Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 13

Będziemy walczyć! Musimy...

 

Po przegranej pod Planfert całe Telmonton opanowała atmosfera grozy i niepewności jutra, a wszechobecny marazm udzielał się nawet zwykle beztroskim dzieciom.

Mieszkańcy pokątnie szeptali o nieuchronnej przegranej, niszcząc w ten sposób resztkowe morale, które nadal tliło się w obrońcach stolicy. Nawet willę wicehrabiego wypełniła niepokojąca pustka, penetrująca przepastne korytarze przenikliwym milczeniem: Herbert oddelegował większość służby do pomocy w klasztorze, pozostawiając w posiadłości jedynie niezbędne minimum do obsługi kuchni i stajni.

Jedynym miejscem, gdzie utrzymała się jeszcze pozytywna aura, pozostał ogród. Oświetlony ciepłym światłem wczesnego południa i otoczony ptasim trelem, nadal zwodził obietnicą, iż wszystko będzie dobrze – ale nie wszystkim było dane tego doświadczyć.

– Herbercie, proszę cię! Nie możesz tu zostać! Musisz uciekać!

– Bez ciebie nie pojadę! – upierał się wicehrabia niczym osioł przebrany w stylowe szaty.

– Na miłość Arkturosa… Nie czyń tego jeszcze bardziej trudnym! Musisz się ratować! Ci idioci – Tatiana wskazała w kierunku pałacu – sprowadzą na was śmierć. Ja… Ja nie mogę cię bronić kosztem zakonu. Jeśli cesarscy wejdą do miasta i cię tam znajdą, wyrżną nas wszystkich.

– To ucieknij ze mną – oświadczył Herbert i wbił w Tatianę te wierne kochające oczy, które podarowały jej tyle szczęścia.

Zawahała się.

Strach i pragnienie wymieszały się, tworząc w umyśle zawiesinę zwątpienia.

– Nie zostawię dziewczyn na pastwę wyposzczonej wojennej swołoczy; nie mogę Herbercie… Zrozum.

– Rozumiem. – Chwycił ją za dłonie, zbliżył do nich usta i pocałował czule. – Kochasz je i ten zakon też. Tak jak ja ciebie.

– O nie, nie, nie… Już ja wiem, do czego to zmierza. Nie zostaniesz w mieście!

– Nie tobie za mnie decydować! – żachnął się.

Tatiana oniemiała: nigdy wcześniej nie podniósł na nią głosu; w ogóle nigdy go nie podniósł w jej obecności.

– Albo razem w drodze, albo w grobie: nie chcę bez ciebie żyć! – oświadczył stanowczo i uderzył pięścią w marmurowy stół.

Dalsza dyskusja była bezcelowa.

 

****************************************************************

 

Do osnutego całunem nocy namiotu wkroczył zakapturzony przybysz eskortowany przez dwóch włóczników w skrzydlatych hełmach. Wewnątrz obszernej jurty panował półmrok, gdzieniegdzie przepędzany przez rozpalone lampiony i świece rozstawione na kilku złączonych stołach.

– Zostawić nas! – rozkazał siwiejący potężny mężczyzna, zaabsorbowany studiowaniem mapy księstwa.

– Podejdź, przyjacielu – nakazał ze sztuczną serdecznością i obrócił się twarzą do gościa. Oznaczenia na naramiennikach nadawały mu rangę generała, a blizny na twarzy opowiadały historię, jak zaszedł tak wysoko w wojskowej hierarchii.

Zbrojni zasalutowali i wyszli z namiotu, zostawiając zakapturzonego gościa, który jakby bał się odsłonić oblicze.

– Możesz czuć się swobodnie – oświadczył Sungardzki generał Cyprus Wreht i rozłożył ręce w geście powitalnym. – Nie mamy tu szpiegów. – Uśmiechnął się szyderczo.

– My też tak mówiliśmy, więc jeśliś łaskaw, pozostanę w przebraniu.

– Czyń jak ci wygodnie.

Obaj przysiedli przy drewnianej ławie z kolejną mapą wyłożoną na blacie i struganymi pionkami rozstawionymi wokół wyrysowanych murów Telmonton.

– Z czym do mnie przychodzisz, narażając życie i godność?

– Będą walczyć – wypalił przybysz.

Generał milczał, ale tak mocno zacisnął pięści, że skórzane rękawice zatrzeszczały, opinając knykcie. – Zatem po co mi się z tobą dalej układać?

– Wiem, gdzie trzymają cesarskiego brata, generale.

 

*********************************************************************

 

Tatiana siedziała samotnie w swojej klasztornej celi, obracając bezwiednie szklanką z resztką trunku na dnie. Jedyne źródło światła w pomieszczeniu stanowiła lampa oliwna, która roztaczała wokół niej pomarańczowo-żółtą łunę, tworząc aurę sprzyjającą zadumie. Myśli Matki poszybowały w przeszłość, do wspomnień z tego tragicznego dnia, kiedy jej wieś została napadnięta przez Jokiwarskich barbarzyńców. Tato Sainik wyszedł na zewnątrz, żeby sprawdzić źródło stłumionych krzyków, dobiegających od strony podwórza. Leta, jej mama, wepchnęła młodziutką Tatianę do schowka pod podłogą i kazała być cicho, następnie pochwyciła nóż i czekała na cokolwiek, co miało przekroczyć próg ich domostwa.

Krzyki wzmagały na sile.

– Krzyki… – szepnęła Tatiana, dopiła resztkę nalewki, stanęła przed lustrem i przełożyła na ramię długi warkocz zapleciony z zadbanych jasnych włosów.

Pogłaskała je czule.

Pamiętała wszystko, jakby to było zaledwie wczoraj: okropne, bolesne, rozpaczliwe i błagalne krzyki. Siedziała ukryta pod sklepieniem ze spróchniałych desek, skulona i przerażona

Nagle drzwi wejściowe wypadły z zawiasów wyważone potężnym kopnięciem. Dwu drabów w zbrojach z wężowej skóry i z zakrwawionymi toporami w rękach dopadło do Lety: pięknej blondynki o złotym sercu.

Śmierć nie przyszła szybko.

Tatiana musiała tego słuchać… Bezradna… W milczeniu. W końcu mama przestała się bronić: nastała cisza. Potem już tylko kilka ciężkich kroków w kierunku wyjścia i znowu cisza.

Matka Sainik zacisnęła mocno dłoń na pustej szklance, aż do granicy pęknięcia kryształu. Odstawiła naczynie i pochwyciła niewielki nożyk leżący na komódce.

– Byłyście ze mną od tego koszmarnego dnia, kiedy łkając na zapleczu karczmy, poprzysięgłam, że to ostatni raz. Ostatni płacz. – Pochwyciła warkocz, naprężyła włosy i przełożyła ostrze za głowę. – Już wtedy, gdy ten bydlak ogolił mnie tępym puginałem, żebym nie pociągała klientów. Wtedy skończyło się upokorzenie, a zaczęło odrodzenie. Każdy twój fragment to symbol kolejnego roku pokoju i odnowy…

Odcięła włosy jednym powolnym, ciężkim ruchem i wyrzuciła warkocz do śmietnika.

– Niestety teraz byście mi tylko zawadzały.

Skrzypiący dźwięk otwieranych drzwi przerwał bolesny ciąg wspomnień. Otarła łzy, ale nie spojrzała za siebie.

Siedem kobiet przekroczyło próg. Przyszły, niosąc ze sobą siedem różnych powodów, by prosić o śmierć.

Moje wojowniczki, pomyślała Matka i obrzuciła zakonnice taksującym spojrzeniem odbitym w zwierciadle.

– Wiem, po co tu jesteście – fuknęła i nalała sobie kolejną porcję specjalnej ziołowej nalewki. – Odpowiedź nadal brzmi: NIE.

– Nie przyszłyśmy prosić, Matko Sainik – odezwała się pierwsza z mistrzyń, Mira Mirmik; zawsze zawzięta i pyskata z rudą czupryną i buźką upstrzoną piegami, które dodawały jej wyglądowi jeszcze więcej zadziorności.

– Skoro podjęłyście już decyzję, to po co ta cała parada? – spytała Tatiana. Jej krtań z trudem kształtowa głos, tak, żeby brzmiała na niewzruszoną.

– Przyszłyśmy złożyć rezygnację z posługi – oświadczyła Joanna Hilsen, zwana teraz Jonem, i położyła pismo na komódce przed Matką; pergamin podpisany przez wszystkie siedmioro dziewcząt.

Tatiana spojrzała na sygnatury i przygryzła wargi.

Karevis, Zemma, nawet Perl… przeczytała.

Jon odczekał chwilę i kontynuował:

– W ten sposób Matka będzie mogła powiedzieć, że nie reprezentowałyśmy zakonu i walczyłyśmy na własną rękę. Nie użyjemy też magicznej broni.

– Milena również? – przerwała mu Tatiana nadal obrócona do nich plecami.

– Tak, Matko – wyszeptała Karevis.

– Rozumiem… Rezygnację przyjmuję – oświadczyła oschle.

– Dziękujemy, Matko – wtrąciła się Zemma. – Zrozum, że my jesteśmy stąd, tu są nasze rodziny i chcemy ich…

– Jeszcze nie skończyłam! – warknęła Tatiana. Jej łzy nieznośnie wołały o wolność, ale trzymała je w ryzach. – Perl!

Filigranowa zbrojmistrzyni nieśmiało przemknęła pomiędzy siostrami i wysunęła się na przód.

– Tak, Tatiano? – spytała drżącym głosem.

– Dwa ostatnie zadania nim opuścicie zakon.

– Oczywiście, Matko; wszystko, co nakażesz.

– Wydasz mistrzyniom najlepsze wyposażenie, łącznie z magiczną bronią i Skórami Arkturosa.

Wszystkie kobiety oniemiały i zaczęły nerwowo wymieniać spojrzenia.

– Za kogo wy mnie macie? – Matka podparła ramiona o blat. – Naprawdę myśleliście, że wypuszczę was na rzeź z gównianym Telmiańskim sprzętem? Co?! – wszystkie wzdrygnęły, ale milczały.

Matka sięgnęła po pióro z sekretarzyka, umoczyła końcówkę w kałamarzu i dopisała swoje nazwisko na liście. – Ciebie Perl, wykreślam.

– Ale, Tatiano! Ja…!

– Bez dyskusji! – urwała Matka i obróciła się w ich stronę. – Jej szkliste oczy świeciły odbitymi błyskami lampy. – Ktoś musi tym bajzlem zarządzać – skwitowała.

– Tak, Tatiano – przyjęła pokornie zbrojmistrzyni.

– Zostań jeszcze na chwilę. Reszta może odejść.

Mistrzynie usłuchały i w milczeniu odmaszerowały do swoich cel. Tej nocy nie modliły się od niechcenia, nie… Tym razem modliły się żarliwie i prawdziwie, wiedzione wiarą i strachem.

Tatiana podeszła do Perl, która bezgłośnie walczyła z gniewem.

– Wiesz, jakie jest drugie zadanie? – Uniosła delikatną buzię mistrzyni Odin.

Perl zacisnęła usta i pokręciła głową przecząco.

– Umaluj mnie, proszę…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Burton The Scribe dwa lata temu
    Głupio czyta się opowieść od 13 rozdziału, nie wiedząc o co chodzi, ale widzę formę masz ustaloną. Ładnie wszystko poukładane, bez chaosu jaki wkradł się u mnie. Z błędów nie wyłapałem nic, ale generalnie językowo jestem dość słaby więc żaden to wyznacznik ?
  • MKP dwa lata temu
    Spoko, dzięki za miłe słowo i zachęcam do zaczęcia od początku:)
    A u ciebie to taka sinusoida: prolog dobrze napisany, pierwsza część chaos i armagiedun:), druga część dobrze napisana, ale...!
    Ale opisy masz pan bardzo dobre i nieszablonowe, historia też ciekawa, trzeba to tylko poukładać, także wrzucaj, będziem udoskonalać:)
  • Burton The Scribe dwa lata temu
    MKP drugi rozdział jest poprawiony, pracuję nad trzecim. Generalnie zabrałem się za ponowne czytanie ulubionych książek, muszę sobie przypomnieć jak pewne sprawy załatwiali mistrzowie gatunku.
  • MKP dwa lata temu
    Burton The Scribe
    I to jest najlepsza rzecz jaką można zrobić, żeby podszlifować pisanie:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania