Płonące Królestwo / The Kingdom Ablaze, cz. 1 (rozdział 5)

Bez większego zawahania — choć nadal dosyć chwiejnie — Anxawrix otwiera drzwi i z miejsca oślepia go blask połyskującej od potu łysiny jego niezbyt lubianego i do tego wyjątkowo upierdliwego sąsiada: Żabò. Zanim jednak zdążył zastanowić się nad celem tej niesłychanie "wyczekiwanej" wizyty, jak również wyśmiać w duchu, jak zwykle, bardzo krzykliwy i zwiewny szal swojego prawie-gościa; sam Żabò zaświergotał wesoło:

 

— Chwała Vurtessmonowi, drogi przyjacielu!

 

— A czym sobie zawdzięczam tę poranną wizytę, "drogi" sąsiedzie? – odpowiedział tak słodko, jak tylko mógł, zważywszy na po-wczorajszą chrypkę, zgrabnie unikając odpowiedzi na obligatoryjne królewskie przywitanie.

 

— Poranną? No co Ty, drogi kolego. Mlask. Jest prawie południe. Żar się leje z nieba... Uff. Popiło się troszkę wczoraj, co? Przyjacielu? – wysapał prawie jednym ciągiem tak samo lepkich od słodyczy wyrazów; ostatnie "u" rozciągając w wielki, perłowo-biały uśmiech.

 

— Faktycznie... – Anxawrix zmrużył oczy, spoglądając przez ledwie chwilę na ostre słońce, równie szybko jednak zwrócił swoje spojrzenie na lśniące od potu czoło i policzki Żabó, po czym zupełnie bez skrępowania zatrzymał wzrok na wściekle-musztardowej potworności na jego szyi, dodając drwiąco: — Żar się leje...

 

— Ekhm. Wiesz... Przyjacielu... Chrum. Gorąco to może i jest, ale... – Żabò rozejrzał się nerwowo, zupełnie straciwszy rezon, i jakby szukając wokół wsparcia, bezwiednie przecierając czoło tym samym szalem. – Teraz jest ta, no, pora... taka niepewna, nie? Yhym. Tak... – zamyślił się, nerwowo skubiąc swój misternie przystrzyżony wąsik à la konferansjer oberżysty. – Tak! Sezon! Leśnej grypy! Khy khy – dodał pokasłując bardzo sztucznie i wyraźnie odzyskawszy dobry humor.

 

— Leśna grypa? Przecież to bajka. Z wierszyka dla dzieci. Co Ty pleciesz?

 

— Wierszyka, przyjacielu? Khy. Nie wiem, o czym mówisz... –

 

Anxawrix przewrócił oczami i zaczął recytować beznamiętnie:

 

— "Jeśli szalik z szyi spadnie, grypa leśna Cię dopadnie"

 

— "I oplecie, capnie snadnie — mlask — gdy też czapka z głowy spadnie" – podjął Żabò z uśmiechem.

 

— Właśnie tego.

 

Żabò uniósł wyprofilowane brwi, dając znać, że w końcu dotarł do niego sens słów sąsiada. Po chwili, która w takich momentach lubi się nieznośnie przeciągać, odezwał się znowu:

 

— Chcesz mi powiedzieć, drogi kolego. Chrum. Że nie jest to cytat z Książeczki Samoleczenia Domowego?

 

— Rymowany?! – jęknął Anxawrix, tracąc już resztki sił do ciągnięcia tej rozmowy, ostentacyjnie zwaliwszy cały swój ciężar ciała na, skądinąd, tanią framugę drzwi.

 

Anxawrix nie był w gruncie rzeczy złą osobą. Nie miał osobiście nic do Żabò. Za to doskonale wiedział, że wszyscy inni mieli dużo. Jego szalik, artykulacja, przesadnie regulaminowy wąsik, dobór słów, znowu szalik, manieryzm czy nawet sposób w jaki oddychał były w całej okolicy tematem licznych dyskusji i żartów, wcale nie wypowiadanych po kryjomu, tylko nawet prosto w jego pełną naiwnego optymizmu twarz.

 

Anxawrix przypomniał sobie właśnie jeden z tych zasłyszanych bardzo niewybrednych żartów i uśmiechnął się w duchu. Zaraz potem jednak spojrzał z politowaniem na tę zlaną potem masę w kształcie jego sąsiada i odezwał się już zdecydowanie łagodniej:

 

— To co Cię właściwie sprowadza do mnie?

 

Anxawrix widział wyraźnie jak kompletnie zbity z tropu Żabò wykonuje nie lada wysiłek umysłowy, żeby sprowadzić z powrotem rozmowę na właściwie sobie tory. Obserwował jak gdyby w komicznie spowolnionym tempie jego twarz napinała się, krople potu na czole tworzyły jedną błyszczącą smugę, a w jego oczach pojawiła się prawie namacalna iskra, która dynamiczna rosła, a usta otworzyły się w szerokim uśmiechu; i w końcu, drżącym z emocji głosem, Żabò wychrypiał:

 

— DZIŚ JEST DZIEŃ ZAPISÓW DO GILDII!!!

 

Post scriptum auctoris:

 

Gildia Magów jest naczelną jednostką administracyjno-organizacyjną nadzorującą wszystkie szkoły, stowarzyszenia i pomniejsze kółka magiczne. Każde państwo pod protektoratem ereńskim posiada swój odpowiednik gildii, a każda stolica jej siedzibę, która pełni również rolę urzędu do załatwiania często zupełnie przyziemnych spraw.

W mniejszych miastach i wsiach główną rolę administracyjną odgrywają odpowiednio: szkoły z Naczelnym magiem w roli dyrektora, Głównym magiem w stowarzyszeniach i Starszym skrybą w kółkach, z zachowaniem właściwej hierarchii i podziału.

 

Z tego względu, zgodnie z oczywistym umiłowaniem wszystkich magów do złożonej biurokracji, dołączenie do gildii — szczególnie w wieku dorosłym — nie jest łatwym procesem, ponieważ wymagana jest choćby minimalna cząstka magiczna obecna w "studencie". Nie przeszkadza to jednak w żadnym stopniu coraz to kolejnym niemagicznym petentom w usilnych próbach, ponieważ magowie nie są wolni od pokus przekupstwa i nepotyzmu i chętnie przydzielają swoim coraz to nowe ciepłe posadki w kolejnych pododdziałach urzędu magicznego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania