Poprzednie częściMasz w ryj - część 1.

Masz w ryj - część 4. (ostatnia)

24.

Czarne sylwetki powstańców wyróżniają się na tle czerwonego dymu. Mimo że wciąż przyjemni w dotyku, wydzielają stęchły zapach potu (Artur pewnie ani razu ich nie prał). Majestatyczna grafika budzi respekt. Choć odzyskanie bluzy, wbrew przypuszczeniom, nie wywołuje u Rafała poczucia dumy. Miało być świętowanie, wygranie z nieuczciwością, rasowa vendetta. Pozostał spory niesmak, a nawet dziwny żal. Jakby nieuczciwość została pokonana przez jeszcze większą nieuczciwość.

Korzysta z czasu, jaki pozostaje mu do szesnastej czterdzieści, czyli do rozpoczęcia iluminacji z okazji rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego. Udaje się do jednej z koziegłowskich aptek.

– Nie widzi pan krzyża na ścianie? – pyta starsza kobieta w białym kitlu po obejrzeniu recepty od Rafała. – Ja o swoje sumienie dbam. O pańskie chyba też powinnam, najlepiej jakbym wyrzuciła ten świstek do kosza.

– Niczym się pani nie różni od psa, który wystawia mandat za przechodzenie na czerwonym świetle.

Rafał gwałtownie wyrywa jej receptę, której przecież nie zdobył w łatwy sposób, wychodzi, trzaskając drzwiami i kieruje się do kolejnej apteki, dwie ulice obok.

– Nie mamy na stanie, ale możemy zamówić na jutro. – Farmaceuta uśmiecha się bezradnie. Przynajmniej pozwala sobie na jakąś ludzką reakcję.

Frustracja, mocne ściskanie zębów. Rafał nie spodziewał się takich męczarni. Już ma zamiar odwiedzić następną aptekę, kiedy otrzymuje wiadomość od Mazola: toster został przekazany i koziegłowskie dresiarstwo wraca na swój rewir. Nie chcąc ryzykować przypadkowego spotkania, Rafał skręca od razu w stronę przystanku autobusowego i obiecuje sobie w duchu, że jego stopa już nigdy w Koziegłowach nie postanie.

 

25.

Witają się, przybijają piątki. Poznańscy ultrasi zajmują już odpowiednie miejsca wzdłuż ronda Rataje. Niebo spowija mrok. Ulice ogarniają popołudniowe korki, na przystankach autobusowych tłoczą się podróżni. Kłęby spalin, sfrustrowani kierowcy. Rafał staje tuż za blokiem ozdobionym neonem „Osiedle Jagiellońskie” ramię w ramię z Lizolem i Mazolem. Bracia zachowują się niemrawo, jakby przed chwilą wypalili całą plantację zielska.

– Całkiem przyjemne te ziomeczki z Koziegłów – Mazol szczerzy się do Rafała.

– Jarali się, że jesteśmy z Łazarza – wtóruje mu Lizol. – Z szacunkiem wyrażali się o jedności naszej chuliganki. Pewnie przyjadą z nami wypić kiedyś.

Rafał potakuje przez grzeczność, nikt z tamtej ekipy nie zrobił na nim pozytywnego wrażenia. Ani to fajterzy, ani to honorowe typki. Ma ochotę wtrącić trzy słowa, ale niespodziewanie dostrzega Młodego, stojącego za nim, tuż pod blokiem. Trzyma ręce w kieszeniach, całe ciało ma napięte. Trzęsie się z zimna, ale próbuje to ukryć. Patrzy z zawiścią prosto w facjatę Rafała, jakby miał do niego żal o wszystko, co najgorsze.

– Co ty tu robisz? – Rafał podchodzi do niego. – Matka ci pozwoliła?

– Tak – odpowiada Młody, ale Rafał od razu orientuje się, że to kłamstwo.

Strzela go otwartą dłonią po czubku głowy.

– Wymknąłeś się z domu?!

– Obiecałeś mi, że dasz mi odpalić racę!

– Ale wtedy byłeś jeszcze zdrowy! – Rafał grozi mu palcem. – Wracaj natychmiast do domu, bo najpierw ja się za ciebie zabiorę, a potem matka!

– Daj mi tylko racę odpalić!

Nie cierpi niesubordynacji, okłamywania bliskich, zwykłej bezczelności. Ręka wędruje ku górze gotowa wymierzyć siarczysty cios w policzek. Spuści mu manto, młokos pożałuje swojego zachowania. Ręka zbliża się coraz bardziej do twarzy Młodego. Nagle Rafał zatrzymuje ją. Znów widzi zakrwawione pośladki małego Artura, znów słyszy jego donośny szloch. Nie decyduje się na uderzenie. Chwyta Młodego za bark.

– Odpalisz racę w sylwestra, obiecuję ci, słowo honoru. – Podaje mu odzyskaną bluzę. – Zobacz, znów jest twoja. Kto to załatwił? Ja. Ubierz ją zaraz, bo faktycznie wylądujesz w szpitalu. I wracaj do domu. Już. Nie powiem nic matce, jeśli mnie posłuchasz.

Młody spuszcza wzrok na ziemię. Odbiera bluzę i zakłada ją bez słowa.

Nastaje godzina szesnasta czterdzieści.

Miasto zamiera. Zewsząd zaczyna dochodzić wycie syren. Ludzie stają na baczność, samochody zatrzymują się, autobusy i tramwaje włączają światła awaryjne.

Gwałtowne wystrzały odpalanych rac. Jedna po drugiej zapalają się wzdłuż ronda rataje. Rafał staje na baczność, unosi swoją wysoko do góry. To samo robią Lizol i Mazol. Nadąsany Cyprianek patrzy na wszystko, idąc powoli na przystanek tramwajowy. Łańcuch czerwonych pochodni rozciąga się coraz dalej na boczne ulice. Powietrze wypełnia szarawy dym, dzięki któremu iluminacja wygląda jeszcze bardziej okazale.

Choć Rafał nie potrafi tego sprawdzić, ogarnia go pewność, że serca wszystkich Poznaniaków biją w tej chwili równym tempem. Rozpiera go olbrzymia duma, radość z bycia właśnie w tym miejscu, wśród tych ludzi. Wszyscy zebrani formują wspólnie ogromny strumień wdzięczności, przebijający się gdzieś w kierunku zmarłych powstańców.

– Cześć i chwała bohaterom! – skandują kibice, zdzierając gardła.

Huk petard, kakofonia klaksonów.

Wszystko powoli zamilka. Jaskrawe ognie stopniowo wygaszają się. Iluminacja nie trwa nawet dwóch minut. Samochody ruszają. Autobusy i tramwaje wyłączają światła awaryjne. Kłęby spalin ponownie zwracają na siebie uwagę, pasażerowi znów garbią się z zimna na przystankach, na twarzach kierowców znów rysuje się frustracja.

 

26.

Bierze kufel w usta. Wstrzymując powietrze, łyk za łykiem wpompowuje w siebie złocisty płyn. Odstawia kufel, oblizuje wargi.

– Jeszcze jedno – prosi ukraińską barmankę.

Podoba mu się. W talii troszkę przy kości, ale źrenice niebieskie jak barwy jego ukochanego klubu. Chętnie by do niej zagadał, ale jedyne, co wie o Ukrainie, to historie związane ze Stepanem Banderą.

– Dobre to piwo – mówi do niej, gdy ta stawia na barze kolejny kufel. – Też macie takie dobre piwo tam u siebie?

Ukrainka kiwa głową twierdząco, ale zdecydowanie próbuje go zbyć. Odwraca się i odbiera zamówienie od następnego klienta. Rafał w milczeniu wpatruje się w szereg wilgotnych stempli, pozostawionych przez szklanki. Kręgi splatają się ze sobą, połyskując na drewnianym blacie. Czuje na ramieniu przyjacielski uścisk.

– Ta iluminacja to genialna rzecz – Lizol zmienia temat. – Ostatni raz miałem takie wrażenie, że robię coś wartościowego, jak żeśmy wchodzili na latarnie przed paradą równości i zrywali tęczowe flagi.

Wesołe stwierdzenia nietrzeźwych przyjaciół nie poprawiają humoru Rafałowi. Coraz bardziej przejmuje się tym, że zostały mu tylko dwadzieścia cztery godziny na namówienie Elizki do przyjęcia tabletki „po”. A wciąż jej nie kupił. Co gorsze, Elizka nie odezwała się do niego ani razu od czasu kłótni.

Rafał zostawia na barze banknot stuzłotowy. Wychodzą z lokalu około pierwszej w nocy i starym zwyczajem decydują się na zakończenie wieczoru obaleniem połówki nad Wartą. Kupują butelkę Żołądkowej Gorzkiej w Żabce i udają się ulicą Wielką w kierunku rzeki. Gdy przecinają Garbary, drogę zajeżdża im radiowóz policyjny.

– Panowie nie widzą czerwonego światła? – funkcjonariusz zagaduje ich znad uchylonej szyby. – Proszę na boczek.

– Jakie światła? Jest pierwsza w nocy! – krzyczy Lizol, ale zostaje kompletnie zignorowany.

Radiowóz zatrzymuje się na chodniku, wychodzi z niego dwóch policjantów. Przedstawiają się szybko i niewyraźnie, zbierają od każdego dowód osobisty, oglądają je pod światłem latarki. Lizol nie potrafi ustać spokojnie, drepcze w miejscu podirytowany. Mazol nerwowo przeżuwa gumę, poprawia okulary.

– Nie macie, panowie, lepszych rzeczy do robienia? – ironizuje Rafał.

– Butelka otwarta czy zamknięta? – pyta korpulentny funkcjonariusz o nieco już opadłych policzkach jak u buldoga. Wskazuje na Żołądkową Gorzką.

– Zamknięta oczywiście, panie władzo – oznajmia stanowczo Mazol.

– Szło się pić nad Wartę, co? Race pewnie też sobie dzisiaj odpaliliście. – Buldog robi krótką pauzę. – Jakieś środki odurzające macie przy sobie?

Błyskawiczne spojrzenie na minę Lizola wystarcza, aby Rafał domyślił się, że posiada przy sobie co najmniej pół grama marihuany. Wie o tym też na pewno Mazol. Wspólnie udają jednak, że wszystko jest w najlepszym porządku, kręcą przecząco głowami.

– Pokażcie kieszenie – nakazuje drugi funkcjonariusz, przypominający do złudzenia Pawła Małaszyńskiego.

Mazol po kolei demonstruje każdą kieszeń swojej kurtki. Wszystkie są puste. Rafał robi to samo. Uwagę mundurowych przyciąga receptę na tabletkę „po”.

– Misiu, ładnie to tak? – śmieje się buldog i bezceremonialnie poklepuje Rafała po ramieniu. – Lubię takich progresywnych gagatków, masz swój dowód i spierdalaj.

Moment dezorientacji. Rafał odbiera dokument, ale nie rusza się z miejsca.

– Spierdalaj, ale już! – rzuca do niego sobowtór Małaszyńskiego. – I ty, okularnik, też!

Coś mu nie pasuje, szykuje się dym, oni już muszą wiedzieć o narkotyku. Pewnie wyczuli przez intuicję czy doświadczenie. Rafał decyduje się odejść na parę kroków, w jego ślady podąża Mazol. Dyszą okropnie, spoglądają na przerażonego Lizola.

– Odwrócić się i spierdalać! – krzyczy buldog, a oni odwracają się posłusznie i przyśpieszają tempa. – Teraz ty pokazuj kieszenie, Lizol. Taką masz ksywkę, prawda?

Zza ich pleców dochodzi brzęk rozbijanej butelki wódki, krótkie odgłosy szamotaniny.

 

27.

Sprzedał najlepszego kumpla. To nie ulega wątpliwości. Jak tchórz odwrócił wzrok, nie zrobił dosłownie nic. To samo zrobił Mazol, ale co z tego? Zachowali się jak ostatnie pizdy, wbili mu nóż w plecy, upokorzyli do granic możliwości. Zdrajcy, konfidenci, judasze.

Co chwilę przewraca się w łóżku, miętoli pościel nogami.

Ta sytuacja z małym Arturem tak go ugrzeczniła. Odebrała mu energię, wybiła z właściwego rytmu. Normalnie rzuciłby się na tych policjantów, powaliłby ich dwoma kopniakami. Mazol rozbiłby jednemu na głowie butelkę Żołądkowej, razem odbiliby Lizola z rąk oprawców. A oni stali zahipnotyzowani, jakby nie ogarnęli, że mają liczebną przewagę.

Poczucie winy zalewa jego sumienie.

Jeszcze się zemści, jeszcze udowodni wszystkim, na co go stać. Rozstawi wszystkich policjantów pod ścianą, rozstrzela ich serią z kałacha.

Emocje opadają około ósmej nad ranem. Rafał zasypia, gdy przez zachmurzone niebo przebijają się jasne promyki słońca.

 

28.

Podrywa się z łóżka. Serce wali mu jak młot gdzieś na wysokości krtani.

Spogląda na zegarek. Zbliża się piętnasta.

Przeklina głośno. Ubiera się w pośpiechu i wybiega z domu.

Obskakuje dwie najbliższe apteki, ale w każdej, ku jego zaskoczeniu, informują go, że nie przyjmują recept drukowanych z internetu. Kipi złością, wyzywa farmaceutów od politycznych dziwek. A może go oszukała, ta Sandra-srandra? Nie ma żadnych zagranicznych recept, to wszystko to szopka, jasełka z kucającym osiołkiem? Byle tylko uprzykrzyć mu życie, zemścić się. Wychodzi z siebie, wchodzi do kolejnej apteki. Tym razem farmaceuta bez szemrania odbiera wymiętoloną receptę i powraca z pudełkiem zawierającym cudowną pigułkę. O co w tym wszystkim chodzi? Czy w tym kraju zrobiono coś kiedyś z sensem? Poczucie ulgi przeszywa ciało Rafała, który jednak nie wie, czy wyściskać aptekarza z wdzięczności czy jednak strzelić mu z pięści w ryj w ramach odreagowania.

Poprzestaje na wyłożeniu gotówki na ladę.

29.

Drzwi rozsuwają się automatycznie, otwierając przed nim świat Biedronki. Wkracza do środka, ale nie sięga po koszyk, nie rozpoczyna spaceru między półkami przepełnionymi produktami. Wzrokiem poszukuje Elizki i w mgnieniu oka dostrzega ją, beznamiętnie skanującą zakupy ustawionych w rządku klientów. Rafałowi wydaje się, że robi to tak beznamiętnie, że gdyby podrzucić jej pod skaner niemowlaka, zeskanowałaby i jego. Zaraz w duchu przeklina swoją podświadomość za myśl o niemowlaku.

Postanawia wykorzystać głębokie zadumanie partnerki. Pochwyca pudełko Raffaello i ustawia się w kolejce do obsługiwanej przez nią kasy. Po chwili Elizka skanuje jego cukierki, nawet na niego nie zerkając.

– To dla ciebie – wyjaśnia Rafał. – Nawet na mnie nie spojrzałaś.

Elizka podnosi wzrok. Wydaje się zaskoczona, choć bardziej tym negatywnym typem zaskoczenia.

– Masz sekundę? – Rafał wręcza jej odliczone pieniądze za Raffaello. – Nie możesz mnie ignorować w nieskończoność. Musimy pogadać.

– Zaraz mam przerwę.

Rafał doskonale zdawał sobie z tego sprawę już wcześniej.

Spotykają się na tyłach sklepu przy rampie dla tirów. Miejsce romantyczne w sam raz, aby zapalić papierosy i porozmawiać o swojej mglistej przyszłości. Na włosy kapią im wątłe kropelki deszczu zmieszane z breją przypominającą śnieg.

– Gdzie idziesz na sylwestra? – Elizka pyta napastliwie, z wrogością w głosie.

Rafała zatyka. Denerwuje go poruszanie nieistotnych tematów.

– Obiecałem Młodemu, wiesz? Odpali racę na sylwestra na Łazarzu. To jego największe marzenie – odpalić racę. W inne dni to jest raczej karane.

– Czyli na Łazarzu – Elizka nie ukrywa pogardy. Zaciąga się papierosem. – Oczywiście, nawet mnie nawet nie spytałeś, gdzie ja bym chciała iść na sylwestra.

– Naprawdę chcesz teraz pierdolić o takich farmazonach? – Rafał zaczyna się irytować. – Wytłumacz mi lepiej, czemu się nie odzywałaś do mnie przez ten cały czas.

Brak odpowiedzi, wzrok opuszczony w ziemię.

– Teraz też nie będziesz mówić? To ja to wyjaśnię za ciebie. Myślałaś, że zyskasz na czasie, że miną trzy dni i będziesz mnie szantażować: „Musisz ze mną zostać, bo zaszłam w ciążę”.

Oczy Elizki wilgotnieją. Ostentacyjnie obraca głowę, wydmuchuje dym z papierosa.

– Myślałaś, że będziesz sobie ze mną tak pogrywać, co? Wszystkiego się chwycisz, byle ze mną być! Mam dosyć twoich chorych akcji.

Nie umie znaleźć żadnego odpowiedniego słowa, nie ma w sobie żadnej celnej riposty. Zamyka powieki, uwalniając kilka łez. Ociera policzki.

– Jesteś, jak taki wrzód na dupie. – Rafał coraz bardziej podnosi głos. – Myślisz tylko o sobie. Powinnaś iść się leczyć.

Pociąga nosem, zaczyna się cała trząść. W końcu eksploduje płaczem.

– Ja tylko pomyślałam... – mówi, połykając łzy, – że chciałabym mieć z tobą dziecko.

Rafał podstawia jej pod nos pudełko z tabletką „po”. Biały kartonik z fioletowymi literkami doprowadza Elizkę to zupełnej rozpaczy. Przykrywa dłonią oczy, jakby w nadziei, że gdy je odkryje, ta cała upokarzająca chwila rozpłynie się w niebycie. Niestety, nie znika Rafał, nie znika pudełko. Waha się przez moment, sięga po nie swoją trzęsącą się dłonią, czyta instrukcje rozpisane na bokach kartonika.

– Weź to natychmiast, nie każ mi prosić dwa razy – naciska Rafał.

Elizka wyjmuje ze środka srebrną tarczę w kształcie ośmiokąta. Na jej środku znajduje się niewielkich rozmiarów, śnieżno-biała tabletka.

– Nie sądziłam, że aż tak mnie nienawidzisz – oznajmia cicho, po czym wydobywa tabletkę z plastikowego opakowania.

Wrzuca ją do ust. Przełyka.

Pokazuje Rafałowi środkowy palec, ciska w niego białe pudełko, rozdeptuje resztki papierosa o ziemię i odwraca się na pięcie. Jej przerwa dobiega końca. Czas wracać do pracy.

Mimo że ponownie dopina swego, Rafał znów nie odczuwa ulgi. Znów coś nie pozwala mu cieszyć się sukcesem.

 

30.

Prawdziwy mężczyźni nie płaczą, nie ronią nawet łzy. Tak zawsze mówiono mu na podwórku. Upadek z trzepaka, faul na boisku - prawdziwy mężczyźni nie płaczą. Zakrwawione kolano, stłuczony łokieć - nie becz, jesteś facetem. Dzwonią mu te słowa w głowie, huczą. Stara się trzymać wytycznych, choć przy matce wydaje się to niemożliwe.

– Mamo... – Bierze głęboki oddech. – Wyrzucili mnie z roboty.

Matka siedzi przy kuchennym stoliku, oplatając dłońmi kubek herbaty. Pomieszczenie wypełnia gryzący zapach po schabowych, które zostały zjedzone na obiad. Zlew wypełnia stos nieumytych naczyń.

– Za co? – pyta po chwili ciszy.

– Musisz mi uwierzyć, że chciałem wszystko jak najlepiej. Szef się uwziął.

Matka potakuje i wypija łyk herbaty.

– To była twoja najlepsza robota, jaką miałeś.

– I najlepiej płatna.

– Dobrze, posłuchaj... – Matka zachowuje spokój. – Zapytam Lucynkę, może zatrudnią mnie dodatkowo przy sprzątaniu w szkole na jakiś czas...

Coś w nim pęka. Nie wytrzymuje. Schyla głowę nisko, łzy wypływają spod jego powiek. A może mężczyźni również płaczą, tylko prawdziwie męskimi łzami? Nie marze się, nie przeciera zalanych powiek. Pozwala sobie na pojedyncze, soczyste łzy, patrząc na skrawek ciemnego nieba za oknem.

– Czy czytałeś tę książkę, którą ci kupiłam na gwiazdkę?

Przechodzi mu przez myśl, że może jednak ją przeczyta, może to w czymś pomoże.

– Nie chcę, żebyś wracała do sprzątania – oznajmia i obraca się, aby usiąść na taborecie. – Trzeba ustalić, co robić. Nowy rok, nowy początek.

Nogi taboretu rozjeżdżają się na boki. Rafał traci równowagę i z hukiem upada na podłogę.

 

31.

Rozbija nogi taboretu o kolano. Ze wściekłością ciska nimi w środek ogniska. Latają drzazgi, dres nieco się zabrudza. Daje upust złości, symfonia przekleństw wydobywa się z jego gardła. Obserwuje go grupka rozbawionych mieszkańców, stojących na chodniku, ludzie w oknach kamienic.

– Szczęśliwego nowego roku, kurwa! – wykrzykuje Rafał, a jego reakcja spotyka się z gromkim aplauzem.

Zaraz po nim jego sąsiad z niższego piętra dorzuca do paleniska, roznieconego na środku ulicy, stary stolik. Spróchniałe drewno szybko zostaje pochłonięte przez języki ognia. W tle słychać utwory disco polo, na niebie pojawiają się pierwsze rozbłyski fajerwerków.

Łazarski sylwester.

Swoista tradycja trwająca od ponad piętnastu lat. Wszystko zaczęło się od pewnego sklepikarza, który w noc sylwestrową spalił na jednej z ulic stos nieaktualnych kalendarzy. Sąsiedzi spontanicznie dorzucili swoje rzeczy i tak powstał łazarski zwyczaj palenia mebli na przywitanie nowego roku. Przedsięwzięcie niemal zahaczające o artystyczny performance.

Grupka studentów rozdaje plastikowe miseczki domowego żurku. Rafał decyduje się na skorzystanie z okazji i przygotowanie dobrego podkładu pod wódkę. Gdy dmucha w łyżeczkę gorącej zupy, podchodzi do niego zakapturzony Mazol.

– Jeszcze go nie wypuścili – informuje na przywitanie.

– Jebana psiarnia. – Rafał raczy się żurkiem.

Temat urywa się tak prędko, jak się pojawił.

– Wiesz, słyszałem, że Pedo przejął nasze obowiązki. – Mazol pozwala sobie na parsknięcie śmiechem. – Teraz on rozwozi książki po księgarniach.

– I tak miałem dosyć tej pierdolonej roboty – kłamie Rafał.

Mieszkańcy łazarza zaczynają tańczyć wokół ogniska.

– Jebać kurwy z Łazienkowskiej, hej, hej! – roznosi się śpiew.

Piją szampana z gwinta, śmieją się głośno. Rafał dołącza do starych znajomych z podstawówki. Rozmawiają o piłce nożnej, leją kolejne plastikowe kubeczki alkoholu. Gdzieś przewija mu się nikła postura Młodego. Ubrany w odzyskaną bluzę, chwali się przed kolegami swoją nową racą.

Pięć minut do północy. Na okolicznych ulicach i sąsiednim skwerku zebrało się około dwustu osób. Otoczenie ponurych kamienic nie przeszkadza im w wybornej zabawie. Wręcz przeciwnie. Sprawia, że czują się, jakby ubarwiali swoje cztery kąty, zamieniali Łazarz w przyjemniejsze miejsce do życia. Mazol wręcza Rafałowi szampana, a ten prosi go, aby pomógł Młodemu w odpaleniu racy. Wkroczenie w dwa tysiące osiemnasty ma się dla niego odbyć bez niepotrzebnych łez.

Niespodziewanie, z tłumu, z ogniskowego dymu, wyłania się Elizka. Niczym bogini, celebruje każdy swój krok, pozwalając mimowolnym świadkom na podziwianie zgrabności swoich nóg. Idzie prosto w stronę Rafała otoczonego wianuszkiem kolegów, przygotowującego się do wybicia północy.

– Rafał – mówi. Płomienie odbijają się w jej oczach. – Musimy porozmawiać.

– Nie musimy – ucina głośno Rafał, wprawiając znajomych w konsternację.

– Jestem w ciąży. Zrobiłam test.

Nikt z zebranych nie jest w stanie ocenić, czy powinni pogratulować czy jednak wyrazić współczucie. Rafał przeprasza wszystkich i odciąga Elizkę na bok. Wciąż trzymając w garści szampana gotowego do wystrzału, pyta podejrzliwie:

– Nie za wcześnie na takie rewelacje? Ile minęło od seksu?

– Sześć dni. Zrobiłam trzy różne testy, podobno działają po sześciu dniach, tak napisali na opakowaniach. Wszystkie pokazują, że jest ciąża.

– Ale tabletka...

– Ona działa NAJPÓŹNIEJ do siedemdziesięciu dwóch godzin. Spóźniliśmy się.

Zakręca mu się w głowie. Zupełnie jej nie wierzy, to oczywiste, że każde jej słowo jest kłamstwem.

– Drodzy panowe, drogie panie – głos zabiera łysy chłopak z megafonem, – zaczynamy, kurwa, odliczanie.

– Dziesięć, dziewięć... – skandują zebrani.

– Rafał. – Elizka chwyta go za twarz. Spogląda na niego złowrogo, z pełną satysfakcją. – Urodzę to dziecko i wycisnę z ciebie każdy grosz na alimenty.

Na niebie rozpoczyna się kanonada fajerwerków.

– Dwa tysiące osiemnaście! – łysol wydziera się przez megafon. – Wszystkiego najlepszego, kochajmy się każdy ze sobą!

Wszystko zaczyna mu się wydawać sztuczne, fałszywe. Elizka, ognisko, ponure kamienice, nowy rok, aresztowanie Lizola, jego całe życie. Zbiera mu się na wymioty, żurek na współkę z alkoholem próbują się z niego wydostać. Zupełnie nagle, wśród licznych łazarskich penerów, Rafał rozpoznaje pociągłą twarz penera z Koziegłów. Nie może być prawdziwa. Ich spojrzenia spotykają się. Towarzyszy mu dwóch ziomków z osiedla. Musieli go szukać albo to tylko jego wyobraźnia. Kiedy chudy go dostrzega, od razu zaczyna iść w jego kierunku. W dłoniach trzyma feralny toster.

– Szczęśliwego nowego roku – szepcze na pożegnanie Elizka.

– Szczęśliwego nowego roku! – wita Rafała chudzielec z Koziegłów. – Ziomek, kurwa, ten toster nie działa. Gdzie jest ten okularnik?

Złowrodzy dresiarze otaczają Rafała, który wciąż trzyma w gotowości butelkę szampana. Z jakiegoś powodu wydaje mu się, że korek już wystrzelił, choć wciąż ściska go mocno palcem wskazującym.

– Ktoś coś przy nim majstrował, nie ma tych grzałek w środku.

Rafał znajduje się w zupełnym stuporze. Ziemia zniknęła spod jego stóp, on unosi się gdzieś na niebie, wśród tysięcy rozbłysków sztucznych ogni.

– Naprawiasz to, kolego, czy dajesz nam trzy stówki?

W stanie nieważkości zauważa dryfującego na tle księżyca Mazola. Ma na sobie swoją ulubioną czerwoną bluzę, kaptur powiewa mu na wietrze, choć podobno w kosmosie nie ma wiatru. Nie otwiera ust, ale wyraźnie przemawia do niego, tłumaczy się: „potrzebowałem do swojego projektu, wiesz, toster w komputerze, odpalisz go za pomocą aplikacji, ludzie będą za to płacić miliony złotych”. Rafał chce go rozszarpać na strzępy, ale Mazol żegna się skinieniem ręki, odpływa, wykonując majestatyczne ruchy, na drugą stronę księżyca.

Wściekły obraca się wokół siebie, odnajduje wzrokiem czerwoną pochodnię. Na tle czarnego kosmosu wygląda przepięknie. Drży, przewodząc ogromną energię, iskry tańczą, rozpryskują się na boki. Zbliża się do niej, a w zasadzie do Młodego, który ściska jej trzonek swoją drobną rączką.

– Rafi, zobacz! – Pęka z dumy. – Sam odpaliłem tę racę!

– Daj mi bluzę – odpowiada Rafał. – Zdejmuj bluzę natychmiast.

Młody wybałusza oczy ze zdziwienia, ale orientuje się, że jego starszy brat nie żartuje. Kładzie racę na chodniku i posłusznie oddaje Rafałowi patriotyczną bluzę. Tę, o której odzyskanie Rafał walczył tak długo. Tę, przez którą stracił już tak wiele.

Konstelacje gwiazd układają się w surowe twarze powstańców. Patrzą na niego z góry, niczym architekci całego wszechświata. Rafał oddawał im jednak cześć już tyle razy, że nie boi się ich reakcji. Tkwi w nim głębokie przekonanie, że mu wybaczą.

– Poznajesz tę bluzę, lamusie? – zwraca się do chudzielca z Koziegłów. – To od niej się wszystko zaczęło.

Wypowiedziawszy te słowa, zbliża się do słońca na wyciągnięcie ręki. Jego żar opala mu twarz, czuje jego niszczycielską moc. Wyrzuca przed siebie patriotyczną bluzę Młodego, która chwilę dryfuje w nicości, a następnie zostaje pochłonięta przez eksplozje potężnej plazmy. Ogień wyszyty na bawełnianych niciach wtapia się w ogień prawdziwy.

– Co robisz?! – słyszy przeraźliwy krzyk Młodego.

Nawet chudzielec wydaje się zaskoczony. Jego zaskoczenie przeradza się w nieziemski szok, gdy Rafał w amoku wyrywa mu toster z rąk i również jego poświęca słonecznym żywiołom. Dostojne macki ognia pożerają srebrzyste urządzenie, a Rafał jeszcze długo wpatruje się z satysfakcją, jak wykonują swoją morderczą robotę.

– Wrzucił toster do ognia! – słyszy za plecami przerażone głosy.

Na ścianach kamienic odbija się łuna niebieskich świateł. Razi go po oczach. Wóz strażacki, wielkości całej galaktyki, przeciska się między mieszkańcami Łazarza. Strażacy pokrzykują zza uchylonych okien, wysyłają pojedyncze sygnały swoją syreną.

– Wypierdalać, wypierdalać! – skanduje tłum w ich kierunku.

Ludzie, jak co roku, blokują im przejazd, nie pozwalając, aby rozpalone łazarskie słońce zostało zgaszone. Jak co roku, strażacy wezwą policję, a białe kaski przyjadą zaprowadzić porządek. I znów wygra większa nieuczciwość.

Rafał staje z chudzielcem twarzą w twarz. Mierzą się morderczymi spojrzeniami, przykładają pięści do podbródków.

– Taki z ciebie bohater? – prowokuje go dresiarz z Koziegłów.

– Jesteś na moim terenie, skurwysynie. Uważaj!

Już ma dojść do bójki, kiedy dostrzegają kordon policjantów, wyłaniający się zza wozu strażackiego. Zgraja bezimiennych kundli. Zasłonięte twarze, czarne pałki, ogromne tarcze. Straszą niewinnych mieszkańców, przepędzają kobiety i dzieci. To oni zabili kibola Cracovii, to oni bezprawnie zamknęli Lizola. To oni reprezentują arogancję władzy.

Pałowanie niewinnych, skradzione bluzy, czerwone światła, średniowieczne apteki, bezsensowne reformy oświaty, szkalowanie kierowców Ubera, śmieciowe umowy o pracę, patologiczne rodziny, niezrównoważone kobiety, ogólny brak miłości.

Kto jest winny?

Krew buzuje w żyłach Rafała. Wszystko sprowadza się do tego momentu. Cały gniew, cała frustracja. Spogląda w oczy chudzielcowi, on widzi to samo, on czuje to samo.

– Trzeba walczyć o ważniejsze rzeczy. – Rafał styka czoło z jego czołem.

Dookoła zaczyna panować absolutny chaos. Wyzwiska, groźby, błagania o litość.

– Trzeba napierdalać – odpowiada chudzielec.

Wzywają ich karty historii. Nadchodzi czas bohaterów, czas prawdziwych powstańców. Równowaga we wszechświecie musi zostać zachowana.

Obracają się i spoglądają prosto w olbrzymią czarną dziurę, która pochłania ich ulicę, cały Łazarz, całą Polskę. Rafał zawiązuję chustę wokół swojej pięści, spluwa na ziemię. Zaciąga szalik na nos, podnosi z ziemi kamień.

Nie ma w życiu nic piękniejszego, niż podjęcie walki.

Odrywa stopy od ziemi i z bojowym okrzykiem rusza na oprawcę.

 

KONIEC

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Freya 07.10.2018
    Świetne opko, bardzo klimatyczne, środowiskowe i pełne dynamiki. Ciekawe spojrzenie, powiązania, odniesienia w szerokim kontekście społecznym. Warto było poświęć te kilkadziesiąt minut - naprawdę dobra robota :)

    Pierwsze dwie części stukałeś z anonima i po założeniu profilu edytor potraktował je po macoszemu - ściana tekstu :( Wejdź ponownie na swój profil w "publikacje" i po usunięciu (po prawej masz opcję korekty - ołówek) - wpierdol jeszcze raz swoją wersję. Powinno pomóc.
    Gdybyś zamieszczał coś jeszcze, to zalecam krótsze odcinki materiału. Tutaj ludziska troszku leniwe i w mniejszych dozach - łatwiej trawią. Szczególnie gdy autor nie jest jeszcze gwarantem ciekawej rozrywki - to rada na przyszłość.

    Masz trochę literówek (w całości tekstu) jak również niektóre wyrazy są czysto regionalne, gwarowe - pomijam typowy żargon kibolski i takie tam tegesy. Techniczną stronę zapisu też można by dopracować lepiej, ale to są oczywiste oczywistości.

    Ogólnie bardzo mi się podoba, jest nieco odstające od tutejszych tendencji i naturalnie urokliwe.
    Jakoś osobiście najbardziej mi podeszła trzecia część - emocjonalnie. W tej ostatniej już się bałem, że zbyt chaotycznym kierunkiem lecisz, ale zakończenie jest wporzo galopujące. Fajne to.
    Acha... i jeszcze grafika na oryginalnej publikacji też Ok., nie jesteś samotny w swoim przedsięwzięciu, a to zawsze mobilizuje :)
    Ps. Ciekawe czy w Poznaniu (chodzi mie o księgarstwo) jeszcze działa p. Maciej Freitag - dawny prezes D.K.
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Gustaw 08.10.2018
    Miło mi, że przeczytałeś cały tekst i zostawiłeś pod nim aż tak wielgachny komentarz! Dzięki za pozytywną opinię i poradę w kwestii pierwszych dwóch części - powinny teraz wyglądać lepiej. Mam nad czym myśleć i powoli zaczynam przerabiać opowiadanie na coś większego ;) Co do pana Macieja Freitaga, to niestety nie kojarzę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania