Poprzednie częściMniej lub bardziej (1)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Mniej lub bardziej (2)

Bartosz Wedlowski siedział w kącie auli i obserwował próbę tańca dziewcząt z klasy pani Asińskiej. Skakały szybko i zwinnie w rytm muzyki, której nigdy nie słyszał. Podobało mu się to. Wyprostował plecy i próbował klaskać im do rytmu. Jedna z dziewczyn pomachała mu. Monika.

To nie o to chodziło, że dziewczęta mu się nie podobały. Podobały. Tylko inaczej. Nie tak jak powinny. Niedługo skończy osiemnaście lat, większość ludzi uważała, że jest to zbyt młody wiek na takie deklaracje. Wmawiali mu, że nie jest dojrzały. Że jeszcze wszystko się zmieni, że potrzebuje tylko odrobiny czasu i spokoju, aby ułożyć sobie wszystko w głowie. Inni wyzywali go, kazali skontaktować się z psychiatrą, albo traktowali jak trędowatego. Na szczęście obyło się bez przemocy fizycznej. Do wczoraj. Michał to dobry chłopak, mimo że niezbyt roztropny. Przystojny, opanowany, trochę zbyt łatwowierny. I przystojny, i... I Karolina, która nie zauważa jego żenujących tekstów i licznych gaf towarzyskich. Szczerze mówiąc, co do Michała, wiele osób miało podejrzenia. Bartosz Wedlowski również, mimo tego, że znał go od małego. Ten chłopak miał jakiś problem z określeniem samego siebie, ogólnie... Był inny i każdy kto rozmawiał z nim dłużej niż dwie minuty to wiedział.

Co do Bartka, decyzja o wyznaniu swojej inności padła pod koniec drugiej klasy liceum. Część ich grupy wraz z klasą pani Marty wybrała się na dwa dni przed zakończeniem na biwak tuż przy jeziorze. Razem rozpalili ognisko, piekli kiełbaski, rzucali w siebie brudnymi od popiołu ziemniakami. Nauczycielka przymykała oko na rozlewany bardzo hojnie do czarnych styropianowych kubeczków alkohol. Około godziny pierwszej w nocy towarzystwo zaczęło rozmawiać. Szczerze i bez ograniczeń. Ruda Natalia opowiedziała historię swojego niepełnosprawnego brata, Michał żalił się na złe relacje z matką i postępujący rozłam pomiędzy nim a Adelą, nawet pani Marta wyznała, że kiedy miała szesnaście lat trafiła na komisariat z powodu znacznej nietrzeźwości. Po dwóch godzinach ją wypuszczono, przyjechali jej rodzice. Do dzisiaj pamięta okropny krzyk ojca i policzek wymierzony przez matkę. Bartosz też wyznał swój sekret.

-Ale serio? - zapytała Magdalena, poprawiając rękawy bluzy. - Skąd o tym wiesz?

-Wiem, to po prostu się wie – odpowiedział Bartek i natychmiast pożałował wszystkiego. Dlaczego nie mógł opowiedzieć historii przyłapania przez ochroniarza na kradzieży? Albo o tym jak kiedyś uciekł z domu?

-Człowieku... - zaczął Michał, a Karolina mocniej wtuliła się w bluzę, którą jej pożyczył. - To nie o to chodzi, że tego nie rozumiemy... Tylko... Uważasz, że jesteś tego pewien? Powiedziałeś, że przypuszczasz...?

-Nie powiedziałem, że przypuszczam – Bartek skinął na siedzącego w pobliżu Rafała, aby dał mu kolejnego papierosa z paczki, ale ten tylko pokręcił głową i odsunął się z krzesełkiem. - Wiecie... Nie wiem, czy możecie to pojąć, ale to jest coś... Dziwnego. I trudnego dla mnie.

-Ale pytam czy jesteś pewien? - zapytał Michał i spojrzał na niego jakoś dziwnie. Bartka zmroziło. Nie czuł się w tym momencie komfortowo. Michał i on, w czasach, kiedy byli dziećmi, bardzo się przyjaźnili.

-A ty jesteś pewien czy wolisz pomidorową czy krupnik? Czy jesteś pewien czy lubisz jeździć rowerem, jeździć windą, pływać? To coś takiego...

-Nie, to nie jest coś takiego – odezwała się Ola, dotychczas siedząca cicho z puszką napoju cytrynowego.

-Chodzi o to, że jak kogoś kochasz... - zaczęła Karolina.

-To nie ma znaczenia jego płeć! - krzyknęła pani Marta, podnosząc się z plastikowego krzesełka. - Uważam, że Bartek, jak i każdy tutaj. I każdy człowiek na całym świecie, ma prawo kochać kogo chce. Kimkolwiek by nie był ten drugi ktoś. Bo nie można absolutnie nikogo zmusić do miłości, ani do jej nieodczuwania.

-Dziękuję – Bartek kiwnął głową.

-Mogę o coś zapytać? - odezwała się Karolina. - Ale chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że wszyscy cię podejrzewali i że takie wyznanie na nikim nie zrobi wrażenia...?

-Karo...

-I to w sumie tak, jakbyś wyznał, że... Że jesteś brunetem i masz... Ojej, zielone oczy?

-Karolina, to chyba nie było zbyt uczciwe... - mruknął Michał.

-Bronisz go?

-Nie, nie chodzi o to, że go bronię! Ale dajmy już temu spokój. Tylko...?

-Proszę pytaj, druga szansa się już nie powtórzy...

-Nie! - pani Marta zmarszczyła brwi.

-Skąd to się wie?

-Zewsząd. Czujesz to w sobie i na początku wypierasz to. Bo widzisz, że w tym społeczeństwie nie masz racji bytu. Że będziesz zawsze wytykany palcami, że jesteś owcą w stadzie, która nie jest czarna. Jest oblana neonoworóżową farbą. I wszyscy, którzy na nią patrzą są zirytowani, choć sami nie wiedzą dlaczego. I wypierasz to. Próbujesz sobie udowodnić, że to chwilowe załamanie, że tylko ci się wydawało. Że masz za dużo problemów, za mało snu. I knujesz, jak ukryć aby się nie wydało. Ale się nie da. Bo to w głębi serca tak sobie osiada. I pomału, pomału zajmuje wszystko, że nie myślisz o niczym innym tylko o tym. Wstydzisz się tego i czujesz gniew. Obrzydzenie do siebie, że nie potrafisz panować nad swoimi skłonnościami. Do świata, do Boga, który uczynił cię takim. Do rodziców, że nigdy wcześniej tego nie zauważyli i nie wysłali cię listem na Madagaskar, abyś tam... O bogowie! Abyś tam nauczył się być mężczyzną. Ale przychodzi taki moment, że rozumiesz, że to kim jesteś, to nie jest twoja wada ani zaleta. Że niczym się nie zasłużyłeś. Że to coś przypisanego do ciebie, do charakteru, do osoby.

-Brawo. - Pani Marta stanęła nad nim i chciała go uściskać, ale Bartek pokręcił głową.

-Nie. Nie chodzi mi o litość. Chodzi mi o jakąś taką ludzką przyjaźń, odrobinę serdeczności na co dzień. Tolerancja to paskudne słowo. Paskudnie nadużywane. Nie chcę o to walczyć, choć zależy mi. Bo nadal nie wiem, czy to, że jestem jaki jestem... Czy muszę to czymś nadrobić, czymś dobrym... Aby wyjść na zero... Nie chcę być aktywistą, ale...

-O czym marzysz? - Dora poprawiła spódnicę.

-Sam nie wiem. Może o tym, abym umiał odnaleźć szczęście w życiu, bo jak na razie... Nie umiem się określić. Ruszyłem do przodu, ale nadal... Coś mnie hamuje, a ja muszę odszukać co. I zwalczyć to, wszelkimi możliwymi siłami.

Czy decyzja o „wyjściu z szafy” (Bartek nienawidził tego wyrażenia) była słuszna? Na pewno była bardzo odważna, jeśli nie nawet brawurowa. Jednak wiele się przez to zmieniło. Rodzina na początku walczyła z tym, matka nawet poszła na psychoterapię, ojciec w ogóle się do niego nie odzywał. Wczoraj do domu przywiozła go Karolina swoim samochodem. Odprowadziła go trzymając pod rękę. Ojciec wyglądał przez okno w swojej sypialni na piętrze. Karolina przystanęła i sięgnęła dłonią do kieszeni w spodniach Bartka. Wyciągnęła klucze i weszła z nim do domu. Nigdy tu nie była. Nikt z jego znajomych nigdy go tutaj nie odwiedził. Bartek nie znosił tego domu. Wprowadzili się tu, kiedy miał siedem lat. Po śmierci jej młodszej siostry Lilki. I wszystko od tej pory się zmieniło. Mieszkał trzydzieści minut drogi od starego mieszkania, nie mógł już biegać z Michałem. Był tylko siedmioletnim dzieckiem i niesamowicie ciężko to przeżył. Lilka miała zaledwie dwa lata kiedy umarła. Michał nawet dobrze jej nie pamięta. Kojarzy tylko tyle że miała ogniście rude włosy i mama często ubierała ją w czerwoną sukienkę w paski. Być może pamięta to tylko dlatego, że matka trzyma w szufladzie swojej szafki nocnej zdjęcie w złotej ramie, na której Lilianna, naburmuszona, oparta o huśtawkę, ma właśnie taką sukienkę. Innych zdjęć siostry nigdy nie widział.

Wczorajszy dzień, zmienił tak wiele.

Karolina weszła z nim do kuchni, posadziła przy stole, nie pytając o pozwolenie wyciągnęła torbę z mrożonkami z lodówki i przyłożyła mu do czoła.

-Okropnie to wygląda – pochyliła się nad nim i dotknęła palcami jego rozciętego łuku brwiowego. - Mam nadzieję, że tego nie trzeba szyć... Co by było gdyby Michał nie przybiegł?

Bartek nie odezwał się słowem, otworzył szafkę, gdzie znajdowała się apteczka, ale Karolina popchnęła go, że z bólem usiadł z powrotem na krześle. Dotknął włosów nad czołem, były sklejone od krwi. Karolina tymczasem wyciągnęła z szafki czystą ściereczkę, zamoczyła ją i zaczęła wycierać mu twarz, delikatnie, z troską w oczach. I w tym momencie zaczął nienawidzić z całego serca Michała, za to że ma przy sobie taką osobę, a tak źle ją traktuje. Wielokrotnie odnosił się do niej z dystansem, nie zależało mu zupełnie na związku i dla wszystkich było wielką zagadką dlaczego są razem już trzeci rok.

-Nie ruszaj się! - syknęła i nakleiła mu plaster. - Będzie blizna?

-Nie wiem – odburknął tylko i przesunął w jej stronę talerzyk z markizami, ona wzięła jednego, przystawiła sobie spod okna stołeczek, usiadła na nim okrakiem i zaczęła wpatrywać się w niego. Po minucie, kiedy skończyła z ciasteczkiem, przysunęła się i pocałowała go w policzek.

-Uważaj na siebie, dobrze...? - Ten Michał to ma dobrze. Ogromna liczba osób ma wobec niego podejrzenia, ale to nie on, ale Bartek dostaje największy omłot w historii liceum. W sumie dobrze, że Michał wciągnął go do samochodu Karoliny i kazał jej go odwieźć do domu, zanim zjawili się nauczyciele. Zaraz zaczęłoby się przesłuchanie, po co, dlaczego... Nikt z nauczycieli nie wiedział o jego problemie. Oprócz pani Marty, ale z jej zdaniem nikt się nie liczył. Była zbyt mocno zaangażowana w sprawy uczniów, aby ktokolwiek jej opinie i słowa traktował poważnie. I podczas ogniska w pierwszej klasie słyszała inne, nawet gorsze rzeczy.

Karolina wstała, pokręciła się po kuchni, podeszła do okna, zaczęła przesuwać po parapecie doniczki z fiołkami, ostatecznie podeszła do Bartka, położyła mu dłoń na czole, możliwie najdelikatniej jak to możliwe i powiedziała, że Bartek musi się zastanowić, co z tym wszystkim zrobić.

-Nie zasłużyłeś na to – przygryzła wargi. - I naprawdę uważam, że powinieneś to zgłosić. Ciężko było nie zauważyć tej krwi na ziemi. I wiem, nie tutaj powinnam cię przywieść...

-Mogę cię o coś prosić? - Bartek wstał i podszedł do lodówki, wyciągnął sok i skinął nim w stronę Karoliny, ale ona pokręciła głową. - Nie wpierdalaj się w moje życie...

-Posłuchaj – Karolina usiadła i pokazała mu gestem, aby zrobił to samo. - Nie zasłużyłeś na to. I cokolwiek powiesz, nic to nie zmieni. Bo nie jest normalne, takie zachowanie. Michał dzisiaj cię obronił, choć jemu też przyłożyli, jest w lepszym stanie niż ty... - Bartek uśmiechnął się. - Ale nie zawsze będzie ktoś kto stanie w twojej obronie. Musisz nauczyć się walczyć, a nie znosić ciosy. Bo to nie jest ani trochę bohaterskie. Idę. - wstała i zabrała swoją torbę ze stołu. - Uważaj na siebie. - Cofnęła się i zgarnęła jeszcze dwa ciastka. - I przemyśl wszystko.

Tymczasem ojciec Bartka stał na ostatni stopniu schodów i usłyszał każde słowo, które padło w kuchni. Kiedy Karolina wyszła, usłyszał trzaśnięcie drzwiami, a potem odgłos odpalanego silnika. Jakiś fiat. Wślizgnął się do pokoju żony, która pracowała nad projektem renowacji kamienicy w jakimś mieście na południu Polski. Mieli wspólną firmę architektoniczną, ale to głównie ona zajmowała się projektami. Mąż zajmował się głównie sprawami sądowymi, finansami i nadzorowaniem dwunastu pracowników. Usiadł na kanapie w jej pokoju i podkurczył nogi. Bartek miał rację, że nienawidził tego domu. Był stary, być może miał duszę i pomógł żonie ukoić ból po stracie, ale miał złe rozwiązania, okna rozmieszczone w złych miejscach, spiralne schody, które nie były zbyt wygodne, ani estetyczne, ale nie zdecydowali się od dziesięciu lat na ich wymianę, zbyt wysoki sufit, przez co zimą płacili dużo za ogrzewanie a i tak zawsze było zimno.

-Chyba musimy porozmawiać...

-Aha... - nie podniosła wzroku znad papieru.

-Bartosz...

-No?

-Zejdź na dół i sama zobacz!

-Przyprowadził chłopaka, okej. Myślałam, że tę kwestię mamy już z nim wyjaśnioną i nie wracamy, czy nie?

-Proszę – pan Wedlowski chwycił żonę za nadgarstek i pociągnął. Wstała z ociąganiem i zeszła po schodach. Mąż wrócił się jeszcze na chwilę, w łazience było zapalone światło.

-Co do cholery! Jezus Maria! Witold! Jak oni mogli! Powiedz mi kto! Mów natychmiast.

-Zamknij się – odburknął jej Bartek. - To nie jest nic takiego.

-Widziałeś się w lustrze? - zapytała matka. Miała łzy w oczach i nie wiedziała co ze sobą zrobić.

-Tak.

-Powiedz: kto?

-To moja wina...

-Zrobiłeś im coś?

-Nie.

-Obraziłeś ich?

-Nie.

-Spojrzałeś na nich w taki sposób, że mogli poczuć się dotknięci?

-Nie!!

-Do dlaczego mi mówisz, że to twoja wina! Posłuchaj: wiele wycierpiałam, ale wiem jedno. Jesteś dla mnie ważny. Najważniejszy. I nie pozwolę, aby ktokolwiek cię lekceważył ani poniżał. Jeśli jeszcze raz stanie się coś takiego, nie daruję.

Przecież NIC się nie stało.

-Zostałeś pobity – odezwał się ojciec. - A to nie jest normalne. Słyszałem, co mówiła ta dziewczyna. Czy ten Michał...? Chodzi o Balińskiego?

-Tak, ale... Tato! Proszę, zostaw to w spokoju.

-On zna ich? Mów do cholery!

-Zna.

Ojciec usiadł, opierając łokcie na stole i pierwszy raz w życiu zaczął płakać.

-Mój syn może i jest z gatunku kochających inaczej, ale nie jest ofiarą, nigdy nie będzie. Nie jest kimś, kogo można obrazić. Kogo można pobić, aby mu pokazać, że nie jest ważny...

-Tato...

-Idź na górę, weź prysznic, zmień tę koszulę, masz krew przy kołnierzu.

Bartek wstał z ociąganiem, zdjął tenisówki i rzucił je w stronę korytarza a potem poczłapał po schodach na górę, kiedy odezwała się mama.

-Synu! I jeszcze jedno: pamiętaj, że cię kochamy. I zawsze będziemy. Cokolwiek się stanie.

Następne częściMniej lub bardziej (3)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania