Poprzednie częściPod Zielonym Ludzikiem. Część 2

"Pod Zielonym Ludzikiem" cz.5 - Krwawy Księżyc

Czekałem na niego w samochodzie zaparkowanym na skraju parkingu, tuż pod drzewami. Miał niebawem pojawić się w tym parku, tak jak to robił co dzień. Poranna mgła gęsto spowijała okoliczne drzewa i unosiła się niczym jezioro nad dużym zielonym trawnikiem. Trzymałem w dłoni naładowany pistolet, w kieszeniach kurtki miałem jeszcze trzy zapasowe magazynki. Nie mogło się nie udać. Spojrzałem na zegarek. Było już pięć po siódmej a jego wciąż nie było. Zacząłem się denerwować, ściskałem spoconą dłonią rękojeść Glocka 9mm. Po kilku kolejnych minutach pojawił się z psem, który biegał spuszczony ze smyczy. Nie wiedziałem, że pies będzie aż taki duży.

Przeszedł niedaleko obok mojego auta zaparkowanego w taki sposób, żebym mógł mu się dokładnie przyjrzeć. Mimo mgły rozpoznałem szczegóły twarzy, postawę, ubiór. Rasa psa też się zgadzała, Wilczarz Irlandzki.

Kiedy cel oddalił się o jakieś trzydzieści kroków, wyszedłem z samochodu. Broń miałem schowaną w kaburze pod kurtką. Zatrzasnąłem cicho drzwi i zacząłem iść za nim.

Park był prawie pusty a mgła ograniczała widoczność. Jednak nie myślałem o tym, że panują idealne warunki do wykonania zlecenia. Czułem, że serce mocno uderza w moje piersi. Im bliżej byłem mężczyzny, moje tętno i serce chciało wręcz eksplodować. Z moich ust co sekundę buchały obłoki szybko wydychanego gorącego powietrza. Sięgnąłem dłonią do kabury. Gdy byłem już kilka kroków od mężczyzny w wyciągniętej ręce trzymałem już mocno pistolet. Pies biegał gdzieś niewidoczny we mgle. Gdy już miałem nacisnąć spust, mężczyzna nagle stanął w miejscu. Ja również szybko się zatrzymałem trzymając jego głowę na muszce. Oczyma wyobraźni widziałem jak głowa rozpryskuje się krwią na kilka metrów po moim wystrzale. Jednak nie mogłem nacisnąć spustu. Coś mnie powstrzymywało. Staliśmy tak kilka sekund w całkowitej ciszy mglistego poranka. Nagle mężczyzna obrócił się do mnie twarzą i … była to twarz Frei. Oniemiałem. Nagle usłyszałem z prawej strony ciężki tupot psich nóg i głośne warczenie. Obejrzałem się w prawo ale ogromne szczeki rozpędzonego Wilczarza, który już rzucił się na mnie były tuż obok mojej twarzy. Zdążyłem tylko zobaczyć białe kły tuż przed oczami i krzyknąć.

 

Zerwałem się szybko z oparcia fotela samochodu przerwawszy koszmar. Spojrzałem szybko w lusterko wsteczne, w którym po raz kolejny pojawiła się twarz Frei. Szybko obejrzałem się za siebie na tylną kanapę ale jak zwykle Frei tam nie było.

Pojawiała się w lusterku już kilka razy wywołując u mnie niepokój.

- Zaczyna mi odbijać – pomyślałem, usprawiedliwiając się po chwili przed sobą, że to nic dziwnego po tym co przeżyłem i przed tym co miałem przeżyć.

 

Wysiadłem z Forda zaparkowanego głęboko w lesie, gdzie kończyła się trawiasta, ledwo widoczna leśna droga, pewnie pozostałość po dawnej wycince. Przyjechałem tu wczoraj przed zmrokiem żeby uniknąć patroli policyjnych. Las był piękny, lekko spowity jesienną mgłą. Słońce przebijało się przez sosny, pachniało grzybami i mchem. Drzewa liściaste mieniły się w promieniach porannego słońca złotawo rdzawymi kolorami. Poczułem ciepło w piersiach i brzuchu na samo wspomnienie jak jeszcze przed trzema latami chodziłem z żoną na grzyby, wtedy, kiedy jeszcze nie wysiadła jej psychika przez prowadzenie czterech sklepów ze zdrową żywnością. Myśleliśmy, że to będzie dobry pomysł na własną działalność. Jeździliśmy po całej Polsce szukając nieskażonych, dzikich miejsc nawiązując kontakty z hodowcami owiec, pszczelarzami, małymi wytwórcami zdrowych wędlin. Łączyliśmy przyjemne z pożytecznym. Interes na początku szedł dobrze a my myśleliśmy, że chwyciliśmy Pana Boga za nogi. Jednak potem pozamykali kopalnie, klienci popadli w biedę a skutkiem tego był upadek sklepów, nasze rosnące długi i zaciąganie kolejnych kredytów w celu ratowania sklepów od upadłości. To się jednak nie udało, splajtowaliśmy, żona wpadła w depresję a ja znów zacząłem pić.

- Po pięcioletniej abstynencji, kurwa! - zakląłem w duchu.

Dużo bym w tej chwili dał żeby cofnąć się o te trzy lata, kiedy byliśmy wolni i szczęśliwi a weekendy spędzaliśmy na wędrówkach po górach, lasach, takich jak ten.

Poczułem ogromny smutek. Musiałem się wyżyć. Tak uczyli mnie na terapii alkoholowej. Zacząłem robić pompki. Byłem wściekły. Z każdą pompką głośno krzyczałem. Wysoka trawa moczyła rosą moje ubranie. Z wściekłości pomyślałem, że chcę kogoś zabić. Wycieńczony pompkami walnąłem się na plecy nie zważając na wilgoć i zacząłem się śmiać w głos, bo przypomniałem sobie, że miałem, a wręcz musiałem zabić człowieka. Leżałem tak i śmiałem się patrząc na czubki wysokich sosen, nad którymi unosiły się chmury. Po chwili przestałem się śmiać na myśl jak to będzie, kiedy będę musiał strzelić.

Pomyślałem o broni, która leżała w schowku.

Wcześniej byłem ochroniarzem patrolu interwencji lecz jeżdżąc samochodem służbowym nie miałem przy sobie broni palnej, poza tym długo już nie strzelałem. Musiałem wypróbować pistolet. Byłem dostatecznie daleko, żeby las tłumił odgłosy wystrzału. Wstałem z trawy i wyjąłem ze schowka samochodu Glocka 9mm z pełnym magazynkiem oraz kilka puszek po coli, które opróżniłem po drodze.

Ustawiłem je na trawie, oddaliłem się o dziesięć metrów i zacząłem do nich strzelać. Tak jak myślałem moja celność nie uległa pogorszeniu, we wszystkie puszki trafiałem posyłając je w powietrze na wpół rozerwane. Poczułem się pewniej upewniwszy się, że nadal sprawnie posługuję się pistoletem.

Schowałem broń do schowka, odpaliłem Forda i ruszyłem z powrotem leśna drogą, żeby po kilku kilometrach znów znaleźć się na drodze głównej.

Jechałem w wyznaczonym celu według mapy. Cel, Zakopane - ARIES Hotel & SPA, gdzie jak co roku o tej porze, przez cały miesiąc miał gościć ów mężczyzna, Doktor nauk medycznych.

Radio w samochodzie było włączone, jednak gdyby ktoś mnie wtedy spytał czego słuchałem, nie byłbym w stanie odpowiedzieć. Moje myśli spowijał cel misji, wyeliminowanie. Ta myśl przykleiła się do mojego mózgu i nie chciała ani na chwilę dać mi spokoju.

Jechałem drogą szybkiego ruchu. Do Zakopanego miałem jeszcze około sześciu godzin. Ford Mondeo był o wiele szybszy od mojego starego dużego fiata, jednak nie przekraczałem prędkości stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Jakby mi coś nie pozwalało jechać szybciej. Bałem się podświadomie konfrontacji z celem? Z samym sobą? Spojrzałem na schowek i poczułem dreszcz adrenaliny. Myśl, że w środku kryje się pistolet wywołała u mnie podniecenie.

 

- Poszukiwany przez policje zaginiony mężczyzna trzy doby temu, około 185 cm wzrostu, średniej budowy ciała, ubrany w ciemno niebieskie dżinsy i czarną skórzaną kurtkę typu ramoneska, krótko ostrzyżone włosy. Wiek trzydzieści pięć lat. Osoby, znające miejsce pobytu zaginionego, proszone są o kontakt z najbliższym posterunkiem policji.

 

Zabrzmiało w radiu samochodu aż poczułem zimny pot na mojej twarzy a w uszach usłyszałem dzwonki.

Nigdy jeszcze nie byłem poszukiwany przez policję. Jednocześnie, jutro lub najpóźniej pojutrze miałem zastrzelić człowieka, bo w przeciwnym razie zamienię się za kilka dni w cholerną mumię.

Zdecydowanie moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.

Po drodze zatrzymałem się w małym miasteczku pod sklepem odzieżowym. Wysiadłem zostawiając ramoneskę w aucie. W sklepie kupiłem zwykłą, nierzucającą się w oczy granatową kurtkę z kapturem i kieszeniami w środku. w których mogłem schować magazynki. Kupiłem też drogie górskie buty ponad kostkę. Dzięki pokaźnej sumce, jaką dała mi Freja, mogłem pozwolić sobie na dobre, górskie buty i na wiele więcej. Dżinsy zamieniłem na czarne bojówki, które spuściłem luźno na buty, tak żeby zakrywały wysokie cholewy.

- Przynajmniej policja nie będzie miała ułatwionego zadania- pomyślałem.

Kupiłem kilka konserw w spożywczym, po czym pojechałem dalej w kierunku Tatr.

Jechałem słuchając radia w nadziei, że usłyszę informację na temat mojego zaginięcia. Moją uwagę zwróciło jednak coś innego.

 

- Dzisiaj mieszkańcy Polski będą mogli spodziewać się nie lada gratki. Po zmroku będzie miało miejsce zjawisko tzw. Krwawego Księżyca. Zbliżające się zaćmienie będzie trwało aż 2 godziny! Zachęcamy do wyjścia z domów i obserwacji tego zjawiska, na kolejne przyjdzie nam długo czekać. A co oznacza Krwawy Księżyc? Według chrześcijańskich duchownych, ma on zwiastować koniec świata! Pastorzy nazwali swoją przepowiednię "proroctwem krwawego księżyca”. Zatem apokalipsa jest blisko!

Usłyszałem głos spikerki przez radio. Zmieniłem stację. Tu też mówili o Krwawym Księżycu. Przełączyłem na kolejną. Grali Jimiego Hendrixa utwór „Hej Joe”.

Ścisnąłem mocniej dłonie na kierownicy wsłuchując się w słowa. Pomyślałem, że piosenka jest specjalnie dla mnie. Zwłaszcza jej fragmenty:

 

„- Hej Joe, dokąd idziesz z bronią w twej dłoni?

- Jadę drogą na południe, drogą na południe... - Nikt mnie nie znajdzie chłopie!

- Hej, hej, hej Joe,

- Żegnajcie wszyscy.

- Hej, hej Joe, co powiedziałem, Uciekaj.”

 

Jechałem tak na południe słuchając stacji rockowej.

Po jakimś czasie zobaczyłem na horyzoncie Tatry. Znów pojawiły się wspomnienia pieszych wędrówek. Przypomniało mi się, jak pierwszy raz schodziłem słynną drabinką na Orlej Perci. Rockowa muzyka sprawiała, że wspomnienia były bardzo szczegółowe, jakbym był tam wczoraj.

Od Zakopanego dzieliła mnie jeszcze godzina drogi. Zatrzymałem się na małym leśnym parkingu przy drodze. Po raz kolejny sprawdziłem czy pistolet jest naładowany pełnym magazynkiem. Pozostałe magazynki jak i pistolet położyłem z powrotem w schowku. Wmusiłem w siebie zawartość Konserwy Turystycznej z chlebem. Chciałem wykonać zadanie jeszcze dziś.

Po godzinie minąłem znak drogowy z napisem „Zakopane”. Podjechałem w pobliże ARIES Hotel & SPA. Zostawiłem samochód zaparkowany przy chodniku jakieś pięćset metrów od hotelu. Dalej poszedłem pieszo zabierając ze sobą cały swój arsenał. Dzień chylił się ku zachodowi. Zobaczyłem w końcu Hotel ARIES. Był naprawdę duży i wyglądał pięknie w promieniach zachodzącego słońca. Za hotelem widać było jak na dłoni Giewont z jego charakterystycznym szczytem. Stanąłem na chwilę obserwując otoczenie. Na deptakach, ulicach i łąkach było dużo ludzi i schodzili się kolejni. Chcieli pewnie zobaczyć Krwawy Księżyc, który miał dziś objawić się całym swoim majestatem. Na terenie hotelu też było sporo ludzi. Trzymali w dłoniach pełne lampki i kufle. Podszedłem bliżej hotelu w nadziei, że rozpoznam mój cel. Na pewno nie chciałby przeoczyć tego zjawiska astronomicznego.

- Jego ostatni księżyc, krwawy. Zwłaszcza dla niego będzie bardzo krwawy- pomyślałem.

 

Tłumy ludzi na ulicach Zakopanego stwarzały mi wręcz idealne warunki do wykonania zadania i szybkiego zniknięcia. Tym bardziej, że na teren hotelu każdy mógł wejść, nie był to teren zamknięty.

Stałem tak na deptaku w tłumie innych spragnionych niebiańskiego spektaklu obserwatorów z aparatami i lornetkami, jednak mój wzrok penetrował pomiędzy gośćmi hotelowymi, którzy śmiejąc się i popijając czekali na wydarzenie. Nagle pośród gości hotelowych zobaczyłem swój cel. Zgadzał się z opisami i zdjęciami, które dała mi Freia. Sposób poruszania się, postura, wiek około pięćdziesiątki, okulary, włosy, wszystko pasowało. Musiałem tylko podejść jeszcze bliżej, żeby dokładnie przyjrzeć się twarzy, którą znałem już na pamięć dzięki licznym zdjęciom. Wieczór był zimny więc kaptur, który od momentu wyjścia z samochodu miałem na głowie, nie mógł nikogo zdziwić. Bojówki miały przylegające do ud kieszenie. Niczym nie wyróżniałem się z tłumu. Goście hotelowi też ubrali się w kurtki żeby nie zmarznąć.

Wszystko miałem przygotowane. Naładowany pistolet w kaburze pod kurtką, trzy zapasowe magazynki w wewnętrznych kieszeniach. Teraz tylko wystarczyło poczekać aż na niebo wzejdzie księżyc, podejść do celu, upewnić się, że twarz mężczyzny pasuje do tego co pamiętam ze zdjęć, oddać kilka szybkich strzałów w głowę i uciec wmieszawszy się w tłum gapiów zajętych obserwowaniem rzadkiego zjawiska na niebie. Zanim się zorientują co się stało będę już w samochodzie.

Gdy zapadł już zmierzch, można było dostrzec jak nad hotelem majaczy w ciemności charakterystyczny szczyt Giewontu a nad nim widać było jasne gwiazdy.

Po chwili odgłosy rozentuzjazmowanego tłumu zamieniły się w cichy zachwyt. Niektórzy gapie całkiem umilkli i stali jak wryci na widok niecodziennego zjawiska. Spojrzałem w górę. Oczom moim ukazał się czerwony glob wznoszący się wolno zza Giewontu. Z każdą chwilą coraz bardziej wyłaniał się ku górze, zdawał się być coraz większy, żeby po chwili zaprezentować się w całej swojej okazałości. Ogromny Krwawy Księżyc widniał teraz nad Giewontem.

Jego kolor był krwisto czerwony. Kolor ten wytrącił mnie z zachwytu i przypomniał mi o tym co zaraz miało nastąpić. Upewniłem się jeszcze raz czy mam pod kurtką pistolet i magazynki, po czym wolnym krokiem zacząłem iść w kierunku mojego celu.

Następne częściPod zielonym Ludzikiem cz 6

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Yourofsky 10.02.2020
    Nikt nie komentuje? Tzn że napisałem bezbłędnie? Żadnych błędów stylistycznych, składowych zdań itp itd? To jak ja mam lepiej pisać skoro mi nikt nie wskaże błędów? Nawet J.R.R. Tolkien spotykał się w gronie pisarzy i wspólnie omawiali swoje błędy, bo tylko tak można się rozwijać. Kurcze ... nawet nie wiem które fragmenty się mogły spodobać a które wręcz przeciwnie.

    Już pisałem przecież że pragnę KONSTRUKTYWNEJ KRYTYKI. Bo w innym razie czuje się jakbym pisał do szuflady :(
  • wiozna|MaĆia 10.02.2020
    https://wspolnymi-silami.blogspot.com

    Polecam. Dobra ocenialnia, wysoki poziom krytyki. Tutaj, na Opowi, ktoś jeszcze może przeczytać. Chyba.
  • AlaOlaUla 10.02.2020
    Yourofsky, jeśli chcesz rewanżu, zacznij kometować innych. Pisałam o tym wielokrotnie.

    Twoje wymagania są samolubne.
    Przemyśl to i zacznij postępować właściwie.
    ?
  • Yourofsky 10.02.2020
    Dzięki za polecenie tej stronki gdzie jest wysoki poziom ocenialnej krytyki :)

    Tak AlaOlaUla pamiętam co mi radziłaś, jednak rzadko mi się zdarza żeby jakieś opowiadanie do mnie trafiło, wiesz ... żeby po dwudziestu linijkach mnie wciągnęło. Może o to w tym wszystkim chodzi. Do tego dochodzi brak czasu bo oprócz pracy robie jeszcze kilka innych rzeczy, sport, fotografia, filmowanie, montaż tych filmów, koloryzacja, wywoływanie RAWów, oglądanie filmów itp. na prawde zajety ze mnie człowiek, mam dużo pasji i aż się czasem dziwie że mam czas pisać, ale czasem jak mnie najdzie wena to poprostu musze pisać i tyle. Nie skupiam się wiec na czytaniu innych lecz bardziej na własnym pisaniu. Owszem, czasem poczytam innych ale tak jak mówie, trudno trafić w mój gust mimo że niektórzy tutaj na prawde dobrze piszą .
  • Yourofsky 10.02.2020
    Po prostu jestem szczery. Nie czuje się na siłach żeby dawać rady innym. A dawanie ocen i treść komentarza typu " No całkiem niezłe daje 5 " nic nie wnosi dla osoby która to napisała.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania