ŚMIERĆ W KAWAŁKACH

Na motywach zabójstwa z roku 2004.

 

Gdańsk, październik 2004 rok.

 

- Kłótnie małżonków to podstawa udanego małżeństwa - wspomina słowa terapeuty z lekkim uśmieszkiem, malującym się na jego twarzy pełnej zmarszczek i worów pod oczami, zwiastujące długie i nieprzespane noce z powodu wymiany poglądów, jakie dr. Klein kazał przedyskutować, kiedy zostaną sami we dwoje. Niestety terapeuta nie miał pojęcia, że grafik ludzi w podeszłym wieku może być tak napięty: Dzieci odwiedzające ich tylko po to, by oddać pod ich skrzydła parę rozrabiaków, niszczących wszystko, co napotkają na swej drodze i lepkimi od czekolady rączkami dają autografy na ścianach. Pani Grażyna Kałużna wścibska, stara baba, przychodząca codziennie i narzekająca na swój reumatyzm i żylaki.

Każdy jego poranek zaczynał się od codziennego repertuaru: czarna, jak noc kawa, poranna gazeta ze sportowymi wiadomościami i wynoszenie śmieci, których powinien pozbyć się wczoraj, ale żona nie będzie dyktować mu warunków. Nie będzie pod pantoflem. Właśnie stąd zrodziły się problemy długoletniego ożenku. Ten tok rozumowania zaowocował poróżnienie, jakie narastało pomiędzy nimi. Jego żona Zosia nie chciała zaprzepaścić trzydziestu lat małżeństwa, co ostatecznie sprowadziło ich na skurzane fotele w gabinecie niemieckiego terapeuty dr. Kleina. Z myśli wyrywa go nowe,, znalezisko’’, jakie znajduje w jednym z trzech kontenerów, podczas segregacji odpadów.

– Co do cholery? – Jego twarz staje się napięta i blada, jakby odpłynęła z niej krew. Natychmiast się prostuje, gdy upewnia się, że to, co właśnie trzyma, jest odciętą kończyną, a dokładniej stopą. Kawałki czerwonych kości – strzałkowej i piszczelowej – trzymają poszarpane skrawki niebieskiego materiału. Bosa stopa, cała pokryta sińcami i zdobiona wysuszoną krwią zrobiła na nim wrażenie, podobnie jak i smród, rozkładającego się fragmentu ciała, który wchodził w kompletny nieład z odorem, jaki pochodził z odpadków. Pomyślał, że to żartownisie z bloku naprzeciwko jego domu. Te dzieciaki chcą, z pewnością być przyczyną jego kolejnego zawału. Wcześniej nie były tak twórcze. Na tak dokładne odwzorowanie stopy trzeba było wydać na nie roczne kieszonkowe. Tego był pewien. Nie zniósł myśli trwonienia pieniędzy na takie zabawy, więc ostatecznie postanowił zabrać ją ze sobą, dokładnie wyczyścić i dać wnukom, jako prezent. Może dzięki temu zapunktuje u swojej Zosi. Niech zobaczy w nim troskliwego dziadka, który posiada poczucie humoru. Zapakował kończynę w reklamówkę i zabrał do domu. Ciepłe powietrze gładziło jego twarz i niezadbany zarost. Jego kobieta stawała się bardzo cyniczna, gdy jakikolwiek chłodne powietrze miało zawitać w te strony. Ta kobieta nie znosiła zimna, nawet latem grzejniki musiały być włączone. W ten sposób trwoniła większość majątku na ogrzewanie. Z czasem da się do tego przyzwyczaić. Nierozpakowana, plastikowa folia leżała na stole. Pani Zosia, sądząc, iż to zakupy, ze śmierdzącą wędlinom, jakie mógł przynieść mąż, więc ją otworzyła pośpiesznie. Złapała się za serce i łapczywie starała się nabrać powietrza do płuc, widząc, co jest w środku. Opadła na krzesło, oddychając ciężko.

- Henry! – Krzyczała, ile sił w płucach. – Heee… Henryku! Na jej szczęście, mąż znajdował się w przedpokoju. Zdołał usłyszeć jej cieniutki głosik, co zmroziło mu krew w żyłach. Odszedł od telewizora, jak poparzony, nie kłopotał się, by odłożyć pilot na miejsce, czy wyłączyć to stare pudło. Sypiąc ciężko, jak po przebiegnięciu maratonu przystał obok ukochanej.

- Co się dzieje Zosieńko? – Dyszy jej do ucha. Widzi, że kobieta wskazuje na reklamówkę. Naszły go wyrzuty sumienia. Omal przez jego samowole mógł owdowieć.

- Oddychaj Zosiu, to tylko ,,Made in China” – Uśmiecha się do niej, by miała pewność, że to nic poważnego.

- Henryku, co ty bredzisz?! To ludzka kończyna. Potrafię je rozróżnić, widywałam w moim ulubionym serialu wiele oderwanych kończyn.

- To plastik – maca stopę, brudząc sobie ręce zaschniętą krwią. – Widzisz? Dzieciaki z bloku chciały mnie wystraszyć, za to, że nie kazałem im grać w piłkę w pobliżu naszego domu.

- Nie. Dzwonie na policje. – Wyciąga żwawo telefon z białego fartuszka. Strach opuścił jej ciało szybko na myśl o tym, co zrobiłaby jej ulubiona postać z serialu ,,Anatomia prawdy”? – Nie dotykaj tej stopy, będzie ona stanowić dowód rzeczowy. – Wypowiadając te słowa, czuła się pewnie, jakby wyswobodziła się z własnych łańcuchów. Wybiera numer alarmowy i wciska zieloną słuchawkę. Tyle adrenaliny i to o ósmej nad ranem.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MajorPole 23.05.2016
    Ciekawie napisane, do rzeczy i z nastrojem. No i wciaga.

    Na razie nie wiadomo dokad to idzie, czy to dramat rodzinny czy jakas zagadka kryminalna, czy co, no ale trzeba przeczytac wiecej

    Kilka malych bledow pisowni.
  • KarolaKorman 24.05.2016
    ,, ze śmierdzącą wędlinom,'' - wędliną
    ,,Sypiąc ciężko, '' - sapiąc
    Fajnie się czytało i ciekawa jestem ciągu dalszego, więc lecę do kolejnej części :) Dam 4.5 czyli 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania