Strażnicy Marzeń - Córa Słońca

Witam. Skoro już tu jesteś, to zapraszam. Och, nie bój się. Przecież w każdej chwili możesz wyjść, a póki jeszcze tli się w Tobie ciekawość usiądź obok mnie i posłuchaj. Opowiem historię pełną nienawiści, walki i strachu, lecz nie martw się. Jest w niej także miłość, szczęście i nadzieja. Jednak pozwól bym zaczęła od miejsca gdzie wszystko miało swój początek. Miasto Świateł. Było przecudowne. Powstało na wyspie, unoszącej się wiele kilometrów nad ziemią. Wysokie budynki zrobione z białego kamienia oświetlane przez tysiące kryształów mieniących się na wszystkie kolory. Po środku miasta wznosił się zamek zrobiony z czarnego materiału, gdzie mieszkały dwa rody obdarzone potężną mocą. Złoty i Srebrny. Pozostawały rozdzielone, a lud wierzył w to, że toczy się między nimi walka o Biały Tron.

Jednak pewnego wiosennego dnia w obu królewskich domach urodziły się dzieci. Złota księżniczka i Srebrny książę. Poznali się przypadkiem na jednej z wielu uroczystości. Pomimo zakazów rodziców, dorastali jako przyjaciele, aż nadszedł ten dzień kiedy on się oświadczył, a ona powiedziała tak.

Ich ślub był największym wydarzeniem w dziejach miasta, a ich wesele było huczne i wesołe. Poddani świętowali trzy dni! W końcu dwa rody były połączone na zawsze w jedność.

Jednak nie wszyscy dzielili te szczęście. Wśród poddanych powstała grupa spiskowców, którzy chcieli obalić koronę. Odkryli pradawny rytuał, który uwięziłby moce dwóch rodów na wieczność. Potrzebowali jedynie krwi osoby obdarzonej Złotem i Srebrem.

Długo nie musieli czekać na owoc miłości nowej królewskiej pary. Złotowłosa księżniczka o wielkich srebrnych oczach. Młoda para nigdy nie czuła się szczęśliwsza.

Księżniczka wyrosła na piękną damę, szanowaną i wielbioną przez poddanych.

Jednak w dniu jej osiemnastych urodzin wybuchła rebelia, która miała na celu pojmać dziewczynę. Królowa broniła jej jak mogła, walcząc zaciekle, jednak rebelianci zaatakowali w momencie jej słabości. Zaćmienie Słońca. Bez mocy została szybko unieszkodliwiona. A król nie był w stanie użyć siły przeciwko swoim poddanym. Nawet, by chronić swoją rodzinę. Księżniczka została schwytana, a jej krew zapieczętowała króla i królową, razem z mocą ich rodów. Uwięzieni na niebie, skazani na to by nigdy więcej się nie spotkać.

Nieświadomie spiskowcy pozbawili wyspę mocy, która unosiła ich w powietrzu. Tak zniszczyli swój dom i wszystko za co walczyli.

 

Teraz przejdźmy do właściwej historii. Była ciemna, ponura noc. Stałam na dachu wysokiego budynku i przyglądałam się scenie, która się przede mną odgrywała.

Fale czarnego piachu powalały wszystko co stało na jego drodze. Czarny Pan dosiadał potężnego ogiera, a powietrze niosło jego ponury śmiech.

Piątka Strażników ledwo stojąc na nogach chroniła ostatniej grupki dzieci, która w nich wierzyła.

- Poradzą sobie? - zapytałam na głos, do niewidzialnej towarzyszki. W głowie usłyszałam ciche "tak".

Przed odejściem ostatni raz spojrzałam na walczącą grupę. Właśnie wtedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Moją uwagę przykuły jego błękitne oczy wypełnione nadzieją i pewnością siebie. Ci Strażnicy – pomyślałam – nigdy się nie zmieniają. Na moich ustach pojawił się słaby uśmiech. Odwróciłam się plecami i odleciałam, a w mojej głowie ciągle tkwiły te zdeterminowane oczy, wspomnienie, które nigdy mnie nie opuściło.

 

* * *

 

Od pokonania Księcia Koszmarów minęło około dziesięć lat. Na świecie panował pokój i radość. Coraz więcej osób wierzyło w istnienie Strażników. Na dodatek to już nie tylko same dzieci. Pełno nastolatków i coraz więcej dorosłych. Mogłoby się to wydawać niemożliwe, jednak bardzo wiele dzieci było świadkiem tego co się stało. Od wtedy ta piątka nie kryła się tak, jak dawniej. A o samym Czarnym Panie zaginął słuch. Oczywiście gdzieś się ukrywał. Strach nigdy nie zniknie z świata i tak, jak starczyło jedno dziecko, by uratować Strażników, tak samo starczy jedno serce, w którym tli się strach, by Mrok przetrwał. Jednak nie przejęłam się tym. Wiedziałam, że sam się w końcu pokaże. Taki już miał charakter. Chciał zwrócić uwagę całego świata na swojej osobie. Przez dziesięć lat nie miałam czym się przejmować, nikogo do pilnowania, aż do tamtego dnia.

Był to środek wiosny, a ja przelatywałam nad Polską. Jeśli pamięć mnie nie myli były to Mazury. Przepiękne miejsce, które odwiedzałam bardzo często. Słońce świeciło jasno na niebie, towarzysząc mi w moim locie, ogrzewając me plecy swym ciepłem. Uwielbiałam latać w jej promieniach i podziwiać piękno natury.

Zatrzymałam się nad gęstym lasem, obok którego znajdowało się szmaragdowe jeziorko. Wylądowałam między drzewami, a w oddali słychać było harmonijny śpiew ptaszków, w uszach szumiał mi wiatr, który szarpał moimi długimi blond włosami,jakby chciał zachęcić mnie do zabawy. Zaśmiałam się.

– Nie teraz, Wietrze. Teraz odpoczywamy. – Powiedziałam cicho i już miałam usiąść na zielonej trawie, gdy usłyszałam kroki. Nieliczne promyki słońca, które przedostawały się przez zasłonę liści, zdawały się przygasać. Melodia ptaków znikła, a wiatr się zatrzymał. Las ucichł. Marszcząc brwi chwyciłam za białą, chłodną rękojeść miecza, przypiętego do mojego boku. Zaczęłam się rozglądać, wyczekując.

Z cienia wyłoniła się postać mężczyzny o prostych, czarnych jak smoła włosach, które wyglądały jakby były mokre. Szara skóra kontrastowała z długo, prostą szatą, wyglądającą jak czarny dym otaczający jego ciało. Ciemnoszare oczy z piwnymi akcentami, wpatrywały się we mnie beznamiętnie. – Witaj, siostro. – powiedział spokojnym głosem, jakby szeptem z twoich najgorszych koszmarów.

– Mrok. – mój głoś był bezbarwny. Rozluźniłam mięśnie, ale dłoń nadal trzymałam na broni.

– Nie wydajesz się być zaskoczona. – Nie byłam. Wiedziałam, że w końcu przyjdzie. – Nie ważne. Przyszedłem złożyć ci propozycje. Rzekłbym nawet, że nie do odrzucenia. – Na jego twarzy pojawił się przerażający uśmiech. Wiedziałam czego chciał. Już to słyszałam. Ale tym razem coś się w nim zmieniło. Czułam to. W jego dłoni zatańczył piach, formując długą kose. Zacisnęłam ponownie dłoń na białej rękojeści, gotowa do odparowania ataku.

– Już to przerabia... – Nie zdążyłam skończyć, bo Mrok wziął szybki zamach i z całych sił wymierzył cios w moją stronę. Zdążyłam się obronić, jednak siła uderzenia odepchnęła mnie. Wylądowałam na trzonie drzewa. Zderzenie odebrało mi dech w piersiach. Poczułam krew w ustach. Stał się silny. Nie dam mu rady - przeszło mi przez myśl.

W mgnieniu oka zlikwidował dzielącą nas odległość. Chciałam wstać i stawić mu ponownie czoła, lecz ciało odmówiło mi posłuszeństwa, więc jedynie oparłam się o swój biały miecz lśniący w słonecznym blasku i starałam się ustać na nogach.

– Moja droga... – Zaczął. Poczułam zimny dotyk. Było to ostrze czarnej, jak nocy kosy, które zostało przyłożone do mojej szyi. – Przyłącz się do mnie. Nikt nas nie powstrzyma i oboje osiągniemy swój cel. – Zacisnęłam szczękę. Nie poddam się jego pokusom. Mrokowi nie można ufać. Spojrzałam na niego lodowatym spojrzeniem.

– Prędzej zginę. – Wycedziłam.

– To akurat mogę załatwić. – stwierdził pokazując swoje ostre zęby w triumfalnym uśmiechu. – Pozdrów ode mnie Słońce.

Jednak kiedy ostrze miało przeciąć moją skórę, jasny rozbłysk światła zmusił mnie do zamknięcia oczu. Gdy je otworzyłam Czarnego Pana już nie było.

– Dziękuje... – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Czułam się wycieńczona. Nie byłam przygotowana na taką moc w jego ataku. Skarciłam się w myślach za zlekceważenie przeciwnika. Przecież to podstawowy błąd. Mogłam przez niego zginąć.

Nie czułam się na siłach, by stamtąd odejść. Mrok mógł wrócić, ale ja nie miałam gdzie się ukryć, ani sojuszników, do których mogłabym pójść. Byłam typem samotnika, pewna tego, że ze wszystkim poradzę sobie sama.

Zakręciło mi się w głowie, więc usiadłam pod drzewem. Światło w lesie wróciło do normalnego stanu, ptaki znowu śpiewały, ale Wiatr znikł. Nie miałam czasu się tym przejąć. Silny ból głowy sprawił, że skuliłam się na ziemi, a potem ogarnęła mnie ciemność.

* * *

 

Święty mikołaj krążył po sali Sfery Snów. Był zdenerwowany. W końcu to, co widział nie było naturalnym zjawiskiem. Przez setki lat swojego życia nigdy nie widział czegoś podobnego. Wezwał czwórkę Strażników, by im to opowiedzieć. Może nawet pan Księżyc będzie miał coś do powiedzenia w tej sprawie.

 

Wielkie drzwi stanęły otworem, a w nich zobaczył jak przyjaciele się zbliżają. Wróżka i Piasek cicho dyskutowali, a za nimi szedł Zając. Znowu niezadowolony. Czy on nigdy się nie zmienia? – pomyślał siwobrody. Jack Mróz szedł tuż obok niego, po drodze zamrażając kilka elfów w czerwonych czapkach.

– Witajcie! Cieszę się, że już dotarliście. – odezwał się swoim grubym głosem.

– Jakbyśmy jeszcze mieli wyjście... – mruknął pod nosem Aster.

– Powiedz nam co się stało. – Ząbek spojrzała na niego, a w jej lawendowych oczach można było zobaczyć zmartwienie. Skinął głową. Poczekał, aż wszyscy znajdą się blisko niego i zaczął opowiadać

– Siedziałem w swojej pracowni, wymyślając nowe zabawki. W między czasie jadłem swoje ulubione czekoladowe ciasteczka, kiedy nagle... – zrobił chwilę, by zbudować napięcie. – Zaślepiający rozbłysk słońca oblał... Wszystko! – skończył gestykulując rękoma, by dać do zrozumienia towarzyszom jak bardzo to było niepokojące.

– Słońce. Nord ja nie mam na to czasu. – Zając tracił już cierpliwość.

– Ty nigdy nie masz czasu. Mówię wam, to nie było nic naturalnego. Czuję to. Całym brzuchem!– skończył łapiąc się za wspomniany wielki brzuch. Zając wzniósł oczy ku niebu, wzdychając. Wróżka wyglądała na zamyśloną. Jakby chciała sobie coś przypomnieć. Jack stał na uboczu jedynie słuchając ich dyskusji.

– Też to widziałem. – powiedział w końcu cicho. Jednak nikt go nie usłyszał. Poirytowany miał już dać o sobie znać głośniej, gdy zobaczył jasny snop światła wchodzący przez duże okrągłe okno.

– Księżyc. – Tym razem odezwał się głośniej. Każdy go usłyszał.

– Czekaliśmy na ciebie. – zaczął North, odwracając się w stronę białej tarczy. – Powiedz nam czy coś się święci. – W odpowiedzi na kamiennej posadzce pojawił się cień. Ten sam, który ujrzeli dziesięć lat wcześniej. – Czarny Pan...– wyszeptał. – Co mamy robić?

Księżycowy blask posunął się dalej, aż dotarł do złotego kręgu. Z ziemi wysunął się kryształ, mieniący się na wszystkie kolory.

– O jej. Wybierze nowego Strażnika! Ciekawe kto to będzie. – Klasnęła dłońmi podekscytowana Ząbek.

– Znowu? Przecież nie potrzebujemy pomocy przeciwko Mrokowi. Już sobie z nim poradziliśmy. – zamarudził Zając.

Wszyscy zamarli patrząc jak magiczny pył powoli kształtuje się.

 

– Tylko nie Świstak, tylko nie Świstak. – szeptał Aster, zamykając oczy.

Pył znieruchomiał, a postać, którą przedstawił zaskoczyła każdego. Długowłosa dziewczyna, o delikatnych rysach twarzy z poważną miną. Ubrana w lekko zbroje. Na piersi widniał rysunek słońca, a u jej boku zwisał jasny miecz, który na rękojeści miał identyczny wzór.

 

– Kto to jest? – zapytał Jack, lecz nie dostał odpowiedzi. Mikołaj gładził swoją długą brodę.

 

– Nie wiem. – odpowiedział po czasie. – Nie znam tej nieśmiertelnej. Może to ktoś nowy? A może śmiertelniczka?

– Śmiertelniczka? A po co nam niby jakaś śmiertelniczka. – oburzył się Aster.

– Trzeba ją znaleźć. – stwierdziła Ząbek. W odpowiedzi Piasek pokazał nad głową Samolot, świat i pytajnik. – Nie. Musimy poszukać wszyscy.

Jack przestał ich słuchać. Wpatrywał się w obraz nieznanej dziewczyny. Wyglądała jakby miała jego wiek, a przynajmniej wiek w którym stał się Strażnikiem. Ale jej oczy zdradzały coś więcej. Mądrość, której osiemnastoletnia dziewczyna nie ma szans posiąść.

– To nie śmiertelniczka. – Czwórka towarzyszy spojrzała na niego zdziwiona. Ale zanim dostali jakiekolwiek wyjaśnienia, Jack wyleciał przez otwarte okno.

– Piasek, spróbuj znaleźć tą dziewczynę poprzez sny. – powiedział Mikołaj do przyjaciela. Ten skinął głową po czym odleciał. Czas wrócić do pracy.

 

* * *

 

Odleciał jak najdalej od Bazy. Chciał pobyć samemu. Kiedyś pragnął towarzystwa. Czuł się samotny. Ale teraz gdy to wszystko miał, tęsknił za dniami, gdy miał czas dla siebie. By najprościej na świecie się zabawić. Teraz miał obowiązki. Tu zima, tu trochę mrozu. Jakieś dziecko zapomina o zabawie? Jack nadchodzi na ratunek. I pomimo tego, że cieszyło go dawanie szczęścia tym małym szkrabom... Od czasu pokonania Czarnego Pana stawało się ich coraz więcej. Nastolatki... Z nimi było ciężko. Ale nie to co z dorosłymi. Dorośli w ogóle zapomnieli co to zabawa. Nie mają na to czasu! Prychnął na tą myśl. W ogóle nie rozumiał dlaczego dorośli powinni ich interesować? Od kiedy oni stali się ważni? Nie potrafił tego zrozumieć. Może wcześniej żaden dorosły w nich nie wierzył, więc pomarańczowe światełka na Sferze Snów, które oznaczają dorosłych, nie świeciły. A każde z tych światełek dawało Strażnikom moc.

Wiatr zawiał mocniej, ciągnąc Jacka w innym kierunku.

– Nie Wietrze. Nie lecimy tam. – Jednak Wiatr nie ustępował. Pociągnął chłopaka jeszcze mocniej, a on nie mógł się sprzeciwić. Chociaż stary przyjaciel nigdy wcześniej nie sprzeciwił się jego woli.

Pozwolił się nieść podmuchom wiatru, aż zrozumiał, że dolecieli się w Polsce. Nie potrafił zrozumieć co tam było takiego, by go ciągnąć, aż tak daleko. Za horyzontem słońce chyliło się ku zachodowi. Ostatnie promyki barwiły niebo na różowo.

 

Jak prowadzony przez niewidzialną dłoń, leciał w stronę Mazur. Doszedł na skraj lasu. Wiatr zawył mocno, jakby chciał krzyczeć "Tutaj!". Białowłosy wzruszył ramionami i wszedł powoli w ciemność.

Nie długo musiał iść, by zrozumieć dlaczego Wiatr go tu przyprowadził.

Pod jednym z licznych drzew leżała dziewczyna o długich blond włosach, które lśniły w blasku księżyca. Miała na sobie lekką, złotą zbroje, a w prawej ręce ściskała biały miecz o perłowym blasku. Wyglądała jakby spała. A może była nieprzytomna? Z pewnością to dziewczyna, którą pokazał im Księżyc.

~ * ~

Gdy odzyskałam przytomność, nie czułam już żadnego bólu. Regeneracja nieśmiertelnych była o wiele szybsza niż ludzi. Powoli otworzyłam ciężkie powieki. Było już ciemno, jednak las rozświetlał łagodny blask Księżyca. Wstałam powoli, rozglądając się. Wyczułam kogoś obecność. Złapałam szybko za miecz, tym razem gotowa na przyjęcie potężnego ataku. Jednak to nie był Mrok. Niedaleko mnie stał chłopak. Białe włosy zdawały się błyszczeć jak świeży śnieg. Błękitne, jak zimowe niebo oczy przyglądały się mi z ciekawością i może lekką obawą. Opuściłam miecz, a chłopak zdawał się odetchnąć. Podszedł do mnie i dopiero wtedy zauważyłam, że w ręce trzyma drewniany kij zakręcony na jednym końcu w coś na kształt litery G. Ubrany był w granatową bluzę, pokrytą cienką warstwą szronu i brązowe spodnie.

– Kim jesteś? – zapytał prawie, że szeptem. Kij trzymał mocno.

– Nazywam się Lux. – przedstawiłam się, chowając swój miecz do brązowej pochwy. Nie odwracałam od niego oczu. Po przygodach z Mrokiem, wolałam być czujna.

– Lux... – powiedział i zamyślił się, jakby starał się sobie przypomnieć moje imię. – Kim jesteś? – powtórzył pytanie.

– Nikim ważnym. – odpowiedziałam wymijająco. I miałam już odlecieć, kiedy chłopak powiedział coś, co zmieniło moje dotychczasowe życie.

 

– Księżyc cię wybrał. – rzekł cicho. – Wybrał cię na Strażniczkę.

 

* * *

 

– O czym ty mówisz? – zapytałam, patrząc na niego jakby mi mówił, że jest Św. Mikołajem.

– Księżyc wybrał cię na nową Strażniczkę. – powtórzył białowłosy.

Nic nie odpowiedziałam. Zagłębiłam się w swoich myślach. Jak to Księżyc mnie wybrał? Przez dwa tysiące lat nie odezwał się do mnie słowem, a teraz miał czelność mnie wybierać?!

Wzbiłam się w powietrze czując jak gniew się we mnie wzbiera. Na czarnym niebie wisiała wielka, biała tarcza Księżyca. Rozświetlała świat swoim bladym blaskiem. Przyglądałam się mu, rzucając wściekłe spojrzenie. Ale on nie zareagował. Nigdy tego nie robił. Milczał, a ta cisza rozrywała mnie od środka.

– Nie bawię się tak. – powiedziałam krótko. Cisza. – Dobrze wiesz, że nie masz prawa tego robić! – Krzyknęłam, ale ponownie nie dostałam odpowiedzi. Nie, nie miałam zamiaru zostać Strażniczką. To był jego świat, do którego ja nigdy nie należałam i nie miałam zamiaru zacząć teraz.

Niebieskooki wzniósł się na mój poziom.

 

– Słuchaj. Mnie też się to nie podobało. Ale skoro Księżyc cię wybrał, to znaczy, że dzieci cię potrzebują.

– Nie porównuj mnie do siebie Jacku Mrozie. – powiedziałam chłodno, patrząc na niego tym samym wzrokiem, którym niedawno obdarzyłam Księżyc.

– Mrok powrócił. A skoro Księżyc wybrał nowego Strażnika, coś musi być nie tak.

 

– Poradzę sobie z Mrokiem.

– Nie poradzisz. – Podtrzymał moje spojrzenie. Zapadła między nami cisza, w której toczyliśmy między sobą zaciekłą walkę.

 

– Nic o mnie nie wiesz. – wyszeptałam.

 

– To prawda. Ale wiem, do czego może być zdolny Mrok. – Jego głos brzmiał pewnie. Nie wiem dlaczego, ale już wtedy mnie przekonał. Cichy głos podpowiadał mi, że na tą walkę dobrze by było zdobyć sojuszników. A na razie moim zamiarem było zdobyć informacje, które oni mogli mieć.

Spojrzałam jeszcze raz na Księżyc. Wiedziałam, że nie poddam się jego woli. To nie on decydował o moim losie.

 

– Pójdę z tobą. Ale nie zostanę Strażniczką.

Białowłosy nie odpowiedział tylko uśmiechnął się jakby mówiąc "tak, jasne". Poszybował w stronę bieguna, a ja za nim. Wtedy nie wiedziałam co mnie czeka. Mrok stał się potężny, a ja nie znałam jeszcze powodu. Wkrótce wiele miało się zmienić...

 

* * *

 

W ciągu godziny dolecieliśmy do Bazy Mikołaja. Bywałam tu już kilka razy, sprawdzając czy wszystko idzie jak powinno. Takie było moje zadanie. Pilnować, by nic nie zakłóciło porządku. Stanęliśmy przed wielkimi, dębowymi wrotami, które otworzyły się, jakby zapraszając nas do środka. Szliśmy długim korytarzem cały czas w ciszy. Moja zbroja brzęczała, a dźwięk odbijał się o puste ściany robiąc echo.

Po kilku minutach znaleźliśmy się w wielkiej sali, na której środku stał ogromny glob. Świeciło się na nim miliardy małych, złotych światełek. Były też pomarańczowe, ale należały do zdecydowanej mniejszości. Przy panelu sterowniczym stało dwóch yeti, a wszędzie krzątały się małe elfy w czerwonych czapkach roznosząc przyjemny dźwięk dzwoneczków przyczepionych do szpiczastego końca.

– Gdzie jest North? – zapytał jednego z owłosionych stworów, który wskazał mu wielką łapą windę. – Dzięki.

Chłopak pokazał mi gestem bym poszła za nim. Nigdy wcześniej nie spotkałam żadnego ze Strażników. Widziałam ich jedynie z daleka. Wielcy i potężni. Niezwyciężeni. Winda zjechała w dół. Czułam się dziwnie. Jakby nie na miejscu, ale to było naturalne. Od setek lat nie chciałam mieć nic wspólnego z Strażnikami. Nawet nie wiedzieli o moim istnieniu, dopóki drogi Księżyc nie raczył ich o tym poinformować.

– Słuchaj... – zaczął chłopak, gdy widna się zatrzymała, a my wyszliśmy przechodząc przez yeti i elfów tworzących zabawki. – Mikołaj może być trochę... Jakby to powiedzieć...Uparty. Nawet bardzo. – dokończył śmiejąc się pod nosem. – Ale nie zraź się. Nie jest aż taki zły. – dodał, otwierając drzwi, które wprowadziły nas do mniejszego pomieszczenia, w którym znajdowało się mnóstwo zabawek, figurek z lodu i duża, świecąca czerwonymi, żółtymi i niebieskimi lampkami choinka. Zaraz przy oknie, dającym widok na biegun, stało drewniane biurko, a przy nim Mikołaj. Od razu usłyszał nasze przybycie. Wstał i z groźną miną na nas spojrzał.

– Jestem zajęty. – zaczął, ale gdy ujrzał Jacka na jego twarzy zawitał uśmiech. – Znalazłeś ją! Dobra robota Jack. No, to dam znać reszcie i zaraz zaczniemy ceremonie.

 

– North, zaczekaj. – powiedział niepewnie chłopak.

 

– Gdzie moje maniery! Mam na imię North i jestem Strażnikiem Zachwytu. – powiedział głośno, wyciągając swoją potężną dłoń. – Miło mi cię poznać.

– Lux. – Podałam mu swoją, dorównując mu siłą uścisku.

– Ho ho! Uścisk godny mężczyzny! – Zaśmiał się głośno. – Bez urazy.

Nie odpowiedziałam, chociaż na moim ustach namalował się łagodny uśmiech.

– No ale nie stójmy tak. Ciasteczko? – zaproponował.

– North posłuchaj mnie! – Jack nalegał, ale Mikołaj nie zwracał na niego uwagi.

 

– Phil, wezwij resztę. Czas powitać nowego Strażnika. A wy chodźcie ze mną.

Mikołaj ruszył drogą, którą przyszli. Zgadywałam, że wracamy do sali wielkiej sfery.

Po kilkunastu minutach staliśmy przy wielkim panelu, zapełnionym przeróżnymi kolorowymi guzikami. Niedługo potem dołączyła do nas pozostała trójka. Zając, który wyglądał na niezadowolonego. Wróżka Zębuszka, która latała na około mnie podekscytowana. I Piasek. Ten ostatni spokojnie mi się przyglądał. Jakby szukał we mnie odpowiedzi na ważne pytanie. Domyślałam się o co może chodzić, jednak nie miałam okazji, by mu to wyjaśnić.

– Cieszę się, że w końcu jesteście. Przedstawiam wam Lux. Nową Strażniczkę! Podajcie mi księgę! – krzyknął Mikołaj, a kilka elfów przydreptało niosąc wielką skórzaną księgę z złotym znakiem, którego nie byłam w stanie dokładnie zobaczyć. Otworzył ją zaczynając recytować to co brzmiało na przysięgę. Elfy zaczęły grać na instrumentach.

– Jack. – przypomniałam mu cicho. Spojrzał na mnie i westchnął.

 

– North. Zaczekaj. Stop muzyka. – Mówił normalnym tonem, ale stanowczo. Elfy od razu się zatrzymały. W sali zapadła cisza. Mikołaj spojrzał groźnie na białowłosego.

 

– Jack nie teraz. – Skarcił go wzrokiem.

 

– Ale to nie może czekać. – starał się wytłumaczyć na co siwobrody przewrócił oczami.

– No to słucham.

– Nie zostanę Strażniczką. – powiedziałam. Nie miałam zamiaru prosić kogokolwiek, by się za mnie tłumaczył. Na moje słowa Mikołaj głośno się zaśmiał.

– Owszem. Zostaniesz.

 

– Nie. – odpowiedziałam twardo.

 

– No i bardzo dobrze! – wtrącił Zając – Nie potrzebujemy kolejnej Strażniczki, która nie potrafi uszanować wyboru Księżyca. – mówiąc to spojrzał znacząco na Jacka.

– Nie interesuje mnie jego wybór. Wybierzcie kogoś innego.

– Myślisz, że to jakaś loteria? – oburzył się North. – Księżyc cię wybrał, więc to właśnie ty jesteś nam potrzebna. To jest twoje przeznaczenie. Taką przyszłość w tobie zobaczył, gdy cię stworzył. – dokończył już spokojniejszym głosem.

No pewnie – pomyślałam – Księżyc nawet nie wyprowadził ich z błędu.

– Nie stworzył mnie Księżyc. – stwierdziłam patrząc Mikołajowi w oczy. Widząc jego pytające spojrzenie dodałam szybko – Stworzyła mnie Słońce. Dawno temu... – Mój głoś złagodniał, gdy wymówiłam te słowa.

– Słońce? – Dopiero teraz jego oczy powędrowały na jej zbroję. Zobaczył wzór słońca i zaczął gładzić po brodzie. – Przecież Słońce nie jest strażnikiem. Nie ma mocy! Wiedzielibyśmy o tym.

– To prawda. Słońce na pewno nie jest Strażniczką. Ale ma taką samą moc. Stworzyła jedynie dwóch nieśmiertelnych.

– Jesteś Strażniczką Słońca? – zapytała Wróżka podlatując do mnie. Pokręciłam przecząco głową. Bawiła mnie ta ich chwila niepewności. Nawet nie wiedzieli czy powinni mi wierzyć.

– To kim w końcu jesteś? – Tym razem to Jack zadał pytanie, a jego błękitne oczy wpatrywały się we mnie, wyczekując.

– Jestem ich córką.

 

* * *

 

– A-ale jak to córką? – zapytał Zając po dłuższej ciszy. Wszyscy patrzyli na mnie jak na ducha. Co może brzmieć śmieszne, bo przecież każdy z nas był duchem, prawda?

– Córką? Przecież Strażnicy nie mają dzieci. – Teraz to Mikołaj odezwał się swoim grubym głosem.

– Nikt z was nie zna legendy o mieście Złota i Srebra?

– Miasto Świateł? – Prychnął – Przecież to tylko bajki na dobranoc. – North patrzył na mnie, jakbym sobie z nich kpiła. Czy miało sens dalej im to tłumaczyć? Zapewne to była przydatna informacja skoro mieliśmy stanąć razem do ewentualnej walki.

– Nie Nicholasie. To nie są bajki. Ta historia wydarzyła się na prawdę. – powiedziałam, starając się nie zmieniać spokojnego tonu. Pomimo upływu lat, wspomnienie dawnego życia bolało nadal tak samo. Westchnęłam głęboko. – Złota Królowa i Srebrny Król, na zawsze uwięzieni na Niebie, zapieczętowani krwią Złoto-Srebrnej Księżniczki. – zacytowałam wers.

Oczy każdego rozszerzyły się, a wzrokiem wędrowali to na Księżyc, to na mnie. Trochę mnie to bawiło. Ufali Księżycowi, byli mu oddani, a on nawet nie powiedział im tak ważnego faktu o sobie. Przeszło mi przez myśl, że mógł o tym nie wiedzieć. Ale nie, na pewno wiedział. Tyle razy próbowałam z nim porozmawiać...

– Chcesz nam powiedzieć, że jesteś księżniczką?! – zapytał Jack, który jako pierwszy się ocknął.

– Owszem. Lux d' Aurora – Ukłoniłam się tak, jak dawniej mnie uczono. – Moja matka podarowała mi nieśmiertelność, tak jak Księżyc dał je wam. Od prawie dwóch tysięcy lat krocze po ziemi. – Chciałam im dać jasno do zrozumienia kim jestem.

– Niby dlaczego powinniśmy ci wierzyć? – zapytał podejrzliwie Zając. – Pojawiasz się znikąd. Nikt wcześniej o tobie nie słyszał, a teraz twierdzisz, że jesteś córką Księżyca? Wiedzielibyśmy o tym.

Tym razem to ja prychnęłam. Miałam ochotę stamtąd wyjść, ale spojrzenie Jacka mnie powstrzymało. Było w nim coś... Znajomego, przez co miałam uczucie, że nie chcę, by odszedł. Nikt mi nie wierzył, a ja sama nie wiedziałam jak mogłabym im to udowodnić. Nie żeby mi zależało na tym, ale Jack patrzył na mnie wyczekującymi oczami. On jako jedyny mi wierzył. Miałam już się odezwać i dyskutować z upartym kangurem, jednak w tej samej chwili usłyszeliśmy znajomy śmiech. Jak zawsze pojawił się znikąd. Ciemność należała do niego. Czarny Pan stał przy jednej z czerwonych kolumn i przyglądał się nam z wyraźnym rozbawieniem.

– Nie myślałem, że zobaczę cię kiedykolwiek w towarzystwie Strażników. – zwrócił się do mnie.

 

Wszyscy sięgnęli po swoją broń, ale ja wiedziałam, że nie zwyciężą. Stali się silni, ale w Mroku drzemała ogromna moc. Nie mogłam tylko zrozumieć skąd ją ma. Czy komuś ją odebrał?

– Czasy się zmieniają. – powiedziałam szeptem. Musiałam ich chronić. To ja sprowadziłam tam Mroka. Wysunęłam się tak by stać między nimi a mężczyzną.

 

– Chcesz ich bronić? – Wybuchł śmiechem. – Aż ciężko uwierzyć w to co widzę. Wielka Wojowniczka Słońca. Ognista Furia, która całe swoje życie nienawidziła Strażników, staję w ich obronie. Jeszcze nie jest za późno, by stanąć bo zwycięskiej stronie, siostrzyczko. – Uśmiechnął się szeroko i w tamtej chwili zrozumiałam dlaczego się tu zjawił. Zacisnęłam mocno rękojeść miecza i rzuciłam się do ataku. W mgnieniu oka uzbroił się w kose zrobioną z czarnego piachu. Odparował mój atak, ale nie udało mi się przejść w ofensywę. Musiał się bronić. Miałam nad nim przewagę. Tym razem go nie zlekceważę. Z prawej, z góry, pół obrót. Nie przestawałam go atakować. Lecz gdy spojrzałam na niego zobaczyłam że jego mina była spokojna. Mogłabym nawet powiedzieć, że znudzona. Bawił się ze mną, chcąc pokazać, że nie wygram. Atakowałam go, ale żaden cios nie trafił. Czego on chciał?

– No dalej, słonko – wyszeptał tak cicho, że usłyszałam to tylko ja. Nasze ostrza się skrzyżowały. Staliśmy w bezruchu wpatrując się nawzajem w oczy. Nie potrafiłam zrozumieć jaki był jego plan. Dlaczego chciał bym użyła swoich mocy?

– Wynoś się stąd – to był głos Jacka, który szedł mi na pomoc. To nie był moment na walkę. Mrok coś knuł i wszystko szło zgodnie z jego planem. Musiałam to przerwać. Zanim chłopak do nas doszedł, oddaliłam się od przeciwnika, który się uśmiechnął. Jack był gotowy do ataku, jednak go powstrzymałam.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał wbijając we mnie swoje błękitne oczy. Pokręciłam jedynie głową. Mrok rozpłynął się w powietrzu.

– Coś ty najlepszego zrobiła?! Pozwoliłaś mu uciec! – Aster szedł już w naszą stronę, a za nim Mikołaj i Ząbek. Piasek przyglądał się z daleka. – Przecież mogliśmy go pokonać tu i teraz. Dlaczego zatrzymałaś Jacka?!

– To nie był dobry moment. – wytłumaczyłam.

– Dla kogo? Dla niego? Mieliśmy przewagę. Ty... Ty zrobiłaś to specjalnie. Uratowałaś go! – Wskazał na mnie palcem. – Nazwał cię siostrą. Kim jesteś!? – Rzucił się na mnie, by mnie przytrzymać. Złoty piasek unieruchomił mnie zmuszając do klęknięcia.

 

– Mówiłam wam już...

 

– Kłamiesz. – wycedził Zając. Nasze twarze niemal się stykały. Podtrzymałam jego twarde spojrzenie.

– Bo jego także stworzyła Słońce. Dawno temu. Złakniona zemsty za to co ludzie uczynili jej rodzinie, stworzyła Mrok, który miał zakraść się do ich serc i rozpętać piekło na Ziemi. – wytłumaczyłam najkrócej jak tylko potrafiłam.

– Nikt nie wierzy w twoje bajki o Słońcu. – Nie ustępował Zająć. – Trzeba ją zamknąć. Księżyc na pewno chciał nas przed nią ostrzec. Nie wolno było jej tu przyprowadzać. – Oddalił się ode mnie. Nie wiedziałam co powinnam robić, ale nie mogłam dać się uwięzić. Mrok wyprawiał tam nie wiadomo co, a jeśli ja nie mogłam z nim wygrać, to oni na pewno nie dadzą sobie z radę.

Zagryzłam wargę rozmyślając. Napotkałam zimne spojrzenie Jacka. Chłopak również we mnie wątpił, a ja nie miałam jak udowodnić, że Aster się myli. Musiałam uciec. Zbliżenie się do Strażników to był pierwszy i ostatni błąd jaki popełniłam – pomyślałam ze smutkiem.

Zacisnęłam pięści i wypuściłam część swojej mocy. Ręce zapłonęły czerwonym ogniem, rozpraszając piasek. Gdy byłam wolna, od razu wzleciałam w powietrze chcąc stamtąd odejść, jednak uderzenie bumeranga ogłuszyło mnie. Świat zawirował, a ja z trudem ustałam na nogach. Widziałam, że Mikołaj i Zając podchodzą do mnie, ale byłam szybsza. Fala ognia rozeszła się na około mnie zmuszając ich do wycofania. Wykorzystałam okazję, by wylecieć. Widziałam jak chłopak odprowadza mnie wzrokiem. Tamtego dnia pierwszy raz poczułam samotność. Tamtego dnia Mrok zwyciężył.

 

* * *

 

— Musimy za nią iść! — krzyknął Zając, rzucając się w stronę okna, jednak język czerwonego ognia powstrzymał go, zmuszając do wrócenia na miejsce. Pod nosem mruknął wiązankę przekleństw.

— Jesteśmy w pułapce. —stwierdził spokojnie North gładząc swoją siwą brodę, wpatrując się cały czas w jasną tarcze Księżyca.

— No ale przecież nie możemy dać jej tak po prostu odejść!— Oburzył się Aster. — Pomogła uciec Mrokowi! — Dodał, rzucając pośpieszne spojrzenia do każdego z towarzyszy, lecz wszyscy odwrócili wzrok. W wielkiej sali zapadła grobowa cisza. Nikt nie był pewien co powinien zrobić. Przecież ta sytuacja ma wiele niedociągnięć, co widział każdy prócz upartego Zająca.

Zębowa Wróżka i Piasek wymienili znaczące spojrzenia, po czym kobieta wysunęła się trochę do przodu, uważając na groźny płomień.

— Chłopcy... Wymieniłam z Piaskiem kilka zdań i oboje możemy z pewnością stwierdzić, że żadne z nas nie miało styczności z tą dziewczyną. Jakbyś się zastanowił, North, to sam byś powiedział to samo. — Mówiła spokojnie, bez unoszenia się, a mimo to każdy Strażnik wysłuchał ją uważnie. Jack czasami był zdumiony jaki szacunek panuję wśród nich, gdy pozornie ciągle się kłócą. Po jej słowach każdy zaczął się zastanawiać, a wielki mężczyzna przeszukiwał każdy zakątek swojej pamięci, szukając imienia, które podała blond włosa dziewczyna. Co prawda nie mieli żadnych powodów, aby wierzyć, że właśnie tak się nazywa, ale również nie mieli innych poszlak.

— No nie przypominam sobie tego imienia...— rzekł po dłuższym zastanowieniu Mikołaj.

— A mianowicie to co to znaczy, co?— zapytał zniecierpliwiony Aster.

Mikołaj westchnął głośno, spuszczając wzrok na przygaszający ogień.

— Że jest starsza od każdego z nas. — rzekł cicho, patrząc na powolny taniec czerwonych płomieni, które walczyły o przetrwanie. Ze zdziwieniem stwierdził, że niczego nie spaliły.

— A-ale jak to starsza? Od wszystkich? — W odpowiedzi North skinął głową. Zając zaniemówił. Po raz pierwszy coś sprawiło, że zaczął się zastanawiać nad słusznością swoich podejrzeń.

— A co jeśli to prawda? — Wtrącił Jack, który do tamtej chwili stał nieopodal całej grupy, jedynie się przyglądając. — Jeśli na prawdę jest jego córką? — Dokończył, wskazując na Księżyc.

Mikołaj spojrzał na niego, a chłopak był w stanie wyczytać z tych wielkich, niebieskich oczu, że się przejmował. Nie rozumiał tego do końca, jednak North był bardzo oddany swojemu zadaniu, a jako pierwszy Strażnik, traktował każdego z nich jak własne dziecko. Więc mimo, że nie znał Lux, czuł się za nią odpowiedzialny. Wzniósł wzrok ku niebu, usilnie próbując cokolwiek wyczytać z nieprzeniknionej tarczy Księżyca, jednak ten milczał. Zmęczony przetarł dłonią oczy i wracając spojrzeniem na Jacka, powiedział.

— Musimy ją znaleźć i to wyjaśnić, Jack. — Mówił tak cicho, że tylko chłopak go usłyszał. Podszedł do niego jeszcze bliżej.

— Znajdę ją. — Uśmiechnął się, aby podnieść Northa na duchu i poklepał go po ramieniu. Mężczyzna skinął głową, a zaraz potem zmarszczył ciemne, krzaczaste brwi.

— Liczę na ciebie, ale jak to zrobisz? — Chłopak poczuł jak uśmiech na jego ustach się poszerza. Gotowy do wyruszenia przez te same wielkie okno, którym wyleciała Lux, rzucił ostatnie spojrzenie towarzyszom.

— Powiedzmy, że mamy wspólnego przyjaciela. — wyszeptał i wzbił się w powietrze szybko znikając z oczu Strażników.

 

* * *

 

Leciałam tuż pod cienką warstwą chmur, aby poczuć bliskość Słońca. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo chciałam by była tam... Obok. Oddałabym wszystko, by móc znowu poczuć jej ciepło. Ale nie było mi to dane. Zostałam skazana na wieczne życie ziemskie. Bez celu i w samotności.

Nie musisz być samotna— usłyszałam cichy głosik, który od wieków starał się wydostać na powierzchnie. Potrząsnęłam głową, żeby się go pozbyć.

Byłam wściekła i nie potrafiłam zrozumieć na co... Na Mroka? Strażników? A może na własną głupotę i naiwność? Od bardzo dawna pilnowałam spokoju samotnie, aż nagle pojawiła się szansa, aby to zmienić. Przeklęłam pod nosem, chcąc zapomnieć. Pozwoliłam, aby Wiatr mnie niósł, a ja zaczęłam wspominać odległe czasy, kiedy nie byłam, aż tak samotna. Kiedy u mojego boku stał mój pierwszy i ostatni towarzysz. Po tamtych czasach został mi jedynie Wiatr. Trzymaliśmy się razem w żałobie po utraconym przyjacielu i tak już zostało, że staliśmy się nierozłączni. No przynajmniej do czasu, aż nie pojawił się Jack Mróz, za którym Wiatr od kilkuset lat szaleje. Jak zakochana nastolatka — przeszło mi przez myśl. Zaczęłam przeglądać wszystkie znane mi miejsca, w poszukiwaniu takiego, gdzie mogłabym mieć spokój. Choć jedyne miejsce gdzie na prawdę chciałabym się znaleźć to Miasto Świateł...

Zanim zdążyłam wybrać cokolwiek Wiatr gwałtownie zmienił kierunek. Szybko zrozumiałam dlaczego.

Kilkaset metrów ode mnie widziałam ciemną plamę, którą z pewnością był Jack. Nawet z takiej odległości widziałam jego białe włosy i błękitne oczy wpatrujące się we mnie, jakbym w każdej chwili miała zniknąć. I zrobiłabym to, gdyby Wiatr mi na to pozwolił, ale pomimo moich protestów utrzymywał mnie w miejscu.

— Zdrajca... — warknęłam.

Chłopak zbliżał się do mnie z dużą prędkością, a ja wiedząc, że nie mam co liczyć na wypuszczenie mnie, wyczekiwałam. Przyglądałam się mu i mimo że, niezbyt go lubiłam to bardzo podobała mi się jego bluza, na której drobinki lodu lśniły odbijając słoneczny blask. Po kilku sekundach doleciał i z ulgą wypuścił powietrze.

— W końcu! Od kiedy Wiatr potrafi nieść tak szybko?

To nie tylko Wiatr — odpowiedziałam w myślach, jednak na głos nie wypowiedziałam niczego. Patrzyłam na niego, podejrzliwie kontrolując każdy jego ruch. Cały czas trzymałam dłoń na rękojeści. Zrobiłabym wszystko, byleby nie dać się złapać. Cisza trwała dłuższą chwilę.

— Czego chcesz? — zapytałam w końcu, chcąc doprowadzić to do końca. Nie byłam w stanie nic wyczytać z jego twarzy. Ciekawiło mnie czy robił to specjalnie, czy może jednak miał coś wspólnego z Mrokiem.

— Chce zrozumieć. — odpowiedział tak cicho, marszcząc brwi.

Zdziwiły mnie jego słowa. Co on chciał jeszcze zrozumieć? Starałam im się wszystko wytłumaczyć, a oni chcieli zamknąć w celi. Prychnęłam głośno.

— Co cię bawi? — Czy on na prawdę nie wiedział?

— Pomyślmy... — zaczęłam łapiąc się pod boki. Niecałą godzinę temu ty i twoi kochani Strażnicy chcieliście mnie zamknąć! — mimowolnie podniosłam głos.

Białowłosy uciekł wzrokiem, tak jak myślałam. Byłam pewna, że chce mnie z powrotem zaciągnąć do Bazy, a skoro siłą nie był w stanie, to chciał użyć podstępu.

— Ja im nie pomagałem. — mruknął tak cicho, że ledwo go usłyszałam. Tak, widziałam, że nie kiwnął palcem gdy Piasek mnie unieruchomił a Zając atakował. Mógł znacznie utrudnić mi ucieczkę, ale tego nie zrobił i oczywiście dręczyło mnie pytanie dlaczego? Przecież widziałam, że tak samo jak reszta, Jack mi nie wierzył. A zdrajczynie trzeba potraktować jako taką. — Nie potrafię zrozumieć samego siebie, ale czuję, że nie masz nic wspólnego z Mrokiem. No może poza twórcą.

— Słońce to nie mój twórca, a matka. — poprawiłam go.

— Przepraszam... Ale wiem, że na swój sposób chciałaś nas chronić. — Dokończył. Był blisko mnie, unosiliśmy się w powietrzu na przeciwko siebie. Nie chciałam nic odpowiedzieć. Nie miałam zamiaru się tłumaczyć i gdybym tylko mogła uciekłabym, ale Wiatr, którego uważałam za wiernego przyjaciela, zdradził mnie i nie pozwalał nawet upaść.

Zaczynało robić się chłodno, a Słońce schowało się za warstwą coraz gęstszych chmur, zostawiając mnie samą.

— Nie wrócę...— zaczęłam, lecz widok czarnego cienia wśród drzew mnie zaniepokoił. Jack równiez go dostrzegł. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenie i ruszyliśmy za Koszmarem, który teraz pędził niczym wiatr, przez zieloną polanę.

Czułam, że to pułapka. Że Czarny Pan chce mnie zagonić w kąt. Nie potrafiłam tylko zrozumieć czego ode mnie chciał.

Lecieliśmy dłuższy czas, aż na niebie zapanowała noc. Teraz to Księżyc nas pilnował, a my nie spuszczaliśmy wzroku z smolistego ogiera, aż w końcu zatrzymał się przed domem rodzinnym, który mieścił się w niewielkim miasteczku. W domku świeciło się tylko jedno okno, a czarny koń stanął właśnie przed nim, ruszając się niespokojnie. Nie musieliśmy długo czekać na wyjaśnienie. Czarny Pan wyłonił się z cienia i od razu ruszył w naszą stronę powolnym krokiem.

— Jack... Miło cię widzieć, ale zaproszenie było skierowane do Wojowniczki Słońca. — rzekł drwiącym głosem.

— Czego chcesz? — zapytałam twardo, tak samo jak wcześniej białowłosego.

— Tak się wita braciszka? — Udał urażonego, ale po niecałej sekundzie ponownie obojętność zapanowała na jego twarzy. — Wspominałem ci, że moja propozycja jest nie do odrzucenia, prawda? — Przypomniał mi nasze spotkanie z poprzedniego dnia. — Widzisz... W tym domku żyje mała dziewczynka, która bardzo, ale to bardzo — ciągnął "smutnym" głosem — boi się Czarnego Pana — Dokończył, a jego ciemne usta wykrzywiły się ukazując szereg ostrych zębów.

Dobrze wiedziałam do czego zmierza, ale nie ruszyło mnie to. Chłopak stojący u mojego boju nie myślał podobnie do mnie. Od razu zareagował na zaczepkę mężczyzny, rzucając się na niego z wyciągniętym kijem, na co Mrok głośno się zaśmiał.

— Przyłącz się do mnie, a nic nikomu się nie stanie. — Mówił głośno, podkreślając słowo "nikomu", Wiedziałam, że nie ma na myśli dzieci... Jack...

— Nie słuchaj go Lux — Nie miałam zamiaru... Wiedziałam, że gdybym dołączyła do Czarnego Pana ucierpiałby każdy w jego zasięgu. Nie musiałam znać jego zamiarów, aby być tego świadoma. Powtarzałam sobie te słowa, więc czemu czułam potrzebę oddania się?

— Jack, odejdź od niego. — odezwałam się, starając zachować spokój. Co się ze mną dzieje? — pytałam samą siebie. Białowłosy i Mrok skrzyżowali bronie, a na twarzy wroga pojawił się triumfalny uśmiech.

— Pożegnaj się. —wypowiedział bezdźwięcznie. Stałam nieruchomo, czując jak ściska mi się żołądek.

— Jack... — wyszeptałam, a w oku zakręciła się łza. Co się ze mną dzieje?!

W mgnieniu oka Mrok złapał za nadgarstek chłopaka i wykręcił go tak, by odwrócić go twarzą do mnie. Widziałam grymas bólu na jego bladej twarzy.

— To jak będzie? — Uśmiech nie znikł z jego twarzy. Słyszałam go jak przez szkło. Jedyne co do mnie docierało to przerażone błękitne oczy i czarny piach, który formował ostrze...

 

* * *

 

Pierwszy raz, od setek lat, nie byłam pewna co powinnam zrobić. Przecież wiesz! — skarciłam się w myślach. Owszem... Wiedziałam, że oddanie się w ręce Czarnego Pana nie wchodziło w grę. To skończyłoby się źle dla każdego... Jednak myśl śmierci Jacka, z mojej winy, ściskała mi żołądek.

Dlaczego?

Niebieskie oczy chłopaka wpatrywały się we mnie z rezygnacją. Czyżby pogodził się ze swoją śmiercią? Czy znał mój wybór?

— Nie rób tego. — wyszeptał ze smutnym uśmiechem na twarzy. Ale ja miałam ochotę się za niego oddać.

Dlaczego?

Widziałam, jak Mrok wolną ręką chwyta czarny sztylet. Widziałam jego cienkie usta wykrzywione w przerażającym uśmiechu. Zaczęłam zastanawiać się, czy mogę stoczyć walkę z tym draniem... Ale już był gotowy mnie zabić. Nie potrzebował mnie żywej... Co powinnam zrobić?

— Nie mam całego dnia. — rzekł spokojnie Czarny Pan. Zdecydowałam.

— Ja... — Nie pozwolę mu zginąć. Dlaczego?— Ja...— No dalej! Ale zanim zdążyłam dokończyć, Jack uderzył wolną ręką w brzuch wroga, którego oczy zabłysły wściekłością.

— Ty mały... — Jednak zamiast dokończyć, wbił atramentowe ostrze w plecy chłopaka.

— Nie! — Krzyknęłam, czując łzy w gardle. Błękitne oczy nie przestawały na mnie patrzeć. Widziałam na jego twarzy grymas bólu, który szybko znikł, dając miejsca uśmiechu... Jak on mógł uśmiechać się w takiej chwili?!

Rzuciłam się do ataku, jednak Mrok rozpłynął się w powietrzu, zanim zdążyłam go złapać. Przeklęłam pod nosem i podeszłam do jasnowłosego, który leżał na zimnej ziemi. Uklęknęłam obok z nadzieją, że chłopak nada żyję.

Delikatnie podniosłam jego głowę, z zamiarem położenia jej na swoich kolanach.

— Jack...? — nie odpowiedział. Jego blade powieki były zamknięte. — Proszę... — Powiedziałam patrząc na jasny Księżyc.

— Spokojnie... Nie dałbym się tak łatwo. — Jego głos był słaby, ale nadal się uśmiechał.

— Przepraszam. — Gorąca łza spłynęła po moim policzku, spadając na granatową bluzę chłopaka. Nie wiedziałam co innego powinnam mu powiedzieć. To była moja wina. Mogłam przynajmniej spróbować go uratować...

— Nie masz za co. To była moja wina, powinienem więcej myśleć przed atakiem. — zachichotał cicho. Nie mogłam zrozumieć takiego zachowania. Powinien być na mnie wściekły, tak samo jak ja byłam na siebie.

— Trzeba cię zabrać do Bazy. — Stwierdziłam, podnosząc go najdelikatniej jak potrafiłam. — Wietrze. — Na moje zawołanie, przyjaciel, uniósł nas oboje i kierując w stronę Bieguna Północnego.

To twoja wina — Słyszałam nieustannie głos, który miał rację.

Jack stracił przytomność po kilku minutach. Miałam nadzieję, że dzięki temu nie będzie czuł bólu. Czułam się źle. Nie wiedziałam co powinnam myśleć. Jack ucierpiał przez moje wahanie, ale czy miałam inny wybór? Nie znałam planów mojego wroga. Nie wiedziałam do czego mnie potrzebuje. Nie mogło mu tylko chodzić o bycie po jego stronie... Czułam, że sam był w stanie pokonać naszą szóstkę... Byłam także pewna, że Słońce wiedziała o co mu chodzi. Gdyby tylko mi to wyjaśniła...

Zanim zdążyłam odezwać się do swojej matki, ujrzałam zarys bazy Northa. Szybko przyśpieszyłam lot, aby być tam jak najszybciej. Po chwili już znajdowałam się przed wielką dębową bramą, która stanęła otworem.

Stanęłam na swoje nogi i z zarzuciłam rękę chłopaka na ramiona. Szłam długim korytarzem, aż nie znalazłam się w wielkiej sali, gdzie znajdował się wielki glob. Na środku stał Nicholas.

— Jack! — Krzyknęła Ząbek, która pierwsza nas dostrzegła.

— Coś ty mu zrobiła?!— Zając już trzymał w ręku bumerang, gotowy do ataku. Rozejrzałam się, aby ustalić pozycje Piaska, ale nigdzie go nie było.

— Jest ranny. Mrok go zaatakował. Trzeba go opatrzyć. — wytłumaczyłam, oddając chłopaka w ręce wróżki. Kobieta skinęła głową i razem z swoimi pomocnikami ruszyła ciemnym korytarzem. Mogłam jedynie odprowadzić ich wzrokiem, aż nie zniknęli mi z oczu.

— Wyjdzie z tego. — Usłyszałam głos Northa. Martwił się o niego mocniej niż ja, mimo to powstrzymał się od wpadania w panikę. — Powiesz mi co się wydarzyło?

— To moja wina. — Odparłam krótko. Jednak Mikołaj nadal na mnie patrzył wyczekując odpowiedzi. — Mrok... Wysłał Koszmar, aby nas do niego zaprowadził... — Jednym tchem opowiedziałam mężczyźnie całe wydarzenie, jak również i powód dla którego nie uratowałam Jacka.

— Nie obwiniaj się. Każdy z nas postąpił by tak samo.

— Ale Jack...

— Jack jest jeszcze młody. Ale przecież cię nie obwinił. — Usta Northa rozszerzyły się w serdecznym uśmiechu. Nie odpowiedziałam. Dlaczego w ogóle uważałam, że postąpiłam źle? Bo mógł umrzeć — odpowiedziałam sobie w myślach. Jednak wtedy nie rozumiałam jaki był powód tego strachu, przed jego śmiercią. — Lux... Chciałbym zrozumieć kim jesteś.

— Już wam mówiłam kim. Córką Słońca. Nicholasie, przecież znasz opowieść Złota i Srebra... — Mężczyzna kiwnął głową. Dawno temu historia mojej rodziny była znana przez wszystkie cywilizację. Miało być przestrogą dla tych, którzy chcą obalić głowy państwa.

— Nadal pozostaje kwestia Strażniczki. — rzekł, z nutką nadzieją w głosie. Westchnęłam głęboko i odpowiedziałam.

— Nie. Jak już mówiłam, Księżyc nie ma prawa mnie wybierać. To nie on mnie stworzył.

— Mimo to, jesteś jego córką.

— Tak. Córką, której pozwolił zginąć! — Uniosłam głos wbrew woli. Nicholas nic więcej nie powiedział, zapewne dlatego, że nie wiedział co mógłby powiedzieć. Miałam prawo nienawidzić mojego ojca, za to, co spotkało mnie i mamę. Zgodziłam się z Słońcem, że powinnam pomóc im w tej walce, tak jak oni mnie, ale nie zamierzałam się z nimi wiązać. To nie było dla mnie.

— Może kiedyś zmienisz zdanie. — Mówił spokojnie, a uśmiech nie zniknął z jego twarzy. — Teraz musimy dowiedzieć się, co planuje Mrok. — W tej samej chwili do sali wrócił Zając. Serce podskoczyło mnie mi do gardła, gdy czekałam na jego słowa.

— Jack odzyskał przytomność, ale jego rana...

 

* * *

 

Szybkim krokiem szliśmy długim korytarzem, prowadzeni przez Astera. Nie chciał nam zdradzić co działo się z Jackiem. Sądził, że będzie lepiej jeśli to zobaczymy. Ja za to nie mogłam pozbyć się poczucia winy. Wiedziałam, że mogłam zrobić coś więcej dla białowłosego chłopaka, lecz stchórzyłam, czego Mrok się spodziewał. A ta świadomość, że wszystko poszło zgodnie z jego planem, irytowała mnie jeszcze bardziej. Ale jaki był jego plan? Zacisnęłam pięści, próbując pozbyć się uczucia bezradności i spojrzałam na Nicholosa, idącego tuż obok mnie. Na twarzy mężczyzny malował się niepokój. Tak samo jak ja chciał wiedzieć co działo się ze Strażnikiem.

Stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami, a Zając wskazał nam gestem, byśmy weszli.

— Auć!— Usłyszeliśmy ze środka. North otworzył drzwi, wchodząc do pomieszczenia. Znaleźliśmy się w pół-pustym pokoju, w którym znajdowało się jedynie łóżko i wielka szafa, a na podłodze walały się przeróżne książki. Kamienne ściany pozostawały puste. Czyżby to był pokój Jacka?— zastanowiłam się.

— Mogłabyś trochę delikatniej? Zaraz się wykrwawię.— Doszło do mnie narzekanie chłopaka, nad którym stała Ząbek i czyściła jego ranę.

— Musisz przestać się wiercić. — upomniała go kobieta, na co chłopak przewrócił oczami. Zbliżyliśmy się z Northem do jego posłania, chcąc dowiedzieć się co tak zmartwiło Astera. Zobaczyliśmy odsłonięte plecy Jacka, na których znajdowała się pozornie mała rana. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że nie było w niej nic dziwnego. Dopiero po chwili zrozumiałam. Skóra na około rany była czarna. I nie chodziło tu o skrzepniętą krew, bo ta nadal była szkarłatna.

 

— Co to jest? — zwrócił się Nicholas do Ząbka, lecz ona jedynie wzruszyła ramionami.

— Nie wiemy. — wtrącił Zając. — Piasek ma swoją teorię... — Oddał głos Piaskowi, który pokazał trzy znaki nad głową: siebie, strzałę i Mrok. Wiedziałam, że ma rację. Już widziałam podobną ranę, ale nie miałam pojęcia co grozi chłopakowi.

— Chcesz powiedzieć, że to przez czarny piach? — zapytał North, a Piasek pokiwał głową. Czy powinnam zdradzić Strażnikom co wiem? Po reakcjach jakie mieli co do wszystkiego, co było połączone z Czarnym Panem, wnioskowałam, że znowu przyjdzie im do głowy zły pomysł. A ja nie wiedziałam o tym wystarczająco dużo, aby wybić im te pomysły z głowy. Nie... Musiałam zostawić to dla siebie i co najwyżej poinformować Jacka o tym co się z nim dzieje.

— Zostaniesz tu póki się nie dowiemy co to i jak się tego pozbyć. — Powiedział stanowczo Mikołaj. Chłopak od razu się oburzył.

— Co? Nie zatrzymasz mnie tu! — zbuntował się. Zdawałam sobie sprawę, że North jest na wyczerpaniu, więc podjęłam decyzję.

— Zostanę z nim. — oświadczyłam cicho, na co każdy spojrzał na mnie ze zdziwienie, prócz Jacka. On miał wzrok dziecka, któremu właśnie odebrali ulubioną zabawkę.

— Jesteś pewna? — Upewnił się mężczyzna, a w jego głosie usłyszałam nutkę nadziei.

— Ktoś musi z nim zostać. A jako jedyna z was nie mam żadnych obowiązków na ziemi. — Wysłałam Mikołajkowi lekki uśmiech, za to Jack wykorzystał szansę.

— Ja też mam obowiązki!

— Jestem pewna, że dzieci dadzą sobie radę. A zima dopiero minęła. Masz czas odpocząć. — Ząbek puściła mu oczko, a chłopak westchnął zrezygnowany.

— Jakbyś czegoś potrzebowała, daj znać elfom.— usłyszałam, gdy każdy wyszedł. Po chwili w pokoju zostałam już tylko ja i białowłosy.

— Świetnie. Do szczęścia brakował mi tylko bodyguard. — powiedział uszczypliwym głosem. Nie odpowiedziałam, wzięłam się za przeglądanie książek. Gdy znalazłam jedną co mnie zaciekawiła, usiadłam na zimnej podłodze i zanurzyłam się w lekturze. — A na dodatek niemowa. — burknął pod nosem i podjął próbę podniesienia się do pozycji siedzącej.

— Nie radze... — zaczęłam, lecz chłopak mnie uciszył. Wzruszyłam ramionami i pozwoliłam kontynuować. Po chwili usłyszałam jak Jack syknął z bólu, jednak udało mu się usiąść na brzegu posłania. Prychnęłam cicho, myśląc o jego upartości, która była jak przypomnienie dawnego snu. Chłopakowi udało się przesiedzieć w ciszy jedynie kilka sekund.

— Co ciekawego czytasz?— zagadał mnie, chcąc przerwać panującą między nami ciszę.

— Struktura ludzkiego ciała.— podałam mu tytuł książki. Chciałam dać mu do zrozumienia, że nie mam ochoty na pogaduchy. Jack zamarudził, ale nie wychwyciłam żadnego słowa, lecz odpuścił sobie próby nawiązania rozmowy.

Po pewnym czasie białowłosy złapał jedną z wielu książek i także zaczął czytać. Ja natomiast dawno przestałam się skupiać. Głowę zapełniało mi pełno pytań, takich jak: dlaczego Mrok nie zabił Jacka? Przecież wystarczyłoby, żeby przesunął ostrze delikatnie w bok, a rana byłaby śmiertelna.

To przez takie pytania wzbierał się we mnie strach. Nie samego Mroka, a niewiadomej jaką się stał. Nie tylko nie znaliśmy jego planów, ale także nie mieliśmy pojęcia dlaczego staje się coraz silniejszy. Czego ode mnie chciał? Niewiedza to najgorsze co pomogło nas dopaść... Chciałam jakoś porozmawiać z Słońcem, lecz ona odcięła się ode mnie tak samo jak Księżyc od Strażników. Sfrustrowana myślami, gwałtownie zamknęłam książkę.

— Czy musisz taka być? — zapytał mnie, podnosząc wzrok.

— Jaka? — odparłam, nie rozumiejąc.

— Właśnie nijaka. Jakby nic cię nie ruszało. Nawet tam, przed domem tej dziewczynki, groźby Mroka cię nie dotknęły. — Jego słowa zabolały. Wiedziałam, że to było okrutne myślenie, ale byłam świadoma jakie konsekwencje niosłoby poddanie się.— A gdy złapał mnie, zawahałaś się. Dlaczego? — Chciał odpowiedzi, których ja nie miałam ochoty udzielać.

— Nie zawahałam się. — Skłamałam.

— Gdybyś tego nie zrobiła, to może nie skończyłbym z ostrzem wbitym w plecy. — rzekł kąśliwie. Wiedziałam co miał na myśli.— Jednak nie rozumiem dlaczego to skłoniło cię do poddania się. Czyżby mój osobisty urok? — dodał, uśmiechając się szeroko. Wzniosłam oczy ku niebu, nie powstrzymując słabego uśmiechu. Ale chłopak nadal czekał na odpowiedź.

— Miałeś kiedyś kogoś, za kogo oddałbyś życie? —zapytałam, nadal na niego nie patrząc.

— Oddałem. Właśnie dlatego wybrał mnie Księżyc. A ty? — spuściłam na niego swój wzrok i uśmiechając się smutno, odpowiedziałam;

— Miałam. Ale nie było mi dane oddać za niego życia. — Wiedziałam, że chłopak chce pytać dalej. Tymczasem do pokoju weszła Ząbek, a z jej twarzy wyczytaliśmy, że coś jest nie tak.

— Światełka znikają. — wytłumaczyła, nie czekając na nasze pytanie. Gestem pokazała byśmy za nią poszli. Jack, mimo rany, dotrzymywał nam kroku, a ja nie potrafiłam się powstrzymywać od spoglądania na niego co kilka sekund.

Po chwili doszliśmy do sali Sfery Snów. Nie potrzebowaliśmy nawet sekundy, żeby zrozumieć co się działo. W północnej Europie gasły pomarańczowe światełka, a w południowej zaczynały migotać.

— Mrok? — zapytał Jack. Nicholas zlustrował go wzrokiem, po czym wrócił do panelu sterowniczego. Skinął głową w odpowiedzi. Widziałam, że każdy się tym przejął. Dorośli przestawali w nich wierzyć, zapewne za sprawką Czarnego Pana.

— Musimy tam iść. Jeśli się im pokażemy...— zaczęła Ząbek, lecz Mikołaj uciszył ją gestem. Gładził się po brodzie, tak jak za każdym razem gdy podejmował decyzję.

— Nicholasie, nie mamy czasu. Pojawienie się tam to jedyna szansa. — wtrąciłam się, na całe szczęście North mnie posłuchał.

— Wszyscy do sań!— krzyknął. — Bez wyjątków. — oznajmił Zającowi, który już otworzył usta. Pomarudził pod nosem, ale poszedł za resztą. Doszliśmy do lodowatego zagłębienia, które widziałam po raz pierwszy, a zza wielkiej, drewnianej bramy, zaczęły wychodzić potężne renifery. Osobiście nigdy nie przepadałam za tymi zwierzętami. Nie należały do tych przyjacielskich. Wiedziałam, że nimi dojdziemy do celu szybciej niż za pomocą Wiatru. Jack zdawał się już zapomnieć o bólu i jako pierwszy wskoczył do sań. Było widać, że się niecierpliwi, a mnie, tak jak i Nicholasa, te zachowanie zmartwiło.

— No dalej. Nie mamy czasu do stracenia!— ponaglił całą piątkę. Gdy każdy siedział już w saniach North złapał za lejce i zaśmiał się grubo.

— Zapnijcie pasy!

* * *

 

Po kilku minutach znaleźliśmy się nad Europą. Było widać stróżki czarnego piachu rozchodzące się niczym nić. Wyglądało to dokładnie tak samo, jak wtedy gdy Piasek wysyła swoje sny. Każdego z nas zmartwił ten widok, jednak naszym celem było znaleźć samego Mroka, aby to odwrócić. Złoty Ludek próbował zwalczyć wrogi piach swoim, jednak ten pierwszy był o wiele silniejszy i czerń przechodziła na złoto. Jak silny stał się Mrok? Do czego jest zdolny? Jak silny może się jeszcze stać? Każdy z nas zadawał sobie te pytania, jednak nikt nie znał odpowiedzi. Wiara dorosłych była krucha. Cała szóstka domyślała się już dzięki czemu Czarny Pan odzyskał moce, a nawet przerósł Strażników. Strach dorosłych. Gdy tylko dowiedzieli się o istnieniu Strażników Marzeń, zaczęli obawiać się tego, z czym oni walczą. Księciem Koszmarów. Nie znałam liczby dorosłych, którzy wierzyli w Wielką Piątkę, jednak domyślałam się, że ich ilość jest większa niż dzieci.

 

— Jaki mamy plan?— zapytałam przerywając ponurą cisze.

— My?— Zdziwiony North rzucił mi szybkie spojrzenie.— Myślałam, że nie chcesz być Strażniczką.

 

— Nadal nie chce. — odparłam pośpiesznie. — Ale mamy wspólnego wroga... — Nie miałam ochoty się tłumaczyć. Nie przed nim. Może na to nie wyglądał, ale czułam, że mógł ze mnie wyciągnąć wszystkie informacje. Ja byłam samotnikiem i chciałam nim pozostać. Sama wybrałam taką ścieżkę.

— Musimy jak najszybciej znaleźć Mroka. To się musi skończyć!— krzyknął zniecierpliwiony Zając, chcąc przebić wiatr. Kątem oka zerknęłam na Jacka, który wiercił się niecierpliwie na swoim miejscu. Niepokoiło mnie jego zachowanie. Wiedziałam, że Zaraza tworzy więź między nosicielem a Czarnym Panem, dlatego była niebezpieczna...

— Jack, nie powinieneś zbliżać się do Mroka.— Zaryzykowałam, mając nadzieję, że to jakoś pomoże. Jednak chłopak spojrzał na mnie, ze zdziwieniem unosząc krzaczaste brwi.— Nie wiemy do czego jest zdolny... Kolejna rana mogłaby...

— Tym razem ktoś mnie ochroni. — przerwał mi ostro, odwracając wzrok. Nie rozumiałam go. Raz uważał, że postąpiłam dobrze, zaraz potem ma pretensje, że gdyby nie moje wahanie, to Mrok by go nie zranił, a zaraz potem wypomina mi brak reakcji. Sam sprowokował Czarnego Pana. Sam rzucił się na niego bez namysłu. Prosił się o to. Zagryzłam wargę, tłumacząc sobie, że to Zaraza na niego działa. Nie myślał jasno.

 

Po chwili zobaczyłam środek pajęczej sieci i gestem wskazałam Mikołajowi, by ruszył w tamtą stronę. Każdy z nas rozglądał się, szukając oznak Mroka.

— Nie musicie się tak skradać.— Usłyszeliśmy drwiący głos. Niedługo potem go zobaczyliśmy. Wyglądał jak zawsze. Ponuro. Na bladej twarzy malował się ponury uśmiech.— Czekałem na was.

 

Nikt z nas się nie odezwał. Każdy miał w głowie pełno myśli i planów. Spojrzałam w dół i zauważyłam przechodniów. To była idealna okazja, aby zobaczyli jak Strażnicy za nich walczą. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, białowłosy skoczył do ataku. Przeklęłam pod nosem i szybko ruszyłam za nim, krzycząc do Northa;

 

— Zajmijcie się Koszmarami.— Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, grupa Strażników została otoczona przez atramentowe ogiery.

Jack mierzył w Mroka swoim drewnianym kijem, zaostrzając jego krzywy koniec warstwom lodu.

 

— Jack, stój!— Ale mnie nie posłuchał. Powietrze rozniosło głośny śmiech Czarnego Pana, a ja nie mając innego wyboru popędziłam w ślad Jacka. Wyjęłam swój perłowy miecz z pochwy. W rękach wroga pojawiła się długa kosa, którą zablokował nas oboje. Tak jak się obawiałam, każdy cios Mroka skupiał się na białowłosym. Cały czas szukałam wyjaśnienia, jego zainteresowania, ale nie mogłam go znaleźć. Przecież już był Zarażony. Zginie... — Przez tą myśl straciłam koncentrację, a Czarny Pan wykorzystał to, by odrzucić mnie, przy okazji raniąc moje lewe przedramię. Jack rzucił mi szybkie spojrzenie i to był błąd. Mrok wziął szeroki zamach i z całej siły uderzył chłopaka. Mimo iż udało mi się sparować atak, to siła uderzenia pchnęła go na ścianę budynku. Spojrzałam na Strażników, którzy dzielnie walczyli z Koszmarami, ale nie było widać ich końca. Oni także potrzebują pomocy — pomyślałam, ale nie mogłam zrobić nic innego jak ponownie rzucić się do ataku. Chwyciłam miecz oburącz i z całej siły zaatakowałam wroga, wypuszczając przy tym swoje czerwone płomienie.

 

— Boisz się o niego. — stwierdził zadowolony Mrok. Mój żołądek się ścisnął. Czy tak łatwo można było mnie przejrzeć? — Wielka Wojowniczka Słońca martwi się o marnego Strażnika. — dodał szyderczo. Parując mój kolejny atak wbił we mnie swoje spojrzenie. — A może wcale nie chodzi o niego?— Uśmiech nie znikał z jego ust. Na chwilę rozluźniłam mięśnie, co nie uszło jego uwadze. W jednej chwili czarny piach pchnął mnie, a ostrze jego broni wbiło się w moją skórę na brzuchu, nie chronioną przez zbroję. Musiałam użyć więcej mocy. Lewą ręką spróbowałam zatamować krew, a drugą, w której trzymałam broń, wyciągnęłam przed siebie. W jednej chwili czerwony ogień rozprzestrzenił się również na nim. Widziałam na twarzy mojego wroga wahanie, jednak po chwili zniknęło, by dać miejsce zadowoleniu. Tego właśnie chciał. Ale dlaczego? Na czym mu zależało? Zadawałam sobie te pytanie bez przerwy. Rzuciłam się do ataku, mając nadzieję, że zwyciężę siłą, jednak on z łatwością parował każdy mój atak.

— Czyżby dalej trapiło cię to, co stało się z Zimą?

 

— Zamknij się. — warknęłam, wzmacniając jeszcze bardziej moją moc. Czułam, że parowanie moich ataków wychodzi mu coraz ciężej, jednak uśmiech nie znikał z jego twarzy.

 

— Nadal gryzie cię poczucie winy?— kontynuował spokojnym głosem. Byłam świadoma tego, że chce mnie sprowokować, ale mimo prób, nie potrafiłam się uspokoić.

 

— Powiedziałam żebyś się zamknął!— Co słowo wykonywałam kolejne ciosy. Z prawej. Z lewej. Góra. Pchnięcie. Ogień zaczął już przechodzić na resztę mojego ciała. Wykorzystałam to, łapiąc za broń Mroka i sprawiając, by ona również zapłonęła. Po chwili zamieniła się w twardą, szklaną rzeźbę.

— Spójrz ile razem możemy... Nadal możesz do mnie dołączyć i odzyskać Zimę. — Ściszył głos, tak bym tylko ja go słyszała. Gapiłam się na stworzone przez nasze moce szkło. Lśniło w blasku księżyca...

 

— Zima nie żyję.— wyszeptałam. Te słowa były dla mnie niczym trucizna.

— Nawet nie wiesz jak się mylisz... On nadal żyje.— Zanim zdążyłam zapytać co miał na myśli, zobaczyłam jak Jack skacze do ataku. W tej samej chwili Mrok jedną ręką złapał moje ostrze i wycelował kosę w moją lewą dłoń, którą chroniłam świeżą ranę. Ostrze po raz kolejny mnie przecięło. Tym razem głębiej. Krzyknęłam z bólu, a za nim zdążyłam zareagować mężczyzna mnie mocno pchnął. Usłyszałam wrzask Jacka, a potem odgłos walki. Spojrzałam w ich stronę i zobaczyłam jak białowłosy rzuca w Mroka wiele lodowych pocisków. Niektóre z nich trafiły.

— I o to chodzi!— Zaśmiał się ponuro Czarny Pan. Jack nie zatrzymując się ponowił atak po raz kolejny, bez przerwy. Tym razem nie mogłam mu pomóc. Nie miałam sił. Dwie głębokie rany wysysały ze mnie wszelką energię. Zwróciłam się w stronę Strażników, mając nadzieję, że oni mogą pomóc chłopakowi, jednak liczba Koszmarów nie zmalała. Mogłabym powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Dlaczego Mrokowi tak bardzo zależy, aby walczyć z Jackiem? Szukając odpowiedzi, wspomniałam walkę Mroka z Piaskiem. Wtedy także Ludek został odizolowany od grupy, aby Czarny Pan mógł się go w spokoju pozbyć. Czy właśnie o to chodziło? Żeby pozbyć się Mroka? Nie miałam czasu na dalsze myślenie. Dwa Koszmary ruszyły w moją stronę. Czułam się słabo, nie byłam w stanie unieść miecz. Obraz przed oczami się rozmazał. Czułam spojrzenie Jacka na sobie, a w głowie krążyła jedna myśl. Nawet o tym nie myśl, Jack...— chciałam to powiedzieć, ale słowa nie wyszły z moich ust. Błysk w oczach Mroka przekonał mnie, że po raz kolejny wszystko idzie zgodnie z jego planem. Zacisnęłam zęby, planując dostać się do białowłosego.

— Jack... — wyszeptałam cicho. Dlaczego byłam aż tak słaba? Koszmary były już przy mnie, szykując się do ataku. Czy taki miał być mój koniec? Powieki zaczęły opadać, a ostatnie co widziałam to błękitne oczy Jacka... Bolesne wspomnienie... A potem błysk. Wiedziałam co to znaczy. Mróz wykorzystał swoją pełną moc, aby pozbyć się koszmarów, tak jak to zrobił dziesięć lat temu. Krzyczałam w myślach, chcąc temu zapobiec, ale siły opuszczały moje ciało. Dlaczego on to zrobił? Chciałam tylko,aby był bezpieczny. On miał być bezpieczny, a ja mu tego nie zapewniłam. Zanim ogarnęła mnie ciemność usłyszałam śmiech Czarnego Pana, który po raz kolejny zwyciężył...

 

* * *

 

Gdy odzyskałam przytomność, pierwsze co poczułam to ostry ból w boku. Od razu wróciły do mnie wszystkie wspomnienia. Od razu zaczęłam się martwić o Jacka. Bałam się tego, co mogło się z nim stać po wykorzystaniu mocy, jednak gdy podjęłam próbę wstania moje ciało zaprotestowało. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jednym z pokojów gościnnych Bazy. Ile spałam? Ile dni mi umknęło? Słońce świeciło wysoko na niebie. Czyżby jedynie kilka godzin?

 

Obok mnie dostrzegłam ruch,a w uszach rozbrzmiało piszczenie. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i zrozumiałam, że moim towarzyszem jest mleczuszka. Przyglądała mi się chwilę, po czym szybko wyleciała z pokoju, pewnie powiadomić Strażników.

Leżałam niespokojnie, czekając na jakiekolwiek informacje o białowłosym. Co się z nim działo? Czy Mrok po raz kolejny go zranił? A może.... Od razu odrzuciłam od siebie te myśli. Jednak jej myśli zdominowała inna rzecz. Skoro Czarny Pan ją zranił, to czy ona również jest zarażona? Może tu ktoś wreszcie przyjść? — niecierpliwiła się w myślach. Czarny Pan chciał ją dla siebie, żywą lub martwą... "On nadal żyję..." Nie dowiedziała się co ma na myśli. Co wiedział? Było dla mnie niemożliwe uwierzyć by Zima nadal żyła...

Moje myśli przerwało gwałtowne otwarcie drzwi, w których stanął wysoki Nicholas i Aster. Ten pierwszy miał wymalowany stres na twarzy. Było źle...

— Cieszę się, że odzyskałaś przytomność. Baliśmy się, że cię stracimy.— Posłał mi łagodny uśmiech, a mnie zdziwiły. Dawno nie miałam kogoś bliskiego, kto przejmowałby się moim losem. Poczułam się nieswojo, jakby nie na swoim miejscu. Ale właśnie tak było.

— Nicholasie, powiedz mi co się dzieje. Co z Jackiem? Ile czasu byłam nieprzytomna?— Mężczyzna odwrócił głos, a z jego ust wydobyło się ciężkie westchnienie, co tylko utwierdziło mnie we własnych podejrzeniach.

— Spałaś kilka godzin...— Zaczął.— Ale Jack... po tym jak straciłaś przytomność, odgonił Mroka. Ludzie uważają, że wygraliśmy... Ale on... Zapłacił wysoką cenę...— Do głowy od razu przyszły mi najgorsze scenariusze. Jack nie żył. Czułam jak serce zaczyna mocniej bić, jakby chciało wyrwać się z mojej piersi. North zerknął na mnie, jakby chciał się upewnić, że nadal słucham.— Czerń rozprzestrzenia się. Nigdy wcześniej tego nie widzieliśmy, a Księżyc nie odpowiada na moje pytania... Jeśli tak dalej pójdzie...— Nie ulżyło mi nawet na chwilę. Mój oddech przyśpieszył. On żył, ale ile jeszcze wytrwa? Musiałam do niego iść. Nie zważając na ból podniosłam się z posłania. Nie słuchając protestów Nicholasa, ruszyłam korytarzem do pokoju chłopaka Nie potrzebowałam pytać o drogę, bo kierował mnie jego krzyk Co się z nim działo? Kolejny krzyk, skręciłam w praw przyśpieszając kroku. Dziękowałam za to, że Mrok nie zranił mnie w żadną z nóg. Po chwili stanęłam pod jego drzwiami prowadzącymi do pokoju Jacka. Krzyk bólu mroził mi krew w żyłach i sprawił, że się zawahałam. Bałam się otworzyć drzwi. On cię potrzebuję — przypomniałam sama sobie i pchnęłam.

Pierwsze co ujrzałam to rozwalone rzeczy po całym pomieszczeniu. Jack klęczał na jego środku, zginając się w pół z bólu. Jego ubranie było podarte, a ręce zadrapane. Co on sobie robił? Szybko do niego podbiegłam, klękając obok niego. Chłopak uniósł z trudem głowę, wbijając we mnie swoje szare oczy. Czułam jak łzy zbierają mi się w oczach. Był blady, nawet jak na niego. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, chłopak zesztywniał, a z jego ust wydobył się cichy jęk, po chwili widziałam jak splunął krwią.

— Jack... — wyszeptałam. Musiałam coś zrobić. Zaraza go zabija. Zwróciłam się do Słońca. Proszę Matko... Ty wiesz jak mu pomóc. Nie dostałam odpowiedzi. Położyłam dłoń na jego plecach, a chłopak szybko zareagował, łapiąc mnie za nadgarstek i pchając na ziemie. Wpatrywał się we mnie, a w jego oczach widziałam gniew. Wolną ręką złapał mnie za szyję.

 

— To wszystko twoja wina... — wycedził przez zęby. Poczułam ucisk. Chciał mnie udusić. Zaśmiałam się, co tylko go jeszcze bardziej zdenerwowało. Miałam zginąć z jego ręki? Nie przeszkadzało mi to. Miał rację... To była moja wina.

 

— Śmiało. — Zachęciłam go. Spojrzał na mnie zdezorientowany. Odskoczył ode mnie jak poparzony.

 

— Przepraszam. — To Zaraza zaczynał coraz mocniej na niego działać.

— Nie masz za co. — odparłam, podnosząc się z zimnych kamieni.

— Powinnaś stąd wyjść... — Spuścił wzrok.

— Pomogę ci... Pokaż mi ranę. — poprosiłam go. Nie protestował. Z trudem ściągnął zniszczoną bluzę, pokazując mi nagi tors. Gdy odwrócił się do mnie plecami, wciągnęłam z sykiem powietrze. Całe plecy były czarne, a gdy podeszłam i zajrzałam pod opatrunek, potwierdziłam swoje obawy. Rana się nie goiła. Czy było coś co mogłam dla niego zrobić? " Możesz". Usłyszałam głos Słońca. "Możesz to wchłonąć.". Na te słowa, przełknęłam głośno ślinę. Jeśli to był jedyny sposób na uratowanie go, byłam na to gotowa.

 

— Połóż się.

 

— Co chcesz zrobić? — zapytał podejrzliwie. Nie chciałam go martwić, a czułam, że by się na to nie zgodził.

— Zaufaj mi. — Poprosiłam, a chłopak zrobił jak kazałam. Leżał na brzuchu, zwrócony do mnie plecami. Usiadłam tuż obok, kładąc dłonie na jego rozżarzonej skórze. Przymknęłam oczy, skupiając się na tym co miałam zrobić. Czułam Zarazę. Powolnie zabijała swojego nosiciela, a wszystko to przez decyzję Księżyca...

 

Wypuściłam część swojej mocy, tak aby Zaraza zaczęła się nią karmić. Zapraszałam ją na ucztę, a ona nie walczyła. Musiałam jedynie uważać, żeby żadna cząsteczka mi nie umknęła. Wtedy wszystko poszłoby na marne. Trwaliśmy tak, bez ruchu przez długi czas, aż byłam pewna, że całość znajduję się we mnie. Gdy skończyłam, wypuściłam powietrze i z ulgą stwierdziłam, że plecy chłopaka wróciły do normalnej barwy, a rana zagoiła się w mgnieniu oka. Oddech chłopaka stał się równomierny. Nic już mu nie zagrażało. Czułam się zadowolona, a na usta wkradł mi się uśmiech.

Chłopak szybko uniósł się do pozycji siedzącej i zlustrował mnie wzrokiem. Na początku byłam pewna, że nie ma śladu mojego czynu, jednak się myliłam. Jack złapał mnie za dłonie, unosząc je na wysokość moich piersi.

— Co zrobiłaś? — zapytał wściekły. Spojrzałam na nie. Były całe czarne, tak jak wcześniej plecy Jacka, ale ta czerń w moim przypadku znikała. Nie mogłam się w żaden sposób wytłumaczyć. Musiałam powiedzieć mu prawdę. Wzięłam swoje dłonie.

— Wchłonęłam Zarazę...

— Ty co?!

 

— Umierałeś. To był jedyny sposób żeby cię uratować! — próbowałam się wytłumaczyć, mimowolnie podnosząc głos.

— A kto teraz uratuje ciebie? — zapytał, wciąż wbijając we mnie, teraz już błękitne, oczy. Westchnęłam.

 

— Mnie nie grozi śmierć. — Widząc jego pytające spojrzenie, kontynuowałam. — Kilkaset lat temu, Księżyc sprawił, że Zaraza zabija Strażników. Zrobił to po to, aby już nikt nie został opanowany przez Mroka.

 

— A kto został przez niego opanowany?

 

— Zima. Zanim powstali Strażnicy Marzeń, istnieli Strażnicy Natury. Było ich czterech... W starciu z Mrokiem, Zima został zraniony, a po czasie jego umysł został przejęty przez Czarnego Pana. Jedynym ratunkiem była śmierć.

— Nie masz pewności... Jestem pewny, że Księżyc...

— Nie mógł nic zrobić. — Przerwałam mu, zaciskając pięści ze złości. Dlaczego oni tak bardzo w niego wierzyli? Nie zasługiwał na to.

 

— Nie masz pewności. — Upierał się Jack.

 

— Szukałam ponad sto lat cokolwiek, co mogłoby go uleczyć, ale nawet sam Mrok nie był w stanie tego zrobić. Nie znalazłam nic, a gdy doszło do walki... — Czułam pieczenie w oczach, gdy wracały wspomnienia. Błękitne oczy, wlepione we mnie, a w nich ogromny smutek...

 

— Zabiłaś go.— Dokończył za mnie, a ja potrafiłam jedynie skinąć głową. — Kochałaś go? — dodał szeptem.

— Tak...— Zaczęłam.— Gdy pierwszy raz go spotkałam, znienawidziłam go... Był Strażnikiem mojego ojca, do którego czułam jedynie wstręt i nienawiść. Miałam wtedy zaledwie sto piętnaście lat, wspomnienia z mojego życia były świeże... Zima nalegał bym wybaczyła ojcu i dał mi słowo, że póki tego nie zrobię, nie odejdzie ode mnie nawet na krok.— Czułam, że się lekko uśmiecham.— Dotrzymał obietnicy. Ale nie było mi dane długo cieszyć się tą miłością. Mrok mi go odebrał, a Księżyc nie kiwnął palcem dla swojego Strażnika.

— Przykro mi... — Unikał mojego wzroku. Czy to co powiedziałam go zasmuciło? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć.

— Gdybym wtedy wiedziała, że mogę to wchłonąć...

 

— Zginęłabyś.

— Mówiłam ci, że mnie śmierć nie grozi. Jemu także nie groziła. Żył z Zarazą sto lat. Księżyc, aby zapobiec powtórzenia się takiej sytuacji, sprawił, że jest ona dla was śmiertelna.— Wyjaśniłam. — Są duże szanse, że moje ciało ją zniszczy.— dodałam, żeby go pocieszyć i udało mi się. Chłopak odetchnął z ulgą, a ja miałam jedynie nadzieję, że naprawdę tak jest. Bo co się stanie, jeśli Zaraza by we mnie została? Nie znałam odpowiedzi na te pytanie. Nikt nie znał.

— Lepiej się prześpij. Potrzebujesz tego.— powiedziałam, wstając z łóżka, jednak od razu zakręciło mi się w głowie, a pokój Jacka zawirował. Co do...

 

* * *

 

Obudziłam się ponownie w pokoju gościnnym. Domyśliłam się, że musiałam stracić przytomność. W końcu wchłonęłam Zarazę, mając dwie poważne rany.

— Dzień dobry, śpiochu.— Usłyszałam głos Jacka tuż obok mojego łóżka. Rzuciłam mu pośpieszne spojrzenie. Wyglądał dobrze. Po chorobie nie zostało żadnego śladu. Chłopak siedział na parapecie, oparty o szybę okna. Przyglądał się mnie z uśmiechem. Ja natomiast czułam się dziwnie. Czułam jak Zaraza walczy z moją mocą, jednak nie chciałam się tym przejmować.

 

Wstałam z łóżka, a wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie swojej zbroi. Zastąpił ją prosty strój złożony z białego podkoszulka i szarych spodni przylegających do mojego ciała. Czułam się w tym nieswojo, a co ważniejsze zastanawiałam się kto mnie przebrał. Jack musiał wyczytać moje myśli, bo rzucił szybko.

— Ząbek się tobą zajęła.— Spuścił wzrok, a ja miałam wrażenie, że dostrzegłam rumieniec.

 

— Gdzie moja zbroja?— zapytałam, rozglądając się dookoła.

— Elfy ją czyszczą. Była cała w krwi...— wytłumaczył. Miałam wrażenie jakby chciał powiedzieć coś więcej, więc czekałam, wpatrując się w jego głębokie oczy.— Jak się czujesz?

 

— Lepiej niż powinnam. — odparłam z łagodnym uśmiechem. — Co z Mrokiem?

 

— Nie wiemy. Światełka są stabilne, a po Czarnym Panie nie ma śladu.— Czy Mrok znów zdobył to, czego chciał? Podświadomie czułam, że to zrobił. Nieświadomość mnie irytowała.

— Długo byłam nieprzytomna?

 

— Jedynie kilka godzin. To co zrobiłaś musiało cię wykończyć.— Po tych słowach zapadła między nami niezręczna cisza. Dlaczego czułam się nieswojo w jego towarzystwie? Czyżby przez to, że wyjawiłam mu część swojej historii?

— Słuchaj Jack... — zaczęłam, jednak chłopak mi przerwał.

 

— Chcesz się przejść?— Wydusił z siebie. Skinęłam głową, a chłopak gestem wskazał mi, bym do niego podeszła. Gdy to zrobiłam, otworzył szeroko okno i wyciągnął do mnie rękę.

— Potrafię latać z Wiatrem.— Uśmiechnęłam się, krzyżując ręce na piersi.

— Ciekawi mnie dlaczego.— Wbił we mnie swoje błękitne oczy.

— Wiatr, tak samo jak ja, stracił przyjaciela, więc zostaliśmy razem, aby się wspierać.— wytłumaczyłam krótko, nie chcąc niszczyć przyjemnej atmosfery. Złapałam jego dłoń, by nie dać mu szansy na kontynuowanie tematu. Bez słowa złapał mnie mocniej w pasie i wzbił się w powietrze. Czułam jak Wiatr wita nas oboje, chcąc nam przekazać, że się o nas martwił.

 

— To gdzie mnie zabierasz?— powiedziałam głośno.

— Zobaczysz.— odpowiedział, przyśpieszając.

 

Po kilku minutach już wiedziałam dokąd mnie prowadzi. Mount Everest. Szczyt świata. Było to moim ulubionym miejscem. Gdy tam byłam, czułam, że jestem bliżej rodziców. Bliżej mojego dawnego życia.

 

Razem stanęliśmy na białym dywanie, jednak w przeciwieństwie do Jacka, ja czułam zimno, a nagie stopy szybko zrobiły się czerwone. Trwaliśmy w ciszy, wpatrując się w słońce chowające się za białym puchem chmur. Uwielbiałam ten widok.

 

— Dziękuje.— Wyszeptał, po długiej ciszy białowłosy. Spojrzałam na niego zdziwiona.— Za uratowanie mnie. Gdyby nie ty...

 

— Gdyby nie ja, nigdy by do tego nie doszło.— przerwałam mu.

 

— Mrok zraniłby mnie tak czy inaczej. To, że Księżyc cię wybrał i jesteś po naszej stronie, nie ma z tym nic wspólnego.— odparł stanowczo, łapiąc mnie za dłonie. Teraz staliśmy na przeciwko siebie, oblani blaskiem słonecznym. Duch Zimy i Wojowniczka Słońca. Ironiczne, prawda? Moje blond włosy powiewały na wietrze. Bałam się powiedzieć cokolwiek. Nie chciałam niszczyć tej chwili, bo Jack mógłby odejść, a ja tego nie chciałam. Nie byłam głupia i mimo że nie chciałam tego do siebie dopuścić, byłam świadoma, że darze go nietypowym uczuciem, które z każdą chwilą rosło. Widziałam również, że chłopak powiela moje uczucia, a to mnie przerażało. Czy to było w porządku?

 

— Lux, ja...— powiedział, tak cicho, że ledwo go usłyszałam. Ale ja nie chciałam, aby cokolwiek mówił. Ścisnęłam mocniej jego chłodne dłonie i przyciągnęłam do siebie. Nasze usta się zetknęły. W pierwszej sekundzie czułam, jakbym przyłożyła sobie garść śniegu do ust, który po chwili się rozpłynął powoli się rozgrzewając. Jack stał bez ruchu, zapewne zbyt zaskoczony tym co zrobiłam, by móc zareagować. Wystraszyłam się, że mnie odrzuci, jednak już po chwili puścił moje dłonie, aby mnie objąć i mocniej przyciągnąć do siebie. Nasze ciała do siebie przylegały, jakby idealnie do siebie pasując. Po raz pierwszy od setek lat, czułam się na swoim miejscu. Czas się zatrzymał, a ja pragnęłam by ta chwila trwała wiecznie. Żeby już zawsze było tak idealnie. Tymczasem Wiatr, który nam towarzyszył, przypomniał o swojej obecności, a wtedy oboje odskoczyliśmy od siebie niczym poparzeni. Czułam jak moje policzki płoną i bałam się spojrzeć na Jacka. Co sobie myśli? Czy żałuje? Byłam pewna, że zrobiłam głupotę...

— Lepiej już wracajmy. Pozostali będą się martwić.— usłyszałam, po czym białowłosy odleciał bez słowa, a ja nie mogłam zrobić nic innego jak podążyć za nim

Ty idiotko!

 

* * *

 

Leciałam sama w kierunku Bazy, rozkoszując się otaczającą mnie ciszą. Jack dawno znikł z mojego pola widzenia, a ja poruszałam się wolno, chcąc zostać jak najdłużej sama. Zastanawiałam się nad tym co mnie napadło, aby dołączyć do Strażników. Przecież to nie był mój świat, prawda? Byłam samotnikiem. Dlaczego to zmieniłam? Nie należałam tam, a walka z Mrokiem nie była moim obowiązkiem. Słońce odcięło się ode mnie, a ja coraz bardziej martwiłam się, że to przez właśnie ten wybór. Brakowało mi jej słodkiego głosu, który witał mnie każdego ranka. Każdego dnia miałam również nadzieję, że Księżyc się do mnie odezwie, jednak on tak samo tego nie robił. Pragnęłam wyjaśnień, których nikt nie chciał mi dać.

 

Wiatr muskał delikatnie moją skórę przyprawiając mnie o dreszcze. Robiło się coraz chłodniej i ciemniej. Ciężko było mi się do tego przyznać, ale obawiałam się spotkania z Mrokiem sam na sam. Przyśpieszyłam lot, a już po kilku minutach znalazłam się przy wielkim oknie prowadzącym do sali Sfery Snów. Przy panelu sterowniczym stał Zając a w jego towarzystwie zmieszany Jack. Do dziś nie wiem dlaczego to zrobiłam, jednak gdy uświadomiłam sobie, że żadne z nich mnie nie zauważyło szybko schowałam się za kolumną niedaleko kominka.

— To zły pomysł, koleś.— Powiedział marudny Zając, wpatrujący się w Sferę Snów.

 

— O czym mówisz?— zapytał białowłosy, unosząc brew w pytającym geście.

— Nie udawaj, że nie wiesz. Masz wymalowane na twarzy to, co się między wami wydarzyło.— odparł Aster. Jack odchrząknął nerwowo, drapiąc się po karku. Jego zdenerwowanie sprawiło, że na moich ustach pojawił się uśmiech.

— Masz mnie...

 

— To zły pomysł.— powtórzył się, przerywając mu.

— Dlaczego?

— Za mało o niej wiemy. Cała ta bajeczka ze Słońcem i Miastem Świateł. Niby dlaczego mamy jej wierzyć?— Zając odwrócił się, wpatrując się w chłopaka czekając na odpowiedź.

— Uratowała mnie.— rzekł zgodnie z prawdą.

— Gdyby nie ona w ogóle nie potrzebowałbyś ratunku.— skwitował.

— Może i masz rację, ale... Sam nie wiem.— Jak nie wie. Przecież sam powiedział, że Mrok i tak by go dopadł!— pomyślałam. — Oczywiście, że mam wątpliwości...

Nie chciałam tego słuchać. Zrobiłam co mogłam, aby im pomóc a oni nadal mi nie ufali. Nawet Jack... Czułam jakby w piersi coś mnie paliło. Z każdą sekundą złościłam się coraz mocniej, aż czułam, że już nie wytrzymam. Nie zważając na to, czy mnie zobaczą, wyleciałam zza kolumny i popędziłam do okna, którym się tam dostałam. Słyszałam jakby za szybą jak Jack za mną woła, ale nie zatrzymałam się. Dlaczego było mi tak źle? Przecież mieli rację. Nie mieli dowodów na to, że to co mówię jest prawdą. Nikt nigdy nie słyszał o Słońcu...

Mamo...— zawołałam ją w myślach, ale nie dostałam odpowiedzi... Dlaczego mi to robisz?— zapytała, czując jak oczy zaczynają mnie piec.

— Lux, proszę cię... Stój!— Słyszałam jak chłopak za mną woła. Gdy odwróciłam się, by na niego spojrzeć uświadomiłam sobie, że to przez niego... Gdy po raz pierwszy zobaczyłam jego błękitne oczy, zapragnęłam ich.

— Daj mi odejść.— rzekłam, starając się na spokojny ton.— To nie ma sensu...

 

— Co?— Zapytał, zatrzymując się kilka metrów ode mnie. Zdenerwowany Wiatr szarpał jego białymi włosami tak samo, jak moimi.

— Wszystko... To, że współpracuje ze Strażnikami, że staram się zdobyć wasze zaufanie...— Kiedy na nie nie zasługuję— skończyłam w myślach.

 

— Potrzebujemy się nawzajem.— Stwierdził cicho.

 

— Nie Jack... To wy mnie potrzebujecie. Czegokolwiek chce Mrok jest to zapewne związane z wami. Po to został stworzony... On nie może zrobić mi krzywdy. Chroni mnie Słońce, rozumiesz? Nie potrzebuje was...— Czułam się okropnie. Z każdą chwilą coraz ciężej było mi mówić, jednak nie przestawałam.

 

— A to co zaszło między nami?— zapytał Jack, ściskając pięści.

 

— To był błąd. Tak bardzo przypominasz mi Zimę... Łudziłam się, że będąc blisko ciebie poczuje to co kiedyś. Ale tak nie jest.

 

— Zima jest we mnie...— oświadczył twardym głosem.

— C-co? — Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, nie chcąc przyjąć do siebie jego słów.— O czym ty mówisz?

 

— Gdy Księżyc mnie stworzył połączył mnie z duszą Zimy. Posiadam jego moce. Jakbyś nie zauważyła jako jedyny ze Strażników posiadam moc żywiołu...— wytłumaczył.

 

— Ale jak to możliwe? Czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej!?— zaatakowałam go, a złość wzbierała na sile.

 

— Sam dowiedziałem się poprzedniego dnia... Nie byłem pewny czy ci powiedzieć. Bałem się, że cię to ode mnie odtrąci.— Spuścił wzrok.

— To jedynie dodatkowy dowód na to, że nasze uczucie jest złudne... Ja szukałam w tobie Zimy, a tobą kierowały jego uczucia.— Chciałam to sobie wmówić. Naprawdę chciałam, żeby to była prawda, wtedy każde wypowiadane słowo by tak nie bolało. Każde kolejne kłamstwo... Jednak nie mogłam tam zostać. Nie ufali mi, a Mrok we mnie celował. Wierzyłam, że jeśli od nich odejdę Słońce znów się do mnie odezwie.

— Nie masz racji. Wiem... Czuje to.— Próbował protestować Jack. — Ty też o tym wiesz. Czujesz to samo!— Zbliżył się do mnie i złapał za dłonie, zanim zdążyłam zareagować.— Nie uciekaj od tego. Owszem... Boje się, że możesz nas oszukiwać, że nas zdradzisz... Ale chcę podjąć ryzyko, bo czuję, że powinienem. Ko...

 

— Nie mów tego. — przerwałam mu, nie mogąc już powstrzymać łez.— Nie powinieneś mi ufać Jack. Nikt z was nie powinien...— Widziałam zdziwienie w jego oczach. To wszystko tak bardzo bolało... Ale musiałam to zrobić. Nikt z nich nie był przy mnie bezpieczny.

 

— Nie gadaj bzdur...

— Moja moc przegrywa z Zarazą...— wydusiłam z siebie piskliwym głosem. Nie ważne jak bardzo tego chciałam, nie potrafiłam powstrzymać łez. — Muszę odejść Jack... Gdy Strażnicy się dowiedzą.

 

— Zamkną cię, żeby nie ryzykować...— dokończył za mnie białowłosy. Wbił we mnie swoje głębokie oczy i powiedział cicho — Nie dowiedzą się. Poradzimy sobie z tym. Zaufaj mi.

 

—Jack od tego nie ma ucieczki... Jeśli przegrywam.

 

— Słońce ci pomoże. Zrobi to. Jestem pewien. — Każde słowo wypowiadał z przekonaniem, które powoli mnie zarażało. Wiatr zatańczył na około nas, zachęcając do zgody, a moje ciało przeszył chłodny dreszcz. — Wiem, że nie chcesz tracić tego, co jest między nami. Tak samo jak ja. Nie odtrącaj mnie.— poprosił ściszonym głosem. Jego twarz była coraz bliżej, a ja czułam jak moje serce przyśpiesza. Puścił moje dłonie, by zaraz potem złapać mnie za rozpalone policzki. — Ko...— Ponownie nie pozwoliłam mu dokończyć, kładąc swoje usta na jego, łącząc je w delikatnym pocałunku. Jego usta były chłodne, szczypiące przy dotyku jak mróz, ale nie przeszkadzało mi to. Nie chciałam się oddalić ani tego przerwać... Rozpłynęłam się w jednej chwili a cała złość znikła.

— Wracajmy.— powiedział, starając się ukryć uśmiech. Tym razem nie pośpieszył przodem. Wyciągnął do mnie dłoń, którą złapałam i wspólnie wróciliśmy do Bazy. Wcześniejsze łzy zastąpił szeroki uśmiech, którego nie chciałam się pozbyć. Ba! Pragnęłam, żeby został tam na zawsze... Jednak nie wyobrażałam sobie co jeszcze miało nastąpić...

 

* * *

 

" Wiele ludzi sądzi, że czas biegnie niezmiennie. Są inni, którzy wierzą, że dla jednego człowieka pewna godzina może się zdawać chwilą, a dla drugiego całym dniem..."

 

Otaczała mnie bezgraniczna ciemność, która pochłonęła wszystko. Bałam się czegoś, co się w niej kryło. Kogoś, z kim pożegnałam się bardzo dawno temu. Czułam jego oddech na swoim karku, jednak nie mogłam go dostrzec.... A może wcale nie chciałam?

 

— Lux...— wypowiedział moje imię, jakby nigdy nie marzył o niczym innym. — Dołącz do mnie.

Wiesz, że nie mogę...— odpowiedziałam mu w myślach, chcąc od niego uciec. Ale jak uciec od czegoś co jest wszędzie?

— Możesz. W każdej chwili... Wystarczy, że tego zechcesz.— kontynuował głos kuszącym tonem.

 

Nie mogę... Przestań.— prosiłam, ale to nic nie dawało. Z każdą kolejną sekundą czułam się coraz bardziej osaczona.

 

— Jesteś mi to winna Lux.— wyszeptał do mojego ucha.— To nie ja miałem tamtego dnia zginąć...— dodał z wyrzutem.

Wiesz, że nie miałam wyboru... Tylko tak mogłam cię uratować.— odparłam, czując uścisk w gardle.

— Jesteś tego pewna? To dlaczego Jack wciąż żyje?

Nie wiedziałam, że mogę cię uratować... Szukałam wszędzie...

— Zabiłaś mnie. Takie miałaś zadanie, prawda? Zabić każdego Strażnika...

 

Obudziłam się z ciężkim oddechem, zlana zimnym potem. Gdy tylko zdałam sobie sprawę, że to był sen, odetchnęłam z ulgą, jednak niepokój nie przeszedł do końca. Czułam narastającą Zarazę, która tylko czekała, aby zaatakować. Czy byłam w stanie przeciwko niej wygrać? Nie wiedziałam... Ale coraz mocniej obawiałam się, że mną zawładnie, a historia się powtórzy.

 

Czując, że nie będę już w stanie zasnąć, wstałam z łóżka i ruszyłam do wyjścia, kierując się w stronę pokoju Jacka. Cały czas gnębiło mnie poczucie winy za to, że nie potrafiłam być z nim do końca szczera kiedy on ufał mi na tyle, by pozwolić mi zostać, wiedząc że Zaraza wygrywa.

Już po chwili znalazłam się w przed jego pokojem. Zapukałam cicho, a chłopak szybko otworzył.

— Lux? Coś się stało?— zapytał od razu, wpuszczając mnie do środka. Bałagan, który zastałam w nim poprzednim razem znikł. Panował tam idealny porządek, oświetlony przez księżycowy blask. Jack wyglądał inaczej niż zwykle. Jego codzienny ubiór zastąpił biały podkoszulek i szare spodenki. Zgadywałam, że to jest jego piżama.

 

— Miałam zły sen.— wyjaśniłam, gdy byłam już w środku. Jack spojrzał na mnie zmartwionym spojrzeniem. — Nie mogłam zasnąć, więc pomyślałam... Że tu przyjdę.— Mówiąc to na głos poczułam się niezręcznie. Wspominając to, co zaszło między mną, a białowłosym ostatniego dnia, pomyślałam że zostanie z nim sam na sam mogło się źle skończyć. Chłopak podszedł do mnie, a ja uciekłam wzrokiem. Skarciłam się w myślach za takie zachowanie. Przecież nie byłam już małą dziewczynką...

— Jeśli chcesz tu zostać dla mnie nie ma problemu.— Stwierdził, zatrzymując się tuż przede mną. O czym myślał? Tak bardzo chciałam wiedzieć...

— Jesteś pewny?

 

— No jasne. — odpowiedział z uśmiechem.

 

Po kilku minutach leżałam już w jego ciepłym łóżku, a on na ziemi obok mnie. Stanowczo twierdził, że nie czuje zimna i spanie na kocu mu nie zaszkodzi, jednak czułam się winna, że wyrzuciłam go z łóżka. Nie zmieniało to jednak tego, że obecność chłopaka dodała mi otuchy i mogłam spokojnie zasnąć, nie martwiąc się o to co złe.

 

— Dobranoc, Lux. — Usłyszałam zanim odpłynęłam do krainy Morfeusza.

 

* * *

 

Jeszcze zanim otworzyłam oczy, wiedziałam że Jacka nie ma w pokoju. Nie zastanawiając się, wstałam i ruszyłam do swojej sypialni, żeby się przebrać. Tęskniłam za zimnym dotykiem swojej złotej zbroi. Gdy byłam już gotowa skierowałam się do sali Sfery Snów, mając nadzieję, że znajdę tam kogokolwiek. I znalazłam. Zając, Jack i Ząbek dyskutowali zaciekle na coś co brzmiało jak ważny temat.

 

— Dzień dobry. — rzuciłam krótko do grupki. Trzy pary oczu zwróciły się w moją stronę, a Jack szybko do mnie podszedł.— O co chodzi?— zapytałam, widząc że coś jest na rzeczy.

 

— Piasek poinformował nas o sporej aktywności Koszmarów.— wyjaśniła Ząbek zanim białowłosy zdążył otworzyć usta.

 

— Myślicie, że Mrok znowu coś planuje?

— On cały czas coś planuje.— burknął Zając. Nie mogłam się nie zgodzić. Nadal nie znaliśmy celu Czarnego Pana i obawiałam się, że ich nie poznamy.

 

— Więc jaki mamy plan?— Spojrzałam po towarzyszach, jednak na ich twarzach malowała się jedynie bezradność. Nie dziwiłam się tej reakcji. Nie mieliśmy pojęcia gdzie znajduje się Mrok, ani co będzie jego następnym celem. Mogliśmy jedynie czekać, aż znów będzie za późno.

 

— Moglibyśmy się rozdzielić i poszukać jego nowej kryjówki.— zaproponowała Ząbek.

 

— Dalibyśmy mu tylko okazje do wykończenia nas pojedynczo.

— Po co go szukać, skoro nie mamy szans go pokonać?

Zapadła ponura cisza, podczas której każdy z nas zastanawiał się nad odpowiedzią. Po co? Walczyliśmy z nim już kilkakrotnie i nigdy nie wyszliśmy z tego zwycięsko. Nie znaliśmy źródła jego mocy, mimo że odpowiedź mieliśmy pod nosem. Jednak nikt z nas nie patrzył w dobrym kierunku.

Światła w sali zdawały się przygasnąć kiedy rozbrzmiał znany każdemu śmiech. Szukałam go wzrokiem, ale on się nie ukrywał. Pokazał się nam z szyderczym uśmiechem na ustach.

— Schlebiacie mi. Naprawdę. Tyle wysiłku tylko po to, by mnie znaleźć.— Znikł i pojawił się tuż przy Jacku.— A ty nadal tutaj?— W jego głosie wyczuwałam zaskoczenie. Czyżby nie wszystko poszło zgodnie z jego planem? Przeciągnął leniwie spojrzenie z białowłosego na mnie i z powrotem, po czym ponownie się uśmiechnął. — No cóż. Tak będzie nawet lepiej.

Zanim zdążyłam zastanowić się nad jego słowami do pomieszczenia wpadł North w towarzystwie Piaskowego Ludka. Zlustrował nas i Czarnego Pana, marszcząc brwi.

 

— Co tu się dzieję?— zapytał.

 

— No i cała gromadka w komplecie. Wspaniale...— ponownie się ulotnił, by po chwili pojawić się przy dużym kominku. Obserwowałam go w ciszy, studiując każdy jego ruch.

 

— Czego chcesz?— North wysunął się do przodu, jakby chciał nas wszystkich chronić. Czarny Pan wbił w niego swoje piwne oczy, uśmiechając się słabo.

— Wszystkiego, mój drogi.— odpowiedział, podtrzymując spojrzenie siwobrodego.— Lux...— zaczął, jednak nie pozwoliłam mu skończyć. Zanim zdążyłam pomyśleć skoczyłam do ataku. Nie miałam przy sobie swojego miecza, więc od razu sięgnęłam po czerwone płomienie. Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego nie poczekałam? Nie wiedziałam. Dzisiaj podejrzewam, że się bałam. Tego co Mrok może zrobić... Powiedzieć.

Usłyszałam cichy chichot wychodzący z jego cienkich ust. Chciał tego. To musi się skończyć— pomyślałam.— Ile jeszcze będziemy w stanie walczyć? Z każdym dniem dorośli tracą wiarę...

— Przemyślałaś moje słowa? Moja oferta jest wciąż aktualna.— Mówił cicho tak, że tylko ja byłam w stanie go usłyszeć. Parował moje ataki z łatwością, nie odrywając wzroku od moich oczu. — Zima może wrócić... Starczy, że go zabijesz.

— Zamknij się.— wycedziłam, nasilając swoje ataki.

— Zapomniałaś jakie zadanie powierzyła ci Słońce?— zapytał z udawanym zdziwieniem.

— To już nie...

 

— Nie jest aktualne? To dlaczego się do ciebie nie odzywa?

— Pomogła mi uratować Jacka.— powiedziałam, zgodnie z prawdą.

 

— Czyżby? Niech zgadnę... Wchłonęłaś to, prawda?— Widziałam jak na jego twarzy pojawia się wyraz triumfu.

— Co masz na myśli?— zapytałam, mimo że gdzieś tam głęboko jakiś głos szeptał mi odpowiedź. Jednak nie chciałam jej do siebie przyjąć. Nie chciałam... Nie mogłam w to uwierzyć.

— Znasz konsekwencje. Zaraza nie zniknie. Powoli karmi się twoją mocą, aż cię pokona. Dobrze wiesz, co się wtedy stanie...

 

— O czym on mówi?— Usłyszałam głos Jacka, który zapewne zbliżył się, aby mi pomóc. Poczułam jak moje serce zamarło. Oczy Czarnego Pana zabłysnęły, widząc moje błagalne spojrzenie.

 

— Lux nie wygra z Zarazą. — Nasza walka stanęła. Moje ciało nie chciało mnie słuchać.

— Przecież mówiłaś...

— Że jej moc jest silniejsza? Owszem. Ale Zarazy nie można pokonać.

— Więc zginie. Skłamałaś...— Nie, nie nie...

— Proszę cię... — powiedziałam cienkim głosem. Miałam zaciśnięte gardło, a oczy piekły od nadchodzących łez. Wpatrywałam się w Czarnego Pana, który już wiedział, że zwyciężył.

— Nie skłamała. Nie zginie. — odparł zadowolony.

— Więc co się z nią stanie?— Słyszałam jak Jack robi się coraz bardziej spięty. Czułam jak powietrze zaczyna się ochładzać. To koniec...

— Wróci do mnie.— odpowiedział, jakby to było coś oczywistego. Widząc zdziwione miny wszystkich z obecnych, dodał.— Wy nie wiecie...— Zadowolenie mojego wroga rosło, a z każdą sekundą czułam, jak tracę wszystko.

 

— Lux, o czym on mówi...?— powtórzył powoli swoje słowa. Wiedziałam, że wbija we mnie te błękitne oczy pełne wściekłości. Z trudem na niego spojrzałam, a jedyne co byłam w stanie z siebie wydusić, to;

 

— Przepraszam...— Łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po moich policzkach, gdy Mrok kontynuował dobijanie mnie.

 

— Zanim wielki Pan Księżyc was stworzył, ja i Lux byliśmy... Kompanami.— przerwał na chwilę, napawając się chwilą napięcia.— Słońce stworzyła mnie trochę po powstaniu pierwszej czwórki. Nienawidziła waszego stwórce i to, że nadal chce chronić ludzkość. Więc dała nam tylko jedno zadanie.— Mówiąc to, spojrzał na mnie.— Zabić każdego Strażnika.

Słysząc te słowa, Jack z sykiem wciągnął powietrze, oddalając się od nas o kilka kroków.

 

— Dlaczego mielibyśmy ci wierzyć?— Warknął Zając.

 

— Może nie powinniście, ale to robicie.

— Ona mnie uratowała. — wyszeptał Jack.

 

— Owszem. Za pomocą Słońca, która chce odzyskać córkę, aby dokończyła swoje zadanie. Wchłonęła Zarazę Jack. Z każdą chwilą jej Mroczna strona wychodzi na powierzchnie i nikt tego nie powstrzyma. A gdy to się stanie, wasza droga Lux wróci do mnie i będzie walczyć u mojego boku. — Zaśmiał się złowieszczo, widząc niepewne spojrzenia Strażników.

— Powiedz, że to nie prawda. — poprosił chłopak, szybko podchodząc do mnie i łapiąc mnie za dłonie. Spuściłam wzrok, nie chcąc na niego patrzeć. Czy mogłam skłamać? Czy ktokolwiek by mi uwierzył? Może tak... Ale to była prawda, a ja o tym wiedziałam. Tak jak wiedziałam, że jestem w stanie pokonać ich piątkę, a gdy stracę kontrolę nad sobą nikt mnie nie powstrzyma. Byłam dla nich zagrożeniem. Musiałam odejść.— Spójrz na mnie i powiedz, że to kłamstwo. — Podniosłam głowę, tak by ostatni raz zatopić się w jego oczach. By zapamiętać je na wieki.

— Nie mogę. Przepraszam.— odpowiedziałam cicho, starając się uśmiechnąć.Wiele ludzi sądzi, że czas biegnie niezmiennie. Są inni, którzy wierzą, że dla jednego człowieka pewna godzina może się zdawać chwilą, a dla drugiego całym dniem... Sekundy, które nastąpiły po moich słowach, miały być moją wiecznością. Nie istniało nic innego. Tylko Jack i to jak puścił moje dłonie, oddalił się kręcąc głową, sprawiając, ze białe kosmyki poruszyły się na około jego głowy. Jego oczy przepełnione wstrętem. Miałam już nigdy ich nie zapomnieć.

Mrok już zniknął. Dostał to, czego chciał.

 

Zrobiłam jedyną rzecz, jaką mogłam. Uciekłam.

 

* * *

 

Białowłosy chłopak stał nieruchomo, nie potrafiąc przyjąć do siebie ostatnich wydarzeń i słów Lux. Dlaczego to musiało się tak potoczyć? Dlaczego nie mogła po prostu zaprzeczyć i pozwolić mu to wszystko naprawić... Uratować ją. Czuł jak łzy napływają do jego oczu. Dlaczego nie mogła mu zaufać? A dlaczego on poczuł wstręt? Dlaczego się od niej oddaliłeś... — skarcił się w myślach.

 

— Jack... Wiedziałeś o tym? — Zapytała Ząbek, która do niego podleciała.

 

— O czym?— Mówił beznamiętnym głosem. Nie wiedział co czuć. A tym bardziej co powinien zrobić.

 

— O tym jak cię uratowała...

 

— Wiedziałem.— odparł szybko. Usłyszał głośne kroki Northa.

— To dlaczego nam nie powiedziałeś?!— rzekł, stając na przeciwko niego.

 

— Naprawdę mnie o to pytasz? Gdybym wam powiedział, musiałbym wytłumaczyć dlaczego ona nie zginie. A ona tak bardzo się bała... — przerwał, czując że głos zaczyna mu drżeć.— Lux czuła, że przegrywa z Zarazą, a ja wiedziałem co by się stało, gdyby do tego doszło... Przynajmniej myślałem, że wiem.— dokończył.

 

— Mogłeś nam powiedzieć.— Zając także do niego podszedł Cała trójka wpatrywała się w niego. Jedynie Piasek został na uboczu.— Pomoglibyśmy.

 

— Nie, Zając. Przestalibyście jej ufać. Mimo że mnie uratowała, ryzykując swoje życie. Mimo że już kilkakrotnie stanęła do walki z Mrokiem... Zwątpilibyście w nią. A to by ją dobiło.— Ściszył głos, wspominając słowa dziewczyny z poprzedniego dnia. " Nie powinieneś mi ufać Jack. Nikt z was nie powinien...". Teraz rozumiał jej strach i obawę przed tym, co mogłoby się stać gdyby straciła panowanie. Gdyby znów chciała dopełnić zadanie, które powierzyła jej Słońce. Jak mógł być tak głupi i nie dostrzec, że coś ją gnębi? Tak samolubny, by myśleć tylko o sobie i swoim szczęściu. Czując narastającą wściekłość, zacisnął mocno pięści. — Tego chciał Mrok. By od nas odeszła.

— Może tak powinno być. Nie możemy ryzykować, że będzie tu, gdy Zaraza zwycięży.— stwierdził Zając, co spowodowało, że Jack wybuchł. Nie mógł już tego znieść. Krzyknął głośno, wypuszczając z siebie całą wstrzymywaną moc, zamrażając całą salę. Wietrze, zabierz mnie do niej.— powiedział w myślach, ale przyjaciel mu nie odpowiedział. Zamilkł w tej samej chwili, gdy Lux wyleciała. Nie wiedział czy być na niego złym czy wdzięcznym, że przynajmniej on przy niej został.

 

— Jack...— zawołała go cicho Ząbek, a on wbił w nią swój wzrok.

 

— Nie zostawię jej tak. To moja wina. Jak głupiec dałem się wtedy złapać i dźgnąć. Uratowała mnie, chociaż nie powinna. — Spojrzałem po kolei na każdego z nich. — Teraz moja kolei, aby ją od tego uwolnić.

— Jak? Nawet ona nie potrafiła się tego pozbyć.

Czułem jak na moich ustach pojawia się słaby uśmiech. Nie czułem smutku, złości, strachu. Nie czułem nic prócz determinacji.

— Mam pomysł, ale potrzebuje waszej pomocy.

 

* * *

 

Siedziałam na szczycie Mount Everest i wpatrywałam się w zachód słońca. Z każdą minutą czułam, jak Zaraza mnie pochłania. Nie miałam wystarczająco sił, aby to powstrzymać. Czy było coś co mogłam zrobić, aby zapobiec nieuniknionemu? Jeśli coś takiego było, nie potrafiłam do tego dojść. Bałam się tego co mogło niedługo nastąpić.

 

Niebo zmieniało swój kolor z błękitnego na pomarańczowy... Czemu Słońce nadal się do mnie nie odezwało? Skoro właśnie tego pragnęła, to dlaczego wciąż milczała?!

 

— Piękny widok, prawda?— usłyszałam tak bardzo znany i znienawidzony głos.

— Masz rację. Chociaż wole wschody...— Przyciągnęłam do siebie nogi i oparłam głowę na kolanach. — Zachód zwiastuje nadchodzącą noc...

 

— Owszem. Ale po każdej nocy nastaje świt. Nawet dla ciebie, moja droga.— Mrok mówił spokojnym tonem.

 

— Gdy Zaraza mnie pochłonie nie będzie już dla mnie świtu. Przecież o tym wiesz.

 

— Mylisz się. Jest coś, co wyróżnia cię od Zimy.— powiedział, siadając obok mnie. Sądziłam, że musi to wyglądać dosyć komicznie. Wrogowie, którzy wspólnie oglądają zachód słońca, jakby starzy przyjaciele. — Jesteś córką Złota i Księżyca.

 

— Moi rodzicie milczą. Nie pomogą mi.— stwierdziłam.

 

— Nie muszą. Posiadasz w sobie Złoto i Srebro, moja droga. Możesz otworzyć bramę.— Gdy wypowiedział te słowa, spojrzałam na niego, chcąc się upewnić czy mówi prawdę. Dawno temu moja krew zapieczętowała rodziców w innym wymiarze...

 

— Mogę do nich wrócić?— zapytałam z niedowierzaniem.

— O wiele więcej moja droga. Możesz pozwolić im wrócić na ziemie. Połączyć ich... — Mogłam uratować rodziców.

— Co muszę zrobić?— zapytałam od razu. Nie wiedziałam jakie Mrok ma plany, ale mnie to już nie obchodziło. Mogłam uratować swoją rodzinę. Tylko to zostało w mojej głowie.

 

— Musimy się udać tam gdzie poległa twoja wyspa. Tam znajdują się drzwi. Resztę zostaw mnie.— Nie widziałam jego podejrzanego uśmiechu. Widziałam tylko twarze moich rodziców. — Strażnicy będą chcieli nas powstrzymać. Uwolnienie Księżyca będzie się równało utratą ich mocy... Będziesz musiała z nimi walczyć.— Spojrzałam na słońce, które chowało się za horyzontem.

— Zrobię to.— odparłam cicho, bardziej do siebie niż do niego.

— Świetnie. A więc ruszajmy.— Podniósł się i podał mi dłoń, którą przyjęłam. Moje serce otoczyła czarna mgła, która przedstawiała mi jeden jedyny cel. Uratować rodziców.

 

* * *

 

— Jak masz zamiar ją znaleźć? Nie wiemy dokąd poleciała.— stwierdziła Ząbek.

 

— Wiatr w końcu wróci. Da mi znać gdzie ona jest. Wtedy tam polecę.— odpowiedział z przekonaniem. Wierzył w to, że ich wspólny przyjaciel mu pomoże. W końcu chciał ja uratować. No już wietrze. Wróć. Proszę cię...— nawoływał w myślach.

Nie wiedział czy postępuje słusznie. Ale nie wiedział jak inaczej mógł to zakończyć. To musiało się udać.

Siedział na szczycie Bazy, czekając na jakikolwiek znak Wiatru, aż nadszedł. Silny podmuch uniósł chłopaka w powietrze.

— Zaprowadź nas do niej. — poprosił białowłosy.

 

 

Już po chwili cała piątka leciała nad oceanem Arktycznym, prowadzeni przez niewidzialną siłę. Każdy z nich czuł się winny temu, że Lux uciekła. Wszyscy w nią zwątpili. Jack był przekonany, że Mrok dorwał się do dziewczyny. Wiedział już, że od początku w nią celował, ale po co mu była potrzebna?

 

— Szybciej.— wyszeptał, wpatrując się w horyzont. Już do ciebie lecę Lux... Poczekaj na mnie.

 

W końcu ich zobaczyli. Czarny Pan i Lux, lecący ramię w ramie ku małej wyspie. Z każdą sekundą byli coraz bliżej, aż w końcu zobaczyli coś, co zaskoczyło każdego z nich. Lux się zmieniła. Jej długie blond włosy stały się szare, a skóra blada. Złota zbroja pociemniała, a jej perłowy miecz został zastąpiony półtora ręcznym mieczem wykonanym z atramentowego piachu.

— Lux!— krzyknął, chcąc ich zatrzymać, ale nie zwrócili na niego uwagi, zatrzymując się na stałym lądzie. — Chodźcie.— popędził resztę i ruszył w kierunku wyspy. Dziewczyna stała tam nieruchomo, wpatrując się w ziemie. Za to Mrok przyglądał się im, jakby na nic innego nie czekał.

 

— Jack... Ile razy ci powtarzałem, żebyś nie mieszał się w nie swoje sprawy?— rzekł Czarny Pan.

— Odsuń się od niej!— krzyknął chłopak, celując w wroga drewnianym kijem.

 

— A jak nie to co?— Zaśmiał się.— Nie jesteś w stanie mnie nawet drasnąć. Jednak to nie ze mną będziesz walczył.— Jak na znak, Lux skoczyła do ataku, błyskawicznie dobywając miecza. Jack sparował atak, z trudem ustając na nogach.

 

— Ruszajcie. — powiedział do towarzyszy. North spojrzał na niego i skinął głową, po czym cała czwórka zaatakowała Czarnego Pana. — Lux, wiem że tam jesteś.— spróbował przemówić do dziewczyny, jednak ta nie zareagowała. Wyglądała jak maszyna, która miała na celu pokonanie go. Odetchnął głęboko i przygotował się do walki. Nie ma już odwrotu— pomyślał.

Lux nie czekała. Atakowała go bez przerwy, nie dając mu szansy na kontratak. Wiedział, że będzie musiał użyć swojej mocy przeciwko niej. Odpychając kolejny atak zobaczył jak Ząbek zostaje mocno odrzucona przez czarny piach.

 

— Pośpiesz się, Jack!— krzyknęła.

Wrócił wzrokiem na swojego przeciwnika. Nadszedł czas, by to zakończyć i chociaż nie był pewien czy jego plan się powiedzie... Był to jedyny jaki mają. Odrzucił swój kij, który upadł na ziemie. Nieświadoma Lux pchnęła czarne ostrze, przebijając jego pierś. Syknął z bólu, czując jak ciepła ciecz wydostaje się z jego ust. No dalej Jack... Dasz radę.

Widział jak do szarych oczu dziewczyny wraca kolor. Chciała wyciągnąć ostrze, ale jej na to nie pozwolić. chwycił je mocno, wbijając jeszcze głębiej Czuł jak Zaraza przechodzi z ciała dziewczyny do jego. Wypuszczał coraz większą ilość swojej mocy, aby poprowadzić te cholerstwo do siebie.

W oczach Lux pojawiły się łzy. Wracała jej świadomość, co sprawiło, że się uśmiechnął. To działało.

— Jack?— wyszeptała, nie mogąc odciągnąć od niego swojego wzroku. Znaki Zarazy całkowicie znikły. Jej ciało było czyste. — Coś ty zrobił?— zapytała przez łzy, puszczając miecz.

 

— Odwdzięczyłem się. — powiedział, wypuszczając większą ilość krwi z swoich ust.

 

— Nie, nie, nie... NIE! Nie pozwolę ci umrzeć.— Wyjęła z jego piersi miecz i złapała jego ciało, zanim upadło na ziemie.

 

— Trzeba to zakończyć. Ja pokonam Zarazę, a ty musisz pokonać Czarnego Pana. Wierze, że ci się uda. — Mówił z trudem, hamując wybuch kaszlu.

— Dlaczego to zrobiłeś?.— Starała się zatamować krew, ale rana była zbyt głęboka. Nawet regeneracja nieśmiertelnego nie pomagała.

— Ponieważ cię k-kocham , Lux. Ja... Jack M-mróz. Nie Zima. T-to są moje uczucia...— Jego głos drżał, a razem z nim serce dziewczyny.

 

— Nie pozwolę ci umrzeć.— powiedziała, ale on już nie słuchał. Zamknął oczy, uśmiechając się. W jej głowie rozbrzmiewały jego ostatnie słowa... "Kocham cię..."

 

* * *

 

Siedziałam nieruchomo, wpatrując się w bladszą niż zwykle twarz Jacka. Łzy przestały już lecieć, a czas zdawał się zatrzymać, jakby jego kres miał zawsze nadejść z końcem białowłosego. Ciągle miałam wrażenie jakby zaraz miał otworzyć oczy i uśmiechnąć się do mnie, mówiąc że nic się nie stało. Ale stało się... On odszedł, a ja nie mogłam już nic na to poradzić. Chciałam tylko, aby był bezpieczny, by był daleko od tego wszystkiego. A sama doprowadziłam do najgorszego. Pozwoliłam Czarnemu Panu się omamić i zamiast go chronić...

— Lux...— usłyszałam cichy głos, który wyrwał mnie z zamyślenia. Podniosłam wzrok, napotykając fiołkowe spojrzenie Ząbka.

 

— On odszedł.— wyszeptałam bardziej do siebie niż do niej.— To moja wina.

— Nie prawda... To nie jest wina żadnego z was.— Spróbowała mnie pocieszyć. Poczułam jej ciepło, gdy usiadła obok mnie. Czy walka nadal trwała? Przyjrzałam się jej twarzy i dostrzegłam liczne siniaki i zadrapania. — Jack poświęcił się, aby cię uratować. Wierzył, że pokonasz Mroka. Że jesteś naszą nadzieją.— Mówiła łagodnym tonem, wpatrując się w twarz poległego towarzysza. Jak mogła we mnie wierzyć, skoro go zabiłam. Jak mogła mnie nie nienawidzić?— pytałam.

— Ale ja nie mogę... On jest ode mnie silniejszy.— powiedziałam, wracając wzrokiem na Jacka.

— Wszyscy w ciebie wierzymy.— odparła, wskazując resztę Strażników, którzy ostatnimi siłami powstrzymywali Mroka od dostania się do mnie.

"Możesz go pokonać, Lux"— usłyszałam cichy głos w głowie. Jednak nie należał do mojej matki...

Tato?— zapytałam, nie mogąc w to uwierzyć. Jak na zawołanie otoczenie w okół mnie zafalowało, zmieniając się.Wyspa się powiększyła. Wysokie budynki z białego marmuru wzniosły się ku niebu, a gdzieś w oddali zauważyłam błysk czarnego kamienia. Mój dom.

— Tęskniłem za tobą.— Odwróciłam się w stronę skąd pochodził męski głos i go ujrzałam. Nie zmienił się... Pozostał dokładnie taki sam jak w dniu, gdy został zapieczętowany. Kasztanowe loki otaczające jego twarz, spod których świeciły srebrne oczy. Surowe rysy twarzy i broda, która zawsze drażniła jej skórę. Srebrno-niebieska szata, którą nosił w dniu moich urodzin wciąż lśniła swym bladym światłem, tak jak księżyc.

— Ja za tobą też.— wydusiłam z siebie, czując jak do moich oczu napływają łzy. Wszystko znikło. Złość, smutek i nienawiść, którą do niego czułam wyparowała w tej samej chwili gdy usłyszałam jak do mnie przemówił. Podbiegłam do niego i wtuliłam się najmocniej jak potrafiłam, napawając się świeżym zapachem.

— Nie mamy na to czasu.— powiedział ze smutkiem, oddalając mnie od siebie. — Możesz go pokonać.

— Ale jak? Walczyłam z nim już wiele razy i za każdym razem zwyciężył...

— Sięgnij po Srebro.— rzekł w końcu, uśmiechając się delikatnie. Srebro... Moc, którą zablokowałam dawno temu, nie chcąc korzystać z niczego co pochodziło od mojego ojca. Czy nadal byłam w stanie ją odzyskać?— Wystarczy, że tego zechcesz.

— Ale czy to starczy?

 

— Nie... Jednak możesz pozbawić go mocy.

 

— Jak, skoro nie wiem jakie jest jej źródło?

— Dorośli. Gdy dorośli zaczęli wierzyć w Strażników, zaczęli również lękać się Czarnego Pana. Z każdym dniem ich strach rósł wzmacniając go. To od nich pochodzi jego moc i to ich musisz przekonać, że nie mają się czego bać. Jednak gdy użyjesz Srebra nie możesz dać się mu pokonać... Byłby to koniec dla nas wszystkich.— dokończył wbijając we mnie swój wzrok.

— Znasz jego plany?— W odpowiedzi skinął głową.— Dlaczego nam ich nie zdradziłeś?

— To by niczego nie zmieniło... Mrok od początku celował w ciebie i twoją moc. Chciał byś sięgnęła po Srebro, a wtedy otworzyć to, co miało pozostać zamknięte na wieki.

— Chciał was uwolnić? Ale po co?— zapytałam ze zdziwieniem. Uwolnienie Słońca równałoby się z utratą jego mocy. Nie rozumiałam po co miałby to zrobić.

— Aby zając nasze miejsce. Mimo że jest to dla nas więzienie... Oboje, ja i twoja matka zyskaliśmy tu ogromne moce. Gdyby Mrok się tu dostał...

 

— Stworzyłby armię nieśmiertelnych...— dokończyłam, wyobrażając sobie w myślach taki scenariusz.

— Musisz go powstrzymać. Wszyscy w ciebie wierzą.— rzekł spokojnie, a ja zauważyłam jak jego obraz zaczyna powoli zanikać razem z Miastem Świateł. Wiedziałam, że to tylko wytwór mojej wyobraźni, jednak widzieć jak to wszystko znika po raz kolejny bolało równie mocno, jak za pierwszym razem. Nie zawiodę was...

Wyspa wróciła, a razem z nią odgłosy walki. Ciężar ciała białowłosego... Już nie mogłam dłużej zwlekać. Zamknęłam oczy, chcąc dosięgnąć to, co zakopałam na wieki. Widziałam jak głęboko w moim umyśle świeci małe, białe światełko, które podąża w moim kierunku, czując że go wzywam. Już po chwili było przy mnie, otulając mnie swoim ciepłem.

Otworzyłam oczy, które wróciły do pierwotnego, szarego koloru.

— Ząbek oddal się z resztą Strażników. Zabierz ze sobą Jacka. — Kiwnęła głową, dając mi znak, a ja nie czekając dłużej popędziłam do przodu, celując w Czarnego Pana. Leciałam, unoszona przez Wiatr, jednak czułam jakby coś się zmieniło. Nie czułam z jego strony żadnego oporu, jakby od razu wiedział czego chcę. Wyciągnęłam przed siebie prawą rękę, która po chwili zapłonęła czerwienią i wzięłam szeroki zamach. Mrok, który był nadal zajęty walką z Piaskiem nie zauważył nadchodzącego ataku. Siła uderzenia pchnęła go daleko od moich towarzyszy. Musiałam przenieść walkę tak, by ludzie widzieli, że walczę. By w końcu uwierzyli, że ktoś ich obroni.

 

— No dalej. Na co czekasz?— rzuciłam do mojego wroga, a ten dał się sprowokować. W mgnieniu oka uzbroił się w czarną kosę i ruszył do ataku. Przywołałam Wiatr, by szybko przeniósł nad w odległe miejsce, zostawiając daleko w tyle Strażników. Pędziliśmy wciąż wymieniając się atakami, aż po długim czasie zatrzymaliśmy się nad Rzymem.

 

— Odzyskałaś Srebro? Cudownie.— Zaśmiał się, wykonując kolejne pchnięcie.

 

— Na twoim miejscu nie byłabym taka zadowolona.— wycedziłam przez zęby, przygotowując się do sparowania kolejnego ataku. Ręce zaczynały mnie piec. Nie mogłam wiecznie bronić się przed jego atakami bez broni. Musiałam przejść do ataku, nie pozwalając mu na ponowne przejście w ofensywę. Pod naszymi stopami tworzyła się coraz większa grupa ludzi, która nie rozumiała co się działo, jednak wiedziałam że większość rozpoznaje Czarnego Pana. Jak mogło być inaczej skoro zapewne nawiedzał codziennie ich koszmary by o sobie przypomnieć? Wypuściłam Srebro, które poruszyło powietrzem, pchając mojego przeciwnika na ziemie. Silne uderzenie zatrzęsło ziemie, a ludzie cofnęli się. Dobiłam do Mroka, przygotowując się na kolejny cios tym razem sięgając po Złoto. Spróbował sparować, jednak moje płomienie okazały się silniejsze, niszcząc broń i raniąc Czarnego Pana, który syknął z bólu.

 

— Ty mała...— zaczął, jednak nie pozwoliłam mu dokończyć. Przygniotłam go do ziemi, biorąc kolejny zamach. Nie znałam potęgi Srebra, ani tego na czym ta moc polega. Czy posiadała jakiekolwiek granice? Otoczyłam swoją dłoń Złotem i Srebrem i uderzyłam z całej siły. Czarny Pan z każdą sekundą tracił moce, a na około nas trwała cisza. Nie chciałam uwierzyć, by to było takie proste. Czy wiara mogła dawać taką moc i równie szybko niszczyć? — Nie możesz mnie pokonać...— usłyszałam słaby głos Mroka. Podjął próbę wstania, która skończyła się klęską. Wbił we mnie swoje nienawistne spojrzenie, a ja je podtrzymałam.

 

— Już to zrobiłam.— odparłam pewna siebie.

 

— Nie możesz! Jesteś słaba... Tak jak oni wszyscy!— Krzyknął, pokazując grupę, która nas otaczała.

 

— Oczywiście, że jesteśmy słabi... Ale my tworzymy jedność. Każdy z nas umrze za drugiego. Ty zostałeś sam... Nikt cię nie uratuje.— Stwierdziłam, odczuwając smutek. Może go nienawidziłam... Był moim wrogiem, ale wierzyłam, że nikt nie powinien być sam. Nawet on... — Ilość może przezwyciężyć siłę. A wiara przezwycięży strach.

Patrzył na mnie chwilę, po czym ze wściekłością rzucił się na mnie w desperackim ataku. Sięgnęłam znów po moc, a gdy obie się zderzyły, Mrok został zgładzony. Zniknął, tak samo jak się zawsze pojawiał, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.

Rozejrzałam się na około mnie, widząc uśmiechniętych ludzi, uwolnionych od swojego koszmaru. Zostali uratowani, ale mimo że to mnie wiwatowali... to nie byłam ich bohaterką. Jack...

Nie czekając dłużej wzbiłam się w powietrze chcąc jak najszybciej dolecieć do Bazy. W tamtej chwili miałam wrażenie, jakby wszystko miało się dobrze skończyć. Że wlecę przez okno i zobaczę jak Jack kłóci się z Zającem lub zamraża kolejnego biednego elfa. To nie mogło się tak skończyć, prawda? Jack się nie poświęcił po to, aby każdy był szczęśliwi. Nie przyjmowałam tego do świadomości... Do czasu, aż zobaczyłam jego ciało leżące na ciemnym kamieniu. Jakby spał... Wszyscy stali na około niego i posadzki w której były wygrawerowane znaki każdego ze Strażników. Tak jak dziesięć lat temu zapalili świecę, a stworzonka ruszały czapkami, tworząc przygnębiającą melodie. Miałam wrażenie, jakbym się dusiła. Z trudem wylądowałam, biegnąc do bezwładnego ciała chłopaka.

 

— Nie... Nie, nie, nie. Jack proszę cię...— Całe szczęście opuściło mnie w jednej chwili, a wrócił ten cholerny uścisk w piersi, który nie pozwalał mi nawet normalnie oddychać. — To się nie dzieję naprawdę.— wyszeptałam przez łzy. On otworzy oczy. On tylko śpi... On się obudzi.— powtarzałam sobie, ale nie potrafiłam się przekonać. — Ojcze proszę... Nie odbieraj mi go. — poprosiłam, unosząc wzrok ku niebu. Wierzyłam, że istnieje jakiś sposób... — Musi być coś, co mogę zrobić.

" Owszem... Jest." Usłyszałam cichy głos Słońca. " Możesz przelać w niego swoje Srebro, a wtedy ta moc przywróci go do życia."

Ale jeśli to zrobię...

" Nie będziesz już posiadaczką Złota i Srebra. Drzwi zamkną się na zawsze." dokończyła za mnie. Czy mogło być gorzej? Jak mogłam wybrać między rodziną, a miłością?

 

" Nie wybieraj... Po prostu to zrób. Świat będzie jeszcze potrzebować Jacka Mroza, a my razem z nim." dała mi odpowiedź, jednak ja nadal nie byłam pewna tego, co powinnam zrobić. Tak bardzo pragnęłam znów zobaczyć swoją rodzinę. Żebyśmy wszyscy byli razem...

" Ja i twój ojciec nie możemy jeszcze zrezygnować ze swoich roli. Ludzkość będzie potrzebowała Strażników, Lux. Tak jak i ciebie."

Z ciężkim sercem zrozumiałam, że nie mam wyboru. Nie znałam dokładnych konsekwencji otworzenia drzwi, więc pozostało mi jedynie kierować się słowami matki.Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, wypuszczając powoli powietrze, a razem z nim swoje Srebro. Starałam się je nakierować na ciało białowłosego, jednak ta moc była potężna i wymagało to ode mnie dużego wysiłku. Siedziałam tak w bezruchu kilka minut, czując na sobie spojrzenie wszystkich obecnych. Lecz to mnie nie obchodziło. Dopiero, gdy usłyszałam płytki oddech, uniosłam powieki. W momencie, gdy zobaczyłam błękitne tęczówki, które się we mnie wpatrywały, poczułam jak moje serce wykonuje salto, a w żołądku szaleje burza motyli. Czy tym razem to była prawda?

— Lux?— powiedział ochrypłym głosem, a ja nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, który skradł się na moje usta. Rzuciłam się na niego, wtulając jak najmocniej potrafiłam.— Co się stało?— zapytał, śmiejąc się pod nosem i obejmując mnie w pasie... Po raz pierwszy od dwóch tysięcy lat byłam szczęśliwa i naprawdę niczego się nie bałam...

 

* * *

 

Po tych wydarzeniach ja i Jack chcieliśmy się sobą nacieszyć... Odzyskać każdy dzień, który straciliśmy nie będąc razem, a było ich wiele. Ustaliłam ze Strażnikami, że Jack nie pozna prawdy o tym, jak wrócił do żywych. Bałam się, że poczuje się winny i zacznie szukać sposobu na otwarcie drzwi. Nie chciałam, aby to się stało... Byliśmy wolni. Ja byłam wolna. Od wszelkich smutków. Owszem, tęskniłam za rodzicami, ale od tamtego dnia czułam, że oboje są przy mnie. Jack wierzył, że to Księżyc go przywrócił i tak było lepiej.

Czy zostałam Strażniczką? Owszem... Ale nie Księżyca. To nigdy nie było moim przeznaczeniem. Zostałam pierwszą Strażniczką Nieśmiertelnych. Zapytacie o co w tym chodzi? Strażnicy Marzeń opiekują się ludźmi i tym, co miało być dla nich ważne. Ja natomiast opiekowałam się nowymi nieśmiertelnymi... Bo przecież krąg nie zamykał się jedynie do naszej piątki. Było ich mnóstwo i każdy z nich chronił czegoś innego. Inni natomiast byli zagubieni, tak jak niegdyś Jack... Jeszcze inni schodzili na złą ścieżkę, tak jak zrobił to Mrok. Wtedy nadchodziłam ja, aby pomóc.

Razem z Jackiem żyliśmy szczęśliwie, a Czarny Pan? Zniknął... Ale wiedzieliśmy, że kiedyś znów wróci. Strach nigdy nie zniknie z ludzkich serc, a wraz z nim zawsze czai się Mrok. Jednak byliśmy pewni, że jeśli znowu przyjdzie nam z nim walczyć będziemy gotowi.

 

KONIEC

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Szaqu 24.07.2016
    Dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugie. Strasznie D: Ale przebrnąłem, pojawiły się małe wybaczalne literówki i nie polecam czytać tak długiego tekstu o 12 czy 1 w nocy xD Tak czy kwak, daję 5 ;)
  • Marethyux 24.07.2016
    Ohh no wiem. Ale jakoś nie chciało mi się dodawać to w osobnych częściach... Chociaż może powinnam to podzielić na przynajmniej trzy. :<
  • Olga Undomiel 24.07.2016
    Dziedzictwo Caledii będzie wydane. Marerthyux strasznie się cieszę!
  • Szaqu 24.07.2016
    Oj tam, jest dobrze ;)
  • Marethyux 24.07.2016
    Olga Undomiel Naprawdę? :D Kiedy? :D Muszę się w to zaopatrzyć. :P
  • Marethyux 25.07.2016
    Szaqu Cóż. ufam Twoim słowom. xD
  • the_endrju 29.07.2016
    Nominowałem Cię do #OneShotChallange, wpadniesz?
  • Marethyux 30.07.2016
    Jasne. :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania