasne, może się karniemy z tobą. Jeśli, wiesz, nie masz nic przeciwko.

– Spoko, zobaczmy.

Doszli do auta i wpakowali się. Łaps otworzył browara, podał Jeremiemu. Siorbnęli. Audi zamruczało, ruszyli. Wykluli się z podporządkowanej na Ruską (albo Mikołaja – nigdy nie wiadomo). Jeremi grzecznie przepuścił przewalające się pomiędzy delikatesami pijane hordy i uderzył w Nowy Świat czy tam Grodzką (nigdy nie wiadomo). Przebyli mosty, przekroczyli Odrę i wjechali w galimatias przetrwałego Wrocławia.

– Pociśnij Pomorską. Ziomeczki są gdzieś na Wincentego. Zaraz ich wypatrzymy.

Audi posłusznie zjechało z polskiego asfaltu na ojczysty bruk. Zaklekotał telefon Łapsa.

– No?

Jeremi usłyszał jakiś klangor i larmo, zrozumiał tylko „kurwa”.

– Kurwa! – powtórzył Łaps. – Szybciej, Jarek, zapierdalaj. Jest przypał. Goń, goń to bydlę.

Jeremi pogonił bydlę i przelecieli przez Wincentego, zamiatając zalegające na ulicy liście.

– Co się stało? Gdzie oni są…

– Tam, tam kurwa, leć do nich.

Przy końcu ulicy widać było biegnące chodnikiem dwie masywne sylwetki. Łaps już się wychylał przez okno, zgrzytały ABS–y.

– Krzywy, Marcu, tutaj!

Znajomi Łapsa wskoczyli prawie w biegu. Jeremi przysiągłby, że nie zatrzymywał samochodu. Pochwycili się w locie i popędzili dalej. Chłopaki do oparów wódy i browara dołożyli ostrą woń gazu pieprzowego, którą momentalnie wypełniło się całe wnętrze wozu. Jeremi pootwierał okna i na pełnej kurwie poleciał Trzebnicką w stronę Odry. Wiatr rwał włosy z głowy, ale dało się oddychać.

– Co to kurwa jest? – darł się, przekrzykując huk wiatru. – Jak to wejdzie w tapicerkę, to mnie Teść zajebie. I was też.

Marcu wstawił japę między przednie fotele:

– Co się srasz? Łaps, co to za buc?

– Morda, Marcu – Łaps go usadził. – Jesteśmy w gościach, to się zachowuj. Co tam się stało? Macie spryskane ryje?

Marcu i Krzywy zagdakali gardłowym śmiechem.

– Taki chuj. Jakiś lamus próbował, ale trafił w bluzę. Obskoczył wpierdol, skroiliśmy go i uciekliśmy – Krzywy pokazał poplamiony dres.

Obaj byli sporo młodsi od Jeremiego, a od Łapsa to już w ogóle. Beczeli ze śmiechu.

– Kurwa, co za przypał. Typ się prosił, studenciak… Macie coś do picia?

Łaps podał im po browarze. Kapsle poleciały za okno.

– Te, Jeremiasz, słyszałem, że będzie jakaś akcja? – Krzywy nachylił się kierującego. – Łaps mówił, że jakiś ciul ze schodów cię zrzucił i teraz trzeba go sklepać.

– Łaps tutaj całą ekipę zmontował, a ja mam tylko ochotę przypierdolić jednemu pedałowi i tyle. Potem mam robotę.

Krzywy i Marcu zarżeli.

– Szybka piłka pod blokiem. Dobre. Będziemy dopingować – stuknęli się browarami. – Ty, zjedź tutaj, może to ten. Jeremi nie zatrzymał jeszcze fury, a ci już wyskakiwali z auta i łapali jakiegoś biednego ćwoka za fraki.

– Nie bijcie, panowie, spokojnie – trafiło na jakiegoś starszego typka. Wracał pewnie od szwagra z garażu i było gotów aż ciary szły.

– Łaps, pojebało ich? Co to za ziomy? – Jeremi szepnął do Łapsa, żeby tamci dwaj nie słyszeli.

– Ooj tam, to dobre chłopaki – wytłumaczył Łaps. Wychylił się przez okno. – Przecież to nie ten, kurwa, miejcie litość. Puśćcie go.

Szwagier swojego szwagra dostał kopa na dobranoc i Marcu z Krzywym byli z powrotem w aucie. Jeremi bez przygód podjechał pod nowy blok jaki wyrósł przed obliczem PRL–owskiej Bezpiecznej. Wczesny Gierek i późny Tusk mierzyli się groźnie okno w okno, aż iskrzyła sprawiedliwość społeczna. Wysiedli.

– Dobra, jak dla mnie nie ma co się bujać po osiedlu. Wbijamy na klatkę, Jeremi załatwi co ma załatwić i jedziemy się napierdolić na mecie – powiedział Łaps, mierząc się wzrokiem z kilkunastopiętrową wielką płytą.

Jeremi spojrzał po twarzach swojej ekipy. Młodzi nie wiedzieć czemu zacierali łapy, a Łaps już szedł w stronę bramy.

– Hej, dobra, jebnijmy tu flaszeczkę, jak się frajer pojawi, to mu wyjebię, zejdzie mi ciśnienie, potem was podrzucę gdzie będziecie chcieli i jadę do tego Kłodzka – zawołał za Łapsem.

– Przestań pierdolić, chodźcie.

Krzywy walnął Jeremiego w plecy.

– Chodź, kolego. Łaps wie co jest najlepsze dla jego kumpli.

Łaps powciskał losowo domofon, zgłosił się jako policja i weszli na klatkę. Zapaliło się światło. Jeremi przyjrzał się Łapsowi i jego przyjaciołom. Marca i Krzywego ciężko było od siebie odróżnić. Stare brudne dresy i wytarte koszulki zdradzały bidę w jakiej żyli. Bezczelne ryje sugerowały, że raczej nigdy z niej nie wyjdą. We czwórkę zatarasowali całe przejście.

– Jeremi, rusz się człowieku – pospieszył go Łaps. – Wołaj windę i lecimy.

Upakowani w kabinie mknęli przez piętra. Liryka poranka uleciała z wszystkich napisów, w windzie zaczęło śmierdzieć.

– Tylko ustawcie się jakoś z boku – powiedział Jeremi. – Jak was zobaczy w judaszu, to nie ma chuja, żeby otworzył drzwi. Ale mu wypierdolę gonga.

– Doobrze, a jak spróbuje ci oddać, to wkroczymy – zaoferował Łaps. Marcu z Krzywym przychichrali.

– Dobrze się skitramy, nie bój żaby – Krzywy skinął kwadraturą szczeny i odsłonił w uśmiechu brak lewej trójki.

Dojechali, wytoczyli się, buzie w ciup złożone. Banda na paluszkach zlazła na półpiętro, to samo na którym kilka godzin wcześniej lądował Jeremi. Jeremi dzwonił do drzwi za którymi mieszkał dwa lata z kobietą, która od niego odeszła i nadal znajdowała się za tymi drzwiami, ale z innym mężczyzną.

– Otwieraj, pedale – wysyczał pod nosem Jeremi i uderzył w drzwi.

– Znowu ty? Ja pierdolę – drzwi stanęły otworem, a w nich gość Dorotki. Poleciała łapa, ale Jeremi jakimś piętnastym zmysłem uchylił się i wyprowadził kontrę. Trafił, ale słabo. Zaraz za ciosem Jeremiego poleciał strzał od Marca. Siadło i gość Dorotki wyłożył się w korytarzu. Krzywy odepchnął Jeremiego i wpadł za Marcem do mieszkania. Stawkę zamykał Łaps. Poklepał Jeremiego po plecach:

– Dobra robota.

Z pokoju obok wyskoczyła Dorotka, ale zanim wrzasła doskoczył do niej Łaps i zatkał usta. Wbiła wzrok w Jeremiego i zemdlała. Łaps ułożył ją na podłodze. Marcu i Krzywy rozbiegli się po mieszkaniu.

– Łaps, kurwa, co wy robicie?!

– Daj spokój, szybko się uwijamy. My ci pomogliśmy, ty pomogłeś nam.

Jeremi kątem oka zobaczył, jak Krzywy nachyla się do Dorotki i pcha łapę pod szlafrok.

– Zabieraj te łapy – krzyknął i kopnął go w żebra. Potem na chwilę zgasło światło. Dostał w cymbał od Marca i go zamroczyło. Widział, jak ekipa wybiega z mieszkania z telewizorem i jakimiś innymi fantami. Po chwili Dorotka zaczęła coś mamrotać i wracać do przytomności. Jeremi nie czekał. Wybiegł na korytarz, sfrunął schodami i wypadł z bloku. Zobaczył jeszcze tylko tył audicy, jak z piskiem opon wpada na Bezpieczną w stronę centrum. Uderzył się po kieszeni, w której jeszcze przed chwilą miał kluczyki. Była pusta.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Adam T 29.08.2017
    Każde słowo żyje swoim własnym życiem, tak najkrócej mogę ten tekst spuentować. Dawno nie czytałem tutaj (a może i nigdy) czegoś podobnego. Opisy pań w klubie, metalowców, każdy opis kapitalny. Były jakieś zawirowania w zdaniach, ale po prostu nie mam siły ich wyłapywać, bo piszesz specyficznie, budowa zdań jest często potoczna, masa kolokwializmów, slang i bóg wie co jeszcze. Czasem, trudno, nie może być po prostu poprawnie )))
    Na jedną rzecz tym razem Ci zwrócę uwagę:
    "- Ja pierdolę – drzwi stanęły otworem..."
    Drzwi powinny być dużą literą. Gdybyś napisał np. "krzyknął, powiedział, wysyczał", czyli wszystko, co tyczy bezpośrednio mówienia, to wtedy małą. Jeśli przechodzisz do narracji, jak w przykładzie, po pauzie i spacji zawsze duża litera.
    Podobnie tu:
    "Nie bijcie, panowie, spokojnie – trafiło na jakiegoś starszego typka. " Trafiło powinno być dużą literą, nie dotyczy mówienia.
    Często, po czyjejś wypowiedzi, piszesz to swoje słynne "jebli", to też powinno być dużą literą (niezaleźnie od pojemności naczyń).

    Akcje z ziomkami Łapsa - zarąbiste. Potoczność uwielbiam i sam staram się stosować.
    Pozdrawiam, podziwiam ))))
  • Gabriel Marczak 29.08.2017
    Kurde. Tyle miłych słów :) Dzięki. Poprawię tę redakcję dialogów. Przyznam, że za bardzo się na tym nie znam.
  • Agnieszka Gu 30.08.2017
    I znów super :)
    A teksty typu: "Jeremiemu spełzł z mordy uśmiech"... jak i kilka innych, powalają :)
    Padłam. Fajny warsztat pisarski. Pozdrawiam
  • Gabriel Marczak 30.08.2017
    Dzięki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania