Poprzednie częściŁowy

Łowy cz 2

Bełt przeszył szyję mężczyzny na wylot, biedak nawet nie zdążył jęknąć a już był na kolanach. Strumień ciemno czerwonej krwi wytryskującej z gardła, w ułamku sekundy zabarwił piasek pod jego stopami na paskudny kolor. Pozostała piątka widząc padającego rycerza bez zastanowienia ustawiła się w szyk bojowy, opletli łańcuchem mieczy eskortowany wóz. Możliwe, że gdyby nie byli najemnikami przejęli by się śmiercią jednego z nich, lecz w obecnej sytuacji ta śmierć oznaczała podział zapłaty między mniejszą ilość osób. Najniższy z nich wrzasnął potężnym basowy głosem do woźnicy, aby ten zatrzymał konie. Odziany w szaro kremowe szaty grubas mimo swojego upojenia, od razu zdał sobie sprawę z zagrożenia w jakim wszyscy się znaleźli. Tak dynamicznie szarpnął lejcami, że obydwu koniom poleciała z pysków biała, lepka ślina. Szybko zszedł z podwyższenia i niczym szczur znalazł dla siebie schronienie. Przykleił się do jednej z kotar baldachimu, mającej chronić jego wyłysiały łeb przed słońcem. Back był pod wrażenie tak celnego strzału jego ziomka, był również pod wrażeniem szybkości reakcji pozostałych ochroniarzy. Jeszcze nigdy nie widział tak sprawnej grupy. Nie mógł jednak dłużej tracić czasu, drżącą dłonią uwolnił zabójczy kawałek drewna z metalowym grotem. Świst i huk przebijanego pancerza nie zrobiły większego wrażenie na najemnikach. Wrażenie jednak zrobił na nich przeraźliwy ryk przeradzający się w płacz kolejnego z opancerzonych. Mężczyzna dostał w sam środek tułowia. Czuł jak metal łamie mu poszczególne kości ,by następnie dostać się do rozgrzanego pod zbroją ciała. Przez chwilę wydawało mu się, że jego własna skóra postanowiła stchórzyć i uciec od niego w ostatnich chwilach życia. Tak, z pewnością to były jego ostatnie chwilę, gdyż zamiast jęku z jego ust wylewała się teraz rozjuszona rzeka krwi. Ból był tak potężny, że dłonie jakby same wyrzuciły piękną klingę w brudny i zamieniający się w błoto piach. Powoli osunął się po drewnianej ścianie, karocy tworząc na niej paskudną czerwoną mozaikę z kawałkami ludzkiego mięsa. Czterech pozostałych zauważyło wychodzącą z lasu dwójkę młodych mężczyzn, z wyciągniętymi zakrzywionymi szablami. Szli wolnym, choć pewnym krokiem, wiedzieli, że szala zaczyna przechylać się na ich korzyść. Patrzyli bezpośrednio, na gotujących się do zwarcia najemników. Patrzyli na swoje przyszłe ofiary. Tak im się przynajmniej wydawało. Młody czarno włosy i bardzo wysoki chłopiec kiwnął ręka w stronę zarośli po przeciwnej stronie drogi. Trzęsący się, w ukryciu sługus kątem oka zauważył wychodzące, a w zasadzie wypełzające krzaków kolejne dwie postacie.

Dentes, idąc pewnym krokiem, płynnym ruchem wyciągnął zza pleców długą i bardzo cienką szablę, z wygrawerowanym na całej długości broni napisem. –Łowca-. W takie słowo składały się ozdobne pozłacane litery, zauważalne nawet z dużej odległości. Zabijaka zatrzymał się na chwilę, spojrzał prosto w niebo jakby oczekując by Bóg pozwolił mu dzisiaj zabijać. Wypatrywał tak czegoś przez dziesięć , może piętnaście sekund, a następnie splunął na ziemie starając się przy tym jak najgłośniej charknąć. Back pierwszy raz widział u niego takie zachowanie, zwykle jego przyrodni brat starał się okazywać jak najwięcej szacunku rywalom. Dawno temu, kiedy młodszy dopiero co poznawał tajniki wojennego tańca, Dent wpajał mu trzy żelazne zasady.

Pierwsza z nich brzmiała. -,, Zawsze miej szacunek dla przeciwnika mimo tego, że może on być twoim największym wrogiem” . Tłumaczył to tym, iż nigdy nie wiadomo kto zginie w pojedynku, ty czy twój oponent. Jednak zawsze warto być zapamiętany jako ktoś z klasą, bo gdy zdechniesz urządzą ci godny pogrzeb. Natomiast, jak zwyciężysz możliwe, że będą o tobie układać, ba może nawet śpiewać ballady. Najbardziej zachęcająco dla młodego ucznia wydawał się motyw z balladami, bo któż by nie chciał być znanym i wychwalanym wojem.

Jego drugie przykazanie mówiło. – Kochaj broń swoją, niczym kobietę przy nadziei-. Weteran wielu bitew, jakim zdecydowanie był Dentes zawsze nadawałam imię przedmiotowi, którego używał do walki. Były to bardzo rozmaite i pochodzące z granic wyobraźni nazwy, wiele z nich ciężko było nawet wymówić. Dodatkowo, od razu po nazwaniu broni ów właściciel zajmował się jej pielęgnacją, oczywiście robił to w chwilach wolnych od walk i treningów. Co niektórym przydarzało się nawet szeptać do uformowanego, wypolerowanego i ochrzczonego krwią, kawałka żelaza. W opinii Backa był to już przejaw lekkich zaburzeń psychicznych, nigdy jednak nie raczył tego powiedzieć na głos. Mogło to zostać odebrane jako zniewaga lub szyderstwo skierowane w stronę szermierzy.

Najważniejszą i najświętszą zasadną tego krótkiego kodeksu była jego złota myśl, czyli . –,, Nie rozlewaj krwi, gdy nie ma takiej potrzeby”. Mimo, że słowa te padły z usta zakapiora mającego na rękach krew wielu osób to brzmiały nad wyraz poważnie. Mogło się zdawać, iż bandyckie życie polega właśnie na mordowaniu i grabieniu uczciwych ludzi jednak prawda była zupełnie inna. Leśna grupa nigdy nie skrócała żywota niewinnej osobie, grabiła owszem ale nie zabijała. W tych paskudnych czasach nie można było kierować się sumieniem, bo w takim wypadku doprowadzało to do śmierci głodowej lub innych o wiele gorszych rzeczy więc kraść trzeba było.

Stanęli naprzeciw siebie, czwórka bandziorów i czwórka ochroniarzy. Każdemu z nich drżały ręce, każdemu z nich rodziła się myśl o nadchodzącej śmierci. Słońce górowało centralnie nad nimi, jakby chciało oglądać potyczkę z pierwszego rzędu. Obie grupy wyczuwały narastające napięcie, i czekały tylko na moment zwarcia. Pierwszy ruszył Dent, swoją szarżę rozpoczął od wolnego marszu przeradzającego się z każdym krokiem w coraz szybszy bieg. Z przeciwnej strony nadciągał już, najniższy z mężczyzn, biegnąc próbował wydobyć z siebie przeraźliwy okrzyk bojowy, lecz zaschnięta w jego gardle ślina nadawała tym dźwiękom raczej zabawnej intonacji. Z obu stron równocześnie ruszyli kompani dwóch ścierających się już w połowie drogi, wojów. Pierwsze cios padł ze strony Dentesa, uderzenie klingi było bardzo szybki a zarazem mocne. Ciął on długim łukiem, brodząc czubkiem miecza w rozgrzanym piasku. Uderzenie to tak bardzo zaskoczyło jego przeciwnika, że gdyby nie zasłonił się okutą w zbroję ręką, mógłby to być rekord w szybkości odciętej głowy. Ból był, potężny, hartowana stal nie dała rady zatrzymać wrogiego ciosu i kość przedramienia była teraz w kawałkach. Lux, przywódca grupy nie spodziewał się, że można tak szybko zadać uderzenie zwłaszcza będą w pełnym biegu. Momentalnie zdał sobie sprawę, że jego oponent nie był pierwszym lepszym chłopem, któremu dano broń i kazano napadać na handlarzy. Zanim jednak zdążył zdać sobie sprawę, z jeszcze jednej rzeczy, musiał wykonać długi odskok od błyszczącej, napierającej na jego twarz stali. Był w szoku, pierwszy raz nie wiedział jak się bronić, pierwszy raz nie wiedział też kiedy zaatakować. Szybkość spadających na niego uderzeń zdecydowanie go przytłaczała, a połamana kończyna nie pozwalała mu na kontrowanie. Cofał się coraz bardziej, a z każdym krokiem jego pozycja była coraz niższa. Nie było teraz mowy o jakiejkolwiek technice szermierczej, jego umysł skupił się tylko na unikaniu zadanych z ogromna gracją pchnięć. To był ten moment łowca doskonale wiedział, że tamten jest już trupem, zadawał ciosy z ogromną wściekłością nie zapominając przy tym o technice walki i ciągłym skupieniu. Lux padł na ziemię, gubiąc przy tym swoją broń. Czołgał się do tyłu z nadzieja ,że jego kompania przybędzie mu na ratunek. Tak się jednak nie stało, nie poczuł za sobą nóg jego drużyny, natomiast poczuł jak klinga stojącego nad nim człowieka rozcina go od pasa w górę. Z każdym centymetrem poznawał nową nie znana mu dotąd cześć swojego wnętrza, która teraz wyrywała się na wolność. Panicznie próbował utrzymać w brzuchu wypełzające spod skóry części jego jelit lecz nie dawał rady. Wiedział, że umrze i marzył teraz tylko o zbawieniu ze strony jego koszmaru , marzył o zadaniu mu ostatecznego ciosu, który da mu wytchnienie od tych męczarni. Jednak to na co liczył nie nadeszło twarz na, którą spojrzał wydawał się być wymazana z uczuć. Świdrujący zakrapiany szaleństwem wzrok wpatrywał się w jego wnętrzności z satysfakcją. Wojownik przystanął nad trzęsącą się pobladłą z bólu twarzą zbrojnego i rzucając mu szyderczy uśmiech przeszedł nad nim, w stronę pozostałej trójcy.

- Zabij mnie, proszę. Wyszeptał rozpłatany, rycerz plując przy tym krwią i okropnie się zwijając . Patrzył błagalnym wzrokiem za smukłą sylwetką. – Zabij mnie słyszysz, miej honor ! Wykrzyczał ostatkiem sił jaki mu pozostał. Tamten jedna tylko przystanął, nawet nie odwracając głowy splunął na piach szepnął zmęczonym głosem.

- Honor i zasady to coś, co zniszczyło moje życie i ten przeklęty świat. Zresztą sam możesz się dobić, masz przecież swój miecz. Dodał pogardliwie ocierając ostrze o tunikę i ruszając w dalszy marsz.

Następne częściŁowy cz 3

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Karo 10.04.2017
    Ciekawie zacząłeś. To nagłe wejście w akcje zaciekawia dalej. Masz parę błędów, na przykład zapomniałeś oddzielić w ostatniej linijce tekstu słów bohatera od komentarza narratora ;) Ogólnie styl nie jest jakiś okropny, a w całości tekst wygląda nieźle.
    P.S. Pierwszą część też przeczytałem, choć z opóźnieniem, bo nie zauważyłem w tytule "cz 2" :P
    PS2 Radzę wstawiać krótsze teksty; ludziom nie chce się czytać zbyt długich ;) Mnie osobiście zaciekawiłeś awatarem i poszedłem wypróbować styl.
  • Dropin 10.04.2017
    Dzięki za opinie i radę :)
  • Grubas 26.07.2017
    Strasznie do fantasy nie pasuje mi słowo "ziomek" xD Ale to tylko moje odczucia.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania