Niepamięć Rozdział 2 Podziemia A

Droga przez tunele trwała dość długo nie było w niej jednak nic ciekawego. Ot kilka kilometrów wyłożonego cegłami podziemnego przejścia oświetlanego tylko jedną latarką, dzień jak co dzień. Zresztą na co ja narzekam, przynajmniej jestem stosunkowo swobodny, nie siedzę w celi i nikt mnie nie torturuje. To i tak więcej niż przez ostatnie miesiące. Wróciło mi też trochę pamięci, Odkryłem, że miałem brata kiedy byłem dzieckiem, nie wiem jednak co się z nim stało. Kto wie, może Talos Archiwald to tak naprawdę mój brat i dlatego kazał mnie wypatrywać. Nie, co za bzdura. Gdyby był moim bratem i wiedział kto mnie porwał to pewnie jakoś zadziałał. Sądząc po sposobie w jaki mówił o nim ten gnom przede mną jest to dość ważna osobistość. Tunele ciągnęły się kilometrami i w pewnej chwili zacząłem zastanawiać się, czy po prostu nie ciągnie mnie gdzieś poza miasto, żeby nie musieć męczyć się ukrywaniem ciała. Na wszelki wypadek odsunąłem się od niego trochę i wyciągnąłem rewolwer, ukryłem broń w kieszeni i ustawiłem w taki sposób by móc szybko go postrzelić. Nie wiedziałem tylko czy zdołam nacisnąć spust. Zanim zdecydowałem się na cokolwiek dotarliśmy gdzieś. Gdzieś to doskonałe określenie, byliśmy mianowicie w dużym, dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Większą część tego pomieszczenia zajmowały stoły, przy tych stołach siedziały najróżniejsze ewidentnie podejrzane persony. Niektórzy grali w karty, inni nad czymś debatowali, jeszcze inni zwyczajnie chlali.

- Gdzie jesteśmy? - Spytałem mojego przewodnika.

- Zapytaj Talosa, to on ma do ciebie sprawę. Chodź, zapowiem cię. - Pewnym krokiem gnom poszedł w kierunku drewnianego budynku na samym środku sali.

Budynek był dość dziwny, kwadratowy z czterema drzwiami, po jednych na środku każdej ściany, bez żadnych ozdobień czy okien, po prostu cztery drewniane ściany, podtrzymywane na kilku palach pośrodku podziemnej ceglanej komnaty wielkości sporego rynku. Gnom wszedł po schodach i zapukał, po chwili padło mocne basowe „Wejść”. W środku odbyto krótką rozmowę, której nie zdołałem usłyszeć. Po krótkiej chwili gnom wyszedł w towarzystwie dwóch okuzów.

- Masz pecha stary, wychodzi na to, że ci którzy cie szukają dają dobrą cenę za twoją głowę – Gnom uśmiechnął się paskudnie – To nic osobistego, taka praca.

Wyszarpnąłem z kieszeni rewolwer i odbezpieczyłem, wycelowałem w gnoma.

- Wolałbym tego nie robić. - Bardzo się postarałem zabrzmieć groźnie i wyzywająco, niespecjalnie mi to jednak wyszło – Dla nas obu lepiej by było gdybyś mnie teraz wypuścił.

- Tsa i co jeszcze – Obaj okuzi wyjęli zza pleców pistolety maszynowe, poczułem, że mój równie dobrze mógłbym mierzyć w pociąg, kule pewnie nawet nie przebijających skóry.

Będąc całkowicie posranym zamknąłem oczy i pociągnąłem za spust po czym od razu zeskoczyłem ze schodów. Kiedy otworzyłem oczy wciąż żyłem a moi oponenci nawet nie otworzyli ognia. Czas znów zwolnił, widocznie była to moja zasługa. Wstałem z kolan na których wylądowałem pośród podnoszących się w zwolnionym tępię gangsterów, połowa z nich miała już w rękach broń. Jedyne co przebijało się przez ciszę był rozciągnięty w czasie krzyk dobiegający z kwatery Talosa Archiwalda. Nie sposób jednak było zrozumieć co krzyczy. Nie widząc innej szansy pobiegłem w tym samym kierunku którym się tu dostałem, pozostawało mi tylko liczyć, że to coś co spowolniło czas nie przestanie nagle działać. Kiedy tylko ruszyłem dookoła mnie zaczęły latać pociski, leciały z prędkością biegnącego człowieka, ale byłem w stanie unikać kul. Szybko jednak zauważyłem, że jeśli wszyscy naraz zaczną strzelać to będzie po mnie. Przeskoczyłem jakiś stół, wywracając go tak by uderzył w czterech siedzących przy nim ajdarów, następnie uderzam w twarz gnoma celującego we mnie z rewolweru. Na drodze do celu stoi jeszcze kilkanaście osób i prawie wszystkie zaczynają już strzelać. Mimo to biegnę licząc na cud. Cud się nie zdarzył, po kilkunastu krokach czas wraca do normy a ja wpadam prosto na marynarkę opinającą pierś kolejnego okuza. Ten wznosi pieść i uderza mnie w twarz, od razu powalając na ziemię. Nim tracę przytomność słyszę jeszcze jakiś głos krzyczący „ Żywcem go, kurwa! Żywcem!”.

 

- Budzi się, zawołajcie szefa – Usłyszałem kiedy zacząłem odzyskiwać przytomność. Szybko przypomniałem sobie okoliczności w jakich się znalazłem i zemdlałem znowu. Ze strachu.

- Qucik, Qucik do kurwy nędzy wstawaj. Jest dobrze – Tym razem wybudzono mnie na siłę. Spojrzałem w twarz okuza pochylającego się nade mną. Zobaczyłem w niej o dziwo zaniepokojenie.

- Kim jesteś? - Spytałem, cały czas obawiając się, że już po mnie.

- Spokojnie, to ja Talos. Przepraszam cię za tamto nieporozumienie – Rozejrzałem się i odkryłem z niejakim zaskoczeniem, że znajduję się w szpitalu i to najwyraźniej nie byle jakim wszystko w pomieszczeniu w którym przebywałem było białe. Pokój nie był duży, za to cały mój poza łóżkiem na wyposażeniu był głęboki fotel zajmowany przez okuza i niewielka szafka. Poza tym za Talosem stał wyprężony jak struna ajdar w lekarskim kitlu, nie wiedziałem jednak czy był elementem wyposażenia.

- Nieporozumienie? Chcieliście mnie zabić, co się zmieniło? - Powiedziałem to bardzo niepewnie, nie do końca rozumiałem swoją sytuację. Ewidentnie jednak coś było nie tak, rzadko się zdarza by ta sama osoba która kazała cię złapać obawiała się o twój los kiedy leżysz w szpitalu.

- Po prostu nie wiedziałem, że to ty i nie chciałem cię zabić tylko sprzedać – W jego głosie słychać było poczucie winy.

- I co się zmieniło panie Archiwald? Nie do końca rozumiem co dzieje się dookoła mnie. Wydaje mi się jednak, że porządny gangster kiedy chce kogoś sprzedać to sprzedaje a nie siedzi nad nim w szpitalu. A w ogóle co to za szpital.

- Mój i co ty w ogóle pieprzysz. Jaki pan? Quick o co ci chodzi? - Teraz w głosie i oczach gangstera pojawiło się zaniepokojenie a ja całkowicie przestałem rozumieć o co w tym chodzi.

- Skąd w ogóle znasz moje imię? - Cała ta sprawa zaczynała mnie przerastać – Znamy się?

- Kurwa Quick to nie jest zabawne. Pewnie, że się kurwa znamy, od cielaka zawsze trzymaliśmy się razem, więc nie pierdol mi tu, że w parę miesięcy zapomniałeś jak wygląda twój jedyny przyjaciel.

- Przykro mi – Odparłem niepewnie – Tak się składa, że straciłem pamięć.

Archiwald oniemiał, spojrzał na mnie jak na idiotę i przez dłuższą chwilę milczał. Kiedy znów się odezwał był spokojny i opanowany.

- Opowiedz mi co się stało.

Opowiedziałem, wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. To mogła być pułapka, może mnie okłamał, ale czułem, że jednak nie, że może naprawdę jest tym za kogo się podaje. W zamian usłyszałem historię swojego życia, pomijając te mniej istotne fragmenty przedstawia się ona mniej więcej tak: Urodziłem się w biednej rodzinie, miałem starszego brata, matka zmarła przy porodzie trzeciego dziecka, mojej młodszej siostry. Ojciec nie przyjął tego do wiadomości i po dwóch latach powiesił się. Moją siostrę przygarnęła jakaś ciotka, więcej jej nie widziałem, mnie i brata Erlica oddała do sierocińca. Tam poznałem Archiwalda, jego rodzina miała już dwanaścioro dzieci więc trzynastego po prostu oddali, nie byliby w stanie go utrzymać. Dodał, że wyszło mu to na dobre, swego czasu odnalazł rodzeństwo i wszyscy zostali albo nędznymi robolami, albo skończyli w rynsztoku. On jako jedyny zdołał wyrwać się szarości. Jak sam mówi lepiej jest zagłębić się w mrok niż pozostać tam gdzie byli jego rodzice. W zasadzie przyznałem mu rację. W sierocińcu trzymaliśmy się razem, większość wychowawców była pomerami a dyrektorem ajdar. Każde dziecko innej rasy było traktowane gorzej, więc musieliśmy radzić sobie inaczej. Drobne kradzieże, małe oszustwa, nawet dilowaliśmy jakimiś dziwnymi prochami. Jeszcze przed wyjściem z sierocińca okoliczny bor złożył nam propozycję nie do odrzucenia mieliśmy dołączyć do Piór, jednej z bardziej liczących się organizacji imeprowskiego półświatka. Mój brat i Talos zgodzili się, ja zrezygnowałem i zniknąłem z Barettown, być może nawet z Imperos. Talos nie był pewien, zniknąłem szybko i bez słowa, czasem nawet myślał, że zabili mnie jego szefowie. Okazało się to później dobrą decyzją, jedynym powodem dla którego nas potrzebowali było wystawienie nas na przynętę by pozbyć się konkurencji. Talos tylko cudem wyszedł z tego cało, Erlic poważnie oberwał i trafił do szpitala. Tam go aresztowano. Talos został sam i zaczął piąć się po szczeblach hierarchii aż w końcu po prawie piętnastu latach został przywódcą Piór w Barettown. Jakieś pięć lat później jak diabeł z pudełka w mieście pojawiam się ja i rozpytuje o Archiwalda. Talos kiedy dowiedział się, że go szukam od razu zorganizował spotkanie. Było miło, powspominaliśmy, pośmialiśmy się, popiliśmy. Aż w kocu mój głos okrutnie spoważniał i spytałem go czy będzie gotów zaryzykować dla mnie życiem. Po dłuższej chwili zastanowienia odparł, że tak. Opowiedziałem mu historię o jakiejś bardzo wpływowej grupie, zakonspirowanej na szczytach władzy. Poprosiłem go o kwaterę i miejsce w którym mógłbym bezpiecznie ukryć dużą ilość materiałów. Zapewnił mi to wszystko i kilku swoich bardziej zaufanych podwładnych jako wsparcie. Przez pół roku pracowałem nad czymś, twierdziłem, że tu w Barettown jest coś szalenie istotnego dla tej grupy i to właśnie tu najłatwiej im zaszkodzić. Po pół roku zniknąłem bez śladu a moje mieszkanie zostało dokładnie przetrząśnięte, ci którzy mi pomagali ukryli się w podziemiach, byli jednak pewni, że porywacze nie wiedzą o mojej skrytce. Talos zostawił ją w spokoju, aż nie wrócę lub nie upewni się o mojej śmierci, tak mi przynajmniej powiedział.

- I nie wspomniałem nigdy co robiłem przez dwadzieścia lat? - Odezwałem się kiedy zakończył opowieść.

- Raz cię o to spytałem, strasznie się wtedy nachmurzyłeś. Powiedziałem, że jak nie chcesz to nie musisz mówić. Odparłeś, że - kiedyś mi powiesz, ale nie teraz. No skoro straciłeś pamięć to pewnie już nigdy się nie dowiemy. - Talos nie wyglądał na zbyt przejętego, ja natomiast byłem szczerze poruszony. Ten okuz wiedział o mnie więcej niż ja sam, co ciekawsze w poprzednim życiu miałem przyjaciela. Oczywiście nie jest to prawdopodobnie aż tak zaskakujące, ale wpłynęło na moje odczytywanie świata. Poczułem się pewniej, nie trzęsłem już aż tak gaciami.

- Talos, powiedz mi – Zacząłem bardzo niepewnie, wydawało się jednak, że jest na prawdę przejęty moim losem – Masz pojęcie co się stało z moim bratem?

Okuz sposępniał zauważalnie, schylił się i spojrzał na mnie wielkimi całkowicie czarnymi oczami.

- Już raz zadałeś mi to pytanie, odpowiedź brzmi tak. Wiem co się z nim stało. Zginął i to z mojej winy. Posłuchaj, nie znasz go, nie wiesz kim był ani kim się stał. Na ten moment nie jest ci to potrzebne bo i tak dopiero co dowiedziałeś się, że masz brata a jeśli kiedyś odzyskasz pamięć i tak poznasz tę historię - Wiedziałem, że nie ma po co go dopytywać. Nic mi i tak nie powie.

Usiadłem, kiedy do mojej sali wszedł lekarz. Sprawdził jakieś wyniki z badań o których nic nie wiedziałem pokiwał z zadowoleniem głową. Nakazał asystentowi podać mi jakiś lek o nazwie tak dziwnej, że nie potrafię jej powtórzyć nawet w myślach. Lekarz wychodząc pochylił się na chwilę do ucha Talosa zaszeptał mu to i owo i opuścił pomieszczenie. Asystent wbił mi w szyję strzykawkę z jakimś gęstym, zielonym płynem i wpuścił go do mojego organizmu. Na niewyraźne pytanie co to jest odparł, że i tak bym nie zrozumiał. Spojrzałem na Talosa z wyrzutem, lekko się skurczył pod tym spojrzeniem a po chwili straciłem przytomność.

Kolejna pobudka nie była dla mnie aż takim szokiem, tym razem kiedy się obudziłem czekała na mnie kolacja, albo dowolny inny posiłek, nie wiem całkowicie straciłem rachubę czasu. Wiem za to, że nigdy bym się nie spodziewał, że w jakimkolwiek szpitalu tak dobrze karmią. Posiłek składał się z czterech dań. Najpierw podano mi jakieś śmieszne małe kuleczki zrobione z ciasta w środku było mięso, było to najlepsze mięso o jakim pamiętam, że je jadłem, Dosłownie rozpływało się w ustach, pokrojone było na malutkie paseczki ściśnięte razem by można było zawinąć je w ciasto, idealna przystawka. Reszta to normalne jedzenia: jakaś zupa, kawał mięsa i kawałek ciasta choć wszystko było idealnie przygotowane. Tym razem w moim pokoju nie było Talosa, tylko jeden z jego goryli, na pytanie kiedy będę mógł wyjść i on i lekarz odpowiadali zgodnie „Nie wiem, to nie ode mnie zależy”. O ile w przypadku osiłka odpowiedź zrozumiała, to jednak w ustach lekarza szalenie interesująca. Dużo mówiła o stosunkach w organizacji Talosa i jej wpływach. Bardziej zmartwiła mnie informacja, że poruszać mogę się jedynie po swoim pokoju i jakiekolwiek wyjście poza nie wchodziło w grę. Pozostało mi więc siedzieć bezczynnie i czekać aż Archiwald raczy mnie wypuścić, względnie aż nie wparują tu agenci bezpieki i nie dokończą roboty. Za to w szafce znalazłem kilka książek, jedna z nich zainteresowała mnie i pogrążyłem się w lekturze, traktowała o łowcy potworów odrzuconym przez społeczeństwo wędrującym przez świat w poszukiwaniu przybranej córki, czy jakoś tak. W pewnym momencie zasnąłem i kiedy znów się obudziłem powiedziano mi, że mogę opuścić szpital i wszystko ze mną w jak najlepszym porządku. Goryl, chyba ten sam który pilnował mnie wcześniej teraz zaprowadził mnie na sam dół budynku i kazał wsiąść do podstawionego automobilu. Nie czekając aż mój strażnik wejdzie odjechaliśmy.

- Dokąd jedziemy? - Spytałem kierowce. Automobil miał przyciemniane wewnętrzne szyby, widziałem co jest na zewnątrz, ale od kierowcy oddzielała mnie inna szyba i jego już dostrzec nie mogłem.

- Dość daleko, proszę pana – Usłyszałem w odpowiedzi – Jedziemy po pana Archiwalda a on załatwia interesy po drugiej stronie miasta.

Skinąłem głową na znak, że rozumiem. Po chwili przyszło mi do głowy, że może on też mnie nie widzi ale minęło zbyt wiele czasu by zwykłe „ok” miało jeszcze sens. Po raz pierwszy miałem okazję spokojnie przyjrzeć się Bartettown. Centrum miasta, w którym stał mój szpital składało się z sieci szerokich ulic ułożonych w kratę, wzdłuż nich wyrastały wysokie na trzy do pięciu pięter monumentalne kamienice. Co ciekawe każda była inna, nie tylko były inaczej pomalowane, każda miała swój prywatny styl jakby konkurując o miano tej najlepszej. Jedna zbudowana z pomalowanej na czarno cegły ułożonej w taki sposób by na ścianie frontowej dostrzec można było rycerza na koniu, rycerzem tym był zdecydowanie gnom. Inna miała na dachu kilkanaście ogromnych kamiennych ptaków. Jeszcze jedna cała porośnięta byłą bluszczem, jednak liście tego bluszczu skrzyły się wszystkimi kolorami. Spytałem o to kierowce, odparł, że najprawdopodobniej bluszcz był specjalnie hodowany z dodatkiem jakiejś chemii, dodał, że nie wiadomo czy nie wydziela jakichś trucizn, ale tych wariatów nic to nie obchodzi, ma być efektywnie i już. Przyznałem mu oczywiście rację. Dziwne kamienice szybko ustąpiły miejsca zwyczajnym, wciąż były monumentalne, ale nie różniły się już tak bardzo, uznałem, że musi to być dzielnica klasy średniej. Po tej części miasta kręciło się zdecydowanie więcej przechodniów, pomiędzy tamtymi kamienicami nie było prawie nikogo, tutaj ulice były wręcz zatłoczone, swój udział w tym miały najprawdopodobniej liczne sklepy i restauracje rozmieszczone na parterach budynków, tu widać było, że miasto pełne jest życia. O co tu chodzi, dlaczego po tamtej dzielnicy nikt się nie kręcił? Spytałem kierowcę, nie rozumiałem praw tego miasta, chciałem i musiałem dowiedzieć się jak najwięcej.

W tamtej dzielnicy jest o wiele bardziej niebezpiecznie, widzi pan tam mieszkają ci najbardziej wpływowi, sama śmietanka Bartettown. Nie zapuszcza się tam nawet policja, mieszkańcy uważają się za lepszych, uważają, że zwykły plebs nie ma prawa się kręcić między nimi. Mają tam prywatne siły porządkowe, niestety każdy ród swoje. Są tak pokoligaceni, że nie wiadomo co do kogo należy bo do każdej kamienicy prawo ma przynajmniej połowa tamtejszych rodzin. W zasadzie nie potrzebują tego, ale już im się z bogactwa nudzi więc toczą tam raz na jakiś czas walki. Ludzie tam nie chadzają bo nigdy nie wiadomo czy nie oberwie się przypadkiem w kolejnej takiej burdzie – Kierowca był uprzejmy i odpowiadał na pytania, jednak sam nie ciągnął rozmowy. Pytanie – odpowiedź, pytanie – odpowiedź. Tylko tak mogłem się z nim kontaktować co było z jednej strony irytujące ale z drugiej nie przeszkadzał mi w podziwianiu miasta.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania