Poprzednie częściNieznane/prolog

Nieznane/2

Dziękuję bardzo za pomocne komentarze. Postaram się do nich jak najczęściej stosować. Jeśli coś pominęłam mimo to, z góry przepraszam. Ciągle doszlifowuję treść. Zapraszam na kolejny rozdział.

 

Emma wybrała małą kawiarenkę niedaleko mojego domu. Jest trzy razy mniejsza od miejsca, do którego kiedyś chodziłyśmy dosyć często. Do umówionej godziny mam jeszcze sporo czasu. Wybieram się prosto przez park. Piękne miejsce w którym często biegam wieczorami. Ten krajobraz zawsze jest pełny ludzi i zwierząt. Szerokie alejki z małych kamyczków są odgrodzone od trawnika niziutkim krawężnikiem. Ławeczki oddalone są od siebie w idealnym dystansie, żeby zachować prywatność, ale równie dobrze mieć też oko na otoczenie. Przychodzi tu starszy mężczyzna, żeby nakarmić gołębie. Widuję tu również młodą parę z psem. Zawsze mają uśmiechnięte twarze i trzymają się za ręce. Ich słodki labrador jest już ulubieńcem parku i każdy rozpoznaje tego szaleńca z daleka. Nawet ja cieszę się na jego widok i wesoły merdający ogon. Dzisiaj jest pusto. Cisza i ani jednej osoby. Wiruje wśród alejek, żeby dotrzeć do nieznanego celu. Nagle staję przed drzwiami katedry. Jest absolutnie piekna z ogromną jedną wieżą i wspaniałymi ciągnącymi się pod sam sufit witrażami. Nie da opisać się słowami piekna tego miejsca, który zapiera dech w piersi. Jest tak wcześnie, a wiele osób zbiera się na poranną mszę. Siadam w ostatniej ławce na końcu i przyglądam się wnętrzu. Piękne witraże pełne kolorów przedstawiają sylwetki świętych. Malowane ściany i sufit nadają ciepła temu monumentalnemu wnętrzu. Widać bogactwo, ale jest stonowane. Nagle organy kościelne zaczynają grać delikatną melodie a w moich uszach rozbrzmiewają słowa psalmu 6.

 

1 Kierownikowi chóru. Na instrumenty strunowe. Na oktawę. Psalm. Dawidowy.

2  Nie karć mnie, Panie, w swym gniewie

i nie karz w swej zapalczywości.

3  Zmiłuj się nade mną, Panie, bom słaby;

ulecz mnie, Panie, bo drżą kości moje

4  i duszę moją ogarnia wielka trwoga;

lecz Ty, o Panie, jakże długo jeszcze...?

5  Powróć, o Panie, ocal moją duszę,

wybaw mnie przez Twoje miłosierdzie,

6  bo nikt po śmierci nie wspomni o Tobie,

któż Cię wychwala w Szeolu?

7  Zmęczyłem się moim jękiem,

płaczem obmywam co noc moje łoże,

posłanie moje skrapiam łzami.

8  Od smutku oko moje mgłą zachodzi,

starzeje się z powodu wszystkich mych wrogów.

9  Odstąpcie ode mnie wszyscy, którzy zło czynicie,

bo Pan usłyszał głośny mój płacz;

10  Pan usłyszał moje błaganie,

Pan przyjął moją modlitwę.

11  Niech się wszyscy moi wrogowie zawstydzą i bardzo zatrwożą,

niech odstąpią i niech się zaraz zawstydzą!

 

Moje oczy zachodzą łzami. To było głębokie i smutne. Nie wytrzymam dłużej takiej aury, która przeszywa mnie dogłębnie. Ocieram kolejną łzę spływającą po policzku i wychodzę z kościoła. Otula mnie ciepłe majowe powietrze. Biorę głęboki wdech i sprawdzam godzinę. Kurcze, mam tylko 15 minut, żeby dotrzeć do Amigos. Jeśli będę szła szybko to może zdążę, ale głupio będzie tak wpaść zdyszana. Emma zawsze wygląda kobieco i nienagannie. Kiedyś minęłyśmy się w drzwiach siłowni. Ona wychodziła taka szczęśliwa i schludna, gdy ja zazwyczaj wyglądam jak po maratonie ze skurczem łydki. Nie ma czasu do stracenia i lepiej złapać taksówkę. Nie ma godziny szczytu więc szybko kogoś znajdę. Chwilę później moje oczy zatrzymują się na jedynej taxi jaka stoi w okolicy. Ruszam żwawym krokiem, ale zaraz zauważam biegnącego mężczyznę. Przyspieszam kroku, przecież nie może mi podebrać taksówki akurat teraz. Łapiemy za klamki jednocześnie i otwieramy drzwi.

- Kobiety mają pierwszeństwo - mówię do mężczyzny, który zaczyna się gramolić obok mnie na tylnej kanapie.

- Zazwyczaj. Dzisiaj nie będę gentelmenem. - po czym dodaje - Bardzo się śpieszę i w dodatku jestem już spóźniony 20 minut.

- Skoro jesteś już spóźniony to możesz spóźnić się dłużej. Ja jeszcze zdążę być na czas, o ile pojadę teraz - odpowiadam mrórząc oczy i mierząc mojego pasażera od góry do dołu.

Czarny smoking, biała koszula z mankietami i spinki z dziwnym wzorem. Pierwsze dwa guziki nie są zapięte, a pod spodem delikatnie prześwituje skóra.

- Nie mogę spóźnić się już dłużej. - patrzy na kierowcę - Port Doven, wiesz gdzie to jest. Jedź, płacę podwójne. - spoglada na mnie, po czym mówi, pocierając dłońmi kolana - A Ty promyczku zmykaj.

- Ani mi się śni. Celem mojej podróży jest Amigos. Jest niedaleko i najpierw jedziemy tam. - klepię kierowcę w ramię po czym ruszamy.

Rozwścieczony osobnik obok nic już się nie odzywa. Zasyczał jak wąż i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Ręce dalej pocierają kolana i wygląda na zestresowanego. Ma tatuaż na prawej dłoni. Jakby kwiat, ale nie zdążyłam się dobrze przyjrzeć. Jego rozczochrane kruczoczarne włosy, pokryte delikatną warstwą lakieru, delikatnie pobłyskują w słońcu. Facet stara się je jakoś ułożyć, ale to daremne czyny. Czupryna jak zaklęta nie daje za wygraną. Dokładnie mu się przyglądam i jeszcze chwila, a będzie mógł podać mnie do sądu za naruszenie prywatności. Jednak nie mogę oderwać od niego wzroku. Mimo, że mieszkam tutaj już 2 rok, a ta miejścowość jest niewielka, widzę go pierwszy raz. Moje życie jest dosyć osobiste. Małe mieszkanie zajmuję sama. Zakupy robię w Wiltons u Jamesa prawie codziennie. Zawsze kiedy wracam z pracy, przychodzę po świeże warzywa i owoce. W niedzielę wieczorem robię duże zakupy na cały tydzień. W weekendy zazwyczaj kończę zadana, które zostały mi z tygodnia pracy. Nigdzie nie wychodzę i nie mam przyjaciół. Jedyny kontakt to mój brat Elliot, który nigdy nie odmówił szybkiej pogawędki przez telefon. Nie narzekam na to co teraz jest. Przyzwyczaiłam się do tego i tak jest mi właśnie dobrze.

- Jestemy na miejscu! Halo, proszę Pani?! Amigos - wywołuje mnie z zamyślenia kierowca taxi.

- Ah, tak już płacę. Dziękuję bardzo.

Wychodzę powoli i oglądam się jeszcze za siebie, żeby ostatni raz spojrzeć na tajemniczego faceta w smokingu. Jego piwne oczy lustrują mnie od dołu do góry. Wzrok zatrzymuje się na mojej twarzy i przeszywa mnie dreszcz niepokoju. Nieznajomy uśmiecha się przelotnie i taxi odjeżdża do kolejnego punktu. Zostaje mi w pamięci tylko jego tatuaż, który miał na lewym boku szyi. Kawałek który przypominał 3 krzyże obok siebie. Nie mogłam jednak się bardziej przyjrzeć bo samochód odjechał. Stałam na chodniku kilka minut i nie mogłam się pozbierać. W myślach odtwarzałam rysy jego twarzy. Nagle za plecami usłyszałam pukniecie w szybę, które wybiło mnie z transu. Drygnęłam z zaskoczenia i odwróciłam się w kierunku dźwięku. Emma radośnie pomachała mi ze środka i gestem ręki zawołała. Odwzajemniłam uśmiech i już za chwilę stałam w jej objęciach.

- Rose! Minęło już sporo czasu. Tak się cieszę, że napisałaś. Naprawdę dobrze jest się spotkać z kimś kto nie nadzoruje wesela.

- Ja również cieszę się, że cię widzę.

Nasze zamówienie pojawiło się wkrótce po opanowaniu emocji. Emma momentalnie wgryzła się w swoją muffinke, kiedy ja zę spokojem popijałam yerba mate.

- Co tam u Ciebie Rose? - zapytała z pełną buzią, otrzepując okruszki z palców, po czym złapała za filiżankę kawy bezkofeinowej.

- Dni mijają szybko. Praca w corpo Daniela pochłonęła mnie doszczętnie. W biurze robię co do mnie należy, ale sporo też zabieram do domu. Człowiek ma bardzo duży potencjał biznesowy.

- Nic dziwnego, że w mediach jest na wysokim miejscu w rankingu. Co prawda pierwsze miejsce zajmuje niejaki Sammuel Doven.

- Doven. To ma jakiś związek z portem Doven u wybrzeża?

- Tak, to jego właściciel. Z tego co słyszałam w tamtym roku firma podupadała. - Wzięła kolejny kęs deseru. - ale w tym roku, nie wiadomo nawet jak to możliwe, ale zdobyła sam szczyt.

- Doprawdy, to bardzo interesujące.

- Jestem główną sekretarką w biurze parlamentu. Wiem co nieco z ploteczek ale też i spotkań zarządu. Niedługo przejdę na urlop to odpocznę od tego wszystkiego

- No tak przygotowania do ...

- Nie tylko.

Popatrzyłam na nią pytająco ale czekałam, aż dokończy jeść muffinke. Emma wypiła duszkiem resztę kawy i ciężko westchnęła.

- Mam problem. Nie tak dosłownie ale po części. Bardzo mnie to trapi. Niestety prędzej czy później wyjdzie to na jaw.

- Co się dzieje? - Zmartwiła mnie tym zdaniem. Do tego jej mina tłumaczyła, że naprawdę głęboko się nad czymś zastanawia. - Rozmawiałaś o tym z Jamesem?

- Nie. Nie mam odwagi.

Dziewczyna wbiła wzrok w pustą filiżankę i kręciła pojedynczą kroplą w środku.

- Hej, Em. - Ujęłam delikatnie jej dłonie i skłoniłam żeby spojrzała na mnie. - Możesz mi powiedzieć. Napewno jest jakieś rozwiązanie.

Po chwili moja towarzyszka zaczęła się śmiać. Na szczęście lokal nie miał wielu klientów o tej porze. Patrzyłam na nią jak na wariatkę, kiedy pomiędzy spazmami śmiechu wydobyło się gorzkie łkanie. Osłupiałam i potarłam jej knykcie delikatnie szturchając.

- Spodziewam się dziecka - wydusiła kiedy emocje opadły.

- Nie rozumiem. To dziecko nie jest Jamesa?

- Oh, Boże Rose - wykrzyknęła i zasłoniła usta ręką - oczywiście, że to jego dziecko

- Dalej nie rozumiem Em. Możesz mówić mniej konspiracyjnie?

- Dziecko jest mojego przyszłego męża ale on nie wie o ciąży.

Postanowiłam nie zakłócać jej wypowiedzi i tylko pokiwałam głową na znak żeby kontynuowała.

- Ślub za miesiąc. To tak nie pasuje, żebym nosiła już dziecko. Co powiedzą goście i w ogóle. James... - Zawahała się przez moment. - On nie chce teraz dziecka.

Spojrzałam na nią ze współczuciem. Gula urósła w moim gardle. Nie mogłam jej przełknąć. Ścisnęłam jej dłoń mocniej w niemym geście wsparcia.

- Kiedyś tak, ale nie teraz. Sam mi to powiedział kilka dni przed moją wizytą u lekarza. Wyciągnęłam wkładkę. Miałam odczekać i wrócić po tygodniu, żeby założyć nową. Przez to zamieszanie z weselem zapomniałam. Kompletnie wyleciało mi z głowy, że nie mam jej w środku. Machnęłam ręką bo i tak dni płodne skończyły się przed wyciągnięciem. Umówiłam kolejny termin po miesiączce, ale ona nie nadeszła.

Dziewczyna rozpłakała się ponownie. Łkała cicho, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Gula była nie do przełknięcia, ale siedzenie bez słowa tylko utwierdzało Emmę, że nie pochwalam tego. Ja w głębi duszy byłam szczęśliwa. To cud i dar. Błogosławieństwo, które nie każda kobieta ma dane doświadczyć mimo wielu chęci.

- Słuchaj Em. - Pociągnęłam delikatnie jej dłoń. - Oo co się tak zadręczasz. To co masz pod sercem to największy dar jakim mogłaś zostać obdarzona. James tak powiedział bo tak myślał. Co nie zmienia faktu, że kocha Cię bezgranicznie i wasze dziecko pokocha jeszcze bardziej.

Popatrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami pełnymi łez.

- Musisz się uspokoić i porozmawiać z nim. Stres nie sprzyja dziecku. Nie martw się tym co powiedzą inni. Nie myśl o tym co wcześniej usłyszałaś od narzeczonego. Poprostu wróć do domu i zrób mu niespodziankę. Powiedz wprost. Los was obdarował potomstwem wcześniej niż chcieliście ale czy to coś zmienia?

Emma pokiwała przecząco głową. Wyprostowała się i serwetką starła resztki łez. Wzięła głęboki wdech i szeroko się uśmiechnęła.

- Masz rację Rose! Ty zawsze masz rację!

Zerwała się na równe nogi. Podeszła do mnie mocno przytulając i ucałowała w policzek. Uśmiechnęła się szeroko - Dziękuję Ci Rose. Biegnę do domu i przygotuję wszystko. Dzisiaj mu powiem. Przecież nie może być zły.

Wybiegła cała w skowronkach z kawiarni. A ja z drżącymi dłońmi dopiłam herbatę jednym duszkiem. Muszę szybko stąd iść i zająć czymś głowę, zanim złe myśli opanują na powrót moją głowę. W drodze powrotnej do domu wstąpiłam po zakupy na obiad. Przyrządziłam swoją ukochaną lasagne i rozsiadłam się na kanapie z kieliszkiem wina. Dochodziła godzina 18 i nie miałam więcej sił na kolejne wrażenia. Pomyślałam o filmie i sięgnęłam po pilot. Zanim zdążyłam coś włączyć, rozległ się głośny dźwięk mojego telefonu. Westchnęłam tylko do ekranu kiedy zobaczyłam imię mojego szefa.

- Rozalie Foster przy telefonie.

- Wystawiła mnie. - Usłyszałam groźny dźwięk jego głosu. - Cholerna Panna Bennet mnie wystawiła. Za 2 godziny mam się stawić na wielkim balu a ona napisała, że jej kotka Lullane zaczęła wymiotować i nie może tak jej zostawić.

Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Dzisiejszy bal charytatywny odbywał się pierwszy raz w naszym mieście. Gościł największe imperia firmowe, ludzi sławnych i rząd państwa. Co roku odbywa się gdzieś indziej i wspiera różne placówki niosące pomoc na świecie. Mojego szefa nie mogło tam zabraknąć. Ze swoją partnerką są dopiero dwa tygodnie, ale to nie związek z miłości. Daniel wybrał ją bo bycie jej kochankiem przynosi mu wiele korzyści. Ojciec Mirabel Bennet jest wysoko postawionym urzędnikiem. Wtyk w rządzie byłby doskonałym bonusem. Lub odwrotnie. To Mirabel jest bonusem. Zaśmiałam się w duchu

-Szefie, proszę się uspokoić. Zaraz zobaczę na harmonogramy i umowie Pana z kimś innym. Czy Pani...

- O nie, Rose - warknął - za półtorej godziny podjadę pod twój dom limuzyną, a ty masz się tam udać ze mną.

- Ale ja nie...

- Zapłacę ci podwójną wypłatę. To sytuacja awaryjna i tylko na Ciebie mogę liczyć. Jesteś moją sekretarką na litość boską.

- Dobrze. Będę gotowa na czas.

- Świetnie Foster - zaśmiał się gardłowo - Do zobaczenia.

- Do zobaczenia

Następne częściNieznane/3

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania