Poprzednie częściPianistka

Pianistka, część 3.

Dźwięk dzwonka wyrwał mnie z letargu. Oderwałam się pospiesznie od blatu i ruszyłam w stronę kuchni. Zabrałam z metalowego blatu dwa niebieskie talerze wypełnione makaronem. Uśmiechnęłam się przy tym do Theo, dość młodego kucharza, który puścił mi oczko. Zaniosłam je do stolika starszej pary z uśmiechem i życzyłam smacznego. W tym samym momencie młoda kobieta skinęła na mnie, przywołując do stolika. Trzy elegancko ubrane kobiety zamówiły drinki, które zaczęłam przygotowywać za niewielkim barem. Kruszyłam właśnie lód, kiedy podeszła do mnie Arleen.

- Przysięgam, jeszcze jeden głupi komentarz od faceta z trójki, a wydrapie mu oczy. - Mówiąc to, zabrała się za krojenie limonki. Na tyle agresywnie, że zapewne wyobrażała sobie pod ostrzem noża głowę tamtego klienta.

- Cóż, będzie przy tym bałagan, którego nie zamierzam sprzątać.- odparłam z uśmiechem. Wsypałam lód do wcześniej przygotowanych szklanek. Arleen podsunęła mi pokrojoną limonkę z uśmiechem na pomalowanych czerwoną szminką ustach. Leen była niezwykle atrakcyjna. Długie brązowe włosy związała niedbale na czubku głowy, aby nie przeszkadzały w pracy. Idealnie skrojone usta, prosty nos i niemal perfekcyjne proporcje twarzy nieraz przyprawiały ją o ból głowy, gdy opędzała się od zalotników. Lekko skośne niebieskie oczy studiowały teraz salę ze zmęczeniem. Zmarszczyła starannie wydepilowane brwi, dostrzegając mężczyznę wołającego ją do stolika. Westchnęła ciężko.

- Niech ten dzień się już skończy.- jęknęła, ruszając na salę. Skończyłam ustawiać drinki na tacy, które właśnie miałam zamiar zanieść.

Kolejne godziny upływały dość wolno, choć nie brakowało nam pracy. Byłam niezwykle zmęczona i obolała, ale nie pozwoliłam sobie na narzekanie. Dzięki pracy mogłam oderwać myśli od matki, braku pieniędzy i ewentualnej konieczności wzięcia udziału w konkursie. Było to głupie, bardzo głupie. Ten konkurs to jakiś słaby żart wymierzony w moją stronę. A ja byłam zbyt zdesperowana, aby nie brać go pod uwagę.

No i był też Dylan.

Zawracałam sobie nim głowę, choć nie wiedziałam czemu. Albo nie, wiedziałam. Jego ostatnie słowa w dziwny sposób działały mi na nerwy. To jak zakładał, że znowu się spotkamy, jego zuchwałość, że będę chciała tego spotkania. Albo go wyczekiwała.

- Jeżeli nie chcesz rozmawiać, o tym, co cię trapi, to przestań tak ciężko wzdychać.- Arleen właśnie przekręcała klucz w drzwiach restauracji. Czekałam na nią już w kurtce. Leen zasunęła swoją torebkę, upewniwszy się uprzednio, że wszystko wzięła.

- To nie tak, że nie chcę o tym rozmawiać.- Włożyłam dłonie do kieszeni czarnej kurtki.

Wieczorami było zimno, temperatura po zmroku drastycznie spadała. A ja naprawdę nie lubiłam zimna.

Skierowałyśmy się ku tylnemu wyjściu, przy akompaniamencie brzęku kluczy. W panującej ciemności lokalu ciężko było znaleźć ten od tylnego wyjścia.

- Raczej nie miałyśmy dziś czasu na spokojną rozmowę.- Leen przytaknęła, kiedy wyszłyśmy na zewnątrz. Uderzył w nas mroźny podmuch, na co obie zadrżałyśmy, aż zaszczękałam zębami. Przystępowałam z nogi na nogę, czekając aż Arleen zamknie lokal.

- To o co chodzi? O twoją mamę?- Domyśliła się przyjaciółka. Westchnęłam, biorąc ją pod ramię.

- Tak, po części.- Wiatr plątał nam włosy i wdzierał się pod kurtki.- Wiesz, jak wygląda sytuacja. Ubezpieczenie nie pokryje wszystkich kosztów, a oszczędności nie starczą. Nie wiem, co mam robić, Leen.

- A co z tym konkursem, o którym mi mówiłaś?- Arleen zadrżała, kuląc się przed kolejnymi podmuchami wiatru.

Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. Skręciliśmy właśnie do parku, aby skrócić sobie drogę do mieszkania. Żółte światło latarni było jedynym, które oświetlało nam drogę. Księżyc skrył się za czarnymi chmurami, a i gwiazd nie było widać.

Obcasy Arleen wystukiwały spieszny rytm o brukowaną ścieżkę, po której bokach co rusz mijałyśmy drewniane ławki. Na niektórych ktoś siedział, większość była pustych.

- Och, wiesz, o ile marzy ci się współlokatorka z załamaniem nerwowym, mogę w nim wziąć udział.

Arleen zamilkła na chwilę, jakby nie wiedząc, co powiedzieć.

- Przepraszam.- powiedziała tylko.

- Nie musisz. To był męczący dzień dla nas obu.- Przyjaciółka pokiwała głową. Właśnie dotarłyśmy pod klatkę, zaczęłam wbijać kod.- W takim razie winko?- Arleen pokiwała energicznie, chowając się przed wiatrem.

 

***

 

W sobotę obudziłam się na kanapie, z nogami Arleen przy głowie. Przyjaciółka chrapała głośno na błękitnej kanapie, a wraz z nią Hannibal. Suczka zwinęła się wygodnie w zgięciu jej łokcia. Obrzuciłam zaspanym spojrzeniem mały salon. Na drewnianym stoliku stały dwa puste kieliszki i opróżniona butelka wina. Na szaro niebieskim dywanie leżały brudne talerze po szybko podgrzanej lazanii. Zwróciłam wzrok na przeciwległą ścianę, pełną półek z książkami i roślinami doniczkowymi. Niewielki telewizor stał pod nimi na podobnej do stolika kawowego szafce, na której ustawiłyśmy ramki ze zdjęciami. Salon był niewielki, za to przytulny. Pośrodku stała kanapa, którą obie kupiłyśmy za pierwszą pensję z restauracji, a po obu jej bokach stały szare pufy.

Za kanapą znajdowała się otwarta, też niewielka kuchnia. Fronty szafek i wszelkie zabudowy zrobiono z jasnego drewna. Kupione na przestrzeni lat dodatki kuchenne były w kolorze niebieskim, aby wszystko tworzyło w miarę spójną całość. Jedynym niepasującym elementem był stary stół zostawiony przez poprzednich lokatorów. Okrągły biały stolik z dwoma równie niepasującymi białymi krzesłami. Wyrzucenie go miałyśmy w planach, odkąd go zobaczyłyśmy, niestety zawsze wypadało coś bardziej pilnego, i tak mebel stał się niemal nieodłączną częścią mieszkania. Po prawej stronie był krótki korytarz z łazienką i dwoma pokojami. I na tym kończyło się nasze mieszkanie, które należało do rodziców Arleen, a za które kazała mi płacić grosze. Może z litości mojej nędznej sytuacji finansowej. A może z sympatii.

Podniosłam obolałe ciało do pionu, masując kark. Jęknęłam przy tym boleśnie, przeklinając

się za głupią decyzję zaśnięcia w salonie. Arleen również jęknęła niemrawo ze swojego miejsca, rozciągając kończyny. Hannibal prychnęła przy tym niezadowolona i ruszyła do swojego kojca w moim pokoju.

- Kaawwaaa…- wymruczała Leen otwierając oczy. Ochoczo na to przytaknęłam. Wstając, zabrałam brudne naczynia i włożyłam je do zmywarki. Wstawiłam wodę na kawę, po czym pobiegłam umyć zęby. W lustrze patrzyły na mnie podkrążone zielone oczy, szara twarz i potargane czarne włosy sięgające ramion. Skrzywiłam się na swoje odbicie i wypłukałam usta zimną wodą.

Podczas gdy parzyłam kawę, Arleen zajęła się śniadaniem. Inaczej głodowałybyśmy do pory obiadu, raczej marna ze mnie kucharka. W końcu zasiadłyśmy przy białym stole, pierwszy łyk kawy obie skwitowałyśmy pomrukiem zachwytu.

- Mogłabym umrzeć za kawę.

- Dość śmiałe wyznanie.- Wgryzłam się w tost, rozkoszując rozpływającym żółtym serem. Tylko Leen potrafiła zrobić ze zwykłych tostów przysmak.

- Ale szczere.- odparła, zabierając się za jedzenie. Poranek, a właściwie południe zleciało mi na sprzątaniu i doprowadzaniu się do porządku, potem Arleen zaczęła szykować się na imprezę, a ja siedziałam przed laptopem, pisząc pracę. Oczy mnie już piekły, tyłek bolał, kark miałam zesztywniały, ale cóż, przynajmniej miałam herbatę.

- Myślisz, że ta różowa sukienka będzie pasować, czy jest zbyt skromna?- Arleen wleciała do salonu, trzymając w dłoniach wieszaki z sukienkami różnego koloru i długości. Każdą z nich starannie zaprezentowała.

- Znając twój gust i to, co masz w szafie, szczerze wątpię, aby którąkolwiek z twoich sukienek można było określić mianem ‘’za skromnej’’- powiedziałam, uważnie przyglądając się każdej z sukienek.

- Masz rację, pożyczę coś od ciebie.

- Tylko nie zrób mi tam bałaganu, dopiero sprzątałam!- rzuciłam za nią, dobrze wiedząc, że zawartość szafy pozostawi w opłakanym stanie.

- Dobrze, dobrze, Panie Marudo.- prychnęłam, wracając do swojej pracy.- A tak właściwie…- Zza framugi wysunęła się brązowa czupryna. Arleen rzuciła mi spojrzenie spod zmrużonych oczu.-... dlaczego ty się nie szykujesz?- zmarszczyłam brwi, odklejając zmęczone oczy od ekranu. Zapisałam pracę, po czym odstawiłam laptop na stolik kawowy.

- Niby gdzie mam się szykować?- Podniosłam się z kanapy, rozprostowując przy tym nogi. Uniosłam ręce nad głowę i się rozciągnęłam. Rozmasowywałam kark, gdy dobiegł mnie głos Leen.

- No jak to? Przecież stary LeBlanc zaprosił również ciebie, prawda?- Mruknęłam na potwierdzenie.- Nie mów, że nie idziesz ze względu na Willa?- Kolejne mruknięcie.- Serio?- Brwi Arleen zapewne powędrowały do linii włosów.- Nadal coś do niego czujesz?- wzruszyłam ramionami, choć przyjaciółka nie mogła tego widzieć, przetrząsając moją szafę. Sama nie wiedziałam, co czuję do Willa. Jego ojciec prowadził w sądzie moją sprawę, Will był wtedy stażystą w kancelarii i pozostał przy mnie do końca procesu. Miałam wtedy zaledwie osiemnaście lat, byłam wycofana i przerażona. Po procesie stałam się wrakiem człowieka, powrót do normalności był trudny i mozolny. Z jakiegoś powodu Will postawił sobie za punkt honoru wyrwanie mnie z tego letargu.

- Tu nie chodzi o moje uczucia, albo ich b r a k.- podkreśliłam, sadowiąc się na kanapie z kubkiem herbaty.- Tu chodzi o unikanie niezręcznych sytuacji, co z pewnością miałoby miejsce, gdybyśmy się znów spotkali. A co, jeśli przyprowadzi jakąś dziewczynę? Dobrze wiesz, że oni wszyscy lubią tak robić; przyprowadzać byle kogo, byleby pokazać się z piękną kobietą. Albo, jeśli spotkam jego rodziców, matko, przecież bym tego na trzeźwo nie zniosła.- zakończyłam wywód głośnym siorbnięciem herbaty.

- Czyli tak.- westchnęła przeciągle Arleen. Wybrawszy odpowiednią kreację, udała się do łazienki, aby wziąć prysznic. Zostawiła mnie samą ze swoimi myślami.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania