Poprzednie częściŚMIERĆ W KAWAŁKACH

ŚMIERĆ W KAWAŁKACH (4 miesiące wcześniej)

Lipcowy poranek, 2004 roku

(4 miesiące wcześniej)

Rozlega się uparte pukanie do drzwi. Jest coraz głośniejsze, wreszcie zmienia się w gwałtowne uderzenia pięścią. Oczekując, aż klamka się poruszy, przygląda się wyrafinowanej estetyce drzwi. Podejrzewa, że struktura wykonana jest z jednolitego elementu blachy stalowej, ocynkowanej elektrycznie, wzmocniona żebrowaniem przebiegającym pionowo. Posiadają zamek centralny. Klasa w odporności na włamanie. Wie, co nieco na ich temat. Sam projektował podobne. Jego niespokojny umysł, głowił się nad tym, jak to możliwe, że do drzwi antywłamaniowych mógł dobrać klamkę plastikową, zamiast metalowej. Co z tym człowiekiem jest nie tak? Sprawdza czas na telefonie. Jest wpół do siódmej.

- Przez ciebie wylądujemy na dywaniku u szefa! – krzyczy, martwiąc się, że blacha stalowa drzwi i grube ściany wyciszą jego głos do tego stopnia, iż jego przyjaciel usłyszy pomrukiwanie.

- Jestem, jestem – szepcze – bądź cicho, bo obudzisz mojego Burka.

- Twojego, co? – jego krzaczaste brwi uniosły się, marszcząc wielkie czoło i nie chcąc opaść.

- Burek mój nowy pies. Pożyczyłem go od tego grubego, Stenko… no wiesz tego, co się znęca nad czworonogami. Nie miałem serca, żyć mając świadomość, że ten cudowny psiak, będzie znosił jego tortury.

- Co masz na myśli, mówiąc ,,pożyczyłem”? – wciąż patrzy z niedowierzaniem.

- Ukradłem – podnosi ręce w geście kapitulacji – a raczej okradłem go z przyjemności zadawania cierpienia bezbronnym.

- Od tego są różne fundacje. – prycha, a jego potężny głos odbija się echem na klatce schodowej.

- Myślisz, że na to nie wpadłem? – przekręca klucz w zamku i chowa do kieszeni. – Nikt nie ruszył się z dupskiem. A zadzwoń i powiedz, że chcesz ich wesprzeć finansowo… to zlecą się jak muchy do gówna – mówi energicznie.

- Dopilnujmy teraz, by twoje dupsko znalazło się w moim wozie – lekko poirytowany wskazuje ręką schody prowadzące na dół. Nie wyobraża sobie spóźnienia choćby jednominutowego. Nigdy się nigdzie nie spóźnił: do szkoły, na ślub, na przedstawienia swojej jedynej, ukochanej córeczki. Nigdy. To nie w jego stylu.

Jadą krętymi drogami, wsłuchując się w muzykę, jaka leci w radiu. Czarnowłosy starannie omija dziury w drodze, jakie zadał czas. Uzgodnili, że szybsza droga to ta, która znajduję się, przy drodze nieopodal Szeszyckiego lasu.

W samochodzie panowała ogłuszająca cisza. Od czasu do czasu, zagadywali do siebie, by wydobyć z siebie informacje o pogodzie na przyszły weekend. Oboje postanowili w ciszy obserwować mijające ich znaki drogowe, kapliczkę z figurką Maryi, a jeszcze wcześniej krzyż przydrożny. Nie wiadomo, kiedy stanął w Stężycy pierwszy krzyż przydrożny. Pierwotna intencja krzyża stojącego na rozstaju dróg przy wjeździe do Stężycy od strony Szczodrochowa i przy drodze do Osowa jest nieznana. Wydaje się, że krzyż ten stoi od zawsze, ze sto lat albo i dłużej. Stoi tak do dziś - oczywiście nie ten sam. W miejscu starego, zniszczonego zębem czasu krzyża wyrósł inny, nowy. Ubogie krzewy – a raczej krzaczki – posadzone dokoła stojącego drewna, służą w celach estetycznych, choć efekt jest odwrotny.

- To bardzo mała wieś – ni stąd, ni zowąd, mruczy pod nosem pasażer – zamieszkuje tę wieś około stu mieszkańców… to smutne.

- Co w tym takiego smutnego, Adamie? – pyta zdziwiony.

- Mieszkasz tutaj tak samo, jak ja i nie odczuwasz samotności?

- Mam piękną żonę i moją przemądrzałą Izunię, i ciekawskich sąsiadów. Uwierz mi, samotność mi nie doskwiera.

- Zazdroszczę ci. Masz bardzo piękną córkę – uśmiecha się – oczywiście po mamie.

- Oczywiście – pociera czoło, lepkie od potu. – Powinieneś spisywać swoje złote myśli – uśmiecha się ironicznie.

- Tak. Nabijaj się ze swojego kumpla, który pilnuje twojej córki, abyś mógł w tej klitce, grzmocić żonę. – na jego twarzy widnieje uśmieszek, którego siłą tam umieścił.

- Kurwa… - ignoruje wypowiedź Adama i przygląda się uważniej dziwnej ,,rzeczy”, jaką dostrzega nieopodal lasu. – Widzisz to, co ja? - Adam kręci głową. Kierowca postanawia zatrzymać się na poboczu, aby rozwiać swoje wątpliwości. Wysiada, nie zamykając drzwi i biegnie w stronę tej dziwnej,, rzeczy”, mając nadzieje, że to tylko wyobraźnia płata mu figla. Im bliżej znajduję się po stronie lasu, tym szybciej i głośniej bije jego serce. Adam stara się mu dotrzymać kroku.

- Danielu, teraz to przez ciebie spóźnimy się do pracy. – Uśmiecha się do niego, ale Daniel nie reaguje na swoje imię. Oboje stoją bez ruchu. Daniel nie chciał wierzyć własnym oczom, zerka na podeszwę swojego buta i powoli ją unosi nogę. Nastąpił na prawdziwka, który musiał się przeturlać, wraz z innymi zręcznie robionego koszyka, który leżał obok bladego, ciała kobiety. Jej niedotlenione usta, były lekko rozchylone. Na szyi, Daniel dostrzegł ślady, które kojarzyły się mu z abstrakcją, na białym putnie, jakie stanowiła szyja.

- Sprawdzę czy oddycha – odezwał się Adam, podchodząc ostrożnie do ofiary, uśmierzając każdy szelest, który mógł zbudzić i zirytować za przerwanie smacznej drzemki, krótkowłosą. Pochla się i dotyka szyi, która wcześniej był zdana na gwałtowny nacisk. Daniel, był pewny, że ona nie żyje, lecz chciał się karmić nadzieją, przez te parę sekund, że może ona jednak żyje. Wyraz twarzy Adama zwiastował werdykt na niekorzyść kobiety.

- Kto mógł coś takiego zrobić? – pyta sam siebie Adam. – To chore.

- Powinniśmy zadzwonić do niebieskich mundurów – wykrztusza z siebie Daniel, przełykając żółć, jaka zbierała się w gardle, pozbawiająca mowę wyraźności. – Niech dopadną skurwiela, który to zrobił, ale najpierw zrobimy namiot, żeby zasłonić ciało inaczej, przy tym słońcu, rozłoży się szybciej. Adam kiwa spokojnie głową. - Idź po jakieś patyki, a ja wezmę koc z bagażnika… zrobimy namiot.

- Zadzwonię, do szefa i uprzedzę go, że się spóźnimy. Musimy tu zostać i chronić ciało przed zwierzętami. – Odchrząkuje niespokojnie Adam.

Radiowozy, wraz z samochodem lekarza sądowego, pojawiły i się na miejscu po czterdziestu pięciu minutach.

– Cała ekipa śledcza na miejscu? – Pyta mężczyzna zwracając się tyłem do lasu, mając przed sobą: dwa policyjne radiowozy, przed którymi stoi fotograf, pracownicy z policji, medyk sądowy, oraz prokurator.

Wszyscy lustrują się wzrokiem.

- Panie komendancie? – Odzywa się, pani prokurator. – A gdzie pański przyjaciel?

- Detektyw Tomasz Baker zaraz powinien się zjawić. To osoba lubiąca wielkie wejścia. – Mówi mało przekonującym głosem. Tomasz Baker – najlepszy młody detektyw tego pokolenia. Snuł wielkie marzenia, o wspinaniu się na najwyższe szczeble swej kariery. Jednak coś w nim pękło. Nie dawał sobie rady z własnymi myślami. Kładąc się do snu, – gdy tylko miał okazje - nie potrafił zapomnieć zapachu, rozkładających się ciał, ich widoku. To go przerosło. To i fakt, że te umęczone duszę nie znajdą spokoju do póki morderca nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.

- Dobra nie traćmy czasu. Biedulka i tak już zbyt długo czekała – macha ręką do policjantów, rozkładających z wysiłkiem srebrne walizki kryminalistyczne, w których znajduję się sprzęt podstawowy: uniwersalny, a także specjalistyczny. – Chłopcy trzeba zabezpieczyć to miejsce! – Krzyczy, choć stoi dwa metry przed nimi. – I gdzie moje numerki? – pyta komendant poprawiając szelki, utrzymujące spodnie pod piwnym brzuchem. Jego dorosła córka, stara się dbać o jego dietę, lecz on zawsze znajdzie sposób, by zaspokoić swoje podniebienie czekoladowym tortem.

Zabezpieczenie techniczne śladów, zajęło dłuższą chwilę. Nikt się nie śpieszył, ponieważ nie chcieliby przez nieuwagę zatrzeć ślady, z korzyścią dla sprawcy. Udokumentowanie procesowego śladów i przedmiotów poprzez: oznaczenie ich kolejnymi numerami, opis w metryczce śladowej , sfotografowanie, opisanie w protokole oględzin ich usytuowania, rozmieszczenia, właściwości, cech, oznaczeń. Faza dynamiczna etapu oględzin szczegółowych kończy się, umieszczeniem ich położenia na szkicu.

Dr. Anna Todd, gotowa przystąpić do wstępnych oględzin wraz z prokurator Heleną Fischer, która uświadomiła sobie, że szpilki na grząskim terenie nie sprawdzają się najlepiej - nie tak, jak sobie to wyobraziła. - Dr. Todd z przymrużeniem oczu, bada ślady na szyi zbieraczki grzybów.

- Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Przyczyną zgonu było niedotlenienie organizmu – kręci głową, spoglądając na stan palców u dłoni i kontynuuje – żółty kolor na paznokciach, świadczy o tym, jak często ,,trenowała” swoje płuca, natomiast obgryzane paznokcie do samej skóry, daje świadectwo cierpienia na onychofagie. Brak też śladów podjęcia walki.

- Przyjrzyj się uważniej śladom dusznie, jakie sprawca pozostawił na jej szyi – wtrąca detektyw Tomasz Baker, siorbiąc z papierowego kubka kawę. Jego atletyczna budowa ciała, rzuca cień na ciało czterdziestoparolatki. – Jest nietypowe.

Prokurator Fischer, rozluźnia swoje ciało i rozmyśla nad siedmioma złotymi pytaniami kryminalistyki:, Co? Gdzie? Kiedy? Jak? Za pomocą, czego? Dlaczego? Kto?

- Co ma pan na myśli, detektywie Baker? – Zadaje to pytanie, bardzo pewna siebie. Detektyw, opuścił wzrokiem ciało ofiary, by jego oczy mogły zlustrować ciało pani prokurator. Nie ukrywa uśmieszku, którym obdarza ją za ubranie kuszącej spódnicy, podkreślającą szczupłą sylwetkę, za założenie białej koszuli odkrywający delikatnie dekolt. Modlił się w duchu, że cierpi w tych szpilkach, tylko ze względu na jego osobę.

- Proszę przyjrzeć się dokładniej śladom duszenia – zachęca śmiało rekom, ignorując dr. Annę Todd, która przygląda się uważnie szyi ofiary i próbuje dostrzec to, co Baker.

- Widzą panie? Po lewej stronie szyi? Widoczny, jest słabszy nacisk, co świadczy o tym, że nasz sprawca nie posiada lewego kciuka.

- Cholera! Rzeczywiście… jak mogłam na to nie wpaść? – podpiera czoło nadgarstkiem, z widocznym rozczarowaniem, które chcę przyodziać peleryną niewidką. – Znów, dałam ci powód do satysfakcji.

- Nie przeczę, panno Fischer – uśmiecha się prowokacyjnie.

- Detektywie! Nie zauważyłem twojego samochodu – podchodzi komendant, niezgrabnie omijając rozrzucone z koszyka grzybki.

- Panie komendancie – wita się detektyw Baker.

- Cóż za piękny dzień na śmierć, nieprawdaż? – pyta, zacierając ślady pączka na jego służbowych spodniach.

- Co ta za dwójka? Świadkowie? – Pyta ignorując komentarz komendanta.

- Kto? – obraca się za siebie i przygląda się mężczyznom, którzy składają pojedynczo zeznania. Policjanci z wyćwiczoną ręką spisują każdą wypowiedź w notesiku. – A oni? Nie. Znaleźli ciało, w drodze do pracy do jednej ze stolarskich zakładów – wzdycha przemęczony długą odpowiedzią - To oni nas tutaj wezwali.

- Jak u ciebie?

- Mam pewną teorię. Przedstawię szkic po śniadaniu. Przypuszczam, że sprawca znał ofiarę, a ofiara znała jego.

- Nie o to pytam, Tomku. Mam na myśli twoją siostrę, wiem, że leży pobita w szpitalu – kolejny ciężki wdech i wydech. - Dlaczego sam mi nie powiedziałeś?

- Skąd to wiesz? – unosi się w gniewie, jego głos jest teraz niższy, niż poprzednio, co zwiastuje jego walkę z samym sobą o zachowanie kontroli nad głosem przepełnionym złości i żalu. – Helena, mówiła ci coś?

- Moja kobieta, pracuje w szpitalu, jako pielęgniarka. Pamiętasz? – Stara się uspokoić uśmiechem i kojącym głosem. Baker, czuję się zażenowany wybuchem złości, którego od dłuższego czasu starał się neutralizować operowym śpiewakiem i seksem.

- Nie chcę być wścibskim, ale kto ją tak urządził? - By odpowiedzieć na to pytanie, musiał wziąć głęboki wdech i wydech. Miał złe przeczucia, co do tego człowieka w chwili, gdy zostali sobie przedstawieni. Człowieka, który połamał jego siostrzyce cztery żebra, uszkadzając jej organy wewnętrzne, kopiąc jak psa i zostawiając samą, kiedy biedaczka krztusiła się własną krwią, ledwo, ledwo wybierając jego numer przed zapadnięciem w śpiączkę. Na myśl on nim krew w jego żyłach wrze. Traci grunt pod nogami. Po skończeniu odliczania w myślach do dziesięciu był gotowy odpowiedzieć, choć cały czas miał ten niewdzięczny obraz przed oczyma. On trzymający jej zakrwawioną rękę i błagający ze łzami w szklistych oczach, by nie opuszczała tego świata. Obiecujący sobie w duchu, że gdy tylko się obudzi, będzie lepszym bratem.

- Sebastian. Jej były – odpowiada z pogardą i chłodem, niemalże namacalną.

- Co zrobiłeś? – Pyta z troską i strachem. Nie chciał, aby agresja opętała kogoś takiego, jak Tomasz Baker. Jest jedynym jego przyjacielem i kumplem od kielicha. Nie chciałby sobie szukać nowego.

- Powiedzmy, że karma bywa prawdziwą suką – odpowiedział z powagą w głosie.

- Żałuję, że mnie przy tym nie było – głaszczę się po brzuchu. – Dobra koniec pogaduszek, pora zawieść ciało do kostnicy. A i jeszcze jedno – zatrzymują się przed radiowozem. – Co z tobą i śliczną pani prokurator.

- Śliczną? Nie zauważyłem. – Uśmiecha się łobuzersko, jak za czasów szkolnych, kiedy podkładał nauczycielce pinezki na krześle, lub kiedy chował wszystkie kredy znajdujące się w budynku szkolnym. Dobre czasy.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 24.05.2016
    ,,Pochla się i dotyka szyi,'' - pochyla
    ,,wcześniej był zdana na gwałtowny nacisk. '' - była
    ,,rozłoży się szybciej. Adam ...'' - między tymi zdaniami myślnik
    ,,Udokumentowanie procesowego śladów'' - procesowe
    ,, śladom dusznie,'' - duszenia
    ,, głosem przepełnionym złości i żalu.'' - złością i żalem
    ,, Baker, czuję się zażenowany '' - czuje i bez przecinka
    ,, Na myśl on nim '' - o nim
    ,, z pogardą i chłodem, niemalże namacalną.'' - namacalnym, bo tyczy się chłodem nie pogardą
    ,, i śliczną pani prokurator.'' - panią

    Dużo błędów, co utrudnia czytanie. Wprowadziłaś też dużo postaci i trzeba się mocno zastanawiać, kto co mówi. Za tę część tylko 3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania