Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 10

BĄBEL

 

Późnym wieczorem oficjalna część uroczystości dobiegła końca. Wilfred pożegnał się z gośćmi i odprowadził wyczerpaną Holi do komnat Cesarskich, gdzie czekała na nią Lidia i ciepła kąpiel. Ichti mrużyła oczy, huśtając świadomość pomiędzy snem a jawą i nie protestowała, kiedy ubieraczki wzięły się za uwalnianie jej kruchego ciała z wielowarstwowego jedwabnego pancerza.

Cesarz, w niewiele lepszym stanie, z ulgą oddał pelerynę z grubej wulfirskiej skóry w ręce jednego z serwich i ruszył w stronę własnej sypialni. Spleciona z drobnych pierścieni kolczuga, którą wciąż miał na sobie, choć spełniała funkcję wyłącznie ceremonialną, nadal była kawałem metalu, przez co ciążyła strasznie, wysysając z Wilfreda resztki zachowanych sił. Niestety dla niego tradycja w tym aspekcie była bezwzględna: tylko Cesarska krew mogła dotykać pancerza pierwszego z Taresów. Wilfred sam musiał ją odnieść i odwiesić w zbrojowni. Werwy dodawała mu jedynie wizja łoża i ubrań leżących… właściwie gdziekolwiek byle nie wisiały na nim. Na dodatek – tak jakby kolczuga wespół z grubą peleryną nie stanowiły wystarczających tortur podczas balu – ciasno spięty klamrami dublet znacząco krępował Cesarzowi ruchy. Na samą myśl o zwykłym swobodnym przygarbieniu czy choćby pełnym oddechu robiło mu się błogo i przyśpieszał kroku.

W końcu dotarł w upragnione miejsce i drzwi od sypialni wyskrzypiały obietnicę spokoju. Służący dostali wytyczne, żeby nie przeszkadzać, chyba że ich przywoła, na co garderobiana Marit przystała z widocznym rozczarowaniem. Zawsze rozpierała ją duma, że może zajmować się ubraniami najważniejszego człowieka w Sungardzie.

Cesarz z ulgą uwolnił pasy w kaftanie, odwiesił galowe narzędzie tortur na kukłę, rzucił się na wysokie łoże z baldachimem i przylgnąwszy twarzą do muślinowej narzuty, wziął kilka głębokich wdechów. Wydawało mu się, że pościel nadal pachnie łąką pełną irysów, że pachnie Lejlą. Uśmiechnął się i powędrował myślami we wspomnienia, które stopniowo nabierały pikanterii. Od kilku dni sypiał samotnie, a na balu nie brakowało podpałki na męskie libido w postaci odważnych gorsetów i wylewających się z nich piersi.

Otrzeźwiające walenie kołatką wyrwało Wilfreda z objęć wyobraźni. Zeźlił się, bo wydał jasny rozkaz. Westchnął, otworzył oczy, odczekał chwilę, ale w końcu przemógł chęć pozostania niewidocznym dla świata i usiadł na brzegu posłania.

– Oby to było coś ważnego… Wejść!

Strażnik w basinecie stylizowanym na odwrócone uniesione skrzydła wprowadził młodego rycerza z insygniami zakonu Chwalebnej Pieśni. Wpierw uderzyła ekscytacja: władca rozpoznał młodzieńca jako członka wyprawy do Watenfel, ale początkowe uniesienie bardzo szybko zstąpił niepokój szepczący pytanie: jakiego rodzaju wieści niesie rycerz?

– Światło z tobą, panie! – Młodzieniec powitał go na wojskową modłę. – Mam list od lady Winter zaadresowany do waszej cesarskiej mości.

Pieśniarz pośpiesznie sięgnął po skórzaną tubę przytroczoną u pasa i wyciągnął z niej zwój z woskową pieczęcią. Niewielką garderobę zdominował znajomy zapach. Wilfred odetchnął z ulgą: w końcu Lejla w tarapatach lub konająca nie spryskałaby listu wonnościami.

Pośpiesznie odprawił Pieśniarza i gwardzistę.

Teraz już tylko stempel z czerwonego lak dzielił go od treści, którą skrywał pergamin. Przełamał woskowy stempel i zatopił w treści.

To definitywnie było jej pismo; zgrabne litery z naleciałościami rodzimego beltres uwodziły samym wyglądem – a może to tylko tęsknota nadawała im takie dziwne właściwości? Dopiero teraz Wilfred zdał sobie sprawę, jak bardzo mu jej brakuje. Po chwili doszedł do fragmentu, gdzie Lejla opowiadała o sytuacji na pograniczu Sunden.

Usiadł na posłaniu i zmarszczył brwi. Nie spodziewał się, że sytuacja z uchodźcami eskalowała w tak szybkim tempie. Oruun żyło własnym zamkniętym życiem i jakaś zaraza na północy mało kogo obchodziła – na razie; dopóki ceny żywności nie wymuszały pytań.

Dalej doczytał, że delegacja zamierza przekroczyć las; spąsowiał na twarzy, jakby tekst palił skórę samą treścią. Poderwał się gotów zorganizować oddział ratunkowy choćby natychmiast, ale Lejla napisała, że za opłatą kupcy przechodzą na drugą stronę bez szwanku, więc im też nic nie grozi i że powinna być w Telmonton za niespełna dwa dni. Wtedy odezwie się ponownie.

Wyślę dwie dziesiątki z samego rana, niech zrobią tam porządek, pomyślał, nalał sobie wina z dzbana i wypił na dwa hausty.

Końcówka listu zawierała ukrytą wiadomość, która w połączeniu z działaniem czerwonego trunku nieco go rozbawiła. Zwinął papirus, zaciągnął się perfumami i ponownie utonął we wspomnieniach. Lejla uwielbiała go kusić opiętym, odważnym strojem i podrzucanymi namiętnymi liścikami – w szczególności na oficjalnych spotkaniach. Stanowiło to swego rodzaju fetysz, który oboje traktowali jak pobudzającą grę wstępną.

Leżał na pościeli z tubą i pergaminem na torsie i uśmiechał się do baldachimu jak obłąkany. Już miał odpłynąć w objęciach snu, ale dziwne hałasy dochodzące zza drzwi rozbudziły jego świadomość. Początkowo zignorował pohuki niesione przez przepastne korytarze, myśląc, że to pokłosie zakończonej uczty, ale krzyki strażników i coś na kształt parskania na tyle zaciekawiło jego umysł, że ten już ani myślał o spaniu. W końcu Cesarz niechętnie powstał z wygodnego łoża i wyjrzał na zewnątrz. Gwardziści obstawiali tylko wejście na końcu holu, które stanowiło jedyną oficjalną drogę do Cesarskich komnat. Siedzący przy drzwiach serwi, na widok, poderwał się do pionu i pokłonił uniżenie.

– Panie.

Wilfred dał znak, żeby służący usiadł i sam podszedł do strażników. W tym miejscu parskanie wyraźnie wycinało się z ogólnego rwetesu. Zbrojni, pochłonięci interpretacją dochodzących dźwięków, do których dołączył jeszcze stukot kopyt, nawet nie zauważyli władcy za plecami.

– Co się dzieje? – Wilfred spytał jednego ze strażników.

Gwardzista w mgnieniu oka stanął na baczność, naprężając się jak struna.

– Ponoć po sali tronowej biega koń, panie.

– Koń? A skąd tu się wziął koń?

– Nie wiadomo, panie. Kilku naszych próbuje go okiełznać, ale bezskutecznie; posłano po stajennego.

Wilfred uśmiechnął się w duchu. Cała sytuacja bawiła go w jakiś pokręcony sposób. Chyba potrzebował konia na sali tronowej, żeby zrzucić trochę napięcia z inry.

– Zobaczę, cóż za bestia szturmuje zamek – oznajmił nieco sarkastycznie, po czym powoli ruszył w stronę źródła całego zamieszania.

Od dziecka miał rękę do koni i wiedział jak postępować z tymi majestatycznymi zwierzętami. W sumie z wulfirami też umiał się obchodzić, ale nie chciał mieć własnego pasiastego niedźwiedzia: wolał bardziej zwinne, przewidywalne i mniej krwiożercze zwierzęta.

Po chwili Cesarz stanął nad westybulem, a jego oczom ukazała się scena, która w pewnym sensie wydała mu się komiczna. Trzech strażników i stajenny otoczyli kucyka, który nie pozwalał się do siebie zbliżyć. Zwierzę wierzgało kopytami i rżało zawzięcie na zgromadzonych wokół mężczyzn. Wilfred nigdy nie widział konia takiej maści: ciemny, niemal czarny kolor sierści i kontrastująca popielata grzywa. Całość nawet przy niewielkich rozmiarach robiła duże wrażenie, a konik wyglądał nad wyraz groźnie – zawziętości też mu nie brakowało.

Cesarz zszedł po schodach.

– Odsuńcie się! Straszycie go.

Włócznicy odstąpili od komicznego oblężenia, a zwierzę stanęło w miejscu i strzygło nerwowo uszami.

– Tarenie, co to ma znaczyć? – Wilfred zwrócił się do zalęknionego stajennego, który podbiegł do niego gotów tłumaczyć się choćby na klęczkach.

– Panie, to nie jest żaden z naszych koni, nie mam pojęcia, jak tu się dostał, ani do kogo należy – zarzekał się chłopak. Nie chciał zostać obarczony winą za ten cały ambaras.

– Dziwne – stwierdził Wilfred. – No cóż, spróbuje uspokoić nicponia – oznajmił, zakasał rękawy od luźnej koszuli i powoli, drobnymi krokami, zaczął podchodzić do kuca.

Konik początkowo nie reagował, tylko uważnie obserwował dziwnego mężczyznę, który cały czas trzymał ręce na widoku. Gdy Cesarz zbliżył się na kilka stóp, zwierzę wierzgnęło, zarżało i zaczęło przebierać przednimi kopytami w miejscu.

Straż przygotowała broń, ale Wilfred dał im znak, żeby trzymali się na dystans i, ignorując wyraźne ostrzeżenia, kontynuował podejście, wystawiając rękę przed siebie.

– No już, cśśś… spokojnie… nic ci nie zrobię – mówił potulnie, jak do małego dziecka.

Kuc przestał się wiercić i wbił w mężczyznę swoje obsydianowe oczy. Z nieprzeniknionej ciemności szerokich źrenic wyzierało coś dziwnego. Wilfred wpatrywał się w dwa ledwo dostrzegalne rubinowe płomyki, tlące się jak żar w dogasającym ognisku.

Skupione i chyba zainteresowane zwierzę stało spokojnie. Dotknął chrap. Ogniki rozświetliły tęczówki. Kuc wpadł w furię i poderwał się na tylnie nogi, wściekle wymachując przednimi kopytami.

Cesarz upadł na plecy. Strażnicy wycelowali włócznie.

– Zabić to wredne bydle! – krzyknął jeden z nich.

– STAAAAĆ! – Z antresoli dobiegł donośny dziewczęcy wrzask.

Wszyscy – z kucykiem wyłącznie – zastygli w bezruchu. Księżniczka Holi podciągnąwszy długą lnianą tunikę, zbiegła ze schodów w stronę centrum zamieszania.

Drogę zastawił jej jeden z gwardzistów.

– Nie podchodź, księżniczko! To zwierzę jest nieprzewidywalne.

W międzyczasie Cesarz wstał z marmurowej posadzki i otrzepał nogawice.

– Ma charakterek jak na takiego malucha – skomentował, pełen uznania dla czupurnego ogierka.

– To Bąbel! Mój prezent urodzinowy – oznajmiła Ichti.

Wilfred spojrzał na nią ze zdziwieniem wyrysowanym na twarzy.

– Bąbel…? Prezent…? Co ty mówisz? Prezent od kogo?

– Od ciotki Erny; nie mogła przyjechać, ale przysłała prezent. Musiałam go źle uwiązać w stajni, przepraszam. Cześć Bąbelku – przywitała, kuca machając ręką zza gwardzisty.

– Nie podchodź! – nakazał siostrze.

Odgłos szybkich kroków przełamał chwilową ciszę. Rozdygotana pierwsza serwi księżniczki wychynęła z antresoli i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła dziewczynę całą i zdrową. Holi wyszła z pokoju, kiedy Lidia poszła po ciepłe kompresy.

Służka zbiegła po schodach, zdjęła pelerynę z pleców i narzuciła Holi na ramiona.

– Panienka się przeziębi, jak tak będzie chodzić po pałacu.

– Dziękuję, Lidio.

Cesarz podszedł do obu kobiet, a służka wycofała się i dygnęła lekko.

– Nie podchodź do niego – powtórzył do Holi – dopóki Taren nie nauczy go manier. – Rzucił wymowne spojrzenie stajennemu. – Jest groźny.

– Nie, jest tylko przerażony.

Holi jednym zwinnym manewrem prześlizgnęła się między bratem a strażnikiem i bez zawahania podeszła do konika, jakby znała go od źrebięcia. Kucyk, nie zareagował agresją, nie zaczął wierzgać, nawet nie parsknął; miast tego podsunął pysk, powąchał podstawione mu paliczki i – ku zdziwieniu wszystkich – chętnie pozwolił się głaskać.

– Tak, grzeczny Bąbelek. Możesz podać mi uzdę, Tarenie?

Chłopak badawczo spojrzał na Wilfreda, który tylko wzruszył ramionami, więc stajenny sięgnął po ogłowie i podał księżniczce. Holi nasunęła pasy na łeb zwierzęcia beż żadnego protestu z jego strony.

– Tarenie, idź z Holi do stajni i upewnij się, że tym razem urwis zostanie w swoim boksie. Za dużo już wrażeń jak na jeden dzień. Lidio. postaraj się, żeby Holi nie poszła tam boso.

– Tak, panie.

– Możemy księżniczko? – spytał stajenny.

– Chodź, Bąbel! – Księżniczka chwyciła za wodze, a kucyk grzecznie podrobił za nią.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • krajew34 dwa lata temu
    To zdanie ci naprawdę wyszło, szacun - Dziewczynka mrużyła oczy huśtając świadomość pomiędzy snem a jawą, Eh nadal mi nie pasuje to ubieranie się i rozbieranie się cesarza, choć to dziwnie brzmi, ale osoba na tak wysokim stanowisku, symbol ogromnego statusu nie ma do tego ludzi? Pewnej etykiety nie da się porzucić, nawet jeśliby się chciało.
    Nie podchodź do tego wariata! - czy raczej nie powinno być bestii, szkapy, wariat raczej dotyczy ludzi. Późniejsze użycie urwis, już mi nie przeszkadzało. Jedziemy dalej.
  • MKP dwa lata temu
    Może po prostu tego nie lubi a jako cesarz ma prawo się sam ubrać, jeśli zechce:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania