Rewolwer - rozdział pierwszy -

<Dziękuję Wam, Opowijczykom, za wiele miesięcy wspólnego użytkowania. Teksty, które tutaj czytałem oraz ludzie, których spotkałem nauczyły mnie jak zacząć dobrze pisać. Jestem wszystkim za to ogromnie wdzięczny i dlatego prezentuję tutaj owoce mojej ciężkiej pracy (a właściwie tylko jeden rozdział). Jest to ostatnie opowiadanie ode mnie, ponieważ postanowiłem zakończyć publikowanie moich prac. Szczególne podziękowania składam Nazaretowi i Jaredowi za WIELKĄ, a właściwie ogromną pomoc. Zrobili dla mnie cholernie dużo i za to im z całego serca dziękuję. Nie przedłużając, zapraszam Was do zagłębienia w świat westernu, gdzie zaraz rozegra się starcie odwiecznych rywali. Zapraszam.

 

 

 

Woodhut, 1895 rok.

Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, zaciskając w prawej ręce rewolwer, z wyrytym na metalowej lufie napisem Colt: Navy, szedł spokojnie pustą uliczką w stronę starego budynku z napisem nad drzwiami frontowymi: RATUSZ.

Miasteczko wyglądało na opustoszałe, choć wiedział, że wcale tak nie jest. Wszelkie okiennice oraz drzwi i inne wejścia do mieszkań były pozamykane na cztery spusty. Wiatr, który codziennie nawiedzał w południe prerie i miasteczka na nich, poruszał skrzypiące drzwiczki do baru, mieszczącego się po prawej stronie ścieżki.

Twarz mężczyzny przysłaniał skórzany, kowbojski kapelusz. Szyję zdobiła szarozielona bandana, którą teraz nasunął również na nos i usta. Tylko jasnoniebieskie oczy, niczym błękit oceanu, zostawił odkryte. Ubrany był w czarny płaszcz lekko powiewający na wietrze, a pod nim kamizelka o szarym odcieniu zapinana na guziki. Wzdłuż ramion i dłoni wiły się białe płótna bandaży, niczym węże próbujące udusić ofiarę.

Mężczyzna złapał trzema palcami za czarny kapelusz, zdjął, strzepnął z niego piasek drugą ręką i włożył z powrotem na głowę, przykrywając długie do ramion, brązowe włosy. Rozejrzał się wkoło, a jego wzrok zatrzymał się na małej kępie trawy niesionej przez delikatne podmuchy wiatru.

Uwielbiał ten widok. Był prosty, zwyczajny, a jednak przywodził bohaterowi na myśl miłe wspomnienia z czasów młodości. Na przykład gonitwy z przyjaciółmi za takimi kępkami. Nazywali je wtedy „uciekinierzy”, a gdy ktoś je złapał, wygrywał Kapsel, czyli coś w rodzaju towaru wymiennego czy też kolekcjonerskiego fantu wśród młodych mieszkańców miasteczka.

Przypominały mu się wspólne chwile spędzone z bliskimi, nauka jeździectwa pod opieką surowego ojca, który czasem pozwalał mu postrzelać z rewolweru do kilku pustych puszek.

Pamiętał to wszystko, mimo upływu wielu lat. „Dobrych rzeczy nigdy się nie zapomina”, powtarzała jego matka, kiedy jeszcze żyła. Ta poczciwa kobieta zawsze miała regułkę na każdą sytuację i każdy problem, umiała pocieszyć, wesprzeć i pomagała komu tylko się dało. Niestety po przejęciu wioski przez bandytów, którzy nazywali siebie „Wyzwoleńcami”, została brutalnie zamordowana z ręki przywódcy gangu, Williego Jamesa.

Przez wiele lat, Bill – bo tak zwał się ów tajemniczy mężczyzna – oraz mieszkańcy Woodhut musieli znosić poniżanie ze strony najeźdźców. Aż po dziś dzień, kiedy to młody kowboj sprzeciwił się terrorowi i stanął oprawcą na przeciw.

Bill dobrze sobie wszystko zaplanował. Wiedział bowiem, że połowa bandytów wyjechała na parę dni z miasta. Nie mógł odpuścić takiej okazji, a największą motywacją była zemsta za matkę na Willim, który został w mieście, a teraz ukrywał się w ratuszu.

Kilka godzin wcześniej za miastem, na pokrytym wypaloną trawą pustkowiu, odbyła się rzeź. Bill wraz z siedmioma przyjaciółmi zaatakowali z zaskoczenia wrogów i wybili ich w pień. Przez unoszące się tumany kurzu stracili z oczu dwóch bandytów, którzy korzystając z okazji wsiedli na konie i uciekli czym prędzej w stronę Rzeki Indian na wschodzie.

Wszyscy kowboje rzucili się za nimi w pogoń. Wszyscy, prócz Billego, który myślał tylko i wyłącznie o zemście. Wrócił na swym niedawno oswojonym mustangu do miasta i ruszył samotnie na ratusz.

Miał pewność, że burmistrz niczego się nie spodziewa. Nie pomylił się.

Stanął przed jedynym w miasteczku budynkiem z pustaków i zawołał donośnym, kpiącym głosem:

- Burmistrzu! Choć no tu do nas, lud chce cię widzieć. - Bill chciał jak najbardziej upokorzyć Jamesa - No wyłaź, wyłaź i baw się ze mną! - Mężczyzna gestykulował rękami na wszystkie strony, jakby był pijany. - Widzę, że trzeba cię wykurzyć z gniazdka – mówiąc to podniósł rewolwer delikatnie do góry i wystrzelił w jedną z pozamykanych drewnianych okiennic, tworząc w niej małą dziurkę. - Liczę do trzech i jeśli sam nie wyjdziesz, ja wywlokę twoje sponiewierane ciało własnoręcznie!

- Nie musisz się fatygować. - Z budynku wydobył się gruby głos mężczyzny. - Już do ciebie schodzę, mały sukinsynu.

Wtem drewniane drzwi otworzyły się z hukiem i oczom Billa ukazał się niski człowieczek z wielgachnym karabinem marki Springfield w rękach. Proporcje te wyglądały co najmniej komicznie. Miał na sobie potargane, niczym u robotnika, spodnie oraz płaszcz założony w pośpiechu z niedopiętym przedostatnim guzikiem. Jego krótkie, czarne włosy idealnie pasowały do smolistych oczu, przypominających węgielki. Dobrze przyglądnął się chłopakowi, przekładając w tym samym czasie karabin do lewej ręki.

Młody kowboj dobrze znał się na rynku broni palnej, więc znał również i ten model.

„Wzór 1855, amerykański regulowany karabin, bodajże kapiszonowy, jeśli mnie pamięć nie myli”, stwierdził w myślach „zaletą jest ogromny zasięg, a wadą – taśma kapiszonowa, która prócz tego, że droga, to jeszcze dość zawodna, zwłaszcza podczas deszczu”. Niestety na deszcz się nie zanosiło. Niebo było wręcz bezchmurne, a wiatr zbyt słaby, by przywiać jakąkolwiek deszczową chmurę.

- Piękny, co nie? - stwierdził z dumą Willi. - Należał niegdyś do jednego z tych przeklętych konfederatów. Napadli nasze obozowisko kilkanaście lat temu nieopodal miasta Chosenpick. To – podniósł broń pokazowo w górę – jest moja nagroda za to, że jako jedyny ocalałem. Wyrywając ją z rąk jednego z poległych, przeszyłem tym bagnetem ich dowódcę. - Uśmiechnął się, głaskając chropowatą dłonią ostrze na końcu lufy. - Dziś czas, by ponownie przysłużyła się mnie i zabiła ciebie. - Wymawiając te słowa, spoważniał i ścisnął karabin w obu dłoniach. - Czas byś dołączył do matki!

Wyprostował swe króciutkie ręce i wycelował prosto w głowę Billa. Ten odskoczył, robiąc unik przed strzałem i upadł bokiem na ziemię, a pył podskoczył, zawirował i zasłonił leżącego mężczyznę. Wtem Willi nie zastanawiając się długo, przeładował i ponownie nacisnął spust. Strzelił w tumany kurzu na ślepo w podłoże, nasłuchując wycia z bólu młodego kowboja. Zawiódł się i to bardzo, gdy po huku wystrzału nastąpiła głucha cisza. „Tak szybko zabiłem?”, zaczął się zastanawiać, lecz widząc gęstniejącą chmarę kurzu, uświadomił sobie, że młodzik się z nim bawi.

Bill przez wiele lat spędzonych pod rządami Williama, sporo się o nim nauczył. Głównie tego, że jest bardzo porywczy, przez co często nie panuje nad atakami agresji. Kowboj wiedział doskonale, że prowokacje i obrażanie tylko przyśpieszą napad wściekłości. Teraz musiał tylko czekać, aż unoszący się pył zablokuje taśmę kapiszonową, bądź burmistrzowi skończą się naboje.

Już w pierwszych sekundach została wystrzelone około pięć pocisków, a ogień uciekający z lufy za każdym razem odkrywał pozycję Williego w tumanach kurzu.

Bill co chwila wyrzucał w powietrze kolejną kupkę piasku, bądź wykopywał je nogą, aby mieć pewność, że zasłona pyłu zbyt szybko nie zniknie.

Kolejne dwa płomienie towarzyszące wystrzałowi pojawiły się dość szybko po sobie, a jeden z nich o mało nie trafił Billa w ramię. Kowboj poczuł jedynie podmuch przecinanego przez kulę wiatru i dość słyszalny świst powietrza.

Nagle pojawił się dziwny odgłos szczękania metalu, jakby… Spust karabinu się zaciął.

Bill przestał podburzać chmurę kurzu, stanął prosto skierowany do miejsca, gdzie jeszcze kilka sekund temu wydobywał się płomień. W prawej ręce trzymał luźno rewolwer, jakby wiedział, że nie będzie mu już dzisiaj potrzebny.

Will rozumiejąc, co się stało, złapał karabin jak włócznię i z widocznym strachem w oczach zaczął obracać się nerwowo dookoła, jakby przeczuwał, że wróg stoi dosłownie za jego plecami. Usłyszał nagle szorowanie, jakby ktoś zamiatał miotłą piasek, a pod jego stopy wleciał rewolwer marki Colt: Navy. Złapał go łapczywie i odruchowo wystrzelił w stronę skąd przyleciała broń.

Pył zaczął opadać i jednocześnie odsłonił zarys mężczyzny w kowbojskim kapeluszu z bandaną, przykrywającą połowę twarzy.

- Miałeś szansę – powiedział mężczyzna, a Will nacisnął ponownie spust. - ale ją zmarnowałeś. Dla wyrównania szans dostałeś ode mnie ostatni nabój. Też go bezmyślnie wykorzystałeś. - Bill podniósł demonstracyjnie zaciśniętą pięść i zaczęły wypadać z niej naboje. Pięć, jeden po drugim. - Bagnet jest twoją ostatnią nadzieją, a jednocześnie moim narzędziem zbrodni.

- Twoim czym? - Zdziwił się James, robiąc tym samym dziwną, przypominającą skurcz twarzy, minę.

- Narzędziem, którym zamierzam cię zabić – wyjaśnił spokojnym, lekko drwiącym tonem. - Widzisz, historia zawsze zatacza krąg; czasem trzeba jej w tym pomóc. - Will przekrzywił w bok głowę utrzymując dziwaczny wyraz twarzy. - Zauważ, że wszystko co się wydarzyło przed chwilą i co się wydarzy za chwilę ogromnie przypomina twoje spotkanie z konfederatami. Wtedy zostałeś sam jeden, dziś twoi ludzie zginęli w uczciwej walce, a moi ruszyli w pogoń za niedobitkami. Wtedy zabiłeś wszystkich ich własną bronią, a ja dziś zabiję cię twoją. - Bill wykonał krok w stronę przestraszonego burmistrza. - Jest tylko jedna różnica, między tamtym wydarzeniem, a dzisiejszym… - przerwał na chwilę wpatrując się w niebo, jakby całkowicie zapomniał sensu swej wypowiedzi. Po chwili znów spojrzał na zalanego potem przeciwnika i dokończył. - Twoją broń nie wezmę ze sobą, lecz pochowam razem z właścicielem w grobie. Nawet nie pokuszę się zmyć z niej krwi, a może też nie wyjmę jej z ciebie. - Wtem Bill doskoczył do Jamesa, próbując kopnąć go w kolano. Jednak Will znalazł się zbyt daleko i kopniak trafił w powietrze.

William chciał wykorzystać moment i dźgnąć kowboja ostrzem; Bill złapał za lufę, a drugą ręką wziął zamach i uderzył z całej siły w drewniany karabin. Ten, niczym toczony próchnicą , złamał się na pół. Część z bagnetem pozostała w rękach Billa.

James wybałuszył oczy, otworzył buzię ze zdziwienia i zamarł w bezruchu, jakby zaklęty w kamień. Ten stan nie trwał zbyt długo, bo już po chwili upadł w tył na ziemię z metalowym ostrzem wbitym w pierś. Próbował zaczerpnąć powietrza; bezskutecznie. Z ust wyciekała mu lepka krew zmieszana ze śliną.

Will złapał się za ranę i wykrztusił z siebie trochę krwi. Chciał coś powiedzieć, lecz mazista ciecz i brak tlenu mu przeszkodziły.

Bill nie czuł zwycięstwa, raczej pustkę. Wiedział, że to już koniec. Koniec udręki, koniec zmartwień, koniec zemsty i jej planowania. Po prostu nadszedł koniec.

Kowboj nachylił się nad konającym ciałem, nie po to, by wysłuchać jego ostatniego życzenia, lecz by choćby jeszcze raz spojrzeć w oczy swojego odwiecznego wroga. Oczy, które teraz obojętnie wpatrywały się w niebo, tak jakby o nie prosiły, choć wiedziały, że na pewno tam nie trafią.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • Karo 20.05.2016
    Pytanko:
    "- Odsuń się od niej szczurze!" - przed szczurze ma być przecinek, czy nie??
  • alfonsyna 20.05.2016
    Tak, bo "szczur" jest zwrotem bezpośrednim do "adresata". ;)
  • Karo 20.05.2016
    alfonsyna Dziękuję ;)
  • Karo 20.05.2016
    Dziękuję za anonimka, jednak prosiłbym o ujawnienie się chociaż przez samo "to ja", gdyż chciałbym wiedzieć kto jednak zdecydował się dać mi jeszcze jedną szansę ;) Proszę
  • Nazareth 20.05.2016
    To ja. Napiszę komentarz jak tylko znajdę chwilę :)
  • Karo 21.05.2016
    Nazareth dziękuję ;)
  • ausek 20.05.2016
    Podoba mi się klimat jaki stworzyłeś. Mam nadzieję, że jednak zdecydujesz się dodać kolejne części. ;) 5
  • Karo 21.05.2016
    Stwierdziłem, że kolejne części pozostawiam dla przyszłości. Zamknę w szufladzie i poczekam aż wydorośleję. Wtedy z korektą dorosłego umysłu mam zamiar ją wydać. Oby ;)
    Dziękuję
  • ausek 21.05.2016
    Karo z doświadczenia wiem, że ''szuflada'' nie pomieści wszystkich Twoich pomysłów. Podziel się od czasu do czasu jakimś tworem. ;)
  • Karo 21.05.2016
    ausek chodzi mi raczej o ten konkretny tekst ;) Rewolwer jest jedyną powieścią której fabułę i pracowałem od A do Z
  • ausek 21.05.2016
    Karo cieszy mnie to niezmiernie. W takim razie powodzenia życzę. :)
  • Karo 21.05.2016
    ausek dziękuję i nawzajem ;)
  • Jared 21.05.2016
    Trochę się bałem to ugryźć, bo western to, wbrew pozorom, niewdzięczny gatunek. Przede wszystkim musi być w nim klimat, a to najbardziej niedefiniowalna część opowiadania. O dziwo, klimat mnie zaspokoił a i narracja jakby bogatsza. Fabuła... ujdzie, chociaż święta reguła przynajmniej jednego policzka dla czytelnika nie została spełniona(to roz. 1, więc cicham). Starałbym się natomiast unikać takich banalnych słów jak mężczyzna czy wysoki. Już zwykłe "stary cowboy, karabinier, klient speluny" brzmi nieco lepiej, a i + doda do klimatu. Ale przyznaje niezłe. Solidne 4, przypomniał mi się "Krwawy Południk" McCarthego, świetny western swoją drogą :P
  • Karo 21.05.2016
    Jared Dzięki wielkie ;) Policzek dla czytelnika jest już w drugim rozdziale i to dość spory (nie spojlerując - ukaże się przeszłość Willa oraz Matki Billego ;) więc o to jak najbardziej zadbałem )
  • Karo 21.05.2016
    Jared A można pisać kowboj? czy trza cowboy - jak to ty napisałeś?
  • KarolaKorman 22.05.2016
    Życzę Ci Karo, by spełniły się Twoje marzenia :) A co do kowboja, to pisz śmiało, to polskie, uznane w słowniku słowo :)
  • Karo 22.05.2016
    Dziękuję ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania